wtorek, 21 maja 2013

Can't find my way home. Part six. ~panic station.

No witam.
Byłam na Intercampie z harcerstwem, that's why mnie nie było. Powiem ze było zajebiscie - błoto, beka i harcerskie pogo xD nawet sie integrowalam z obcokrajowcami.
Czesi sa fajni, tak.
No a co do rozdziału...
Miał być przed wyjazdem (czyt. tamta środa) ale nie wyszło.
Prze-pra-szam.
Jest teraz, nieogarniety i krótki, za co tez musicie mi wybaczyć. Ale jest takie teraz nieogarniecie wiec nie liczcie na nic lepszego.
No i jeszcze -
DZIĘKUJE ZA TEN CAŁY SUPPORT, ZA KOMENTARZE I W OGÓLE KOCHAM WAS <3
A teraz do czytania!

Part six.
~panic station

Obudziłem się we własnym łóżku, z rozsadzającym mi czaszkę bólem głowy, a jakże. Nie było to na szczęście nowe dla mnie uczucie. Rozejrzałem się po pokoju. Okno było zasłonięte, ja leżałem pod kołdrą, w koszulce ze wczoraj i bokserkach. Zmarszczyłem brwi, bo ostatnią rzeczą, którą pamietałem było... No właśnie. Siedziałem na kolanach u Gerarda, płakałem i o czymś gadałem. Serce mi lekko przyspieszyło. Cholera, co ja gadałem? Co mogłem gadać wtulony w Gerarda po pijaku? Niemal momentalnie zerwałem się do pionu, co niezbyt dobrze zrobiło mojej głowie. Ból i ta nagła zmiana pozycji niestety zmusiły mnie do pobiegnięcia do toalety, by uniknąć katastrofy. I znów spowiadać się kiblowi... Dopiero teraz zacząłem żałować tego picia. Nie dość, że nie pamiętałem nic z tego co mówiłem, to jeszcze teraz będę wymiotować przez co najmniej najbliższe 10 minut. No i pewnie Gerard się przeze mnie nie wyspał i w ogóle zapewne jest na mnie zły. Ja przynajmniej jestem zły na siebie. Na to, co odwaliłem wczoraj. Ale mam za swoje - kac do najprzyjemniejszych rzeczy nie należał. Oparłem czoło o deskę i wtedy usłyszałem jak ktoś wchodzi do łazienki.
- Zostaw mnie - jęknąłem z bólu, zamykając oczy.
- Jak się czujesz? - Gerard spytał, siadając obok mnie.
Tylko nie on, nie teraz... Serce biło mi szybciej, bo naprawdę stresowałem się tym, co powie. Nie wiem jak ja to przeżyję, jeśli powiedziałem mu to, co Oliemu...
- A jak myślisz? - mruknąłem, biorąc głęboki oddech. I znów zebrało mi się na wymioty. Po prostu super. Poczułem jak jego zgrabna dłoń odgarnia mi włosy z twarzy.
- Jak ci już trochę przejdzie, powinieneś cos zjeść, a potem dam ci przeciwbólowe. - stwierdził krótko, nawet z nutą troski w głosie. Ale i tak bolało, jakiekolwiek dźwięki bolały.
- Nic nie mów, boli - jęknąłem tylko, chcąc żeby się zamknął.
Miło, że się troszczył, ale w takim stanie nie potrafiłem się grzecznie zachować. Kto potrafi? Gerard na szczęście już nic nie mówił, tylko odgarniał mi poprzyklejane od potu kosmyki z twarzy. Trochę to zajęło, zanim opróżniłem całkiem żołądek, ale w końcu przeszło. Niestety tylko mdłości, ból nadal pulsował mi gdzieś w środku czaszki, rozsadzał ją. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem błagalnie na Gerarda.
- Wstawaj, musisz coś zjeść. -powiedział, podnosząc się i zaraz mi pomógł. - Ale ja chcę tabletkę. - jęknąłem, mrużąc oczy. Światło boli, dźwięki bolą, zaraz umrę. - Dostaniesz, jak zjesz. - odparł krótko, kiwając lekko głową. Zaprowadził mnie na dół do kuchni i posadził przy stole. Padłem prawie bezwładnie na krzesło, po czym rozłożyłem się na stole, byleby tylko schronić się chociaż przed światłem. Za jakie grzechy...
Gerard zajął się przygotowaniem mi śniadania. To by było urocze, gdyby nie hałas, który wokół siebie robił. Albo mi się tak tylko wydawało, w końcu byłem bardziej wyczulony na dźwięki niż normalnie. Niedługo potem usłyszałem stuknięcie stawianego na blacie talerza, a potem metaliczny szczęk sztućców. Podniosłem głowę, krzywiąc się. Nie miałem ochoty na nic po tych sensacjach. Nie miałem już czym wymiotować i było dobrze, nie chciałem nic jeść. Pokręciłem głową, patrząc z niesmakiem na jajecznicę na talerzu.
- Frank, musisz coś zjeść. - odezwał się zaraz, widząc moją dezaprobatę.
- Nie chcę. - burknąłem.
- Chociaż połowę. Inaczej nie dam ci tabletki. - powiedział stanowczo, dając mi tym do zrozumienia, że mam zjeść.
Coś za coś. Albo zjem i dostanę przeciwbólowe, albo będę cierpiał, w dodatku głodny. Chyba nie miałem zbytnio wyboru. Przysunąłem dosyć niechętnie talerz do siebie i wziąłem widelec do ręki. Spojrzałem na Gerarda. No tak, będzie tu sterczał, póki nie zjem. Nie dało się wymigać. A ja akurat nie miałem ochoty na jakąkolwiek interakcję z nim, z powodu tej dziury w pamięci. Zacząłem grzebać widelcem w jedzeniu, niestety, nie ubywało go żadnym magicznym sposobem. Trzeba było to zjeść. Wziąłem jeden kęs do ust, mimo faktu, iż zbierało mi się na wymioty na samą myśl o jedzeniu. Ale to było smaczne. Co prawda nie mogłem w siebie wcisnąć jakiejś normalnej ilości, udało mi się zaledwie parę widelców, ale to był już sukces. Podniosłem spojrzenie na Way'a, który gestem wskazał mi, bym zjadł jeszcze, na co znów się skrzywiłem. Rozgrzebałem jedzenie tak, by wyglądało na to, że zjadłem ile chciał. Czyli jakoś połowę. Wątpię, by uwierzył tej nędznej iluzji, ale przynajmniej się zlitował i położył przede mną tabletkę, a w rękę wcisnął mi szklankę wody. Połknąłem lek i wypiłem pół szklanki.
- Dzięki. - mruknąłem, wycierając usta dłonią. Gerard uśmiechnął się blado.
- Idź się połóż, trochę minie zanim to zacznie działać. - powiedział krótko. Wstałem, już się nie odzywając, i poszedłem do siebie, gdzie walnąłem się na łóżko. Byłem wykończony i zasnąłem praktycznie od razu, nawet udało mi się zignorować te wszystkie myśli, które kłębiły się w mojej głowie. Po prostu padłem, zasnąłem.
I nie mam pojęcia, ile czasu przespałem. Obudziło mnie dopiero skrzypnięcie zawiasów, a potem ruch powietrza, co znaczyło, że ktoś do mnie przyszedł. Powoli otworzyłem oczy, modląc się, żeby to była Lyndsay. Na próżno.
- Jak się czujesz? - Gerard spytał mnie, przyglądając mi się uważnie.
- Głowa mnie boli. - burknąłem, chowając twarz w poduszce.
Naprawdę, naprawdę musiał przychodzić? Już mi wystarczy że i bez niego mam stresa, że powiedziałem za dużo. Widać było na kilometr, że się czymś martwi. Co jeśli to o mnie, co jeśli mu powiedziałem? I martwi się tym czy powinien się zdystansować, czy przejść na relacje czysto zawodowe, nie wchodzić w żadne przyjaźnie? Co jeśli? Usłyszałem jak westchnął z rezygnacją i wyszedł z pokoju. To mnie nie uspokoiło, bo czułem, że wróci. I wrócił.
- Frank, usiądź. - polecił.
- Nie chcę, głowa mnie boli. -wyburczałem. - Idź sobie.
- Mam przeciwbólowe.
Chcąc nie chcąc, usiadłem i połknąłem tabletkę. Wypiłem całą szklankę wody i odstawiłem ją na biurko. Może się odwali i da mi spokój. Sama jego obecność bolała, co dopiero jakikolwiek kontakt. Nie wiem, nie potrafiłem sobie z tym poradzić, tak bardzo bałem się odrzucenia z jego strony, że aż sam uciekałem.
Położyłem się znów, a Way zajął miejsce na krześle. Ogarnął wzrokiem biurko, co znów wzbudziło we mnie panikę. Zeszyt, kartki, co ja z nimi zrobiłem, schowałem? Szybko zerknąłem na blat. Były tam tylko długopisy i ołówki. Byłem bezpieczny. Odetchnąłem krótko i zakrłem się kołdrą.
- Czemu tu siedzisz? - spytałem po chwili.
- Musimy pogadać. - powiedział całkiem poważnie.
- ...głowa mnie boli. - powtórzyłem to kłamstwo już któryś raz. Nie chciałem go tu, proste.
Chociaż, z drugiej strony przez tą rozmowę może bym się dowiedział co wczoraj mu mówiłem, może byłoby mi lepiej. A może wręcz przeciwnie.
- Frank, martwię się o ciebie. -powiedział z wyczuwalną w głosie bezradnością.
- Dlaczego? - spytałem, marszcząc brwi.
- Nie za wiele mi o sobie mówisz, jeszcze to co zrobiłeś wczoraj... Nie chcę, żebyś się wplątał w jakieś gówno. Uwierz mi, byłem tam i nie chcę, żeby ciebie to spotkało. -odpowiedział, patrząc na mnie.
- Nie masz czym się martwić. -wzruszyłem ramionami. Nie wiem czemu, ale nie chciałem jego pomocy. Jakoś nie. I nie wiem, co miał na myśli, ale obawiałem się, że było już dla mnie za późno.
- Frank... Ja widzę, że coś jest nie tak. - przyglądał mi się wciąż tym swoim badawczym spojrzeniem. - Masz problemy, wiem to. Inaczej by cię tu nie było. Powiedz mi co się dzieje.
- Moim jedynym problemem jest moja matka. To ona mnie tu wysłała. - teraz sie na niego wkurzyłem. Nie wiem, niby nic takiego nie powiedział, no ale, przypomniał mi tym powód mojego przyjazdu. - I może to ją byś męczył, a nie mnie, bo ze mną naprawdę wszystko w porządku. Nie potrzebuję cię. - warknąłem i wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą z hukiem drzwi od łazienki.
Zamknąłem je na klucz i osunąłem się na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Cholera, co ja zrobiłem?
"Nie potrzebuję cię".
Moje własne słowa mnie samego raniły, dzwoniły mi w czaszce. Nie wiem, dlaczego to powiedziałem. To był impuls, jeden z tych cholernych impulsów, których nie byłem w stanie opanować. Powiedziałem, stało się, być może go zraniłem. Przyciągnąłem nogi do klatki piersiowej i skuliłem się, opierając brodę na kolanach. Ostatnio zauważyłem, jak coraz bardziej oddalam się od Gerarda. On mnie nie chce, wiem to. Chce mi pomóc, a ja nie chcę jego pomocy. Nie potrafię znieść jego obecności. Tak bardzo go kocham czy może już nienawidzę? Gdzie i czy w ogóle jest jakaś granica? Czy można kogoś tak bardzo kochać, że aż zaczyna się go nienawidzić? Nienawidzić za jego własne szczęście, za to jakim jest ideałem, za jego wewnętrzną siłę. Bo ja nigdy taki nie byłem. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy, życie nigdy mi się nie układało. A teraz wyrzucam to z siebie w nienawiści może nie do niego, ale do jego szczęścia. To chore, bo jednocześnie mnie to cieszy. To chore. Poczułem jak łzy toczą się leniwie po moich policzkach. Miałem już dosyć, chciałem wracać. Ale gdzie? Do domu? Ja nie miałem domu, nie chciałem wracać do tej kobiety, która najwyraźniej żałuje moich narodzin. Miała nadzieję na lepsze dziecko, mogłem być lepszym synem. Ale wszystko się zjebało, wszyscy zniszczyli mi życie. Bywa. Więc nie miałem gdzie wracać. Ogarnąłem wzrokiem łazienkę.
Nie, nie będę tego robić.
pomyślałem, zamykając oczy. Dopiero co wygoiły mi się niedawno zrobione rany, nie chcę znowu, nie chcę żeby Gerard to zobaczył. Schowałem twarz w ramionach i po prostu zacząłem płakać. Było ze mną źle i ja to dobrze wiedziałem. I nie rozumiałem siebie, dlaczego z moich ust wychodziły słowa świadczące zupełnie inaczej.
Potrzebowałem go.
Potrzebowałem jak nigdy.


~*~*~


Nie próbowałem go zatrzymywać, kiedy wybiegł z pokoju. Nie wiem co mu się stało, nie wiem czemu tak na mnie warczał i burczał kiedy między nami powoli zaczęło być okej. Nie wiem co mu się stało, może nie powinienem czegoś mówić. Może nie powinienem był wspominać o powodzie jego przyjazdu tutaj. Nie wiem. Wstałem z krzesła i podszedłem do drzwi łazienki. Chciałem zapukać, ale chyba wolałem go nie drażnić jeszcze bardziej. Wiedziałem w jakim był stanie po tej nocy. Ta cała histeria wręcz idealnie zobrazowała mi, jak jest z nim źle. I miałem podstawy, by się o niego bać, że może jeszcze sobie coś zrobi. Nie miałem zamiaru jednak go tak zostawić. Potrzebował kogoś teraz, a jak nie mnie... Wszedłem do sypialni i siadłem na łóżku obok Lyndsay. -
Co jest? - podniosła spojrzenie znad książki, którą właśnie czytała.
- Zawaliłem. Frank uciekł do łazienki i najwyraźniej nie chce mnie widzieć. -mruknąłem, spoglądając na nią błagalnie.
- Aż tak? A co mu powiedziałeś? -uniosła brwi.
- Powiedziałem, że się martwię, bo ma problemy i w innym wypadku by go tu nie było. A potem wybiegł i trzasnął drzwiami od łazienki. -opowiedziałem pokrótce. - Nie powinienem był tego mówić.
- Przestań, każdemu się zdarza. -machnęła ręką. - Siedzi w łazience?
- Mhm. Nie wiem, ale boję się, że może coś sobie zrobić.
- Okay, pogadam z nim. - kiwnęła głową, wkładając zakładkę między kartki i odłożyła książkę.
Podeszła do drzwi łazienki i zapukała.
- Frank? Frankie, jesteś tam? -powiedziała do niego przez drzwi, po czym nacisnęła klamkę. Zamknięte.
- Idź sobie. - chłopak wyburczał.
- Frankie, muszę wejść. Nie wpuścisz mnie? Muszę do łazienki. - zerknęła na mnie, puszczając mi oko pt. "Zaufaj mi, będzie dobrze".
- Masz tą na dole.
- Ale ja potrzebuję kosmetyków, a one są tutaj. Serio, wpuść mnie, muszę wyjść z domu, potrzebuję. -poprosiła go łagodnie. Nie dostała odpowiedzi.
- Frankie...
Zamek zgrzytnął, a drzwi się uchyliły. Lynz zajrzała do środka, po czym weszła, zamykając za sobą drzwi. Wiedziałem, że sobie poradzi, lubiła pomagać ludziom i to umiała. Chociaż i tak dalej się martwiłem o chłopaka.


~*~*~


No oczywiście jeszcze Lyndsay musiała się tu wepchać. Ale skoro chciała się umalować, nie miałem jej tego za złe. Może wcale nie wiedziała o co tu chodzi, a może Gerard ją tu wysłał. Nie wiem, nie obchodziło mnie to. Zdziwiłem się trochę, kiedy zamknęła za sobą drzwi i kucnęła przy mnie.
- Frank, co się dzieje? - spytała z troską, wycierajac mi łzy z policzków. Odepchnąłem jej dłoń.
- To jest zbyt skomplikowane. Nie wiem co się dzieje. - mruknąłem, odwracając wzrok.
- Powiedz, może razem coś zaradzimy. - uśmiechnęła się lekko.
- Ale ja nie wiem jak to powiedzieć. -odparłem.
Zamilknąłem na moment, myśląc nad tym co się stało. -Wkurzyłem się o jakieś gówno. To głupie. - pokręciłem głową.
- Hm? Za co? - dopytywała.
Odetchnąłem głęboko. Gerard mnie nauczył, żeby nie trzymać nic w sobie, że rozmowa pomaga. Lynz była miła i ją lubiłem, mogłem jej powiedzieć. Ale tylko o tej sytuacji, nie o wszystkim. Wystarczy, że Oli wie.
- Za to, że Gerard wspomniał o powodzie mojego pobytu tutaj. Nie chciałem tu być, wiesz? Nie podobało mi się, ale w końcu jakos się przyzwyczaiłem. A on mi musiał przypomnieć, dlaczego tu jestem i wszystkie kłótnie, które wiązały się z wyjazdem. Nie wiem, jestem ostatnio strasznie wrażliwy. - spojrzałem na nią.
- Gerard jest tylko człowiekiem, każdemu zdarza sie popełnić jakiś błąd. A i ty masz prawo się wkurzać. -powiedziała zaraz.
- Ale to jest już nienormalne. Raz jest okej, zaraz potem nienawidzę całego świata, jestem cholernie wrażliwy, wszystko mnie wkurza. Do cholery, nie jestem w ciąży, nie mam okresu, co ze mną jest?
- hormony, norma. - zaśmiała się. - To normalne, każdy tak miał, będąc nastolatkiem. - machnęła ręką. - i nie masz czym się przejmować.
- Mówisz?
- Mówię. I powiem ci coś jeszcze.
- Co takiego?
- Gerard się o ciebie martwi. I jemu naprawdę zależy, żebyś był szczęśliwy. Pamięta cię, jak byłeś taki mały, wiecznie uśmiechnięty i wiem, że chciałby znów zobaczyć tego chłopca. Ale w jedną stronę to nie działa. - złapała mnie za rękę.
- Ale ja go nie pamiętam.
- Ja nie jestem od tego, żeby ci o tym mówić. Przyjdzie czas, Gerard sam ci opowie.
- I co dalej?
- Po prostu chciałabym, żebyś mówił mu wszystko. Szczerze. Bo on chce ci pomóc, ja też. Bo ja cię lubię, jesteś fajny i naprawdę jesteś wart tego wszystkiego. Powinieneś być szczęśliwy. - uśmiechnęła się. -Obiecasz mi coś?
- co mam obiecać?
- Że postarasz się chcieć. I postarasz się z nim częściej szczerze rozmawiać.
- ...Obiecuję. - powiedziałem.
Wstała i wyszła z łazienki, a ja znów zostałem sam. I nawet się uśmiechnąłem. Ktoś powiedział mi, że mnie lubi, że nie jestem wart cierpienia. To było miłe. Komuś na mnie zależało, ten ktoś mi powiedział, że Gerardowi zależy. Chyba ją polubiłem. A ta obietnica... Spróbuje się z niej wywiązać. Bo miałem spróbować. Jeśli Gerard ma być dzięki temu szczęśliwy, będę próbować. Aż mi się uda. Wytarłem oczy i wstałem, kierując się do swojego pokoju. Gerard pewnie obradował z Lynz nad tą całą sprawą, bo ich sypialnia była zamknięta. A niech gadają, co mnie to, jakoś wszystko mi przeszło po tej rozmowie. Teraz powinienem się skupić nad tym, by z nim rozmawiać. Tak, powinienem. Siadłem na łóżku i odebrałem smsa. Miałem też dwa nieodebrane połączenia od Oliego. Treść smsa mówiła, żebym zadzwonił jak będę mógł. Więc zadzwoniłem.
- No cześć, młody. - odezwał się.
- Hej, jak tam? - uśmiechnąłem się lekko.
- Nie jest źle, wyleczyłem kaca... A jak tam twoja głowa?
- jakos się żyje. - odparłem.
- Wiesz, w sumie dzwoniłem, żeby cię przeprosić. Nie powinienem był cię spijać. Miałeś przypał?
- Spoko, wybaczam. Przypału nie było, ale za to nic nie pamiętam z nocy. A ponoć coś się działo, Gerard siedział ze mną do rana, coś mu podobno mówiłem, płakałem... Boję się, że on wie. - powiedziałem trochę ciszej.
- Cholera. A mówił ci coś? - spytał.
- No właśnie nie. Nie rozmawiałem jeszcze z nim o tym. Powinienem spytać, ale się boję.
- Czego? - zdziwił się.
- Że on wie.
- A zmieniło się jego zachowanie?
- Niby nie... Ale co jak udaje?
- Przestań. Idź i się spytaj jak będzie okazja. Będziesz mieć pewność. A jak wie, to dopiero będziemy myśleć co z tym zrobić. - powiedział stanowczo, samym tonem głosu dając mi kopa.
- Okay. Masz rację. - odpowiedziałem. - Kiedy będziesz mieć czas? -spytałem jeszcze.
- A nie wiem, jak coś to będę pisać.
- Dobra, no to cześć. - pożegnałem się i rozłączyłem.
Tak, Oli miał rację. Nie mogłem siedzieć i się martwić, nie wiedząc nawet czy jest taka potrzeba. Powinienem do niego pójść, spytać, porozmawiać, dowiedzieć się. Prawda, bałem się tego, ale muszę to zrobić od razu. Sprawa się przedawni, nie będę wiedział co robić, czy w ogóle powinienem coś robić. Rzuciłem telefon na materac.
Minęło parę godzin, Gerard się do mnie nie odzywał, wydawać by się mogło, że nie chce nawet mnie widzieć. Może i tak było, a może czuł się winny i chciał dać mi czas na uspokojenie się. Nie mam pojęcia. Ja sam nie poruszałem tematu, nie przy Lynz. Chciałem z nim porozmawiać sam na sam, bez tego wyciągania go gdzieś na stronę, żeby mieć spokój. Czekałem na ten moment, jak nie dzisiaj to jutro. W końcu kiedyś trzeba. Zapadła noc, poszedłem niby grzecznie spać. Tak naprawdę potrzebowałem się odstresować, a do tego bardzo dobre były fajki. Poczekałem aż głosy z sąsiedniego pokoju ucichną i dopiero wtedy otworzyłem okno. Wyciągnąłem jednego papierosa i zapaliłem go, po czym oparłem się łokciami o parapet. Noc była ciepła, bezchmurna. Gwiazdy mieniły się jak diamenty na tle czarnego nieba. Świeże powietrze wlatywało do pokoju lekkim wietrzykiem, lekko poruszając kosmykami moich potarganych włosów. Było idealnie. Świerszcze grały swój koncert, a poza nimi cisza. Nikt nie krzyczał, nie przeklinał, nie śpiewał pijackich piosenek. Tu było tak spokojnie, tak... czysto. Zaciągnąłem się dymem, przymykajac oczy. Drażnił moje płuca, krtań, gardło, mimo to nie zakrztusiłem się. Oddychałem głęboko i co jakiś czas zaciągałem się papierosem. I powoli odpychałem od siebie uczucia, uspokajałem się. Wychyliłem się z okna, chcąc rozejrzeć się po okolicy. Drzewa, zadbane domki, ogródki, równo skoszone trawniki. Prawie całe osiedle już spało, tylko nieliczni mieli zapalone światło.
Kątem oka dostrzegłem jakąś postać na balkonie obok mojego okna. To był Gerard, stał na balkonie od sypialni i też palił. Był sam. Byłem spokojny, nie bałem się. Może powinienem teraz? Zaciągnąłem się jeszcze raz, głęboko, po czym zgasiłem fajka o parapet i wyrzuciłem go przez okno, zaraz je zamykając. Tak, pójdę do niego. Otworzyłem powoli drzwi, zerkając do pomieszczenia. Lynz spała z boku łóżka, drzwi od balkonu były na wpół otwarte. Zignorowałem skrzypnięcie zawiasów, które chyba nie obudziło Lyndsay. Przemknąłem się przez pokój i wyszedłem na balkon.
- Gerard... - zacząłem, opierając się o barierkę. Starszy aż podskoczł.
- Boże, Frank, przestraszyłeś mnie. Czemu nie śpisz? - spojrzał na mnie.
- Zastanawiałem się. Zastanawiałem się nad tym, co się działo w nocy. Jak się spiłem. - wypaliłem, zerkając na niego. Gerard spojrzał na mnie i jakby posmutniał.
- Ciężko było. Nie chciałeś pójść spać i dostałeś ataku histerii. Krzyczałeś, płakałeś, tuliłeś się do mnie. Szkoda mi cię było. - odparł.
- Co krzyczałem? - spytałem, zaniepokojony.
- Nie pamiętasz?
- Nie.
- Zobrazowałeś mi wszystko to, z czym nie dajesz sobie rady. - tu wstrzymałem oddech. Wie? - To, jak cię traktowali w szkole, rodzice, znajomi. Dałeś mi dobry powód, bym cię ratował. Nie wytrzymujesz. Mówiłeś, że nie chcieli cię, że chciałeś się zabić. - dokończył. A ja odetchnąłem z ulgą.
- Tak było. - przytaknąłem. - I jest mi ciężko. Przepraszam za tą akcję dzisiaj, nie wiem co się ze mną dzieje. - powiedziałem prawie na jednym wydechu.
- Wiem. Lynz mi powiedziała. -odparł, zaciągając się papierosem. -Frank, powiedz mi coś.
- Co takiego?
- Dlaczego się aż tak spiłeś? - spytał całkiem poważnie, patrząc na mnie.
- Ale... O co ci chodzi? - zapytałem, nieco zdezorientowany.
- Pomaga ci to? Uciekasz tak od problemów? - pytał, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. - Muszę wiedzieć, Frank. To było raz czy moze jest więcej takich zdarzeń, od kiedy?
Westchnąłem.
- Od dwóch lat. I tak, pomaga mi to. Ale nie jestem alkoholikiem. Piję na imprezach, albo jak jest bardzo źle, ale to też nie zawsze. -odpowiedziałem.
- Było źle?
- Było. Ale to Oli zaproponował, żeby się napić. Chociaż pózniej to już ja chciałem wiecej...
- Ile wypiłeś?
- Nie wiem, nie liczyłem. Kilka piw.
- Co się stało, że musiałeś? - te pytania były dziwne. Takie... Sztywne. Coś mi tu nie pasowało.
- Nie radziłem sobie. To wszystko, co powiedziałem w nocy. Całe życie mnie przytłoczyło. - skłamałem. Nie mogłem powiedzieć.
- Mogłeś powiedzieć.
- Bałem się.
Gerard spuścił głowę i wbił wzrok w jakiś bliżej nieokreślony punkt. Powaga sytuacji zdawała się wisieć w powietrzu. Było tu coś takiego ciężkiego, coś co mnie przytłaczało, kiedy tylko patrzyłem na Gerarda. Cierpiał. Był smutny. Widziałem to. Dopalił papierosa do końca i wrzucił go do pełnej już popielniczki, stojącej na parapecie.
- Frank, nie chcę, żebyś się wciągnął w żadne gówno. O ile nie jest już za późno. - zaczął. - Też byłem w twoim wieku, też próbowałem wszystkiego, też miałem problemy. I też próbowałem od nich uciekać. To się skończyło źle. Nawet bardzo. Wdepnąłem, nie dało się samemu wyjść. Uzależniłem się od topienia smutków w alkoholu, ćpałem. Wylądowałem na odwyku. Było źle, bardzo. Raz mało nie przedawkowałem. - mówił spokojnie, jednak widać było, że w środku cały się trząsł na wspomnienie tego. - To jest piekło i naprawdę nikomu nigdy tego nie życzę. Chyba najgorsze co można sobie zrobić.
Byłem cicho. Nie mówiłem, nic nie chciałem mówić, teraz miałem ochotę go po prostu przytulić.
- Ale wiesz, kiedy już mi się udało, po odwyku, po terapii... Postanowiłem, że chcę pomagać ludziom. Naprawdę, chcę coś zmienić na tym świecie. I tu właśnie jestem, właśnie po to, żebyś mi wszystko mówił. Bo co by to nie było, wyciągnę cię z tego. - powiedział stanowczo, patrząc mi w oczy i wyprostował się.
Nie myślałem już, po prostu go przytuliłem. Potrzebowałem i wiem, że on też kogoś teraz potrzebował. Bałem się, że mnie odepchnie, że się odsunie. Ale tego nie zrobił. Objął mnie ramionami.
- Chcę, żebyś mi o wszystkim mówił, dobra? - powiedział jeszcze. - Wiem, że już to przerabialiśmy. Ale można zawsze zacząć od nowa. Albo postarać się chociaż poprawić to, co jest teraz.
Pokiwałem głową, tuląc nos do jego klatki piersiowej i przytuliłem się mocno. W końcu jednak musiałem puścić. Niechętnie, jednak to zrobiłem. Uśmiechnąłem się do niego.
- Ty byłeś silny. I cały czas jesteś, bo dajesz radę z takimi gówniarzami jak ja. - mruknąłem. - Też postaram się dać radę.
- Mam nadzieję. - uśmiechnął się.
- Dzięki. Za ta rozmowę. Dobranoc. - pożegnałem się i wyszedłem cicho do pokoju.
Resztę nocy spędziłem na parapecie. Patrzyłem w niebo, słuchałem muzyki i myślałem. O tym wszystkim co mi powiedział i dotarło do mnie, jak mało wiem na jego temat, w porównaniu z tym co on o mnie wie. W moich oczach wiele zyskał. Był silną osobą, która wie czego chce. Chciał pomagać ludziom, osiągnął cel. Chciał wyjść z nałogu, udało mu się. Dlaczego mi nie mogłoby się udać wyjść z problemów? Jeszcze przy jego pomocy. Miałem mówić mu wszystko. Dobrze, chociaż tę jedną rzecz zachowam dla siebie. Nikt więcej nie może wiedzieć o tej miłości. O tym, że myślę o nim rano i wieczorem, że marzę o tym, by pewnego ranka obudzić się u jego boku i żeby już tak zostało. Ile ja bym za to oddał... Nie, to musi pozostać tylko w moich marzeniach. Tyle mi wystarczy, a przynajmniej powinno. Wciąż wyciagałem ręce po wiecej, chciałem go dosięgnąć, ale w ostatniej chwili się cofałem. Nie potrafiłem rozbić mu rodziny, nie potrafiłem z własnej głupoty zniszczyć naszych wzajemnych relacji. Było dobrze tak. Miałem go na codzień, jeszcze chciał mnie znać, jeszcze mu zależało.
Szczęśliwy i cierpiący w tym samym czasie.
Wciąż nie wiem o co chodzi, ale próbuję w końcu to zrozumieć.


But when you smile It's not for me You offer little sympathy