sobota, 7 września 2013

~Jeśli kochasz więcej to boisz się mniej. Kazik/Janek WCK

Haai~

One shot bo mogę. Pairing z filmu "Wszystko Co Kocham", Janek i Kazik. Polecam i zachęcam do obejrzenia <3
No, i do czytania też polecam piosenkę KNŻ - Jeśli kochasz więcej to boisz się mniej.
Rozdział nie wiem kiedy, póki co łapajcie szota~

Enjoy~


 Szum morza, ciemnobłękitna toń falowała delikatnie, pod wpływem lekkiej bryzy. Zachmurzone niebo powoli, z szaroniebieskiego, zmieniało swoją barwę na typową różowawą, jak to zwykle przy zachodzie słońca. W oddali, na pomoście, malowała się zgarbiona sylwetka. I poza tą sylwetką nikogo nie było. Ta plaża nie była jakoś specjalnie okupowana, bynajmniej nie o tej porze roku, kiedy zaczynają się te jesienne deszcze i wichury. W lecie też nie za bardzo i w tym właśnie tkwił jej urok. Pustka, tylko morze, piasek i wiatr. Kazik często tu przychodził, kiedy uciekał znów z domu, kiedy chciał pobyć sam, albo po prostu, żeby posiedzieć i popatrzeć na wodę. Były jeszcze wydmy, ale tam chodził z resztą chłopaków - ze Staszkiem, z Diabłem, no i z Jankiem. Ale to było coś zupełnie innego. To tu właśnie było jego miejsce, jego samotnia i tylko Janek o tym wiedział, i tylko tu go szukał, jeśli potrzebował. Właśnie, dlaczego akurat tylko Janek? Bo był kimś ważnym dla Kazika. Nie, żeby reszta nie była. On po prostu był ponad Staszka i Diabła. Był inny, Kazik po prostu inaczej na niego patrzył. Nie potrafił tego nazwać, ale inaczej. Był, i jest jego najlepszym przyjacielem, nawet mimo tego, że już tak dużo czasu ze sobą nie spędzają. Janek ma Basię, więc jej poświęca czas. A Kazik coraz częściej siedzi na pomoście, myśląc. I zastanawiał się, czy Janek jest szczęśliwy, bo tego właśnie dla niego chciał.
 Lekki wiatr poruszał jasną grzywką chłopaka, opuszczoną, jak zawsze, na twarz. Nieudolnie próbował też zgasić płomień zapałki, zasłoniętej dłonią. Nie udało mu się i Kazik spokojnie zapalił papierosa, zużytą zapałkę zaraz chowając do pudełka, które na powrót wylądowało w kieszeni znoszonej kurtki. Zaciągnął się dymem, podciągając jedno kolano do klatki. Druga noga zwisała sobie bezwiednie z krawędzi pomostu, niewiele ponad 20 centymetrów nad wodą. I Kazik naprawdę miał ochotę tam wskoczyć. Wskoczyć do tej lodowatej, brudnej toni i już nie wypłynąć. Wolną dłonią poprawił grzywkę, chowając się za nią bardziej niż zwykle. Znów miał podbite oko. Znów uciekł z domu i nie chciał już wracać, znów za pyskowanie ojcu dostał w twarz. Niby to go nigdy za bardzo nie obchodził, bo obydwoje siebie nienawidzili, ale każdy ma kiedyś chwile słabości, prawda? Szczególnie, kiedy jest sam. A Kazik był sam. Nie miał nikogo, z kim mógłby tak szczerze porozmawiać. Jedynie Janka, no ale Janek miał Basię, a blondyn nie chciał się im wpieprzać. I tak to się wszystko toczyło, dzień za dniem tak samo. No, może z takimi niewielkimi różnicami, że czasem Kazik po prostu nie wracał do domu i noc spędzał na podwórku, albo u kogoś. Nienawidził swojej rodziny, ludzi z którymi mieszka. A najbardziej ojca-tyrana. Najgorsze było to, że nie wiadomo jak się mógł buntować, i tak nic nie zmienił i nie zmieni. Pozostało mu jedynie jakoś tego unikać, póki na dobre nie ucieknie z tego "domu".

Czy dlatego, że boję ciebie więcej się
Nie mówię tego tobie co powiedzieć bym ci chciał
Czy skoro ja duszę się w bezsilnej złości
To nie ma wcale we mnie do ciebie miłości?

Janek szedł powoli po piachu, w zamyśleniu kiwając się lekko na boki. Odprowadził Basię, a z racji tego, że dziś jeszcze się nie widział z Kazikiem, a był już wieczór. Musiał jakoś dzielić swój czas na tą dwójkę, chociaż nie zawsze mu wychodziło. No ale, Basia też nie zawsze miała dla niego czas, albo możliwość się z nim spotkać. To wszystko było trudne, głównie przez rodziców i ich poglądy. Ale co oni mogli? Nic nie mogli, tylko spotykać się w tajemnicy. I na tym właśni dni tak sobie mijały, póki nie dotarło do niego, że zaczął zaniedbywać Kazika. Tak to już bywa, jak się lata za dziewczyną. Musiał więc jakoś nadrobić ten czas z Kazikiem. Spod bloku Basi ruszył od razu w stronę tej pustej plaży. Nie potrzebował nawet się zastanawiać, gdzie blondyn mógłby być. Znał go na tyle, że wiedział gdzie będzie. Na pewno. I co z tego, że tym sposobem ma dalej do domu, co z tego, że znów wróci późno i znów coś nie będzie pasować jego rodzicom. Miał to gdzieś, chciał po prostu pobyć z Kazikiem, w jakiś sposób mu pokazać, że wciąż jest dla niego ważny. Podniósł wzrok i od razu odszukał tą zgarbioną sylwetkę, siedzącą na pomoście. Jak zawsze, z papierosem. Janek przystanął na chwilę i parsknął krótko pod nosem. Patrzył na niego, przyglądał mu się, jak raz po raz sięgał papierosem do ust, po czym wypuszczał dym ustami, odchylając delikatnie głowę do tyłu. I pewnie przymykał przy tym też oczy, zawsze tak robił. Janek po prostu lubił mu się przyglądać. Ot tak, obserwować jego zachowania. Wszystko co robił i w jaki sposób to robił. Jak palił, pił razem z nim, rozmawiał, a szczególnie kiedy grał na basie. To już w ogóle było coś, gorzej że rzadko kiedy miał okazję tak po prostu się na niego pogapić, bo przecież miał się skupić i się drzeć, i nie pozapominać z tego zapatrzenia wszystkich tekstów. Ale tak, z oddali mógł bezkarnie na niego patrzeć. Czasem to go samego dziwiło, nawet Basi aż tak się nie przyglądał. Ale Kazik, to było coś zupełnie innego. Był ważny, ba, nawet ważniejszy od tej dziewczyny. Janek po prostu bez niego nie umiał żyć. Wiedział, czuł to, że jeśli kiedyś coś mu się z Basią popsuje, coś się skończy, przeżyje to. Takiego rozstania z Kazikiem by chyba nie przeżył, za bardzo się do niego już przywiązał. To było głupie, ale nic na to nie umiał poradzić. Tak było i Janek to po prostu akceptował, bo bez sensu było to wszystko w sobie zwalczać. Ruszył dalej, już nieco przyspieszając kroku i wciąż się lekko uśmiechając. I wcale nie z powodu dnia spędzonego z Basią, tylko na fakt, że spędzi chociaż tą godzinę czy dwie z Kazikiem. To było porypane.
 Kazik nie ruszył się z tego pomostu, nawet nie miał takiego zamiaru. Najchętniej by w ogóle tu został do rana, a może i dłużej. W końcu usłyszał za sobą kroki i odwrócił się, marszcząc lekko brwi. Nie spodziewał się tu nikogo, nawet Janka. Przecież on poszedł gdzieś z Basią, znów go zostawił. Niby nie miał mu tego za złe, ale i tak - w jakiś sposób go to bolało. Bo coraz więcej czasu jej poświęcał, bo coraz bardziej go zaniedbywał. Bo Kazik coraz więcej czasu spędzał sam ze swoimi myślami, ze swoją nienawiścią do wszystkiego. Spojrzał przez ramię i kiedy zobaczył Janka, znów się odwrócił i wbił wzrok w wodę. Tym widokiem został wręcz brutalnie wyrwany z tych wszystkich myśli, ze swojej własnej, wyimaginowanej rzeczywistości.
- Hej. - Janek usiadł obok, uśmiechając się lekko.
- ...Hej. - blondyn mruknął, zaciągając się znów papierosem i zanim spojrzał na przyjaciela, zatrzymał jeszcze spojrzenie na linii horyzontu.
Brunet przyjrzał mu się i zaraz przestał się uśmiechać, kiedy tylko zobaczył tego sińca pod jego okiem, między pasemkami jasnej grzywki.
- Co ci się stało? - spytał, wyciagając dłoń by choć trochę odgarnąć te kłaki i obejrzeć tego sińca. Zaraz jednak został zatrzymany przez dłoń Kazika.
- Tatuś. - burknął, gasząc wypalonego papierosa o deski pomostu i odsunął dłoń Janka.
Ostatnio przez tą samotność uświadomił sobie, co Janek tak naprawdę dla niego znaczy. I zaczął się bać. Tego wszystkiego, co czuł do niego, tego co od niego chciał. Samotność mu dobrze nie robiła, chciałby mieć najchętniej Janka tylko dla siebie. I niby nie dopuszczał tego do siebie, ale gdzieś w środku czuł tą zżerającą go zazdrość. Baśka była ładna, miła, po prostu dziewczyna idealna dla kogoś takiego jak Janek. I przez to coraz bardziej jej nie lubił. Z każdym jankowym wyjściem z Baśką czuł do niej coraz większą odrazę. Bo przez to siedział właśnie tu i zastanawiał się nad tym wszystkim.
- Za co? - usłyszał zaraz pytanie.
- Za ładne oczy. - odpowiedział, spoglądając na niego i krzywiąc się lekko.Nic tu nie wymyślał, nic nie kręcił, nie chciał mu się przypodobać. Tak już po prostu było, obrywał za nic. Bo ojcu tak się podobało. Nie takie zachowanie, nie takie słowo, nie takie spojrzenie. I rozwalona warga, brew czy podbite oko nie było czymś nadzwyczajnym. Normalne, Kazik już niestety zdążył się do tego przyzwyczaić.
- ...Nie mów chłopakom, dobra? - blondyn dodał zaraz. Wystarczyło mu już, że Janek wiedział. Nie potrzebował już nikogo innego, kto by miał jeszcze się zajmować jego problemami. Dlatego opuszczał szkołę, by nie mieć więcej problemów, by uniknąć niewygodnych pytań.
- Nie powiem. - Janek go od razu zapewnił, przenosząc spojrzenie na wodę. I nie mówił już nic, bo wiedział, że nie potrzeba. Czekał tylko, aż Kazik zacznie jakiś temat, aż się odezwie. Tak to właśnie działało.

Bo ponoć jeśli nie ma miłości w sercu moim
Jeśli nie umiem, nie chce kochać, wtedy się boję
Strach niejedno ma imię
Ale róbmy tak abyś był, była przy mnie


 Kazik siedział cicho. Spojrzał tylko na Janka i zaraz odwrócił wzrok. Nie potrafił się odezwać, nie potrafił dopuścić do siebie tej myśli, że Janek mógłby być dla niego aż tak ważny. Przecież to on był zawsze tym, co miał wszystko gdzieś, co nie kochał, co nikogo nie potrzebował. A tu, nagle, uświadomił sobie, że potrzebuje. I to nie byle kogo, potrzebował właśnie Janka. By dawać radę z tym wszystkim, by dalej tak się niczym nie przejmować, potrzebował właśnie jego. I tego siedzenia na pomoście czy na wydmach, ale z nim. I tych rozmów o wszystkim i o niczym, czego mu zaczęło brakować.
- Nie wracam dzisiaj do domu. - odezwał się po dłuższej chwili, oznajmiając mu swoje plany.
Nie miał po co wracać. Żeby znów usłyszeć jakieś obelgi pod jego adresem? Żeby znów oberwać? On nawet nie miał ochoty patrzeć na tego mężczyznę, zwanym ojcem. I znacznie bardziej wolał gdzieś przesiedzieć tą noc, gdzieś się schować.
- Znowu? Może chodź do mnie? - Janek odwrócił się w jego stronę.
Nie chciał, żeby Kazik znów się gdzieś włóczył i nie daj Boże wpakował się w jakieś kłopoty. Niby umiał sobie poradzić i nie pierwszy raz już tak uciekał od tego wszystkiego, ale cóż, czasy były coraz trudniejsze i coraz łatwiej im było wpakować się w kłopoty z jakiegoś głupiego powodu. A znając go i wiedząc, jaki był porywczy, wolał się nim na tą chociaż jedną noc zaopiekować. Przynajmniej byłby pewien, że nic mu nie jest.
- Przestań, nie będę ci mieszkania zawalać. - Kazik pokręcił głową, odrzucając jego propozycję.
Nie chciał robić mu kłopotu, nie chciał mu tak o, wbijać do domu. Po prostu nie chciał, a i bał się. Bał się tego, że całą noc będzie miał na rozmowy z Jankiem, a wiadomo o czym się w nocy rozmawia, kiedy nikt nie słyszy. W nocy jest czas na przemyślenia, na te wszystkie szczere rozmowy o uczuciach, na otwarcie się. Bo wtedy nikt nie słyszy, nikt nie chce podsłuchiwać, bo wszyscy śpią. I jest cicho, i mówi się szeptem. Tego się bał, otwarcia się. I pokazania, że jednak czegoś potrzebuje, kogoś potrzebuje i to tak bardzo, że aż jest zazdrosny o szczęście tej osoby. Bo on by chciał, żeby właśnie ta osoba, żeby Janek był taki szczęśliwy z nim. I wiedział, że tak nie może być. To wszystko było dla niego tak bardzo powalone, że aż sam siebie nie rozumiał.
- No weź. Ojciec i tak siedzi w jednostce, a mama pewnie nie miałaby nic przeciwko. - Janek szturchnął go łokciem w bok. Musiał go jakoś namówić, bo przecież nie mógł mu tak pozwolić biegać po nocy.
- Nah, przestań. - Kazik odburknął. No bo nie chciał. Czy raczej, nie był pewien czy chciał.
- Chodź. Jeszcze się wpakujesz w jakieś kłopoty czy coś. A tego bym nie chciał. - brunet uśmiechnął się lekko. - Nie ma, że nie. - dodał zaraz. Po prostu się o niego troszczył, to było takie złe?
Blondyn roześmiał się krótko pod nosem, kręcąc głową z rezygnacją. Chyba nie miał wyjścia. No ale, może nie będzie tak źle. Najwyżej nie będzie się odzywał, uda, że śpi czy coś.
- ...No dobra. Ale tylko dzisiaj. - mruknął w odpowiedzi, przenosząc wzrok na niego.
Janek wyszczerzył się, z racji tego, że dopiął swego. I cieszył się jak głupi, z faktu, że spędzi z nim noc. Po prostu, tak jakoś inaczej niż w dzień. Tak sam na sam, na tyle czasu... No cóż, o ile nie padną wcześnie.
 Słońce już prawie zaszło i zaczęło się ściemniać. Niebo z różowopomarańczowego przechodziło w fiolet, a potem ciemny niebieski. W sumie siedzieli tu jakiś czas, zresztą Janek przyszedł późno. Powinni się już zbierać, jeśli chcieli ominąć przypał. No przynajmniej jeśli Janek chciał tego uniknąć, bo do Kazika jego mama nic nie będzie mieć. Podniósł się więc i otrzepał dłońmi spodnie.
- Idziemy? - zagadnął, podając rękę blondynowi.
Kazik złapał się go i również wstał. Przeczesał potarganą przez wiatr grzywkę, palcami odgarniając ją do tyłu. To i tak nic nie dało, bo jak zawsze, spadł mu znów na oczy. Zawiesił na chwilę wzrok na Janku, który właśnie się odwrócił i z krótkim "chodź" ruszył w stronę osiedla.

Ile czasu ja będę jeszcze miał potrzebować
By zarobić to wszystko, wygrać i pokupować
Rozpędzony nie widzę niczego pod nogami
Goniąc tratuję wszystko swemi kopytami


Nie spieszyli się jakoś specjalnie, idąc do bloku Janka. Zaczęli sobie znów na luzie gadać, o wszystkim, jak zwykle. Chociaż, kiedy już temat Basi został poruszony, Janek zauważył, że blondyn nie miał specjalnie ochoty o tym gadać. Więc zmienił temat rozmowy, na jakiś mniej drażliwy. Widział już od pewnego czasu jak w Kaziku powoli rosła niechęć do jego dziewczyny. Sam był zły na siebie za to wszystko, bo przecież za nią tak latał, zaniedbując tym samym Kazika. A i też coraz więcej myślał o nim, a o niej coraz mniej. Nie wiedział co robić, bo czuł, że coś się zmienia. Że Baśka obchodzi go coraz mniej, a coraz bardziej chciałby spędzać ten cały czas z Kazikiem. To nie było raczej normalne. Już sam nie wiedział nawet co tak naprawdę do tej dwójki czuje.
A Kazik... Cóż, Kazik krzywił się na każdą wzmiankę o tej dziewczynie. Był zazdrosny, mimo tego, że starał się to uczucie w sobie stłumić. Jak widać, nie wyszło. Kazik rownież chciał tego, co Janek. Żeby to jemu właśnie poświęcał tyle czasu co Baśce, żeby to on był dla niego tak ważny, jak ona. I chciałby mu to powiedzieć, no ale się bał. Wiedział po prostu, że powiedzenie tego wszystkiego, co mu siedziało w głowie zmieni ich całą relację. Wiedział, że Janek zacznie inaczej na niego patrzeć, a skąd mógł być pewien, że od niego nie ucieknie? Że się nie obrazi? Niby to nie było w jego stylu, ale zawsze są jakieś obawy. Zresztą, pasowało mu tak, jak jest. Przynajmniej brunet przy nim był, choć momentami Kazik chciał więcej niż to zwykłe bycie. Tylko się bal tych wszystkich słów, które mogłyby coś zmienić, bo przecież też mogły zniszczyć.
Cała ta ich relacja była w sumie zdrowo porąbana. Jeden o drugim myślał w sposób, w jaki chyba niekoniecznie powinien. No i tak obydwoje nic nie wiedzieli, nic sobie nie mówili i tylko zatapali się w strumieniach własnych myśli. I tylko wyobrażamy sobie co dzień inne scenariusze i "co by było gdyby...". Tak te dni właśnie mijaly od dłuższego czasu i ani jeden, ani drugi nie potrafił w ogóle dopuścić do siebie myśli, że może się zakochał. Bo jak to tak, w przyjacielu? W przyjaciółce to jeszcze, ale w chłopaku, z którym się miało relację prawie że braterską? Kazik był nawet bliższy dla Janka niż jego rodzony brat, Staszek. Znali wszystkie swoje sekrety, wszystko o sobie wiedzieli. Może właśnie dlatego kochali. Bo wiedzieli, że choćby nie wiem co się stało, nie opuszczą się, nie zostawią na pastwę losu. Między nimi była ta więź, to oddanie, które rzadko kiedy można było spotkać. Może dlatego kochali. I może właśnie dlatego bali sie zaakceptować w sobie to uczucie. Bo bali się, że coś się zmieni.
Kiedy dotarli do mieszkania Janka, było już prawie całkiem ciemno na zewnątrz. Brunet otworzył drzwi i wpuścił przyjaciela do środka.
- Mamo? - zawolal, przekręcając zamek.
Z dużego pokoju wyszła jego mama, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Nie wyglądała na zadowoloną, jak zawsze kiedy Janek wracał później, niż jej obiecał. Ale co się dziwić, po prostu się martwiła.
- Gdzieś ty się znów włóczył, co? - zaczęła, ogarniając go wzrokiem, ale zaraz spojrzała na Kazika, stojącego za jej synem i uśmiechnęła się lekko.
- Dobry wieczór. - blondyn przywitał się, skinając krótko głową, nieco zakłopotany. Nie bywał tu często, a na noc jeszcze nigdy, więc miał prawo czuć się trochę niekomfortowo z tą całą sytuacją.
- Może Kazik u nas przenocować dzisiaj? - Janek spytał, korzystając z tego, że jego mama została chyba rozbrojona na widok blondyna. Plus za to, że Kazika lubiła, więc przeszło jej to wkurzenie.
- Jasne, a coś się stało? - wzruszyla ramionami, uśmiechając się na zgodę.
- Nie, nic. Po prostu nie mam gdzie się podziać dzisiaj. - Kazik oznajmił, nie chcąc się niepotrzebnie tłumaczyć po co jak i dlaczego. Zdjął buty, odwiesił kurtkę i ruszył za Jankiem do jego pokoju.
Chcąc, nie chcąc, mama Janka przypatrzyła się temu niecodziennego gościowi, skoro już obok niej przechodził. I, niestety, dopatrzyła się tego, co tak bardzo chciał schować za tą swoją wiecznie potarganą grzywką.
- Hej, Kazik! - zawołała, zanim zdążyli zabarykadować się w pokoju. - Chodź no tu do mnie. - skinęła na niego dłonią, kiedy już się odwrócił.
Blondyn wymienił wymowne spojrzenie z Jankiem i cóż miał zrobić, podszedł do jego mamy, która to zaraz odgarnęła mu kłaki z twarzy i obejrzała tego brzydkiego siniaka.
- Kto ci to zrobił? - spytała, lustrując jego twarz spojrzeniem.
- ...Nikt, nieważne. Przeżyję. - burknął w odpowiedzi, odwracając lekko głowę. Janek oparł się o framugę i obserwował ich uważnie.
- Oj daj spokój. Nie chcesz mówić to nie, chodź, chociaż przyłóż sobie coś zimnego. - kobieta skwitowała i weszła do kuchni, gestem każąc mu pójść za nią.
Kłócić się nie będzie, więc grzecznie podreptał do kuchni, będąc jedynie wdzięcznym jej za to, że nie wypytywała. Zaraz dostał do ręki szklaną butelkę zimnego mleka.
- Przyłóż to sobie do tego siniaka, pomoże ci. - poleciła, po czym zamknęła lodówkę. Widząc brak reakcji ze strony Kazika, ponagliła go gestem dłoni.
Kazik przyłożył tą butelkę z miną, jakby robił to za karę, na co mama Janka jedynie pokręciła głową z lekkim rozbawieniem.
- Mogę już iść? - spytał mruknięciem. I teraz wyglądał jak nieszczęśliwy pięciolatek. Brunetka pokiwała głową, uśmiechając się lekko.
Kazik odwrócił się i podszedł do Janka, który to śmiał się z niego pod nosem. Głównie z tej jego skrzywdzonej miny. Tak bardzo dorosły...
- No co? - blondyn zmarszczył brwi, krzywiąc się lekko.
- Nic, chodź. - Janek zaśmiał się jeszcze, po czym wszedł do swojego pokoju.

A jeśli ona jest - to dostoisz
I jeszcze raz proszę - posłuchać mnie chciej!
Im więcej nienawidzisz tym bardziej się boisz
Jeśli kochasz więcej to boisz się mniej


  Kiedy tylko weszli do pokoju, Kazik odstawił tą zimną butelkę na szafkę. Nie uśmiechało mu się jej trzymać, zresztą już i tak był zły na cały świat bo mama Janka zobaczyła coś, co tak bardzo chciał ukryć. Ale co poradzi, trzeba był ją jakoś bardziej ominąć, a nie przechodzić jej centralnie przed nosem. Stało się i już nic na to nie poradzi. Pozostało tylko mieć nadzieję, że to gdzieś dalej się nie rozniesie.
Walnął się na łóżko, po czym głęboko odetchnął, ogarniając pokój wzrokiem. Łóżko, szafka, biurko, szafa... Standard. No i plakaty na ścianach, które najbardziej przykuły uwagę Kazika. Ogarnął je wszystkie, zatrzymując wzrok na tym z festiwalu w Koszalinie i prawie że automatycznie się uśmiechnął. Janek za to zanurkował w tym czasie do szafy, szukając jakiejś koszulki, którą mógłby mu pożyczyć do spania. Kiedy już znalazł jakiś zwykły, luźny biały tshirt, rzucił go na łóżko. Zaraz potem zapalił lampkę na biurku, jako że było tak trochę ciemno.
- Gdzie chcesz spać? - spytał po chwili, zerkając pytająco na blondyna. Ten odwrócił głowę w jego stronę, unosząc brwi lekko do góry.
- Wszystko jedno. Mogę na podłodze. - wzruszył ramionami.
Naprawdę nie obchodziło go to, gdzie będzie spać. Wystarczyłby mu koc i poduszka, już luksus. Nie chciał jeszcze bardziej tu zawalać i zajmować łóżka czy coś. Wiedział, że u Janka raczej przyjmowali go z otwartymi ramionami i nie powinien tak się czuć, no ale trudno było to przetłumaczyć zbuntowanemu mózgowi.
- Możesz tu na łóżku, a ja się położę na podłodze. Albo jak chcesz to jeszcze kanapa jest wolna. - brunet dodał jeszcze. Mógł się dostosować, zresztą to Kazik był tu gościem. A co to za różnica czy jedną noc prześpi się na podłodze.
- Nie no, podłoga mi wystarczy. - Kazik pokręcił głową. - Nic mi się przecież nie stanie od tego. - dodał zaraz, uśmiechając się lekko.
- Dobra, jak chcesz. Tylko mi rano nie narzekaj, że cię kości bolą. - Janek zaśmiał się, po czym wyciągnął spod łóżka materac. Taki zwykły, z gąbki, ale przynajmniej lepiej niż sama twarda podłoga. - Idę ci załatwić pościel, zaraz wracam. - rzucił jeszcze i poszedł do sypialni rodziców.
Nie minęło nawet pięć minut, a wrócił z kołdrą, poduszką i nawet prześcieradłem. Pełna kultura. Pościelił szybko, odrzucając kazikową propozycję pomocy. Nie było w czym pomagać, bo ile to roboty rzucić prześcieradło na materac, a na to poduszkę i kołdrę? Tak więc zostało mu tylko zrzucić ze swojego łóżka narzutę i wszystko było ogarnięte.
- Tam masz koszulkę do spania, chcesz jakiś ręcznik czy coś? - odezwał się znów, gestem wskazując na ten biały tshirt.
- Nie, dzięki. - Kazik pokręcił głową, zgarniając koszulkę.
 Zaraz potem wstał i jakby nigdy nic, ściągnął spodnie i koszulkę, po czym założył tą, w której miał spać. Nic wielkiego, przecież nie był dziewczyną, żeby się chować. No i przecież nie raz się przy sobie przebierali, nie wspominając już o całkowitym rozebraniu się i wskoczeniu do Bałtyku. Tak czy siak, Janek ukradkiem zawiesił na nim wzrok. Niby nie pierwszy raz go widział w samych bokserkach, ale nie potrafił się temu oprzeć i przenieść spojrzenia gdziekolwiek indziej. Przyjrzał się jego blademu, chudemu ciału, jego lekko wystającym żebrom i kościom biodrowym. W końcu poczuł na sobie pytające spojrzenie Kazika i zakłopotany, odwrócił się do niego plecami, szukając w szafie zaraz czegoś dla siebie. Zwyczajnie się na niego gapił, bywa. Znalazł w końcu coś, co nadawałoby się do spania i zrobił to samo, co Kazik przed chwilą. Przebrał się, po czym rzucił ciuchy na krzesło, stojące przy biurku i wskoczył na łóżko, zaraz usadawiając się obok przyjaciela.
Blondyn natomiast, kiedy Janek się przebierał, wydawał się nie dbać o to, co on sobie pomyśli. Po prostu, otwarcie zlustrował go całego wzrokiem, to jego wręcz idealne, lekko umięśnione ciało. Nie chował się za tą swoją ukochaną grzywką, ba, aż ją odsłonił bo mu przeszkadzała. I jednocześnie skarcił się w myślach za to, co właśnie zrobił. Przecież Janek miał dziewczynę, zresztą Kazika faceci nie pociągali... No, przynajmniej tak myślał. Bo Janek był najwidoczniej jakimś wyjątkiem. Nigdy aż tak się żadnemu chłopakowi nie przyglądał. No i nigdy nikogo tak bardzo nie potrzebował jak Janka. I to był właśnie ten typ potrzeby "bez ciebie nie umiem żyć". Przyjacielskie to już nie było, tego był pewien. Ale żeby go kochał? Nie, niemożliwe... Niestety, coraz bardziej docierały do niego te wszystkie uczucia, które żywił do Janka. To było co najmniej dziwne dla niego.
A jak dziwnie musiał czuć się Janek? Miał Basię, a gapił się na przyjaciela. Jeszcze w sposób, w jaki raczej nie powinien. I myślał o nim znacznie częściej, i on go bardziej obchodził, i to jego bardziej potrzebował. Był w kropce. Jego uczucia chyba totalnie oszalały, żeby tak nagle zmieniać kierunek. No, może nie nagle. To wszystko następowało stopniowo, powoli, dzień po dniu jak jakaś choroba. Ale uświadomił to sobie właśnie dzisiaj, jakby dopiero usłyszał diagnozę. Najwidoczniej był chory na uczucia, chory na miłość. W tym przypadku straszna, rzadko kiedy wyleczalna choroba. Biedactwo.
- Idziemy spać czy coś? - brunet odezwał się po chwili, wyrywając tym samym Kazika z zamyślenia.
- Nie wiem, ja bym się chociaż położył. - Kazik odpowiedział, zerkając na niego, po czym przeniósł się na materac.
Janek wstał jeszcze i zgasił światło, po czym sam zakopał się pod kołdrą.

Słuchaj - zwolnij, inaczej niczego nie zobaczysz
Co ta chwila o ósmej siedem rano może znaczyć?
Czym ty smakujesz te sekundy?
Goniąc na łeb na szyję widzieć jest trudniej

 Leżeli tak w ciszy przez jakiś czas. Obydwoje próbowali zasnąć, ale zamiast tego do głowy przychodziły myśli wszelakiej maści. Ale głównie to te "co by było gdyby", bądź "a może powinienem się odezwać". Janek bił się z myślami, leżąc na krawędzi łózka i wpatrując się w plecy blondyna, który właśnie leżał odwrócony do niego tyłem. Kazik natomiast stwierdził, że będzie trzymać język za zębami i udawać, że śpi, co mu całkiem dobrze wychodziło. Któryś się w końcu musiał poddać. Takie zwykłe, o, poddanie się nie było takie proste. No bo co on sobie pomyśli jak mu powiem? A co jak wszystko popsuje? A co z Baśką? Tyle wątpliwości, że naprawdę pozostanie w tej ciszy zdawało się być najlepszym wyjściem. Ale nie, któryś się w końcu musiał złamać. Padło na Janka, tak wyszło. On pierwszy się przełamał, bo męczyło go już to wszystko i chciał cokolwiek wyjaśnić, chociażby dla siebie, żeby wiedzieć co ma robić. Ze zdenerwowania pogryzł wargę, ale w końcu się opamiętał i się odezwał.
- ...Kazik? Śpisz? - spytał półgłosem, a w środku aż go telepało.
- Nie, a co? - blondyn zerknął przez ramię i odszukał go wzrokiem w ciemności, marszcząc lekko brwi.
- A, nic w sumie... - Janek zdążył się już rozmyślić i stchórzyć. Wbił wzrok w kołdrę, nerwowo gniotąc jej krawędź w palcach.
- No co? - Kazik spytał, przewracając się na bok, przodem do niego i oparł głowę na dłoni.
- ...Huh. Co ty myślisz o Baśce? - odpowiedział dopiero po chwili, czując na sobie ponaglające spojrzenie chłopaka.
Kazik w sumie nie wiedział co odpowiedzieć. Z jednej strony by ją chętnie zjechał, ale to przecież dziewczyna Janka, więc jeśli już musiał mu mówić, mógłby chociaż zrobić to delikatnie. Spojrzał się na niego z niedowierzaniem, chociaż i tak tego nie było widać w ciemności.
- Ty tak serio? - upewnił się jeszcze. Bo niby gadali o niej, ale to na początku, kiedy jeszcze Kazik nic do niego nie miał. A teraz miał, i to jak dużo.Janek najwyraźniej to widział i rzadko kiedy o niej wspominał.
- Mhm. No weź, powiedz. - brunet pokiwał lekko głową.
- Szczerze?
- Szczerze.
- No dobra. - Kazik mruknął, zastanawiając się przez chwilę jakby tu to powiedzieć jakoś tak delikatnie, żeby sobie Janek nic nie pomyślał. Ale poległ. Bo skoro już pytał, to miał ochotę powiedzieć wszystko. Tak wszystko wszystko, nie dbając o to czy kogoś urazi, czy nie. Jednak się tym przejmował, co było aż dziwne, dla niego samego. Wziął głęboki oddech, zawieszając wzrok na materacu i zaczął mówić. - ...Nie lubię jej. Kiedyś była mi obojętna, ale teraz tylko za nią latasz i jej po prostu nie trawię.- mruknął, nie podnosząc spojrzenia i póki co się zamknął, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Janka. - Czemu pytasz? Stało się coś? - dodał jeszcze.
- Bo jestem ciekawy. - Janek odparł, nieco niepewnie. - I nic się nie stało. Znaczy, stało się. Olałem cię, a sam w sumie nie wiem czy chcę z nią być. To głupie. - wyburczał pod nosem.
Blondyn miał już mu odpowiedzieć coś w stylu "daj spokój, jakoś żyję", póki nie usłyszał tego, co Janek powiedział o swoim związku. Zatkało go, bo przez ten cały czas był święci przekonany, że Janek tak za nią lata i świata poza nią nie widzi. A tu proszę, on nawet nie wiedział, czy chciał z nią dalej być. Nie rozumiał tego.
- ...Więc czemu poświęcasz jej coraz więcej czasu? - zapytał, nie rozumiejąc o co tu w ogóle chodzi. Co, miał być jakąś poradnią sercową? "Rzuć ją i chodź do mnie". Tak by pewnie jego rada brzmiała.
- Bo nie wiem co ja mam zrobić. Kiedyś mnie to cieszyło, ale teraz już przeszło.- odpowiedział, przyglądając mu się.
- To czemu nie dasz spokoju? Tak by było prościej. - ugryzł się w język w idealnym momencie.
- Nie wiem. - Janek spuścił głowę, prawie, że wisząc na krawędzi łóżka. - Potrzebuję cię, wiesz? - dodał zaraz, zerkając na niego spode łba.

Bo ponoć jeśli nie ma miłości w sercu moim
Jeśli nie umiem, nie chcę kochać, wtedy się boję
Strach niejedno ma imię
A więc róbmy tak abyś był, była przy mnie

 Janek szybko zauważył, ze w tej pozycji wystarczyło mu jedynie podnieść znów łeb i nieco się zsunąć, żeby ich usta dzieliło kilka centymetrów. Zagryzł wargę. Chciał to zrobić, chciał go pocałować, chciał go. Nie chciał Baśki, chciał jego. Bał się co prawda, że go odepchnie, że Kazik nie będzie chciał. Wisiał tak, dając myślom pędzić w swojej głowie. Zrobić to, nie zrobić, zrobić, nie zrobić, zrobić... STOP. Chciał. I to jak bardzo. Podniósł więc głowę i mimo chwili zawahania, nie zatrzymał się. Pokonał te kilka centymetrów i musnął wargami usta blondyna. Delikatnie, niepewnie, dając mu czas na to, by jakoś zareagował.
 Kazik nie wiedział co robić. Analizował cały czas ostatnie zdanie Janka,. wpatrując się w tą jego wiecznie potarganą czuprynę. Jak go potrzebował? Żeby mu pomógł? Żeby coś zrobił? Żeby przy nim był? A może... Żeby był z nim? Tyle możliwości i każda wydawała mu się tak samo nieprawdopodobna. Szczególnie ta ostatnia. Ta była po prostu głupia. Bo czemu niby Janek miał go w taki sposób potrzebować? Zwykłe urojenie, czyli mózgu uspokój sie.
Kiedy brunet podniósł głowę, Kazik zerknął na niego pytająco. Chciał spytać o co mu chodzi, ale zaraz poczuł jego ciepłe usta na swoich. Coś skręciło mu się w żołądku, wywróciło go na drugą stronę. I to wcale nie w tym negatywnym znaczeniu. Krótki dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa, kiedy Janek odsunął się na te kilka milimetrów, dając mu na to zareagować. Skoro już sam zaczął, to czemu Kazik miałby się powstrzymywać? Zaatakował go muśnięciem warg, po czym wsunął dłoń w te jego potargane włosy i pogłębił pocałunek. Ta ostatnia opcja z jego rozmyślań przestała być już taka głupia. To nawet miało sens. Nie chciał Baśki, bo potrzebował tego zbuntowanego blondasia... Tak, to miało całkiem sens.
Janek nie miał pojęcia czego się spodziewać, ale takiej reakcji to raczej nie oczekiwał. W każdym razie, podobało mu się, i to jak. Odwzajemnił pocałunek z krótkim pomrukiem zadowolenia. I miał już gdzieś Baśkę, teraz liczył się tylko Kazik. I chyba już wiedział, co powinien zrobić, kiedy ta noc już minie. Pytanie tylko, czy Kazik działał pod wpływem jakiegoś dzikiego impulsu czy też odwzajemniał jego uczucia. Ale biorąc pod uwagę sposób w jaki go całował - nieco agresywny, aczkolwiek nadal czuły - mógł się chyba spokojnie pokusić o stwierdzenie, iż Kazik go chce. To się w sumie jeszcze okaże.
 Całowali się tak przez dłuższą chwilę i jeden drugiemu nie dał się odsunąć. Chcieli z tego jak najwięcej, jak najdłużej, do utraty tchu. I właśnie dopiero jak zaczęło im już brakować powietrza, zdecydowali się odsunąć od siebie.
- Ja ciebie też potrzebuję. - Kazik odezwał się, kiedy już złapał oddech. Nie puścił jego kłaków, jakby bojąc się, że jeśli puści, Janek wstanie i sobie pójdzie albo coś...
Brunet wyszczerzył się jak idiota na tą odpowiedź. Bo był szczęśliwy. Bo najwidoczniej Kazik też go chciał. Walić Baśkę, tu, przy sobie miał kogoś sto, a może i nawet tysiąc razy lepszego. Kogoś, z kim spokojnie mógł się spotykać, kogoś, kto nie bał się, że jego rodzice ich razem zobaczą. Wiadomo, trzeba będzie wiele rzeczy ukryć przed światem, ale przecież wszyscy mogli nadal myśleć, że oni są po prostu przyjaciółmi. Tak było najlepiej. I najprościej.
Nie mogąc się powstrzymać, jeszcze raz musnął jego usta, uśmiechając się lekko.

A jeśli ona jest - to dostoisz
I jeszcze raz proszę - posłuchać mnie chciej!
Im więcej nienawidzisz tym bardziej się boisz
Jeśli kochasz więcej to boisz się mniej

 Kazik już się nie bał. Ten pocałunek był dla niego równy z "możesz wszystko". A skoro mógł wszystko i niczego się już nie bał, cmoknął go krótko, przenosząc dłoń z jego włosów na ramię i pociągnął go za koszulkę. Dął mu tym samym do zrozumienia "hej, chodź tu na dół". Długo na to nie czekał, bo Janek prawie, że od razu zszedł z łóżka i zaraz wylądował na materacu, tuż obok blondyna. Kazik uśmiechnął się lekko, czując jego ciepło przy sobie. Objął go w pasie i znów ukradł mu pocałunek, tym razem już nie taki krotki jak to cmoknięcie. Przesuwał powoli dłonią po jego boku, i dopiero po którymś takim razie zjechał na dół i wsunął rękę pod jego koszulkę. Ciekaw był, co Janek na to.
 Janek natomiast przesuwał palcami po jego szyi, odwzajemniając pocałunek. Zadrżał lekko na chłodną dłoń chłopaka na swoim ciepłym boku, ale nie zatrzymał go, nic nie zrobił. Pozwolił mu robić wszystko. Najwyżej go zatrzyma, przecież Kazik zrozumie. Czuł, jak jego dłoń przesuwa się wyżej, tym samym podciągając mu koszulkę do góry. Tym razem to Janek wsunął palce we włosy Kazika, uprzednio muskając dłonią jeszcze jego kark.
Kazik dotarł do jego klatki, przesuwając cały czas dłonią po jego skórze, czując jak jego mięśnie napinają się pod wpływem tego dotyku. Całował go coraz bardziej niedbale, skupiając się bardziej na poznawaniu ciała chłopaka. Nie raz go widział, ale jeszcze nigdy nie miał okazji dotknąć w taki sposób. Był niższy od niego, ale miał znacznie inną figurę. On miał mięśnie, a Kazik był po prostu chudy. I te mięśnie mu się podobały. Sposób, w jaki pracowały pod skórą, w jaki się napinały. To było po prostu piękne. W końcu przyłapał się na tym, że już prawie w ogóle nie myśli o tym pocałunku.
- ...walić to. - wymamrotał do siebie, odsuwając się od Janka.
Zrobił to jednak tylko po to, by wywalić go na plecy i samemu zaraz usiąść mu okrakiem na biodrach. Nie dał Jankowi nawet zaprotestować czy jakkolwiek inaczej zareagować, tylko po prostu ściągnął z niego koszulkę. Dał sobie chwilę by przyjrzeć się mu, na spokojnie, obejrzeć to idealne ciało. Uśmiechnął się lekko, po czym nachylił się nad nim i zajął się jego szyją. Zostawiał mokre ślady pocałunków od jego szczęki aż po obojczyk. Przejechał językiem wzdłuż jego obojczyka, co zaowocowało cichym westchnieniem. Uśmiechnął się lekko, wracając zaraz do tego co robił. Czuł dłonie Janka, błądzące po jego plecach, karku, wplątujące się w jego włosy. To mu się podobało. Jankowi jak widać też. Zszedł niżej, na jego klatkę. Jedną dłoń przesunął na jego sutek i zaczął drażnić go placami, a ustami zajął się długim. Zaraz usłyszał cichy jęk, który najwyraźniej był wyrazem aprobaty. Czuł, jak klatka Janka unosiła się i opadała coraz szybciej, słyszał jak drży mu oddech. Poruszył biodrami, wyraźnie czując pod sobą, że jego bielizna stała się za ciasna. Kolejny jęk. Pomęczył go tak chwilę, delikatnie dociskając swoje biodra do jego i poruszając nimi. Po jakimś czasie zdecydował się pójść dalej i zszedł z pocałunkami jeszcze niżej, na jego brzuch, tym samym przesuwając się tak, by mieć dostęp do jego bielizny.  Obcałował pieczołowicie każdy centymetr kwadratowy jego skóry, aż dotarł do bioder. Tam się jednak trochę pobawił. Przesuwał językiem od jednego biodra do drugiego, czując jak Janek zaciska lekko palce na jego jasnych kłakach. Powoli zsunął bokserki z jego bioder, zaraz potem pozbywając się ich już całkowicie. Spojrzał jeszcze na Janka, który zasłonił twarz ręką. I tak w ciemności nie było widać jego rumieńców. Kazik uśmiechnął się i usadowił się między jego nogami. Ustawił go sobie wygodnie, po czym zaczął obcałowywać wewnętrzną stronę jego ud, raz po raz przejeżdżając tam językiem i coraz bardziej zbliżając się do jego krocza. Słuchał ty wszystkich jego jęków i westchnień, jego przyspieszonego oddechu i nad wyraz mu się to podobało. Janek w końcu nie wytrzymał w miejscu i wyrzucił biodra lekko do góry, dając blondynowi do zrozumienia, że się już zniecierpliwił. Kazik też długo nie wytrzymał w tej swojej zabawie i cmoknął go jeszcze w udo, po czym objął go ustami. Nie schodził nisko, i zrobił dobrze, bo brunet zaraz znów wyrzucił biodra, z kolejnym jękiem. Dzięki temu Kazik nie został przyduszony. Złapał go i przygwoździł do materaca, żeby mu się za bardzo nie rzucał. Poruszał głową w górę i w dół, oplatając go językiem i lekko ssąc. Przytrzymywał jego biodra i przez to nic nie mógł robić. A chętnie by go dotykał, błądził dłońmi po jego ciele. Jednak chciał jeszcze móc oddychać. Cóż, może innym razem.
 Długo tak nie wytrzymał, z racji tego, że sam tego nigdy nie robił. Starał się jedynie powtarzać jak najlepiej to, co dostawał od dziewczyn. Sądząc po tych jękach i wiciu się w spazmach rozkoszy, wyszło mu. Szczęka jednak w końcu zaczęła go boleć. Odsunął się więc, usta zastępując dłonią. Przesuwał ją w górę i w dół, nie trzymając stałego tempa. Raz szybciej, raz wolniej i jakie jęki słyszał... Co prawda tłumione, żeby nikogo nie pobudzić przypadkiem, ale były. Obcałowywał jego brzuch, klatkę, tam gdzie tylko sięgał, lekko ściskając jego męskość. Czuł, jak mięśnie Janka się spinają, jak jego całe ciało drży. W końcu chłopak nie wytrzymał z przeciągłym, aczkolwiek stłumionym jękiem skończył, padając zaraz na materac.
Kazik uśmiechnął się i przesunął się wyżej, by nie dać mu jeszcze odetchnąć i pocałował go jeszcze.

A jeśli ona jest - to dostoisz
I jeszcze raz proszę - posłuchać mnie chciej!
Im więcej nienawidzisz tym bardziej się boisz
Jeśli kochasz więcej to boisz się mniej

 Janek nie wierzył w to, co się właśnie działo. Jeszcze te parę godzin temu był sobie z Baśką, siedzieli na klatce i rozmawiali, nawet się całowali. A teraz? Teraz nawet nie mógł złapać oddechu przez usta Kazika. Nie, żeby narzekał, to mu się bardzo podobało. Bardziej niż cały ten cyrk z Basią. Blondyn w końcu się odsunął i położył się na boku, obejmując Janka w pasie. Chłopak wziął parę głębokich oddechów, opanował drżenie mięśni i je porozluźniał. Dopiero potem był w stanie odwrócić się przodem do blondyna. Co on z nim robił... Ale, nie pozostanie mu dłużny. Przewrócił się na bok, twarzą do Kazika i przysunął się najbliżej jak się tylko dało. Wsunął udo między jego nogi, a obie dłonie pod jego koszulkę. Przesunął palcami po jego chudej klatce, czuł jego kości pod tą bladą skórą. Gdyby chciał, mógłby spokojnie policzyć mu żebra. Kości biodrowe też mu wystawały. Ale poza tym, miał taką gładką i miękką skórę, przyjemną w dotyku. Zerknął jeszcze krótko na niego, pytającym spojrzeniem. W odpowiedzi dostał uśmiech, więc pozbył się wszelkich wątpliwości. Odsunął je na dalszy plan, bo teraz to mu potrzebne nie było. Ściągnął koszulkę Kazika i przycisnął udo do jego krocza, przesuwając dłonią po jego boku. Kazik zagryzł wargę, ale zaraz z jego ust wyrwało się urywane westchnienie. Janek przycisnął kciuk do jego sutka, zaraz potem zakreślając nim kółka, co spotkało się z kolejnym westchnieniem. Poruszał biodrami, tym samym wprawiając w ruch swoją nogę, którą przyciskał do krocza Kazika. Tak było jednak niewygodnie, więc odsunął nieco udo, robiąc wystarczająco miejsca na swoją dłoń. Zabrał więc rękę z jego klatki i przesunął ją na przyrodzenie chłopaka, póki co dotykając go jedynie przez bieliznę. Podparł się na łokciu wolnej ręki i zaatakował jego usta pocałunkiem, szybko dając się w nim zdominować. Blondyn zacisnął palce na boku Janka, oddając pocałunek i zaczął poruszać biodrami, domagając się więcej. Jęknął w jego usta, kiedy tego nie dostał. Janek nie zamierzał ulegać mu tak od razu. Skupiał się póki co na obu rzeczach najbardziej jak tylko mógł. Jednak przeważyło to, co robiła dłoń. Męczył go tak przez dłuższą chwilę, nie zwracając uwagi na te jęki i nieme prośby.
- Janek.. - Kazik odsunął się lekko, burkając na niego na wydechu. Oddech miał już przyspieszony i nierówny i nie potrafił w sumie sklecić sensownego zdania, więc przystał na tym jednym wyrazie.
 Janek zaśmiał się krótko, słysząc to burknięcie. Nie odpowiedział już, tylko zamknął mu usta pocalunkiem. Zsunął mu bieliznę z bioder na tyle, by mu nie przeszkadzała i zaczął go już tak normalnie dotykać, bez męczenia. Przeniósł się z pocałunkami na jego szyję o odsłonięte ramię, cały czas pracując dłonią. Kazik co prawda tłumił te jęki, ale z tej odległości nie trudno było to usłyszeć. Masował jego męskość, raz po raz ją ściskając. Póki co tempa nie zmieniał, jedynie intensywność własnego dotyku. Czuł dłoń blondyna na swoich plecach. Przesuwała się na całej długości jego tułowia, bez celu. Raz po raz wbijał mu paznokcie w skórę, akompaniując temu ruchowi jękiem. W końcu Janek pokusił się o przyspieszenie, a potem opóźnienie tempa. Poskutkowało to kolejnymi ruchami bioder Kazika, tym razem bardziej gwałtownymi. Więc zmieniał tempo, zmieniał intensywność i generalnie się nim bawił. Póki nie odczuł drżenia mięśni blondyna. Wtedy i przyspieszył, i robił to mocniej. W takim układzie Kazik długo nie wytrzymał. Nie udało mu się do końca stłumić tego finiszującego jęku, który uciekł z jego ust gdzieś w połowie. Skończył, oddychając ciężko. Janek zabrał dłoń i objął go, przytulając się do klatki blondyna. Ten potrzebował jeszcze chwili, by się uspokoić i doprowadzić do porządku, mimo to, wyszczerzył się i zagarnął go do siebie.
 Obydwaj byli zmęczeni, więc szybko ogarnęła ich senność. Zanim jednak posnęli, Janek podniósł jeszcze głowę.
- Kocham cię. - wyszeptał, uśmiechając się lekko i cmoknął Kazika w szczękę.
- ...Ja ciebie też. - blondyn odpowiedział, a na dobranoc jeszcze pocałował go w czoło.

A jeśli ona jest - to dostoisz
I jeszcze raz proszę - posłuchać mnie chciej!
Im więcej nienawidzisz tym bardziej się boisz
Jeśli kochasz więcej to boisz się mniej

piątek, 30 sierpnia 2013

~Can't find my way home. Part nine. ~that's so stupid

Witam, witam i przepraszam, że tak długo musicie czekać na rozdziały ;__;
No ale strasznie dużo się dzieje u mnie, nie ma czasu na pisanie, wen ucieka i tak to jest. Ale się dla was staram. Swoją drogą, rozdział byłby pewnie szybciej, no ale pojechałam sobie do Krakowa, widziałam sie z moją dziewczyną i w ogóle ;w; więc tu mi chyba wybaczycie mam nadzieję? Relacja Warszawa-Kraków wcale nie jest fajna :c
No ale, macie rozdział, trochę ubogo poprawiony bo beta moja na melanżach a ja jako prawdziwy no-life bez życia towarzyskiego siedzę i piszę xD
Enjoy, postaram sie dodawać częściej <3



Czułem jego ciepłe, miękkie wargi na swoich. Atakował moje usta, z początku delikatnie, jednak z sekundy na sekundę pocałunki stawały się coraz żywsze, coraz bardziej zachłanne. Nie wiedziałem co robić, leżałem tylko, nawet ich nie odwzajemniając. Póki mu się w końcu nie poddałem. Poczułem gorzki smak alkoholu, jego język z łatwością wywalczył dominację. Sprawnie penetrował moja jamę ustna, obejmując mnie i nie pozwalając się odsunąć. Dałem mu się całować, wciąż będąc w szoku. To było przyjemne, musiałem przyznać, ze Oli dobrze całował. Alkohol w końcu chyba zamroczył mi mozg, bo już nie myślałem. O niczym. Reka chłopaka powędrowała pod moja koszulkę, delikatnie gładziła skórę. Zadrżałem, pod wpływem jego dotyku. Wiedziałem, do czego to zmierza, czułem to, jednak póki co się nie broniłem. Oliver przesuwał dłoń po mojej klatce, podwijając mi tym samym koszulkę i nie przestawał mnie całować. Przesunąłem dłoń na jego żebra, tak naprawdę nie wiedząc, co powinienem robić i tez się tego bojąc. Cholera, właśnie całowałem Olivera, który ma chłopaka. I jest pijany, nie wie co robi, a ja tak na to pozwalam. Głupi jestem, przecież jeśli ktoś się dowie, jeśli jego chłopak się dowie... Nie wybaczę sobie tego. Dłoń Sykesa szybko zjechała z mojej klatki w dol i bez pardonu wsadził mi ja w spodnie. Nie, tak nie może być, nie mogę na to pozwolić, nie mogę mu zniszczyć związku. Przecież nigdy nie ma gwarancji, ze takie coś zostanie w tajemnicy. W panice odepchnąłem go od siebie, mało nie zwalając nas obu z łóżka.
- Przestań. - zaprotestowałem.
Oli spojrzał na mnie, zawiedziony moją reakcją.
- Nie podoba ci się? - wygiął usta w podkówkę.
Zagryzłem wargę, nie za bardzo wiedząc, co mam odpowiedzieć. Nie mogłem zaprzeczyć, podobało mi sie. Ale do jasnej cholery, tak się nie robi. Nie mogę poddać mu się, mając pełną świadomość o tym, ze jest pijany i nie wie co robi, a także o tym, ze ma chłopaka. Po prostu nie. Usiadłem na brzegu łóżka i przetarłem twarz. Mogłem się od razu odsunąć, a nie. Wziąłem głęboki oddech.
- ...Podoba. Ale nie mogę. Masz chłopaka, nie chce tego popsuć. I nic nie mów, jesteś pijany i po prostu nie wiesz, co robisz. - wypaliłem, prawie na jednym oddechu, tonem znacznie wyższym niż normalnie. Wszystko przez stres.
- Ale... - Oli zaczął, jednak zaraz mu przerwałem gestem dłoni.
- Nic nie mów. Spij. - powiedziałem stanowczo, starając się panować nad własnym głosem. Chyba wyszło, bo już się nie odezwał.
Odwrócił się do mnie plecami, zgarniając poduszkę pod głowę i westchnął głęboko. Ja za to oparłem łokcie na kolanach i ukryłem twarz w dłoniach. Co ja najlepszego zrobiłem... Całowałem się z Oliverem. I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, ze własnie teraz jego chłopak jest sobie w New Jersey, coś robi, zapewne o nim myśli i nie ma pojęcia co się właśnie stało. Na co pozwoliłem. Ja, zwykły, przypadkowy chłopak, poznany w samolocie do Anglii. Ja, który patrzę na Olivera w sposób, jaki nie powinienem i dlatego go nie zatrzymałem. Ja, który nie zasługuje na niczyja miłość i desperacko poszukuje czegokolwiek, kogokolwiek, by w ogóle jeszcze żyć. Poczułem jak łzy płyną mi po policzkach. Jestem porażką. Wszystko psuję. Świadomość, ze mogę zepsuć ich związek to było... To było dla mnie za dużo. I te wszystkie obietnice, złożone Gerardowi. Osobie, którą naprawdę kocham. Z którą naprawdę chcę być, która obiecała mi szczęście. Oczywiście nie takie, którego pragnę. Jednak, zależy mu na mnie. Liczę się dla kogoś, jestem ważny. Tym bardziej nie powinienem łamać tych obietnic. Ale ja już nie mogłem. To było za dużo. Zaniosłem się szlochem, mając tylko nadzieje, ze go nie obudzę.
Frank, kurwa, ogarnij się. 
Skarciłem się w myślach.
Przestań.
Przestań.
Przestań.
Przestań.
Ręce zaczęły mi drżeć. Myśli biegły w mojej głowie. Nie dały się zatrzymać. Na moich policzkach gorące łzy wypalały ślad po sobie. Podniosłem glowę i wytarłem oczy. Wiedziałem, ze zaraz zrobię coś głupiego. Popełnię kolejny błąd. Kolejny punkt na mojej liście porażek życiowych. Nie umiem inaczej. Wstałem, przecierając twarz i wyszedłem na korytarz, mając tylko nadzieje, ze nikogo nie spotkam. Spotkałem. Meg gadała o czymś z Thomasem, jednak na mój widok szybko się zamknęła. Przeszedłem obok nich, nie racząc ich nawet spojrzeniem. Zszedłem na dół i rozejrzałem się po ludziach. Wszyscy byli nadzwyczaj weseli, puste butelki po alkoholu walały się po podłodze. Zgarnąłem jeszcze prawie pełna whisky i ruszyłem z powrotem na gore. Po drodze zatrzymał mnie jakiś gościu z dredami.
- Hej, młody. - zagadnął.
- Hm? - odwróciłem się i zerknąłem na niego.
- Chcesz? - wyciągnął do mnie paczkę z białym proszkiem. - Dobry koks. - wyszczerzył się.
- ...a ile za to chcesz? - spytałem podejrzliwie, nerwowo ściskając szyjkę butelki. Nie powinienem...
- Nic. Musze się tego już pozbyć, bo szczęścia do policji nie mam, a już się zwijam. Weź, szkoda żeby się zmarnowało. - wyjaśnił krotko. Akt dobroci? No okay.
Wziąłem paczuszkę z krótkim "dzięki" i schowałem ją do kieszeni, po czym wróciłem na górę. Usiadłem na podłodze, opierając plecy o łóżko. Oliver spał i miałem nadzieje, z nie zamierzał się obudzić. Chciałem po raz ostatni zrobić coś głupiego. Po raz kolejny obiecałem sobie, że to będzie ten ostatni raz. Po raz kolejny będę próbował dotrzymać tej obietnicy. I pewnie po raz kolejny mi się nie uda. Ale póki co, ostatni raz to robiłem. A przynajmniej chciałem, żeby tak było. Upiłem kilka łyków z butelki, krzywiąc się lekko na smak trunku. Odstawiłem ja obok siebie, wyciągając paczkę z narkotykiem z kieszeni. Obróciłem ja w palcach, patrząc jak biały proszek się przesypuje wewnątrz opakowania. Jak piasek w klepsydrze. Klepsydrze, odmierzającej ile życia ci jeszcze zostało. Piasek, który cie powoli zabija. Walczyłem ze sobą, naprawdę starałem się to odłożyć, zostawić, poprzestać chociaż na alkoholu. Nie udało mi się. Podniosłem się i klęknąłem przy szafce nocnej. Odsunąłem wszystkie przedmioty na bok, jak najciszej, by nie obudzić Sykesa. Wysypałem kokainę na blat i ułożyłem sobie z tego białego proszku kreskę. Wygrzebałem z kieszeni banknot i go zwinąłem, gotowy do wciągnięcia tej substancji. Zawahałem się jednak. Nie powinienem. Wiedziałem, ze to było złe, że sam siebie za takie coś nienawidziłem. Nie, wróć. Nienawidziłem siebie nie za sam czyn, ale za to, że nie potrafiłem się powstrzymać. Brakowało mi samokontroli w takich chwilach, ale nie tylko. Nie potrafiłem nad sobą panować, nad swoimi emocjami. Nad niczym. Wziąłem głęboki oddech.
- Nie rób tego. - szepnąłem do siebie. - Gerard by tego nie chciał. Oli... Oli by tego nie chciał. - mięśnie szczęki mi się napięły. Oli. Właśnie, Oli.
Przy nim tez nie potrafiłem się kontrolować, przy nim tez nie umiałem od razu powiedzieć "nie". Dałem mu się rozkręcić, co by było, gdybym nie spanikował? Co by było, gdyby do mnie nie dotarło, jaka jest sytuacja. Że on nie wie, co robi, ze ja mu na to pozwalam. Brak samokontroli znów się odezwał. Miałem to gdzieś. Miałem już wszystko gdzieś, głęboko w dupie. Wszystko niszczyłem, potrzebowałem sie choć na chwile oderwać od tego świata. Wciągnąłem kreskę za jednym zamachem, po czym wróciłem na swoje poprzednie miejsce, łapiąc butelkę w dłoń, by jej nie przewrócić. Oddychałem głęboko, przymknąłem oczy, czekając aż ta trucizna zadziała. A w międzyczasie piłem whisky. Dużymi łykami, nie dbając o to, ze już mi się wystarczająco wali we łbie, nie dbając o to jak się będę rano czul. Wszystko mi jedno. Nie musiałem jednak długo czekać. Alkohol i narkotyk zrobiły swoje.
I już zaraz osunąłem sie w mój własny, upragniony świat.

~*~*~

Poczułem, ze leżę na czymś miękkim. Nic nie widziałem, ale to dlatego, ze miałem zamknięte oczy. Do mojej świadomości dotarło w końcu, ze coś mnie obudziło. Coś, co było bardzo wkurzające, dzwoniło wciąż i wibrowało w mojej kieszeni, ten dźwięk rozsadzał mi czaszkę. Telefon. Otworzyłem oczy i zamrugałem kilka razy. Nie wiedzieć czemu, leżałem na łózku. Sam.
- Wyłącz to cholerstwo... Dzwoni już chyba czwarty raz. - usłyszałem zachrypnięty jęk.
Potrzebowałem chwili, żeby do mnie dotarło, ze to mój telefon i powinienem sięgnąć do kieszeni i go wyjąć. Zanim to zrobiłem, przestał dzwonić. No cóż. Zadzwoni później. Podniosłem sie, krzywiąc się z bólu głowy. Światło boli, ale przynajmniej było już cicho. Rozejrzałem się po pokoju. Oli siedział na podłodze, oparty o ścianę. Usmiechnął się do mnie lekko na powitanie. Obok niego leżało pudełko od tabletek przeciwbólowych i butelka wody.
- Dzień dobry. Łazienka jest naprzeciwko jakby co. - odezwał sie cicho. W odpowiedzi jedynie pokiwałem głową.
Ta informacja była bardzo przydatna. Wiedziałem już, ze będę rzygał, takie rzeczy nie od dziś mnie spotykały. Wstałem i poszedłem do kibla, po drodze wyciszając telefon. I dobrze zrobiłem, bo w połowie drogi wszystko podeszło mi do gardła. Wyprułem do kibla, modląc się, żeby nikogo tam nie było. Miałem szczęście, bo drzwi były otwarte, a łazienka pusta. Wyspowiadałem się kochanemu kiblowi, na szczęście długo mnie nie trzymało, głównie dlatego, ze nie za bardzo miałem w ogóle czym rzygać. Obmyłem twarz wodą, zatrzymując sie na chwile przy umywalce i spojrzałem w lustro. Wyglądałem strasznie i tak się właśnie czułem. Byłem nienaturalnie blady, miałem sińce pod opuchniętymi od płaczu oczami. Świetnie. Wziąłem głęboki oddech i powoli wypuscilem powietrze ustami. Czułem się podle, że w ogóle pozwoliłem na to, co się wczoraj stało.
Zaraz usłyszałem ciche pukanie, a skoro się nie odezwałem, drzwi lekko sie uchyliły. W odbiciu ujrzałem Oliego.
- Żyjesz? - spytał, wchodząc do środka i zamknął za sobą drzwi.
- ...Bywało lepiej. - mruknąłem, nie odwracając się do niego.
- Masz, przynajmniej ci ból głowy przejdzie. - wyciągnął w moją stronę opakowanie tabletek i butelkę wody.
Chcąc, nie chcąc, wziąłem od niego te rzeczy. Połknąłem dwie tabletki i zaraz wypiłem prawie całą butelkę. Odetchnąłem głeboko, spoglądając na chłopaka i zmarszczyłem lekko brwi. Ciekawe czy był świadom tego, co zrobił. I ciekawe jakim cudem znalazłem sie na łóżku, kiedy to on tam spał.
- ...Czemu obudziłem się na łóżku? - spytałem, w sumie nie wiedząc czy w ogóle chcę usłyszeć odpowiedź. O ile to było to, czego się własnie obawiałem.
- Obudziłem się wcześniej niż ty, a że zgonowałeś na podłodze to przeniosłem cię na łóżko. - Oliver wyjaśnił, wzruszając lekko ramionami.
- Dzięki. - mruknąłem.
Tak czy srak, kości mnie bolały od tego spania na samej podłodze. Ale to było kochane, ze w ogóle przejął sie mną, wysilił się, żeby mnie wrzucić na to łóżko. Usmiechnalem sie krotko pod nosem, jednak ta ekspresja szybko zeszła mi z twarzy. Zapadła cisza. Ta okropna, niezręczna cisza. Wbiłem wzrok w podłogę, zastanawiając się, co powinienem powiedzieć.
- ...Przepraszam za tą noc. - Oliver odezwał sie po chwili.
Podniosłem na niego spojrzenie.
- Pamietasz to? - spytalem, zbity z tropu. Byłem wręcz przekonany, ze on tego nie będzie tego pamiętał.
- Pamiętam. Przepraszam, głupio mi teraz strasznie - mruknął, przygryzając z zakłopotaniem wargę.
- W porządku. To ja cię powinienem przeprosić, powinienem cię wcześniej powstrzymać. - odpowiedziałem, patając go delikatnie po ramieniu.
- Nie powiesz nikomu? - spytał po chwili.
- No co ty. To zostanie miedzy nami, tak? I mam nadzieję, że nic się między nami przez to nie zmieni? - mruknałem. Na tyle głupi to nie byłem, żeby takie coś rozpowiadać. I naprawdę miałem nadzieję, że nic się nie zmieni. Że on sie ode mnie nie odsunie, że nie odejdzie. Tego się bałem.
- Nie, czemu? - uśmiechnął się.
Kamień spadl mi z serca na tą wiadomość. Przynajmniej poczułem się trochę lepiej i już ni miałem tego lęku, że go stracę przez to. Lepiej poczułem się tylko na chwilę, bo zaraz znów zadzwonił mój telefon. Skrzywiłem się na ten nagły, głośny dźwięk, ktory eksplodował w mojej głowie i jeszcze odbijał się echem po czaszce. Odebrałem jak najszybciej, żeby się nie katować, nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Tak? - spytalem, uprzednio pozbywajac sie chrypy.
- Frank, gdzie jestes? - Gerard odezwał się w telefonie, na co zakląłem pod nosem.
- U Thomasa jeszcze, ale niedługo się zbieramy z Olim. - odpowiedziałem.
- A wiesz która godzina?
- ...Nie?
- Czternasta. Miałeś być rano. Martwiłem się, jak nie odbierałeś. - powiedział, zupełnie zmienionym tonem. Pełnym troski.
- Przepraszam, spałem... - odparłem.
- Wracaj szybko, dobra? - powiedział jeszcze.
- Okay, niedługo będę. - przytaknąłem jeszcze, uśmiechając się, po czym Way się rozłączył.
- To trzeba sie zbierać, nie? - Oli mruknął, zerkając na mnie.
Przytaknąłem głową, odwracając się znów do umywalki i umyłem twarz chłodna woda, żeby do końca się obudzić.
- Chodź, coś zjesz i się zbierzemy. Wytrzyj się w ten niebieski. - Sykes dodał za chwile, gestem wskazując mi ręcznik, wiszacy na kaloryferze.
Wytarłem twarz i zszedłem z Oliverem na dol, do kuchni. Chlopak otworzyl lodowke.
- Co chcesz? - spytal.
- A to my tak mozemy? - zapytalem niepewnie. No bo tak przenocowalismy, teraz jeszcze jedzenie mu wyjadac i sie w domu panoszyc... Dziwnie mi tak było, z racji tego, że nie znałem gospodarza.
- Jasne. Wiesz, praktycznie tu mieszkam, wiec... - usmiechnal sie.
- To ja jakiś jogurt może? - odpowiedziałem, zerkajac do lodówki. Oli podał mi jogurt truskawkowy i zaraz wyciągnął z szuflady łyżkę.
Usiadłem przy stole i zabrałem sie za jedzenie. Krew wciąż pulsowała mi w głowie, co było dosyć nieprzyjemne. Zdążyłem się już od tego odzwyczaić. No cóż, w sumie w nocy zaszalałem.
- Myślisz, że będziesz mieć przypał? - Oli odezwał się zaraz, wyrywając mnie tym samym ze stanu zamyślenia.
- A ja wiem... Nie wiem. Nie wiem jaki on jest, jeśli chodzi o imprezy. - mruknąłem, przestając bezsensownie mieszać ten jogurt i zacząłem go jeść.
- Tak czy inaczej, będę musiał go przeprosić, bo cię nie dopilnowałem. - Oliver wzruszył ramionami.
- Ugh... Powinienem się sam też pilnować. W końcu zaliczyłem zgona na podłodze, z wlasnej winy. - skrzywiłem się. Trzeba było wtedy zostawić to gówno. Czułem spojrzenie Olivera na sobie, jednak nie podnioslem wzroku.
Skończyłem jogurt i wyrzuciłem go tam, gdzie wskazał mi Sykes. Zaraz potem zabrał mnie znów na górę, pożegnać się z Tomem. Dużo nie mówiłem bo co niby. "Dzięki za imprezę, fajnie było." Koniec, nic więcej do powiedzenia nie miałem. Thomas jeszcze na porzegnanie rzucił, żebyśmy jeszcze kiedyś wpadli i odprowadził nas do drzwi.

~*~*~

Dałem zostać młodemu tam na noc, wiedząc dobrze jak kończą się takie imprezy. Nawet jeśli się tam nie spili, to po alkoholu, mając trochę oleju w głowie, by nie wsiedli do samochodu, żeby wracać. Wiedziałem, że nie byli na tyle głupi, zaufałem im. I starałem się nie martwić o Franka, chociaż nie bardzo mi to wychodziło. Obiecał mi, że nie będzie szaleć, to fakt. Ale przecież był jeszcze lekkomyślnyn dzieciakiem, który próbuje niewiadomo czego w niewiadomo jakich ilościach. Po prostu się bałem o niego. Na tyle, że przez ten cały wieczór nie potrafiłem myśleć o niczym innym. To chore. Nie wiem, zaczęły się chyba ujawniać moje ukryte instynkty macierzyńskie czy coś... Martwiłem się i przez to chodziłem jakiś taki nieobecny, nie mogłem się kompletnie skupić. No bo co jak mu się coś stanie. I już nawet nie chodziło o to, że poniosę za to odpowiedzialność, chodziło o to, że to był Frank. Dzieciak ze skrzywioną psychiką, dzieciak, którego w dzieciństwie olałem, dzieciak, który był dla mnie aż nadzwyczaj ważny. To śmieszne. Przecież miałem żonę, a przejmowałem się kimś, kto nawet nie był moją rodziną. Był dla mnie aż za bardzo ważny, już nie raz przyłapałem się na kłującym uczuciu zazdrości, kiedy po raz kolejny szedł gdzieś z Oliverem. I też na tym, że mimo wszystko był dla mnie po prostu pefrekcyjny. Był piękny. Ta blada cera, kolczyk w wardze i w nosie, wiecznie nieuczesane włosy, różowe, malinowe wręcz usta i ten uroczy nosek. Oczy w kolorze miodu, które w słońcu mieniły się na złoto, niewielka budowa ciała... Nie, co ja gadam. Popatrzyłem na obrączkę na moim palcu. Nie, to Ona powinna być moim ideałem. Przecież to ją kochałem, jej poświęciłem swoje życie. Zresztą, kiedy Iero ledwo co kończył przedszkole, ja paliłem papierosy po szkolnych kiblach. Po pierwsze, był dla mnie za młody, to nie mogło wyjść. Nie powinno tak być.
Oparłem czoło o blat stołu. Co się ze mną dzieje? O czym ja myślę...
- Hey, co jest? - usłyszałem tak dobrze znany mi głos. Podniosłem głowę, marszcząc brwi.
- Frank mi jest. - wymamrotałem i dopiero po fakcie ugryzłem się w język. Jezus, co ja robię.
- Martwisz się? - Lyndsay spytała i zaraz do mnie podeszła.
Pokiwałem głową, żeby już nic głupiego nie powiedzieć.
- Oj przestań. Poradzi sobie, nie jest dzieckiem. Zresztą, nie jest sam, prawda? - pogłaskała mnie po policzku. Kąciki ust drgnęły mi lekko do góry.
- No niby tak... Ale ja się tak ogólnie martwię. - odpowiedziałem, starannie dobierając słowa. - Widzę, że on sobie nie radzi.
- Huh, nie chce też z tobą jakoś gadać. Ale ostatnio przecież z nim rozmawiałam i to coś dało. Zrobić to jeszcze raz? - spytała, uśmiechając się.
- Fajnie by było... - odparłem i zaraz dostałem całusa w policzek.
- To się da załatwić. Tylko mi się tu nie zamartwiaj, Frank przecież wróci rano, jak mówił. - odpowiedziała mi, głaszcząc jeszcze po policzku.
Pokiwałem tylko głową, po czym przetarłem twarz dłońmi. Odetchnąłem głęboko.
- Idę spać. Tylko nie siedź długo. - odezwała się jeszcze, zabierając rękę. Zaraz potem usłyszałem cichnące kroki. Aż w końcu zamykanie drzwi.
Boże, co ja robię. Co ja sobie w ogóle myślę. Ten małolat mi się podobał. Chciałem go. W każdy sposób. Chciałem mu pomóc, chciałem, by był szczęśliwy, chciałem, żeby nie robił sobie krzywdy. Chciałem, by wiedział, że ktoś go kocha, rozumie, że nie jest z tym wszystkim sam. Chciałem móc obok niego zasypiać, budzić się, robić mu śniadania, całować, dotykać... Stop. Nie, nie powinienem chcieć. To mnie rozrywało od środka. Odgarnąłem włosy z twarzy, oddychając głęboko. I byłem zazdrosny. Bo Oliver tyle go miał, bo mieli zupełnie inną relację. Bo wszędzie razem chodzili, bo ja przez to go prawie nie miałem. Nie mogłem na coś takiego pozwalać, to się w ogóle mijało z celem jego pobytu. Pokręciłem głową. Jestem głupi. Ale mam jeszcze czas, żeby to wszystko nadrobić. Gorzej, jakbym się tak obudził pod koniec wakacji i nic nie zrobił. Wtedy bym miał pewnie przerąbane u Donny. A tego nie chciałem. Więc teraz pozostało mi ostro wziąć się za rozmowy z Frankiem. Tyle mogłem zrobić. I jakimś cudem odsunąć moje uczucia na dalszy plan. Nie wiem czy tak się dało, ale musiałem przynajmniej spróbować. Spróbować niczego nie zjebać. Odetchnąłem głęboko po raz kolejny, po czym wstałem i ruszyłem się na górę, po drodze gasząc światło. Nie powinienem już o tym wszystkim więcej myśleć, to nie robiło mi dobrze na psychikę. Najlepiej było się położyć i po prostu zapomnieć. Chociaż na tą chwilę. Wszedłem po cichu do sypialni, żeby nie obudzić Lynz. Nie zapalałem już żadnej lampki, nie było mi to potrzebne. Zrzuciłem z siebie spodnie i koszulkę, wieszając je zaraz na oparciu krzesła, po czym wsunąłem się pod kołdrę. Lynz spała, jej klatka miarowo unosiła się i opadała. Mimo to, pewnie wyczuła moją obecność, bo prawie od razu odwróciła się w moją stronę i objęła mnie. Cóż miałem zrobić, odwzajemniłem uścisk, czując tą dziwną niechęć. Zacisnąłem lekko palce na jej koszulce, z zaciśniętymi zębami przekonując się do tego i zmuszając mój mózg do snu.

~*~*~

Obudziłem się jakoś dziwnie późno. Lynz nie było obok mnie, a zwykle ja wstawałem pierwszy. No cóż, nie dzisiaj. Spojrzałem na zegarek. Była dziesiąta. W sumie nie dziwne, nie mogłem wczoraj zasnąć jeszcze przez długi czas od tego, kiedy już się położyłem. Usiadłem, spuszczając stopy na drewnianą podłogę. Czułem się dziwnie. Wszystko dookoła mnie się tak gwałtownie zmieniło. Ta świadomość, że chciałem tego małolata mnie dobiła. Te wczorajsze przemyślenia, ta niechęć do własnej żony. Co się ze mną dzieje? Wciąż zadawałem sobie to pytanie. I wciąż  nie potrafiłem na nie odpowiedzieć. Nie chciałem, żeby tak było. Nie chciałem rozwalać tego, co budowałem przez tyle lat, nie chciałem rozwalać rodziny. Miałem własną, szczęśliwą, jak mi się wydawało, rodzinę. Wydawało mi się, bo dopiero ten obrażony na wszystko nastolatek uświadomił mi, że nie tego chcę. Połowa mnie chciała jego. Chciała tej wolności, chciała robić te wszystkie głupie rzeczy, których potem mogłem żałować. A druga połowa chciała spokoju. Tego, co miałem i mam teraz. Żony, domu, dziecka, stabilnej pracy. Braku konfliktów. Ale znałem samego siebie aż za dobrze. Wiedziałem, że prędzej czy później coś zawalę, podejmę złą decyzję. Nie  mogę przecież wybrać tych obu rzeczy naraz. Musiałem kogoś zostawić. Niby wybór powinien być prosty - miałem żonę, wiedziałem, że mnie kocha, że mnie nie zostawi. A Frank? Skąd mogłem wiedzieć, co on zrobi? Bałem się odrzucenia, bałem się tego, że zostawię ją tylko po to, by sie dowiedzieć, że młody  mnie wcale nie chce. Co prawda, zaobserwowałem u niego to, jak się na mnie patrzył. Widziałem tą... Fascynację. Może i mu się podobałem, nie wiem. Skąd mogłem to wiedzieć, nigdy nie byłem dobry w tych wszystkich uczuciowo-sercowych sprawach. Doradzać, oczywiście, tylko nie samemu sobie.
Przetarłem twarz dłońmi i wstałem, zebrałem czyste ubrania i bieliznę, po czym udałem się pod prysznic. Tam nie dałem sobie myśleć. Zimna woda skutecznie mnie orzeźwiła, a jak tylko mojemu udręczonemu już mózgowi przyszła ochota na myślenie - odkręcałem jeszcze zimniejszą wodę. Działało, chociaż przyjemne nie było. Przynajmniej szybko się ogarnąłem i nie zawracałem sobie głowy tymi wszystkimi dzikimi myślami. Ubrałem się i zszedłem na dół, przy okazji zaglądając do pokoju młodego czy może już wrócił. Nie było go tam, na co tylko się skrzywiłem. W kuchni czekała na mnie Lyndsay z ciepłą kawą i jajecznicą na śniadanie. Zapach tego napoju praktycznie od razu poprawił mi humor. Zgarnąłem talerz i kubek, zaraz siadając przy stole.
- Frank się do ciebie odzywał? - spytała mnie, kiedy już wypiłem pół kubka. Wcześniej lepiej było do mnie w ogóle nie gadać.
- Jeszcze nie. Zaraz do niego zadzwonię. - odpowiedziałem, siląc się na spokojny ton. Przecież miał być rano, a już było dawno rano. W sumie, zależy czyje rano. Po imprezie rano to może być przecież nawet siedemnasta czy osiemnasta.
Zjadłem szybko to śniadanie, raczej unikając rozmowy z Lynz i starając się zająć mózg czymkolwiek, by nie wariował z powodu braku Iero tutaj. Odłożyłem wszystko grzecznie do zmywarki i pobiegłem na górę. Wpadłem do pokoju i od razu wybrałem numer Franka. Trzy sygnały, cztery... Poczta głosowa.Skrzywiłem się kręcąc krótko głową. Może jeszcze śpi. Starałem się uspokoić mózg, który i tak już był bardzo nastawiony na zamartwianie. Zadzwoniłem jeszcze raz. I jeszcze raz. I nic. 
- Cholera. - syknąłem pod nosem, opierajac łokcie na kolanach i wbiłem wzrok w ekran telefonu. 
Może śpi. A może coś mu się stało. Bo kto wie, może go ktoś zgarnął i leży zćpany w rowie? Albo gorzej. Ale przecież był z Oliverem, przecież Oli obiecał, że go dopilnuje. Dlaczego więc nie odbiera? Nie chce? Nie może? Zgubił telefon? Rozładował mu się? Tyle czarnych scenariuszy... W tym właśnie momencie zacząłem samego siebie przeklinać za to, że nie wziąłem numeru od Sykesa. Mógłbym wtedy do niego zadzwonić i spytać czy wszystko w porządku. Ale nie, nie wziąłem bo zbyt zabolało mnie to, jak bardzo Frank był przy nim szczęśliwy, zbyt zabolało mnie to, że ubzdurałem sobie, ze może on coś więcej czuje do tego chłopaka. Boże, jaki ja byłem i jestem głupi. Rzuciłem telefon na materac i zaraz sam się walnąłem na łóżko.Poczekam chwilę, może oddzwoni, a jak nie, znów zadzwonię. Muszę przecież wiedzieć co się z nim dzieje.Przymknąłem oczy, pamiętając o głębokich oddechach z przepony. To działało dobrze na uspokojenie. Człowiek po prostu musiał się na tym skupić i olać cały stres i wszystko wokół niego. Przykryłem twarz dłońmi i tak leżałem, by odczekać te dziesięć, może piętnaście minut.
Telefon w końcu zadzwonił, na co mało co nie wyskoczyłem z łóżka. Odszukałem go szybko, drżącymi dłońmi i odebrałem, nawet nie patrząc na to, kto się do mnie dobija.
- Frank? - spytałem na wydechu, woląc się upewnić zanim ktoś się odezwie.
- Nie, tu akurat Matt. - rozmówca zaśmiał się, zapewne z mojej reakcji na połączenie. Westchnąłem z rezygnacją.
- Co tam? - spytałem, kręcąc jeszcze głową. Muszę się opanować.
- Tykasz jeszcze czasem jakiegoś pędzla? - zapytał, wyraźnie ucieszony tym, że chciałem z nim rozmawiać. Czy ja wiem czy chciałem, no ale nie rozłączyłem się.
- ...To zależy o co ci chodzi. - odpowiedziałem.W zależności co on ode mnie chciał, mogłem tykać albo i nie. Proste. Zależy co mi się będzie chciało.
- A wiesz, mam pustą ścianę w salonie, pytanie czy nie chciałbyś mi czegoś namalować do powieszenia. Nie za darmo oczywiście. - wyjaśnił. Nie no, czemu nie.
- Za ile? - spytałem.
- A to już zależy jak się wycenisz, tylko nie przesadź. - zaśmiał się. Huh, dodatkowy zarobek przy tym, co lubię najbardziej? Wchodzę w to.
- Format jakiś sobie życzysz? - zapytałem jeszcze, dając mu tym samym do zrozumienia, że w to wchodzę. Znał mnie i nie potrzebował dodatkowych zgód z mojej strony.
- Duże, może jakieś coś w stylu A2 czy coś. - stwierdził zaraz.
- Okay, zobaczę co tam dam radę zrobić, będę się z tobą kontaktować. - mruknąłem jeszcze, po czym się rozłączyłem.
Dodatkowa robota jest dobra. A taka, dzięki której znajdę jeszcze przy okazji czas dla młodego to już perfect. Miałem na tyle podzielność uwagi, żeby z kimś rozmawiać przy malowaniu, a nawet mogłem oglądać jakiś film. Takie coś się przydawało. Więc porobię coś, co lubię, porozmawiam z nim i jeszcze sobie zarobię. Czemu nie. No, ale póki co to trzeba było sie dowiedzieć, co z młodym. Odczekałem jeszcze, póki nie zadzwoniłem kolejny raz. Znów nie odebrał. Okay, dam mu pięć minut. Wysiedziałem je niespokojnie, bujając się na łózku, jakbym miał chorobę sierocą. W końcu przystałem na dziesięciu minutach i dopiero po raz kolejny wykręciłem jego numer. Dzieki Bogu, odebrał! I w sumie okazało się, że nie miałem za bardzo czym się martwić, bo żył, tylko spał. Brzmiał tak trochę jakby miał kaca, ale to już mogę przeboleć, ważne, że nic poważnego mu się chyba nie stało. I tak, i tak będę musiał z nim o tym wszystkim porozmawiać. Póki co, musiałem poczekać, aż wrócą.
Minęła godzina, może mniej, nie wiem. Wiem na pewno, że w końcu samochód Olivera podjechał pod nasz dom. Wyszedłem na podwórko, żeby się z nimi przywitać. Oli wyszedł pierwszy i otworzył drzwi Frankowi. Obydwoje wydawali się jakoś trochę zakłopotani. Może na mój widok, może z innego powodu. Kto wie.
- Dzień dobry. - Oliver się odezwał, uśmiechając się lekko. - Wiem, obiecałem, że go rano odwiozę, ale trochę zaszalałem i no... Nie wyszło. Przepraszam. - schylił lekko głowę, zapewne czekając na wybaczenie.
- Ważne, że go tu przynajmniej dowiozłeś. - stwierdziłem krótko, uśmiechając się, by choć trochę odstresować Olivera.
- Ja to w sumie już powinienem lecieć. Hej, Frank. Do widzenia. - Sykes szybko się pożegnał i uciekł z powrotem do samochodu. Zaczekałem jeszcze, aż zniknie za zakrętem i spojrzałem na Franka.
- Jak było? - spytałem, starając się ukryć to całe moje zdenerwowanie.
- Spoko. - młody tylko odpowiedział i mnie zaraz wyminął.
Wszedłem za nim do domu i nawet nie zdążyłem nic powiedzieć, a młody poszedł schować się znów u siebie. Coś go trapiło, tego byłem pewien.

czwartek, 25 lipca 2013

~Can't find my way home. Part eight. ~teen spirit

Na wstępie - pogubiłam komu tam miałam informować o rozdziałach więc proszę jeszcze raz kto i gdzie i jak chce ;________; teraz juz zapiszę, promise!

Wiem, długo mnie nie było. No ale duuużo się dzieje, braki w wenie, pbfy, skajrim i cały szit. Oh, no i dramy, tyyle dram w domu.
Anyway, wymęczyłam rozdział i całkiem jestem z niego zadowolona. Nie wiem czy zasługuje na miano długiego, ale na pewno jest dłuższy niż poprzedni xD
Mam nadzieję, że jeszcze o mnie pamiętacie ;_____; A jak jeszcze pamiętacie i to czytacie - od następnego zaczyna się zabawa~


Więcej już nie powiem :x
Endżoj!




 Frank zwinął się do swojego pokoju i od razu wybrał numer Oliego. Niby był szczęśliwy, bo będzie się z nim mógł spotkać, z drugiej strony jednak powstrzymywało go to, że znowu nie będzie go w domu i znów Gerard będzie zły. Może nie tyle zły, co smutny? Zawiedziony? Wiedział na pewno, że Gerard nie lubił, kiedy go tak całymi dniami nie było. Ale Franek inaczej nie potrafił, to była jego odskocznia, nie umiał wytrzymać całego dnia z tą dwójką. Sama Lyndsay - spoko. Sam Gerard - idealnie. Tylko nie razem. To przytulanie, całowanie, gadanie do brzucha i cała ta ich wielka miłość, na widok której go skręcało. Zawsze pozostawała nadzieja, ale to trochę mało.
Zaczekał aż Oli odbierze, chodząc z nerwów w miejscu. No bo sam już nie wiedział czy powinien iść, czy tu zostać. Oli, dobra zabawa, postara się nie pić i będzie dobrze. Po drugiej stronie jednak Gerard, chwila spokoju z nim sam na sam, rozmowa... Może niekoniecznie nawet ta jego terapia. Dylematy życia.
- No siema. - Oli w końcu się odezwał.
- Hej, słuchaj, ja mam dylemat. - Frank zaczął z marszu. Kogoś musiał się poradzić, chociaż zapewne Oli będzie go namawiał, by poszedł. Ale wygadać zawsze się można.
- No co tam? Impreza?
- Yep.
- Dawaj.
- Nie wiem, czy powinienem iść. - mruknął, zatrzymując sie i walnal sie na łóżko. - Bo wiesz, z jednej strony fajnie, bo z tobą i w ogóle. Ale z drugiej strony w końcu załapałem jakiś kontakt z Gerardem, nie wiem, może by mi się udało jakoś po ludzku z nim w końcu pogadać, bez tego całego shitu z terapią. - wypalił, po czym westchnął pod nosem. - Nie wiem.
- Hm. No nie wiem, nie mam pojęcia co ci powiedzieć. Wiesz, ja tam bym chciał, żebyś poszedł. Poznałbyś ludzi, może jakieś nowe kontakty, nie tylko ja. - Oli odparł. - Ale decyduj. Ja jestem za imprezą, to chyba wiesz. - dodał zaraz, śmiejąc się.
- W ogóle, u kogo to jest?
- U mojego kumpla, Thomasa. Nie będzie jakoś grubo, spokojnie. Normalka, może ze dwadzieścia osób. - wyjaśnił pokrótce.
- Spoko. Pogadam z Gee, zobaczymy. So, see ya. - Franek pożegnał się i rozłączył dopiero po krótkim "pa" rozmówcy.
Zszedł znów na dół i rozejrzał się po pomieszczeniu. Lynz siedziała sobie na kanapie i czytała jakąś książkę, więc Gerard zapewne był w ich sypialni, skoro tam go nie było. I dobrze zgadł. Zapukał cicho do drzwi i je uchylił, by zaraz zauważyć pochyloną sylwetkę siedzącą przy biurku.
- Gerard? - zaczął, wchodząc do pokoju. Starszy podskoczył lekko i odwrócił się do niego na krześle obrotowym, ręką zasłaniając to, co właśnie robił.
- Co tam? - uśmiechnął się do Franka.
- Oli pytał, czy mógłbym z nim pojechać o 20.00 na imprezę. Do jego kumpla, Thomasa. - zaczął i praktycznie od razu spotkał się ze zmartwionym gerardowym spojrzeniem. - Nie będzie jakoś dużo ludzi, Oli chciał żebym poznał pare osób. Mogę? - dodał zaraz, chcąc go choć trochę uspokoić.
- Wiesz, jesteś prawie dorosły. Jeszcze nie masz 18 lat, więc mogę ci zabronić, jako że jesteś pod moją opieką. Ale wiesz co? Jak to ci ma dać trochę radochy, to idź. - Way powiedział, cały czas patrząc na młodego. - Ale liczę na to, że będziesz odpowiedzialny. I nie nadużyjesz mojego zaufania, wiesz o co mi chodzi. -dokończył jeszcze, kiwajac do niego palcem.
- Dzięki. - Iero wyszczerzył się i miał ochotę go cmoknąć w policzek. Jednak się powstrzymał, to by było trochę dziwne.
Zresztą, jeszcze chyba nie dojrzał do tego, by mieć wyjebane na wszystko. Poniekąd tak, ale co do Gerarda... Oj jeszcze mu brakło.
Wrócił do siebie i padł na łóżko. Niby się cieszył, bo spędzi sobie wieczór z Olim. Co do nowych ludzi to podchodził do tego raczej sceptycznie. Nie lubił ludzi. Nie lubił ich i oni jego nie lubili. No, było kilka wyjątków. Wbił wzrok w sufit, trzymając w ręce telefon. Gerard się martwił. Widział to w jego oczach. To spojrzenie naprawdę wyrażało troskę. Franek wiedział, że Way czegoś się domyśla. Że to nie tylko fajki czy okazyjne spijanie się w trupa. Że to coś więcej. Co prawda nie był uzależniony, jeszcze nie. Ale jak widział działkę, jak mu ktoś proponował, to jasne, czemu nie. W końcu zadawał się z dilerami. Teraz go co prawda olali, ale kiedyś to byli jedyni jego znajomi. Nic więc dziwnego, że był wręcz bardzo dobrze zaznajomiony z narkotykami. Z dilerką, z braniem, ze wszystkim. Nie raz już go korciło, żeby specjalnie przedawkować. Ale zawsze w ostatniej chwili coś do niego docierało. Że to jeszcze nie teraz, że nie warto. Że może coś się wydarzy. I się wydarzyło. Może nie tak bardzo szczęśliwe, ale w końcu się zakochał. Czuł to ciepło na sercu, widząc czyjeś szczęście. Co prawda, miłość romantyczna, nieszczęśliwa. Bo on nie mógł za żadne skarby być przecież na miejscu Lynz. Ale cieszył się, że Gerard jest z nią szczęśliwy, szczególnie po tym, czego dowiedział się o jego przeszłości. Że miał już to za sobą, że ktoś go trzymał jeszcze na tym ziemskim padole łez. Frank nie był do końca przekonany, czy chce iść na tą imprezę. Część niego chciała zostać i spędzić wieczór sam na sam z Gerardem, nawet na tych niekoniecznie przyjemnych rozmowach. Ale już się zgodził, ufał mu, ufał, że nic głupiego nie zrobi. Już pójdzie, potem się będzie powstrzymywać od imprez. Potem będzie poświęcać czas dla Gerarda. Potem może mu wszystko powie. Podniósł w końcu telefon na wysokość twarzy i wystukał smsa do Oliego, krótko, zwięźle i na temat, że moze iść. W odpowiedzi dostał tyle, że chłopak po niego przyjedzie o 19.40. I dobra, wszystko było załatwione. Nie mógł się już wycofać, a i tak gdzieś w środku wiedział, że takie wyjście do ludzi mu dobrze zrobi. Nie lubił tego, ale taka była prawda. Może nie będzie tak źle.


~*~*~


Siedziałem u siebie na parapecie i dosłownie co parę minut patrzyłem na ekran telefonu, sprawdzając godzinę. Byłem strasznie rozdarty między imprezą a perspektywą spędzenia wieczoru z Gerardem, zwykłego rozmawiania z nim. To było dziwne, za cholerę nie potrafiłem dokonać wyboru. Po prostu nie umiałem i tyle. Dlatego też tak bardzo się niecerpliwiłem. Chciałem, żeby ktoś zadecydował za mnie, powiedział w końcu to "siema, wsiadaj, jedziemy", ewentualnie "nie, nie idziesz. Zostań tu". Potrzebowałem, by ktoś podjął za mnie tą decyzję, bo ja nie byłem w stanie. Potrzebowałem tego krótkiego stwierdzenia albo chociaż zakazu. Nieważne. Potrzebowałem dokonanego wyboru.
Minęła właśnie ta 19.40, nasza umówiona godzina. Niespokojnie wierciłem się na tym, trochę za wąskim, parapecie. Patrzyłem wciąż na telefon, może napisze mi "nie mogę przyjechać" albo coś. Gdzieś w głębi duszy wiedziałem, co wolę. Wolałem zostać i rozmawiać z Nim. Chociażby o moich problemach, wszystko jedno. Być z Nim. Tyle. Ale przecież już mi pozwolił, już wszystko było zaplanowane. Przetarłem twarz dłonią. Czułem, miałem takie dziwnie, wręcz głupie przeczucie, że nie powinienem tam jechać. I aż podskoczyłem na dźwięk żwiru skrzeczącego pod kołami. Spojrzałem w dół na podjazd i zobaczyłem tam właśnie to, na co czekałem. Zaraz dostałem smsa "chodź, już jestem". Zeskoczyłem z parapetu i praktycznie zbiegłem po schodach. Ktoś chyba już dokonał wyboru, przyjechał, nie powinienem się już rozmyślać. Więc chciałem się jak najszybciej stąd wydostać, żeby już nie zmieniać zdania. Zatrzymałem się na chwilę, zerkając na Gerarda z żoną, którzy siedzieli w salonie.
- Oli po mnie przyjechał. - rzuciłem i złapałem bluzę, po czym wyszedłem na zewnątrz.
Zaraz za mną pojawił się Gerard. Ogarnął wzrokiem Oliego, który na jego widok wysiadł z samochodu. W sumie wypadałoby, żeby się w końcu poznali. Zerknąłem na nich i w sumie nie za bardzo wiedziałem, co mam zrobić.
- Więc... Gerard, to jest Oli. Oli, to jest Gerard. No. - wydusiłem, uśmiechając się krzywo.
Dziwnie było mi ich tak ze sobą zapoznawać, ale Oli od razu się roześmiał i podał Way'owi dłoń. Starszy również się uśmiechnął.
- Porywam go, odstawię do rana. Jak coś to Thomas bedzie mógł nas przenocować. - Oli wyszczerzył się.
- Spoko, znam te imprezy... Tylko nie szalej tam za bardzo, ok? Mówiłem ci już. - Gerard zwrócił się do mnie, na co tylko z zakłopotaniem pokiwałem głową.
- No, ja się nim zaopiekuję, spokojnie. -poczułem, jak chłopak objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Widziałem na twarzy Gerarda coś, co go w tym wszystkim jakoś może urzekło, ale widziałem też... Smutek? Nie. Może tak. Ale to było coś więcej niż smutek, może trochę złość? Zazdrość? Nie wiem. Widziałem to tylko przez chwilę, potem przerwał ze mną kontakt wzrokowy. A może mi się tylko wydawało. Oh, głupi. Jasne, Gerard jest zazdrosny, bo Oli mnie do siebie przytulił. Powinienem się ogarnąć. Co prawda, było w jego oczach coś takiego dziwnego, mimo to się uśmiechał.
- ...Nie, nie jesteśmy razem. - Oli zaśmiał się, kręcąc głową.
- Czy ja coś powiedziałem? - Way się niby oburzył, jednak po jego twarzy wciąż błąkał się gdzieś ten uśmiech.
- Nie, tylko tak się pan patrzy... Nie jesteśmy razem, mam chłopaka w New Jersey. - Sykes rzucił jeszcze, na co sam Gerard się zaśmiał.
- Przepraszam, tak to po prostu wygląda. Ale nie będę już wam czasu zabierał, idźcie, bawcie się, tylko z umiarem. Miłego. - najstarszy odparł krótko i posłał mi uśmiech. Taki trochę troskliwy, trochę szczęśliwy. Ale też cały czas było w nim coś dziwnego. Pomachałem Gerardowi i zaraz wsiadłem za Olim do samochodu.
Na początku się nie odzywałem, po prostu wgapiajac wzrok w szybę. Sam nie wiedziałem co ja chcę i czy w ogóle chcę tam jechać.
- Hej, coś się stało? - skrzywiłem się, słysząc to pytanie.
- Nie... Ja po prostu nie wiem czy chcę tam jechać. - odpowiedziałem, odwracając głowę w stronę Oliego.
- Mogę zawrócić jak chcesz. - chłopak zerknął na mnie i trochę zwolnił, zaraz wracając spojrzeniem na drogę.
- Nie, nie trzeba. - pokręciłem głową. Nie chciałem wyjść na dupka. Najpierw go wyciągam, chcę jechać, potem nagle mi się odechciewa i w połowie drogi ma zawracać i zawozić mnie do domu. Tak się nie robi.
- Wiesz, nie musi być wcale tak źle. Jakby co to mi mów, odwiozę cię. A jak nie będę w stanie to ci kogoś ogarnę. - brunet uśmiechnął się bokiem.
- Dzięki. Ale raczej sobie poradzę. - mruknąłem, siląc się na uśmiech.
Po kilku minutach Oli zatrzymał się gdzieś przy chodniku. Już w samochodzie słychać było jakieś śmiechy, muzykę i głośne rozmowy. Wysiadłem i podążyłem za przyjacielem. Weszliśmy na podwórko, chłopak witał się prawie z wszystkimi, przy okazji mnie przedstawiając i w międzyczasie objaśniajac kto jest kim i czy da się nim rozmawiać, czy lepiej trzymać się z daleka. I tak nic nie ogarniałem, no ale może coś tam zapamiętam. W końcu weszliśmy do środka. Impreza dopiero się zaczęła, więc było czysto, jeszcze nikt nie zdążył się upić czy zjarać. Póki co było całkiem kulturalnie, ale nie pierwszy raz byłem na imprezie, więc wiedziałem, że to długo nie potrwa. W końcu każda impreza kiedyś się musi rozkręcić, prawda? Przynajmniej impreza tego typu, co ta. Wszędzie stały butelki z alkoholem, plastikowe kubki, niektórzy już zapalili papierosy. I byłem niemal pewien, że ktoś tu ma narkotyki. Skrzywiłem się lekko, ogarniając wzrokiem pomieszczenie i zaraz zostałem pociągnięty za rękaw, po czym padłem na kanapę, zaraz obok Olivera. Korciło mnie, żeby wykorzystać jakieś zamieszanie, zwiać Oliemu i poszukać dragów. Korciło, ale wiedziałem, że nie mogę. Gerard byłby zły, ba, pod takim właśnie warunkiem mi pozwolił - nie upijać się w cztery dupy i nie ćpać. On mi ufał, a ja co? Nie chciałem go stracić, a przecież przez takie głupie coś mogłem. Idiota.
Podniosłem wzrok, kiedy podszedł do nas jakiś mężczyzna. Wysoki brunet, z wygolonymi bokami i schludnie ułożonymi włosami. Miał na sobie białą koszulkę z krótkim rękawem i czarne rurki. Całe jego lewe ramię pokrywały tatuaże. Przyjrzałem mu się ukradkiem, a mój towarzysz od razu wstał i go przytulił na powitanie
.- No siema. To jest Frank. - Oli się odezwał i wskazał gestem dłoni na mnie. Podniosłem się i podałem mu rękę.
- Huh, hej? - powiedziałem niepewnie, kiedy usciśnął moją dłoń z uśmiechem.
- Thomas jestem, ale możesz mi mówić po prostu Tom. No, i jak pewnie wiesz, to mój dom. - zaśmiał się.
- Tak, słyszałem właśnie. Fajnie tu masz. -uśmiechnąłem się lekko.
- Dzięki. Dobra, ja idę ogarnąć coś, żeby tu wszystkich rozkręcić. See ya! - Tom pożegnał się i odszedł w stronę przedpokoju.
Usiadłem znów na kanapie, Sykes padł obok mnie.
- Tom jest spoko, tylko teraz strasznie zabiegany. No, ale jak się wszyscy rozkręcą to już się wyluzuje. - Oli stwierdził, po czym zgarnął butelkę piwa ze stolika przed kanapą. -Pijesz? - spytał.
Skinąłem głową i zaraz dostałem butelkę do rąk. Oli jeszcze sięgnął po otwieracz i otworzył moje, potem swoje piwo, po czym rzucił go znów na stolik.
- To co, za dobrą zabawę! Trzeba będzie tu się rozkręcić. No, uśmiechnij się! - wzniósł ze mną toast.
Cóż mogłem poradzić, uśmiechnąłem się na widok jego zacieszonej mordki. Oli był szczęśliwy, więc ja też byłem szczęśliwy. W końcu zabrał mnie tu, żeby zapomnieć na chwilę o problemach, prawda? Może niekoniecznie w taki sposób, w jaki ja chciałem to zrobić, no ale. Upiłem kilka łyków chłodnego piwa, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie było jakoś dużo ludzi, wszyscy się najwyraźniej znali. Tylko ja byłem tu takim wyrzutkiem, który znał jedynie Oliego. Niby zostałem przedstawiony paru osobom, ale i tak nie pamietam ich imion. I chyba nawet nie chcę, po co mi to. Kilka przypadkowych ludzi, z którymi już pewnie nigdy więcej nie będę mieć do czynienia.
- Wszystko okay? - zostałem szturchnięty łokciem, na co prawie podskoczyłem.
- Uhum. Tylko tak mi trochę dziwnie. Nie wiem, obcy się tu czuję. - mruknąłem, uśmiechając się blado i zerknąłem na chłopaka obok mnie.
- E tam, zaraz się rozkręcisz. W ogóle póki co to niemrawo coś jest. Nikt się jeszcze nie zdążył spić. - Oliver machnął ręką, śmiejąc się pod nosem, po czym pociągnął porządny łyk alkoholu.
Niedługo potem z głośników popłynęła szybsza i jeszcze głośniejsza muzyka. Coraz więcej ludzi przewijało sie przez pokój, w którym siedzieliśmy, a ja wciąż męczyłem to pierwsze piwo. Póki co, obserwowałem. Liczyłem, ile razy widziałem te same twarze. Powoli wszystko sie rozkrecalo, coraz wiecej ludzi sie pojawiało, nawet jakaś parka już się całowała w kącie. W powietrzu unosił się zapach dymu papierosowego, duszący, szczypiący w oczy. Oli poszedł do jakiegoś gościa, obiecując, że zaraz wróci. Cóż miałem robić, siedziałem dalej, kończąc to nieszczęsne piwo. Nie siedziałem jednak sam, zaraz przysiadła się do mnie jakaś dziewczyna. Była szczupła, wyglądała na wyższą ode mnie, chociaż na siedząco nie umialem tego stwierdzić. Długie, czarne włosy opadały jej na ramiona, miała bladą cerę, szare oczy i łagodny, całkiem uroczy uśmiech.
- Hej, Meg jestem. - odezwała się. - Nie widziałam cię tu wcześniej. - dodała zaraz.
- No, pierwszy raz tu jestem. - uśmiechnąłem się niepewnie. Miło w sumie z kimś pogadać, chociaż i tak przeczuwałem, że ona ma zamiar mnie wyrwać.
- Whoah, a to ciekawe. Tom raczej zaprasza tylko znajomych. - uniosła brwi.
- Nah, ja tu tylko tak na spontanie. Z Olim przyszedłem. - machnąłem ręką i wypiłem ostatnie kilka łyków piwa.
- Spoko. - pokiwała głową. - Fajna koszulka. -stwierdziła, zerkając na moją bluzkę z Dead Kennedys.
- Dzięki. Lubisz ich? - uśmiechnąłem się lekko. No ciekawie, przynajmniej dobry gust muzyczny.
- Fajni są. - uśmiechnęła się, zerkając na mnie z ukosa. - Czego jeszcze słuchasz? - spytała.
- Oj dużo. Ale i tak najbardziej lubię Misfits. -wzruszyłem ramionami. Tak, Misfitsom nic się nie równa. Tym starym, dobrym Misfitsom.
- Misfits? Zajebiści są. - przysunęła się do mnie lekko. - Swoją drogą, Oli cię pilnuje czy coś? -mruknęła. No tak, zapewne zauważyła, że jeszcze nie mam nawet osiemnastu lat. No i jak już myślałem, chciała się mną najwyraźniej zaopiekować. I właśnie w tym momencie Sykes wrócił. Wskoczył na kanapę obok mnie, obejmując mnie ramieniem. Zapewne specjalnie, wnioskując po spojrzeniu jakie posłał tej dziewczynie.
- Tęskniłeś, Frankie? - mruknął, całując mnie w policzek. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Czyżby wybawca?
- Oh, no to ja wam nie przeszkadzam. - Meg uśmiechnęła się krzywo, po czym wstała i sobie po prostu poszła.
Przeniosłem wzrok na chłopaka, który puścił mnie dopiero, jak zniknęła za drzwiami.
- O co chodziło? - spytałem.
- Możesz mi dziękować, właśnie masz od niej spokój do końca imprezy. - Sykes się zaśmiał. - Ale serio, upatrzyła sobie ciebie jako potencjalną ofiarę, nie miałbyś spokoju. - wyjaśnił mi zaraz.
- Oh, dzięki. - pokręciłem głową z rozbawieniem.
- Meg jest akurat straszna. Teraz sobie poszuka kogoś innego do męczenia, my mamy spokój. -wyszczerzył się.
Dopiero co Oliver skończył zdanie, a coś, czy raczej ktoś, skoczył mu na plecy, co zaowocowało jego dziewczęcym piskiem. No i salwą mojego śmiechu.
- Stary, pojebało cię? - burknął do jakiegoś gościa, który władował się na oparcie kanapy. Zaraz go jednak poznałem, jedyna osoba, ktorej imię zapamiętałem, czyli sam gospodarz Tom.
- Tak. Znaczy, jeszcze nie do końca. - zaśmiał się. - W ogóle, nie wiedziałem, że tak szybko chłopaków zmieniasz. - zerknął na mnie z głupim uśmiechem. Że niby ja chłopakiem Oliego? Musiał zapewne widzieć akcję z tą laską.
- Nie.. - zacząłem, ale Sykes zaraz mi przerwał.
- Nie jest moim chłopakiem. Ratowałem go tylko przed Meg. A tak to wiesz, nieszczęsne New Jersey... Dalej to samo, ale jakoś żyję. - chłopak wyjaśnił krótko, na co Thomas pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Nie dziwię się, ona naprawdę jest straszna. -przyznał. - Anyway, zdobyłem trochę koksu, chcecie? - wyjął małą paczuszkę z białym proszkiem i pomachał mi nią przed nosem.
- Nie, dzięki. - Oli się skrzywił, więc Tom z krótkim "nie to nie" wstał i odszedł.
- Ej, ja chcę! - pomachałem dłonią. Nie wiem, nie umiałem się powstrzymać.
- Dobry towar. Łap! - rzucił mi z szerokim wyszczerzem.
I zaraz paczka wylądowała w moich dłoniach. Nie wiem, nie umiałem tego powstrzymać. Jakoś się trzymałem, starałem się nie szukać tu dilerów, nie próbować wyciągnąć działki od nikogo. A to samo przyszło do mnie. Kurwa mać. Dlaczego tak jest? Chciałem wytrzymać chociaż tą jedną imprezę bez ćpania. Obiecałem przecież. Zacisnąłem palce na paczce. Miałem ochotę pomieszać alkohol z prochami i zafundować sobie tym samym niezłą jazdę. To było fajne na swój sposób. Poczułem w końcu spojrzenie Oliego na mojej dłoni.
- Frank, daj to. - powiedział, wyciągając do mnie rękę.
- Nie. - odsunąłem dłoń. Nie umiałem się kontrolować.
- Frank, proszę. To bez sensu, tylko się niszczysz. - patrzył na mnie całkowicie poważnie. Czyli już z początku to wszystko zauważył? Nie, tak nie może być. Ja po prostu chciałem odlecieć i tyle. Co w tym złego? No, może prócz tego, że obiecałem Gerardowi, że obejdzie się bez głupstw tego typu. No, i tego, że to mnie zabija. Ale to dobrze, właśnie tego chciałem.
- Nie. - powtórzyłem.
- Gerard by tego chyba nie chciał. - te słowa mnie złamały.
Gerard. Nie, on wiedział jak to jest. On się o mnie troszczył i nie chciał, by ze mną też tak było. Tylko, że już chyba za późno. Spuściłem wzrok w dół i tępo wgapiłem się w podłogę. Gerard. Gerard. Gerard. Nie mogę. On by tego nie chciał. Te słowa dzwoniły mi w głowie. Oli miał rację. Poczułem nagle, że mam pustą dłoń i przekląłem pod nosem, marszcząc brwi. Musiałem rozluźnić palce, Oli musiał to wykorzystać... Podniosłem na niego spojrzenie, a ten pokazał mi swoje własne, też puste ręce.
- Jak już musisz się czymś truć to masz, zapal lepiej fajka. - dał mi papierosa i zapalniczkę.
Z braku laku go odpaliłem i zaciągnąłem się dymem, przymykając oczy. Drażnił moje płuca, krtań, gardło... Ale nie dbałem o to. O to właśnie chodziło. Wypuściłem dym ustami, unosząc głowę lekko do góry.
- Powinieneś powiedzieć o tym Gerardowi, wiesz? - usłyszałem głos Sykesa.
- ...wiem. Chyba się domyśla. - mruknąłem.
- Co z tego. To co innego, niż wiedzieć. Musisz mu powiedzieć. On ci pomoże. - poklepał mnie lekko po ramieniu. - I nie mów mi, że nie chcesz. - dodał zaraz.
- No to nie mówię. - mruknąłem, zaciągając się znów. Wyłożyłem się wygodnie na kanapie, opierając głowę o ramię chłopaka.
- Postarasz się przestać? Dla mnie, dla Gee? -poczułem jego dłoń na moich włosach. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiłem, trzymając dym w płucach.
- Postaram się. Cały czas się staram. -mruknąłem, w końcu go wypuszczając. Aż zabolało.
- To dobrze.
Wypaliłem dobre pół papierosa. I czułem się dziwnie. Tak.. Jakoś inaczej. Nie wiem, nie chciałem już nawet ćpać. Po prostu leżałem, dookoła mnie było tyle ludzi, a i tak byłem sam. Tylko z Olim. To było fajne uczucie. Powietrze było gęste, dym z mojego, i nie tylko mojego papierosa przysłaniał mi momentami widok. Na ludzi, na sufit, na ściany. Oli pił piwo, sięgał już po kolejne. Ja też dostałem. Nie mogłem się spić, tyle wiedziałem. Ale co mi będzie po dwóch piwach? Pitych przez godzinę każde? Było fajnie. Godziny mijały, zgasiłem tego cholernego papierosa, który już przestał mi po tej połowie smakować. Podobało mi się tu. Nie musiałem z nikim rozmawiać, nawet nie musiałem nic mówić. Tylko milczałem sobie wspólnie z Olim. I tak było dobrze. Lubiłem milczeć, wolałem zawsze słuchać niż mówić. A milczeć z kimś to już w ogóle. Kocham. Chociaż trudno znaleźć osobę do milczenia.
W pewnym momencie poczułem, jak dłoń Oliego odnalazła moją. Złapał mnie za rękę i uśmiechnął się lekko.
- Chyba pójdę się położyć, wiesz? - mruknął sennie, patrząc na mnie swoimi mętnymi oczami. W porównaniu do niego, ja byłem wręcz absolutnie trzeźwy.
Pokiwałem głową w odpowiedzi. Chłopak podniósł się i przytrzymał kanapy, żeby się nie zatoczyć. No tak, zaraz mi tu pewnie rypnie na podłogę i co wtedy? Wstałem i złapałem go w pasie, zarzucając sobie jego jedną rękę na kark.
- Chodź na górę. - wymamrotał.
Posluchałem się, ruszyłem w stronę schodów. Łatwo mi sie go nie wprowadzało, ale dzięki Bogu, istnieją ludzie solidarni. Jakichś dwóch gości nagle go złapało i wnieśli chłopaka po schodach, oszczędzając mi prawie całkowicie tego trudu. Co prawda, przez pierwsze schodki było mi ciężko, ale potem pojawili się moi zbawcy. No, i spotkałem akurat na korytarzu Toma. Szczęście mi chyba dopisało.
- Położ go tam. - wskazał ręką na drugie drzwi od lewej, kiedy tylko zobaczył zdewastowanego Sykesa, po czym zniknął za jakimiś innymi drzwiami. No tak, ten to pewnie miał już swoje miejsce tutaj. Albo po prostu tam była sobie umieralnia.
Wszedłem z Olim do pokoju, o ile można było to nazwać wejściem. Bardziej by pasowało "wtoczyliśmy się" albo coś takiego. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Panował tu półmrok, jedynym źródłem światła była niewielka lampka przy łóżku. Łóżko było niby jednoosobowe, jednak na tyle szerokie, że jeśli by się uprzeć, można tam zmieścić dwie osoby. Poza tym, pokój był urządzony raczej normalnie. Szafa, jakiś fotel, mały stolik... Pociągnąłem Olivera za sobą, po czym położyłem go na łóżku. Wyburczał coś pod nosem, wyciągając po mnie rękę. Odsunąłem się jednak, by zamknąć drzwi. Wróciłem i usiadłem na krawędzi łóżka.
- I co mam z tobą teraz zrobić? - spytałem, przyglądając mu się.
Chłopak uśmiechnął się głupawo.
- Chodź, połóż się i mnie przytul, na przykład... -wybełkotał.
Dzięki Bogu, Oli był typem "o jak mi wesoło, o jaki jestem tulaśny" po pijaku. To było czasem denerwujące, ale dużo lepsze niż totalny agresor, który ma ochotę pozabijać wszystko co się rusza. Pokręciłem głową z rozbawieniem. Póki co byłem chyba bezpieczny, bo nie miałem nic przeciwko przytulaniu. Gorzej jak na przytulaniu się nie skończy, ale jak na razie był spokojny.
- Powinieneś pójść spać, wiesz? - zagadnąłem, tykając go lekko w bok.
- Nie chcę. Chodź tu noo... - pociągnął mnie za rękaw.
Cóż miałem zrobić, chyba inaczej nie zamierzał mnie posłuchać. Położyłem się obok niego i praktycznie od razu zostałem zagarnięty do misiowego huga. Uśmiechnąłem się lekko. To było urocze. Oliver wpatrywał się we mnie tymi swoimi nieobecnymi oczami.
- Wiesz co..? - zaczął, gapiąc się na mnie.
- Hm?
- Fajnie się ciebie przytula. - stwierdził, z budyniowym uśmiechem na twarzy. To było urocze.
Uśmiechając się wyciągnąłem dłoń, by pomiziać go po włosach. Wyglądał na przymulonego, więc może tak mi uśnie szybciej.
A co jak już zaśnie? Co ja wtedy ze sobą zrobię? Sam tam nie wrócę, bo do kogo? Nie znałem tam nikogo na tyle, żeby dobrze się bawić. A spić jeszcze bardziej się nie mogłem. Co prawda, alkohol nieco uderzył mi do głowy, ale wciąż mogłem samodzielnie myśleć.
Chłopak przymknął oczy, a ten uroczy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Czułem jak jego klatka unosi się i powoli opada, jak miarowo oddycha. To było dziwne, był tak blisko mnie. Tak blisko, że wyraźnie czułem zapach alkoholu z jego ust. Głaskałem go tak po włosach przez dłuższy czas, mając nadzieję, że zaśnie. Skoro nie chciałem wyjść poza obręb tego pomieszczenia to po prostu zostanę. W jego ramionach było fajnie, jeszcze dodatkowo mnie grzał. Najwyżej poleżę, może też zasnę. Nie wiem, póki co zabrałem dłoń, bo Oliver już znieruchomiał i być może właśnie zasnął. Wtuliłem się w niego, samemu przymykając oczy. Wziąłem głębszy oddech, układając się wygodnie. Odpłynąłem w ciemność, wsłuchując się w powolny oddech Olivera.
Póki nie poczułem jego ust na swoich.

sobota, 29 czerwca 2013

~Can't find my way home. Part seven. Something in common.

Wiem, dawno mnie tu nie było, za co przepraszam. Najmocniej, tulam wszystkich, o ile ktoś jeszcze pamięta o istnieniu tego czegoś, zwanego blogiem.  
Nie było mnie bo chujowa sytuacja. Dom, szkoła i wszystko. Mam nadzieje, ze to sie poprawi i wrócę na dobre. Rozdział krótki, chaotyczny, jak zawsze. Za oknem sie robi jasno, jest 3:50, a ja wam w końcu to skończyłam.  
A tymczasem dedyk dla tych, którzy jeszcze pamiętają i chcą czytać. 
Kocham <3 


 Dni mijały, Gerard starał sie zacząć z Frankiem od nowa. Rozmawiali znów o tych samych rzeczach, powoli, krok po kroku Way dowiadywal sie tego, czego wcześniej nie wiedział, czy może według Franka nie powinien wiedzieć. Młody Iero sie powoli znów otwierał, ta rozmowa na balkonie dała mu trochę do myślenia. Zastanowił sie nad tym wszystkim co zrobił. Zastanowił sie nad tym czy dla niego aby na pewno nie było już za późno. Ale chciał pomocy. Gerarda, Oliego, obydwu. Obydwoje mu pomagali jak nikt wcześniej, zależało im. I to wciąż było dziwne uczucie, ale wciąż zajebiste. Nie potrafił sie jeszcze przyzwyczaić. 
Gerard za to, z każda rozmowa coraz bardziej, chciał wiecej o nim wiedzieć, chciał mu w końcu naprawdę pomoc. I chciał rozmawiać częściej, ale sie nie dało. Frank wciąż gdzieś wychodził, jak nie jechał do Oliego, to Oli po niego przyjeżdżał. Wisiał na telefonie kiedy tylko sie dało, wciąż go w domu nie było. Jadł śniadanie, obiad albo w domu, albo na mieście, albo w ogóle nie jadł i tak naprawdę przyjeżdżał zawsze spóźniony na kolacje. Jadł i nie miał siły na nic. Gerardowi to sie nie podobało, z jednego prostego powodu - przylapal sie na tym, ze zaczął być zazdrosny. Oli cały czas go miał, a on? A on nic nie miał. Nie chciał Franka ograniczać, bo skoro jest taki szczęśliwy jak wraca, to czemu miałby to robić? Z drugiej strony jednak Frank powinien przystopowac z tym ciągłym bieganiem za Olim, znaleźć czas tez dla Gerarda. W końcu to Way mu umiał tak naprawdę pomoc, mimo ze młody najwyraźniej niezbyt to jak na razie dostrzegal. Pod ta czarna gerardowa czupryna zaczęły sie w pewnym momencie rodzic podejrzenia. Dlaczego Frank cały swój czas poświęcał Oliemu, swiata poza nim nie widział? Okey, był jego przyjacielem, na ta chwile najwyraźniej jedynym. Ale bez przesady... Przecież nie mozna było wykluczyć tej możliwości, ze moze miedzy nimi cos jest. Gerard tego nie wiedział, ale na sama myśl o tym robiło mu sie niedobrze. Nie powinno. Był przecież szczesliwy, miał żonę, dziecko w drodze... I nie powinien był być w taki sposób zazdrosny o jakiegoś małolata, którego pamięta z dzieciństwa. Nie powinno tak być, ale Gerard nie potrafił nic na to poradzić. Poddał sie, i tak wiedząc, ze nic tu nie zdziala. Chciał po prostu wiedzieć, moze wtedy by sie trochę uspokoił. A jak chciał wiedzieć, to trzeba było spytać. Niby proste, ale kiedy Frank był ostatnio w domu w ciagu dnia? No właśnie. 
 Zdarzył sie jednak taki dzien, ze Iero nigdzie sie nie wybierał. To była któraś tam sobota. Pogoda była nadzwyczaj ładna, jak na Anglię. Słońce od rana świeciło na czystym blekitnym niebosklonie, raz po raz przewijala sie mała, biała, pierzasta chmurka. Lekki wiaterek dodawał ochlody, chociaż temperatura i tak nie była jakaś wysoka. Było na tyle ciepło, by sie jakoś zbytnio nie ubierać, ale na tyle chłodno, ze jeansy, koszulka i cienka bluza w zupełności wystarczyły. Innymi słowy, temperatura była idealna, nie za ciepło, nie za zimno. Grzechem wręcz byłoby nie wyrwać sie z tego więzienia czterech ścian. Ale Frank najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. Pisał od rana z Olim, a ze Sykes akurat w ten dzień wyjątkowo nie miał czasu, na pisaniu sie skończyło. Franek, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, miał zamiar zostać w domu. Gerard wręcz przeciwnie, odkąd tylko wstał, w świetnym humorze, biegał po całym domu i nie tylko, pomagając swojej ukochanej. A to posprzatal, a to zrobił zakupy, żeby sie nie meczyla... No cud, nie facet. Młody w tym czasie nawet nie przystąpił progu swojego pokoju. Spędzał ten piękny dzień sam, z telefonem i gitara. Grał, pisał, komponowal, jednym słowem - tworzył. Tworzył i jednocześnie cały czas smsowal z Olim. Nie potrafił sie od tego oderwać, zbyt sie do niego przywiązal. Miał niestety, a może stety, ta świadomość, ze to tylko dwa miesiące. A potem wyjeżdża i bóg jeden wie kiedy sie znów zobaczą. Chciał jak najlepiej wykorzystać ten czas, stad brak czasu dla Gerarda. W końcu jednak wyszedł ze swojej nory, krzywiac sie jak wampir na światło dzienne, bijace z dużych okien w salonie. Nie lubił tego. Wolał deszcz, szarosc, brak słońca. Wtedy czuł sie lepiej. Rozejrzal sie po pomieszczeniu. Tak, mial w planach troche sie pointegrowac z domownikami, bo w sumie dawno tego nie robil. Lyndsay stała przy blacie w kuchni i zastawiona wszelkiego rodzaju produktami, przygotowywała obiad. Way'a nie było nigdzie w zasięgu jego wzroku. 
- Gerard jest na zewnątrz. - rzuciła, kiedy tylko zobaczyła rozglądającego sie dookola Iero i uśmiechnęła sie lekko. Frank już zdążył zauważyć, ze robiła wszystko, by tylko dać Gerardowi szanse rozmowy z młodym. To było urocze. 
- Spoko, dzięki. - odpowiedział z podobnym uśmiechem i wyszedł na zewnątrz. Niechętnie, ale wyszedł. 
Na schodkach, przed drzwiami wejściowymi siedział sobie pan Way. Z mokrym, nieuczesanym łbem, z recznikiem przewieszonym przez kark i z papierosem w ręku. Frank mało co na niego wlazl, nie spodziewał sie tego, ze Gerard bedzie siedzieć tak blisko drzwi. Usiadł obok starszego i katem oka mu sie przyjrzał. Z pojedynczych czarnych kosmykow skapywały jeszcze na ta bladą twarz kropelki wody. Generalnie ta mokra czarna czupryna układała sie na swój własny, niepowtarzalny sposób, codziennie inaczej. I Frank musiał przyznać, ze papieros trzymany miedzy tymi chudymi palcami, wędrujący raz po raz do bladorózowych ust Gerarda wręcz idealnie do niego pasował. 
Iero po chwili wyciągnął z bluzy własna paczkę papierosów i wyciągnął jednego, jakby nigdy nic. Zapalił go swoją zniszczona juz zapalniczka i zaciągnął sie dymem. Tego mu było trzeba, nie palił juz od dobrych paru dni. Wydawać by sie mogło, ze Gerard dopiero go zauważył. Odwrócił sie w jego stronę, marszczac brwi. 
- W sumie... Powinienem co zrobic wykład, żebyś nie palił, ale to chyba nie ma sensu. - mruknal, zerkajac na swojego papierosa. 
- Nie ma. - Frank wzruszył ramionami. - Pod koniec roku i tak bede mógł to robić na legalu, wiec to nie ma sensu. - dodał zaraz, wzruszajac ramionami. 
- No, przyznaje. - Way odparł z rezygnacja. Tu sie nie zamierzał kłócić, robić wykladow i tak dalej, to byłoby po prostu głupie. - W ogóle, od kiedy palisz? - spytał niedługo potem, chociaz nie bardzo zdziwiło go to, ze Frank sie nie zakrztusil, zaciagajac sie. 
- Odkąd pije. - rzucił w odpowiedzi. 
- Duzo? 
- Nie, tak z jeden, dwa papierosy na dzien. - odparł. 
Nastała cisza, Gerard dopalil fajka o zgasil go na schodku. Frank po prostu zaciagal sie co jakiś czas własnym, nie zwracając uwagi na Gerarda. Way w sumie nie był jakos bardzo zszokowany, ze sie w taki sposób dowiedział. Skoro ten dzieciak pił, to zapewne tez palił, Gerd jedynie obawiał sie tego, ze chłopak moze ćpać. To byłby naprawdę problem. Ale póki co nic nie wiedział. 
- Ty i Oli... To twój chłopak? - spytał za chwile. Musiał wiedzieć, bo naprawdę robił sie zazdrosny, musiał cos z tym zrobic. Wiedział, ze nie powinien, bo Lyndsay, ale co mógł poradzić? Serce i emocje jak widać powoli brały górę nad głowa. 
- Co ty. Po prostu sie do niego przywiązalem, bo to spoko gość. I owszem, jest przystojny, ale juz zajęty, zeby nie było. - Frank zasmial sie. 
Odpowiedział krótko, zwięzle i na temat, rozwiewajac wszystkie wątpliwości Gerarda. Ale w tym momencie rownież pojawiła sie ta malutka iskierka nadziei. Dlaczego o cos takiego pytał? Był zazdrosny? Czy moze po prostu chciał ogarnąć sytuacje? Dlaczego go to obchodziło? Iero tego nie wiedział i bardzo chciałby wiedzieć. Jak na razie zostało mu po prostu przystać na ta pierwsza wersje i chociaz chwile sie pocieszyć. 
- W ogóle miałeś kiedyś kogoś? - od Gerda padło kolejne pytanie. Starszy przyglądał sie swojemu podopiecznemu nieco ciekawskim wzrokiem. 
- Nope. Nigdy. - wzruszył ramionami i uśmiechnął sie blado. - Jedyne co to sie calowalem z paroma przypadkowymi osobami. A ty miałeś kogoś, oprócz Lyndsay? - dodał zaraz. 
- Miałem. Tak na poważnie to wczesniej był jeszcze Bert. - Gerard odpowiedział. 
- Miałeś chłopaka? - Iero uniosl brwi. Tego to sie nie spodziewał. Naprawdę, nawet mu sie to nie śniło, ze kiedyś cos takiego usłyszy. To było takie nierealne. 
- No chyba nie powiedziałem Berta. - zasmial sie. - Było miło, no ale sie skończyło. 
- Jak? Jesli mogę spytać oczywiście. 
- Jasne, ze możesz. - Way odparł, uśmiechając sie do niego lekko. W końcu chciał zdobyć jego zaufanie, prawda? A czym innym je zdobyć, jak nie opowiadaniem o sobie? W zamian za to Frank tez moze kiedyś powie co nieco o sobie i wszyscy bedą szczęśliwi. - To było dawno. Poznałem go w szkole, był rok starszy. Kumplowalismy sie, nawet mieliśmy razem zespół. To był wspólny pomysł, jakby nasze dziecko. Bert był na wokalu razem ze mna. No i któregoś dnia to sie stało, wypilismy za dużo, a rano sie obudzilem w jego łóżku. Moje małe marzenie, o którym nikt nie miał prawa wiedzieć sie spełniło. A potem samo poszło. Bert coraz bardziej sie otwierał i wcale nie potrzebował alkoholu, zeby odwzajemnic moje uczucia. I to było piękne. Jeździliśmy po całym mieście, dając koncerty w obskurnych klubach i barach za jakieś śmieszne pieniądze. Byłem wtedy naprawdę szczesliwy, było idealnie. Ale nic co dobre nie moze trwać długo. Niedługo potem Bert rzucił szkole, poświęcił sie dla zespołu. Zaczęliśmy jeździć po całym stanie, wszystko zaczęło sie rozwijać, ludziom sie podobało. A ja miałem coraz bardziej przerabane w szkole. Nie dbalem o to, bo przecież mogłem spędzać całe dnie i noce z osoba moje życia, nie? Po co sie martwić. W końcu miarka sie przebrała, dostaliśmy pierwsze zaproszenie na występ za granica. Nie mogłem jechać, miałem egzaminy. Jedyny raz, kiedy pomyślałem o sobie. Muzyka jednak nie była tym, co chciałem robić w życiu. Bert wyjechał. Wracał do mnie, ale z biegiem czasu widziałem go coraz rzadziej. Aż pewnego dnia nie przyjechał. Czekałem na lotnisku kilka godzin, wszystko dla niego. Wszystko po to, zeby zadzwonił z wiadomością, ze to wszystko nie ma sensu. Ze poznał dziewczynę, ze ma nowy zespół i ułożył życie na nowo. Tak to sie wszystko skończyło i po nim została mi tylko koszulka i jedna bransoletka. Było miło. - opowiedział pokrótce. 
Frank nie przerywal, nawet nie śmiał. Słuchał tylko wszystkiego, czasem kiwajac głowa. 
- Skurwiel. - mruknal pod nosem. 
- Ludzie niestety tacy sa. Nic na to nie poradzisz. - Way skwitował. - Niektórzy po prostu znikaja z naszego życia z dnia na dzien, nie mamy na to wpływu. A życie toczy sie dalej. 
- Wiem cos o tym. - Frank sie odezwał. Zaraz potem zamilkl, wbijajac wzrok w schodek. - Kiedyś podobała mi sie dziewczyna. Miała na imię Ellie. - zaczal, w sumie samemu nie wiedząc dlaczego to mowi. Po prostu to wszystko sprawiło, ze sie jakos tak otworzył. Czuł, ze musiał sie ta cała historia z kimś podzielić. - Chodziłem z nią do klasy. Była naprawdę ładna, jedyna osoba ktora cokolwiek obchodziłem. Miała takie ładne, duże, bladoniebieskie oczy, jasna cerę i długie, falowane blond włosy. I była chyba najkochanszym człowiekiem jakiego znałem. Nigdy nie myślała o sobie, wszystkim zawsze pomagała. A ja pomagalem jej, bo sama nie potrafiła. Wpadła w kompleksy, to pociagnelo sie dalej i zamieniło sie w anoreksje. Pomagalem jej jak tylko mogłem, dzięki mnie zaczęła znow jeść. Krok po kroku, nabierala znow wagi i apetytu. To było fajne, ta świadomość ze kogoś ratujesz. Ale pewnego dnia przyszedłem do szkoły i jej nie było. Następnego tez nie. I tak kilka tygodni. Została wykreślona z dziennika, wychowawczyni powiedziała, ze sie wyprowadziła, ale jej ojciec nie chciał podać adresu. Zmieniła numer telefonu, maila, wszystko. Po prostu zniknęła. - opowiedział. To było trudne, nawet teraz, kilka lat po tym wydarzeniu. Wciąż nie potrafił tego zrozumieć. Dlaczego tak z dnia na dzien, dlaczego nic nie wiedział, dlaczego musiała zniknąć i po co? 
- To w sumie dziwne. Pewnie jej ojciec miał jakieś powody do takiego zniknięcia. Albo ona. 
- Nie, na pewno nie ona. Uwielbiala New Jersey, za nic nie chciała zostawiać ani tego miejsca, ani tych ludzi. - Frank zaprzeczył. 
- Nie wiem, cos musiało sie stać. Ale przykro mi, ze to sie zdarzyło. - Way odpowiedział, spogladajac na Franka, który gasil swojego fajka na schodku od dobrych kilku minut. 
- Widać musiało. Była jedyna dziewczyna ktora kiedykolwiek mi sie podobała, potem juz żadna. Po prostu nie. - wzruszył ramionami, wrzucajac peta do popielniczki i spojrzał na Gerarda, nastała chwilowa cisza. 
- Frankie, zrobisz cos dla mnie? - Way zaczal. 
- Hm?
- Przestań palić. Chociażby jak tu jesteś. - poprosił młodego. 
- Nie. - Frank odparł, uśmiechając sie nieco bezczelnie. Alkohol mógł odstawić, ale fajki wolał mieć przy sobie. W końcu to go uspokajalo. Moze kiedyś, moze by to dla niego zrobił. Ale nie teraz, potrzebował papierosów zeby sie tu nie zameczyc, a kłamać nie chciał. 
- Ech, no dobra, jak chcesz. - starszy pokrecil głowa, podniósł sie, po czym wszedł spowrotem do domu. 
Frank wrócił za nim do środka i skrzywil sie lekko na to, co zobaczył. Bowiem Gerard przytulil Lynz od tylu, domagając sie buziaka. Boże, jakie to było słodkie... Aż Franka skręcilo. 
- Idź mi stad, smierdzisz! - Lyndsay zasmiala sie, wymachujac rekami. 
- No weź... - Gerard zaskomlal. 
- I nie uwieszaj sie na mnie, juz mi wystarczy ze to twoje dziecko ciężkie jest. - dodała jeszcze, niby sie zloszczac. - Idź stad i daj mi zrobic ten obiad. - pogrozila mu jeszcze, na co Way sie zwinal. 
Frank niezbyt miał ochotę zostac w tym jakże uroczym i szczęśliwym towarzystwie, wiec zmierzał schodami na górę. 
- Hej, chodź tu. - Gerard go zawolal, na co nastolatek sie odwrócił. 
- Po co? - spytał, zatrzymując sie na schodach. 
- A tak. Chodź, moze jakiś film obejrzymy czy cos. - wzruszył ramionami. Frank westchnal z rezygnacja, jednak zszedł spowrotem na dol. Walnal sie na kanapę, obok starszego. - Co chcesz. - Way rzucił, podając mu pilota. Młody przejrzal ta telewizyjna wypożyczalnie filmów i wybrał po prostu Mrocznego Rycerza. Zawsze lubił ten komiks, a ta ekranizacja wyjątkowo mu sie podobała. 
- Dobry gust. - Gerd pokiwal głowa z aprobatą, widząc tytuł filmu. 
- Dzięki. Zawsze to lubiłem. - Iero wzruszył ramionami. 
- Tez. W sumie, gdzieś w twoim pokoju mam skład swoich starych komiksów. Jak chcesz, możemy jutro poszukać. 
- Serio? Chętnie. - Frank niemal natychmiast sie rozchmurzyl. 
 To było miłe dla młodego. Gerard sie nim interesował, chciał wiedzieć co lubi, nawet sie okazało, ze maja wspólne tematy. I Frankie był właśnie w takich momentach szczesliwy, chociaz zawsze w końcu przychodziła ta świadomość, ze nie moze go mieć. Była przynajmniej nadzieja, nie mógł wszystkiego przekreślac. Były jeszcze jakieś szanse, moze minimalne, ale były. Gerard nie był hetero, był biseksualny i to sprawiało, ze Frank jeszcze zachował w sobie te ostatnie resztki, nie tak dawno zabitej, nadziei. Musiał w końcu spróbować i mu o wszystkim powiedzieć. Bez wyjątków. Ale to jeszcze nie teraz. 
Obejrzeli razem ten film, rzucając przy okazji komentarze, niektóre całkiem głupie, niektóre dotyczące komiksu, a jeszcze inne były w ogóle wzięte z kosmosu. I szybko okazało sie, ze mieli o czym gadać. I sie rozgadali, nawet Lyndsay juz tylko kręciła głowa na ta ich nie przerwana ani na sekundę rozmowę. Nie wtracala sie, bo dobrze wiedziała, ze to wazne. Zeby w końcu Franek złapał jakikolwiek kontakt z Gerardem i zeby sie tak od niego nie odcinał. Jak widać, udało sie i wszystko wydawało sie juz prostsze. Młody przestał postrzegac Way'a tylko jako pana psychologa, ba, zaczal w końcu patrzeć na niego nie tyle co na zwykłego człowieka, a jak na kogoś, z kim moze sie zaprzyjaźnic. I to naprawdę wychodziło, i cieszyło tez wszystkich. 
Rozmowy te jednak w końcu przerwał jeden sms. 

Jest impreza na Channing St. 170. 20:00, idziesz?
- Oli.

Jeden sms, który automatycznie wywołał szczerz na twarzy nastolatka.