czwartek, 25 lipca 2013

~Can't find my way home. Part eight. ~teen spirit

Na wstępie - pogubiłam komu tam miałam informować o rozdziałach więc proszę jeszcze raz kto i gdzie i jak chce ;________; teraz juz zapiszę, promise!

Wiem, długo mnie nie było. No ale duuużo się dzieje, braki w wenie, pbfy, skajrim i cały szit. Oh, no i dramy, tyyle dram w domu.
Anyway, wymęczyłam rozdział i całkiem jestem z niego zadowolona. Nie wiem czy zasługuje na miano długiego, ale na pewno jest dłuższy niż poprzedni xD
Mam nadzieję, że jeszcze o mnie pamiętacie ;_____; A jak jeszcze pamiętacie i to czytacie - od następnego zaczyna się zabawa~


Więcej już nie powiem :x
Endżoj!




 Frank zwinął się do swojego pokoju i od razu wybrał numer Oliego. Niby był szczęśliwy, bo będzie się z nim mógł spotkać, z drugiej strony jednak powstrzymywało go to, że znowu nie będzie go w domu i znów Gerard będzie zły. Może nie tyle zły, co smutny? Zawiedziony? Wiedział na pewno, że Gerard nie lubił, kiedy go tak całymi dniami nie było. Ale Franek inaczej nie potrafił, to była jego odskocznia, nie umiał wytrzymać całego dnia z tą dwójką. Sama Lyndsay - spoko. Sam Gerard - idealnie. Tylko nie razem. To przytulanie, całowanie, gadanie do brzucha i cała ta ich wielka miłość, na widok której go skręcało. Zawsze pozostawała nadzieja, ale to trochę mało.
Zaczekał aż Oli odbierze, chodząc z nerwów w miejscu. No bo sam już nie wiedział czy powinien iść, czy tu zostać. Oli, dobra zabawa, postara się nie pić i będzie dobrze. Po drugiej stronie jednak Gerard, chwila spokoju z nim sam na sam, rozmowa... Może niekoniecznie nawet ta jego terapia. Dylematy życia.
- No siema. - Oli w końcu się odezwał.
- Hej, słuchaj, ja mam dylemat. - Frank zaczął z marszu. Kogoś musiał się poradzić, chociaż zapewne Oli będzie go namawiał, by poszedł. Ale wygadać zawsze się można.
- No co tam? Impreza?
- Yep.
- Dawaj.
- Nie wiem, czy powinienem iść. - mruknął, zatrzymując sie i walnal sie na łóżko. - Bo wiesz, z jednej strony fajnie, bo z tobą i w ogóle. Ale z drugiej strony w końcu załapałem jakiś kontakt z Gerardem, nie wiem, może by mi się udało jakoś po ludzku z nim w końcu pogadać, bez tego całego shitu z terapią. - wypalił, po czym westchnął pod nosem. - Nie wiem.
- Hm. No nie wiem, nie mam pojęcia co ci powiedzieć. Wiesz, ja tam bym chciał, żebyś poszedł. Poznałbyś ludzi, może jakieś nowe kontakty, nie tylko ja. - Oli odparł. - Ale decyduj. Ja jestem za imprezą, to chyba wiesz. - dodał zaraz, śmiejąc się.
- W ogóle, u kogo to jest?
- U mojego kumpla, Thomasa. Nie będzie jakoś grubo, spokojnie. Normalka, może ze dwadzieścia osób. - wyjaśnił pokrótce.
- Spoko. Pogadam z Gee, zobaczymy. So, see ya. - Franek pożegnał się i rozłączył dopiero po krótkim "pa" rozmówcy.
Zszedł znów na dół i rozejrzał się po pomieszczeniu. Lynz siedziała sobie na kanapie i czytała jakąś książkę, więc Gerard zapewne był w ich sypialni, skoro tam go nie było. I dobrze zgadł. Zapukał cicho do drzwi i je uchylił, by zaraz zauważyć pochyloną sylwetkę siedzącą przy biurku.
- Gerard? - zaczął, wchodząc do pokoju. Starszy podskoczył lekko i odwrócił się do niego na krześle obrotowym, ręką zasłaniając to, co właśnie robił.
- Co tam? - uśmiechnął się do Franka.
- Oli pytał, czy mógłbym z nim pojechać o 20.00 na imprezę. Do jego kumpla, Thomasa. - zaczął i praktycznie od razu spotkał się ze zmartwionym gerardowym spojrzeniem. - Nie będzie jakoś dużo ludzi, Oli chciał żebym poznał pare osób. Mogę? - dodał zaraz, chcąc go choć trochę uspokoić.
- Wiesz, jesteś prawie dorosły. Jeszcze nie masz 18 lat, więc mogę ci zabronić, jako że jesteś pod moją opieką. Ale wiesz co? Jak to ci ma dać trochę radochy, to idź. - Way powiedział, cały czas patrząc na młodego. - Ale liczę na to, że będziesz odpowiedzialny. I nie nadużyjesz mojego zaufania, wiesz o co mi chodzi. -dokończył jeszcze, kiwajac do niego palcem.
- Dzięki. - Iero wyszczerzył się i miał ochotę go cmoknąć w policzek. Jednak się powstrzymał, to by było trochę dziwne.
Zresztą, jeszcze chyba nie dojrzał do tego, by mieć wyjebane na wszystko. Poniekąd tak, ale co do Gerarda... Oj jeszcze mu brakło.
Wrócił do siebie i padł na łóżko. Niby się cieszył, bo spędzi sobie wieczór z Olim. Co do nowych ludzi to podchodził do tego raczej sceptycznie. Nie lubił ludzi. Nie lubił ich i oni jego nie lubili. No, było kilka wyjątków. Wbił wzrok w sufit, trzymając w ręce telefon. Gerard się martwił. Widział to w jego oczach. To spojrzenie naprawdę wyrażało troskę. Franek wiedział, że Way czegoś się domyśla. Że to nie tylko fajki czy okazyjne spijanie się w trupa. Że to coś więcej. Co prawda nie był uzależniony, jeszcze nie. Ale jak widział działkę, jak mu ktoś proponował, to jasne, czemu nie. W końcu zadawał się z dilerami. Teraz go co prawda olali, ale kiedyś to byli jedyni jego znajomi. Nic więc dziwnego, że był wręcz bardzo dobrze zaznajomiony z narkotykami. Z dilerką, z braniem, ze wszystkim. Nie raz już go korciło, żeby specjalnie przedawkować. Ale zawsze w ostatniej chwili coś do niego docierało. Że to jeszcze nie teraz, że nie warto. Że może coś się wydarzy. I się wydarzyło. Może nie tak bardzo szczęśliwe, ale w końcu się zakochał. Czuł to ciepło na sercu, widząc czyjeś szczęście. Co prawda, miłość romantyczna, nieszczęśliwa. Bo on nie mógł za żadne skarby być przecież na miejscu Lynz. Ale cieszył się, że Gerard jest z nią szczęśliwy, szczególnie po tym, czego dowiedział się o jego przeszłości. Że miał już to za sobą, że ktoś go trzymał jeszcze na tym ziemskim padole łez. Frank nie był do końca przekonany, czy chce iść na tą imprezę. Część niego chciała zostać i spędzić wieczór sam na sam z Gerardem, nawet na tych niekoniecznie przyjemnych rozmowach. Ale już się zgodził, ufał mu, ufał, że nic głupiego nie zrobi. Już pójdzie, potem się będzie powstrzymywać od imprez. Potem będzie poświęcać czas dla Gerarda. Potem może mu wszystko powie. Podniósł w końcu telefon na wysokość twarzy i wystukał smsa do Oliego, krótko, zwięźle i na temat, że moze iść. W odpowiedzi dostał tyle, że chłopak po niego przyjedzie o 19.40. I dobra, wszystko było załatwione. Nie mógł się już wycofać, a i tak gdzieś w środku wiedział, że takie wyjście do ludzi mu dobrze zrobi. Nie lubił tego, ale taka była prawda. Może nie będzie tak źle.


~*~*~


Siedziałem u siebie na parapecie i dosłownie co parę minut patrzyłem na ekran telefonu, sprawdzając godzinę. Byłem strasznie rozdarty między imprezą a perspektywą spędzenia wieczoru z Gerardem, zwykłego rozmawiania z nim. To było dziwne, za cholerę nie potrafiłem dokonać wyboru. Po prostu nie umiałem i tyle. Dlatego też tak bardzo się niecerpliwiłem. Chciałem, żeby ktoś zadecydował za mnie, powiedział w końcu to "siema, wsiadaj, jedziemy", ewentualnie "nie, nie idziesz. Zostań tu". Potrzebowałem, by ktoś podjął za mnie tą decyzję, bo ja nie byłem w stanie. Potrzebowałem tego krótkiego stwierdzenia albo chociaż zakazu. Nieważne. Potrzebowałem dokonanego wyboru.
Minęła właśnie ta 19.40, nasza umówiona godzina. Niespokojnie wierciłem się na tym, trochę za wąskim, parapecie. Patrzyłem wciąż na telefon, może napisze mi "nie mogę przyjechać" albo coś. Gdzieś w głębi duszy wiedziałem, co wolę. Wolałem zostać i rozmawiać z Nim. Chociażby o moich problemach, wszystko jedno. Być z Nim. Tyle. Ale przecież już mi pozwolił, już wszystko było zaplanowane. Przetarłem twarz dłonią. Czułem, miałem takie dziwnie, wręcz głupie przeczucie, że nie powinienem tam jechać. I aż podskoczyłem na dźwięk żwiru skrzeczącego pod kołami. Spojrzałem w dół na podjazd i zobaczyłem tam właśnie to, na co czekałem. Zaraz dostałem smsa "chodź, już jestem". Zeskoczyłem z parapetu i praktycznie zbiegłem po schodach. Ktoś chyba już dokonał wyboru, przyjechał, nie powinienem się już rozmyślać. Więc chciałem się jak najszybciej stąd wydostać, żeby już nie zmieniać zdania. Zatrzymałem się na chwilę, zerkając na Gerarda z żoną, którzy siedzieli w salonie.
- Oli po mnie przyjechał. - rzuciłem i złapałem bluzę, po czym wyszedłem na zewnątrz.
Zaraz za mną pojawił się Gerard. Ogarnął wzrokiem Oliego, który na jego widok wysiadł z samochodu. W sumie wypadałoby, żeby się w końcu poznali. Zerknąłem na nich i w sumie nie za bardzo wiedziałem, co mam zrobić.
- Więc... Gerard, to jest Oli. Oli, to jest Gerard. No. - wydusiłem, uśmiechając się krzywo.
Dziwnie było mi ich tak ze sobą zapoznawać, ale Oli od razu się roześmiał i podał Way'owi dłoń. Starszy również się uśmiechnął.
- Porywam go, odstawię do rana. Jak coś to Thomas bedzie mógł nas przenocować. - Oli wyszczerzył się.
- Spoko, znam te imprezy... Tylko nie szalej tam za bardzo, ok? Mówiłem ci już. - Gerard zwrócił się do mnie, na co tylko z zakłopotaniem pokiwałem głową.
- No, ja się nim zaopiekuję, spokojnie. -poczułem, jak chłopak objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Widziałem na twarzy Gerarda coś, co go w tym wszystkim jakoś może urzekło, ale widziałem też... Smutek? Nie. Może tak. Ale to było coś więcej niż smutek, może trochę złość? Zazdrość? Nie wiem. Widziałem to tylko przez chwilę, potem przerwał ze mną kontakt wzrokowy. A może mi się tylko wydawało. Oh, głupi. Jasne, Gerard jest zazdrosny, bo Oli mnie do siebie przytulił. Powinienem się ogarnąć. Co prawda, było w jego oczach coś takiego dziwnego, mimo to się uśmiechał.
- ...Nie, nie jesteśmy razem. - Oli zaśmiał się, kręcąc głową.
- Czy ja coś powiedziałem? - Way się niby oburzył, jednak po jego twarzy wciąż błąkał się gdzieś ten uśmiech.
- Nie, tylko tak się pan patrzy... Nie jesteśmy razem, mam chłopaka w New Jersey. - Sykes rzucił jeszcze, na co sam Gerard się zaśmiał.
- Przepraszam, tak to po prostu wygląda. Ale nie będę już wam czasu zabierał, idźcie, bawcie się, tylko z umiarem. Miłego. - najstarszy odparł krótko i posłał mi uśmiech. Taki trochę troskliwy, trochę szczęśliwy. Ale też cały czas było w nim coś dziwnego. Pomachałem Gerardowi i zaraz wsiadłem za Olim do samochodu.
Na początku się nie odzywałem, po prostu wgapiajac wzrok w szybę. Sam nie wiedziałem co ja chcę i czy w ogóle chcę tam jechać.
- Hej, coś się stało? - skrzywiłem się, słysząc to pytanie.
- Nie... Ja po prostu nie wiem czy chcę tam jechać. - odpowiedziałem, odwracając głowę w stronę Oliego.
- Mogę zawrócić jak chcesz. - chłopak zerknął na mnie i trochę zwolnił, zaraz wracając spojrzeniem na drogę.
- Nie, nie trzeba. - pokręciłem głową. Nie chciałem wyjść na dupka. Najpierw go wyciągam, chcę jechać, potem nagle mi się odechciewa i w połowie drogi ma zawracać i zawozić mnie do domu. Tak się nie robi.
- Wiesz, nie musi być wcale tak źle. Jakby co to mi mów, odwiozę cię. A jak nie będę w stanie to ci kogoś ogarnę. - brunet uśmiechnął się bokiem.
- Dzięki. Ale raczej sobie poradzę. - mruknąłem, siląc się na uśmiech.
Po kilku minutach Oli zatrzymał się gdzieś przy chodniku. Już w samochodzie słychać było jakieś śmiechy, muzykę i głośne rozmowy. Wysiadłem i podążyłem za przyjacielem. Weszliśmy na podwórko, chłopak witał się prawie z wszystkimi, przy okazji mnie przedstawiając i w międzyczasie objaśniajac kto jest kim i czy da się nim rozmawiać, czy lepiej trzymać się z daleka. I tak nic nie ogarniałem, no ale może coś tam zapamiętam. W końcu weszliśmy do środka. Impreza dopiero się zaczęła, więc było czysto, jeszcze nikt nie zdążył się upić czy zjarać. Póki co było całkiem kulturalnie, ale nie pierwszy raz byłem na imprezie, więc wiedziałem, że to długo nie potrwa. W końcu każda impreza kiedyś się musi rozkręcić, prawda? Przynajmniej impreza tego typu, co ta. Wszędzie stały butelki z alkoholem, plastikowe kubki, niektórzy już zapalili papierosy. I byłem niemal pewien, że ktoś tu ma narkotyki. Skrzywiłem się lekko, ogarniając wzrokiem pomieszczenie i zaraz zostałem pociągnięty za rękaw, po czym padłem na kanapę, zaraz obok Olivera. Korciło mnie, żeby wykorzystać jakieś zamieszanie, zwiać Oliemu i poszukać dragów. Korciło, ale wiedziałem, że nie mogę. Gerard byłby zły, ba, pod takim właśnie warunkiem mi pozwolił - nie upijać się w cztery dupy i nie ćpać. On mi ufał, a ja co? Nie chciałem go stracić, a przecież przez takie głupie coś mogłem. Idiota.
Podniosłem wzrok, kiedy podszedł do nas jakiś mężczyzna. Wysoki brunet, z wygolonymi bokami i schludnie ułożonymi włosami. Miał na sobie białą koszulkę z krótkim rękawem i czarne rurki. Całe jego lewe ramię pokrywały tatuaże. Przyjrzałem mu się ukradkiem, a mój towarzysz od razu wstał i go przytulił na powitanie
.- No siema. To jest Frank. - Oli się odezwał i wskazał gestem dłoni na mnie. Podniosłem się i podałem mu rękę.
- Huh, hej? - powiedziałem niepewnie, kiedy usciśnął moją dłoń z uśmiechem.
- Thomas jestem, ale możesz mi mówić po prostu Tom. No, i jak pewnie wiesz, to mój dom. - zaśmiał się.
- Tak, słyszałem właśnie. Fajnie tu masz. -uśmiechnąłem się lekko.
- Dzięki. Dobra, ja idę ogarnąć coś, żeby tu wszystkich rozkręcić. See ya! - Tom pożegnał się i odszedł w stronę przedpokoju.
Usiadłem znów na kanapie, Sykes padł obok mnie.
- Tom jest spoko, tylko teraz strasznie zabiegany. No, ale jak się wszyscy rozkręcą to już się wyluzuje. - Oli stwierdził, po czym zgarnął butelkę piwa ze stolika przed kanapą. -Pijesz? - spytał.
Skinąłem głową i zaraz dostałem butelkę do rąk. Oli jeszcze sięgnął po otwieracz i otworzył moje, potem swoje piwo, po czym rzucił go znów na stolik.
- To co, za dobrą zabawę! Trzeba będzie tu się rozkręcić. No, uśmiechnij się! - wzniósł ze mną toast.
Cóż mogłem poradzić, uśmiechnąłem się na widok jego zacieszonej mordki. Oli był szczęśliwy, więc ja też byłem szczęśliwy. W końcu zabrał mnie tu, żeby zapomnieć na chwilę o problemach, prawda? Może niekoniecznie w taki sposób, w jaki ja chciałem to zrobić, no ale. Upiłem kilka łyków chłodnego piwa, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie było jakoś dużo ludzi, wszyscy się najwyraźniej znali. Tylko ja byłem tu takim wyrzutkiem, który znał jedynie Oliego. Niby zostałem przedstawiony paru osobom, ale i tak nie pamietam ich imion. I chyba nawet nie chcę, po co mi to. Kilka przypadkowych ludzi, z którymi już pewnie nigdy więcej nie będę mieć do czynienia.
- Wszystko okay? - zostałem szturchnięty łokciem, na co prawie podskoczyłem.
- Uhum. Tylko tak mi trochę dziwnie. Nie wiem, obcy się tu czuję. - mruknąłem, uśmiechając się blado i zerknąłem na chłopaka obok mnie.
- E tam, zaraz się rozkręcisz. W ogóle póki co to niemrawo coś jest. Nikt się jeszcze nie zdążył spić. - Oliver machnął ręką, śmiejąc się pod nosem, po czym pociągnął porządny łyk alkoholu.
Niedługo potem z głośników popłynęła szybsza i jeszcze głośniejsza muzyka. Coraz więcej ludzi przewijało sie przez pokój, w którym siedzieliśmy, a ja wciąż męczyłem to pierwsze piwo. Póki co, obserwowałem. Liczyłem, ile razy widziałem te same twarze. Powoli wszystko sie rozkrecalo, coraz wiecej ludzi sie pojawiało, nawet jakaś parka już się całowała w kącie. W powietrzu unosił się zapach dymu papierosowego, duszący, szczypiący w oczy. Oli poszedł do jakiegoś gościa, obiecując, że zaraz wróci. Cóż miałem robić, siedziałem dalej, kończąc to nieszczęsne piwo. Nie siedziałem jednak sam, zaraz przysiadła się do mnie jakaś dziewczyna. Była szczupła, wyglądała na wyższą ode mnie, chociaż na siedząco nie umialem tego stwierdzić. Długie, czarne włosy opadały jej na ramiona, miała bladą cerę, szare oczy i łagodny, całkiem uroczy uśmiech.
- Hej, Meg jestem. - odezwała się. - Nie widziałam cię tu wcześniej. - dodała zaraz.
- No, pierwszy raz tu jestem. - uśmiechnąłem się niepewnie. Miło w sumie z kimś pogadać, chociaż i tak przeczuwałem, że ona ma zamiar mnie wyrwać.
- Whoah, a to ciekawe. Tom raczej zaprasza tylko znajomych. - uniosła brwi.
- Nah, ja tu tylko tak na spontanie. Z Olim przyszedłem. - machnąłem ręką i wypiłem ostatnie kilka łyków piwa.
- Spoko. - pokiwała głową. - Fajna koszulka. -stwierdziła, zerkając na moją bluzkę z Dead Kennedys.
- Dzięki. Lubisz ich? - uśmiechnąłem się lekko. No ciekawie, przynajmniej dobry gust muzyczny.
- Fajni są. - uśmiechnęła się, zerkając na mnie z ukosa. - Czego jeszcze słuchasz? - spytała.
- Oj dużo. Ale i tak najbardziej lubię Misfits. -wzruszyłem ramionami. Tak, Misfitsom nic się nie równa. Tym starym, dobrym Misfitsom.
- Misfits? Zajebiści są. - przysunęła się do mnie lekko. - Swoją drogą, Oli cię pilnuje czy coś? -mruknęła. No tak, zapewne zauważyła, że jeszcze nie mam nawet osiemnastu lat. No i jak już myślałem, chciała się mną najwyraźniej zaopiekować. I właśnie w tym momencie Sykes wrócił. Wskoczył na kanapę obok mnie, obejmując mnie ramieniem. Zapewne specjalnie, wnioskując po spojrzeniu jakie posłał tej dziewczynie.
- Tęskniłeś, Frankie? - mruknął, całując mnie w policzek. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Czyżby wybawca?
- Oh, no to ja wam nie przeszkadzam. - Meg uśmiechnęła się krzywo, po czym wstała i sobie po prostu poszła.
Przeniosłem wzrok na chłopaka, który puścił mnie dopiero, jak zniknęła za drzwiami.
- O co chodziło? - spytałem.
- Możesz mi dziękować, właśnie masz od niej spokój do końca imprezy. - Sykes się zaśmiał. - Ale serio, upatrzyła sobie ciebie jako potencjalną ofiarę, nie miałbyś spokoju. - wyjaśnił mi zaraz.
- Oh, dzięki. - pokręciłem głową z rozbawieniem.
- Meg jest akurat straszna. Teraz sobie poszuka kogoś innego do męczenia, my mamy spokój. -wyszczerzył się.
Dopiero co Oliver skończył zdanie, a coś, czy raczej ktoś, skoczył mu na plecy, co zaowocowało jego dziewczęcym piskiem. No i salwą mojego śmiechu.
- Stary, pojebało cię? - burknął do jakiegoś gościa, który władował się na oparcie kanapy. Zaraz go jednak poznałem, jedyna osoba, ktorej imię zapamiętałem, czyli sam gospodarz Tom.
- Tak. Znaczy, jeszcze nie do końca. - zaśmiał się. - W ogóle, nie wiedziałem, że tak szybko chłopaków zmieniasz. - zerknął na mnie z głupim uśmiechem. Że niby ja chłopakiem Oliego? Musiał zapewne widzieć akcję z tą laską.
- Nie.. - zacząłem, ale Sykes zaraz mi przerwał.
- Nie jest moim chłopakiem. Ratowałem go tylko przed Meg. A tak to wiesz, nieszczęsne New Jersey... Dalej to samo, ale jakoś żyję. - chłopak wyjaśnił krótko, na co Thomas pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Nie dziwię się, ona naprawdę jest straszna. -przyznał. - Anyway, zdobyłem trochę koksu, chcecie? - wyjął małą paczuszkę z białym proszkiem i pomachał mi nią przed nosem.
- Nie, dzięki. - Oli się skrzywił, więc Tom z krótkim "nie to nie" wstał i odszedł.
- Ej, ja chcę! - pomachałem dłonią. Nie wiem, nie umiałem się powstrzymać.
- Dobry towar. Łap! - rzucił mi z szerokim wyszczerzem.
I zaraz paczka wylądowała w moich dłoniach. Nie wiem, nie umiałem tego powstrzymać. Jakoś się trzymałem, starałem się nie szukać tu dilerów, nie próbować wyciągnąć działki od nikogo. A to samo przyszło do mnie. Kurwa mać. Dlaczego tak jest? Chciałem wytrzymać chociaż tą jedną imprezę bez ćpania. Obiecałem przecież. Zacisnąłem palce na paczce. Miałem ochotę pomieszać alkohol z prochami i zafundować sobie tym samym niezłą jazdę. To było fajne na swój sposób. Poczułem w końcu spojrzenie Oliego na mojej dłoni.
- Frank, daj to. - powiedział, wyciągając do mnie rękę.
- Nie. - odsunąłem dłoń. Nie umiałem się kontrolować.
- Frank, proszę. To bez sensu, tylko się niszczysz. - patrzył na mnie całkowicie poważnie. Czyli już z początku to wszystko zauważył? Nie, tak nie może być. Ja po prostu chciałem odlecieć i tyle. Co w tym złego? No, może prócz tego, że obiecałem Gerardowi, że obejdzie się bez głupstw tego typu. No, i tego, że to mnie zabija. Ale to dobrze, właśnie tego chciałem.
- Nie. - powtórzyłem.
- Gerard by tego chyba nie chciał. - te słowa mnie złamały.
Gerard. Nie, on wiedział jak to jest. On się o mnie troszczył i nie chciał, by ze mną też tak było. Tylko, że już chyba za późno. Spuściłem wzrok w dół i tępo wgapiłem się w podłogę. Gerard. Gerard. Gerard. Nie mogę. On by tego nie chciał. Te słowa dzwoniły mi w głowie. Oli miał rację. Poczułem nagle, że mam pustą dłoń i przekląłem pod nosem, marszcząc brwi. Musiałem rozluźnić palce, Oli musiał to wykorzystać... Podniosłem na niego spojrzenie, a ten pokazał mi swoje własne, też puste ręce.
- Jak już musisz się czymś truć to masz, zapal lepiej fajka. - dał mi papierosa i zapalniczkę.
Z braku laku go odpaliłem i zaciągnąłem się dymem, przymykając oczy. Drażnił moje płuca, krtań, gardło... Ale nie dbałem o to. O to właśnie chodziło. Wypuściłem dym ustami, unosząc głowę lekko do góry.
- Powinieneś powiedzieć o tym Gerardowi, wiesz? - usłyszałem głos Sykesa.
- ...wiem. Chyba się domyśla. - mruknąłem.
- Co z tego. To co innego, niż wiedzieć. Musisz mu powiedzieć. On ci pomoże. - poklepał mnie lekko po ramieniu. - I nie mów mi, że nie chcesz. - dodał zaraz.
- No to nie mówię. - mruknąłem, zaciągając się znów. Wyłożyłem się wygodnie na kanapie, opierając głowę o ramię chłopaka.
- Postarasz się przestać? Dla mnie, dla Gee? -poczułem jego dłoń na moich włosach. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiłem, trzymając dym w płucach.
- Postaram się. Cały czas się staram. -mruknąłem, w końcu go wypuszczając. Aż zabolało.
- To dobrze.
Wypaliłem dobre pół papierosa. I czułem się dziwnie. Tak.. Jakoś inaczej. Nie wiem, nie chciałem już nawet ćpać. Po prostu leżałem, dookoła mnie było tyle ludzi, a i tak byłem sam. Tylko z Olim. To było fajne uczucie. Powietrze było gęste, dym z mojego, i nie tylko mojego papierosa przysłaniał mi momentami widok. Na ludzi, na sufit, na ściany. Oli pił piwo, sięgał już po kolejne. Ja też dostałem. Nie mogłem się spić, tyle wiedziałem. Ale co mi będzie po dwóch piwach? Pitych przez godzinę każde? Było fajnie. Godziny mijały, zgasiłem tego cholernego papierosa, który już przestał mi po tej połowie smakować. Podobało mi się tu. Nie musiałem z nikim rozmawiać, nawet nie musiałem nic mówić. Tylko milczałem sobie wspólnie z Olim. I tak było dobrze. Lubiłem milczeć, wolałem zawsze słuchać niż mówić. A milczeć z kimś to już w ogóle. Kocham. Chociaż trudno znaleźć osobę do milczenia.
W pewnym momencie poczułem, jak dłoń Oliego odnalazła moją. Złapał mnie za rękę i uśmiechnął się lekko.
- Chyba pójdę się położyć, wiesz? - mruknął sennie, patrząc na mnie swoimi mętnymi oczami. W porównaniu do niego, ja byłem wręcz absolutnie trzeźwy.
Pokiwałem głową w odpowiedzi. Chłopak podniósł się i przytrzymał kanapy, żeby się nie zatoczyć. No tak, zaraz mi tu pewnie rypnie na podłogę i co wtedy? Wstałem i złapałem go w pasie, zarzucając sobie jego jedną rękę na kark.
- Chodź na górę. - wymamrotał.
Posluchałem się, ruszyłem w stronę schodów. Łatwo mi sie go nie wprowadzało, ale dzięki Bogu, istnieją ludzie solidarni. Jakichś dwóch gości nagle go złapało i wnieśli chłopaka po schodach, oszczędzając mi prawie całkowicie tego trudu. Co prawda, przez pierwsze schodki było mi ciężko, ale potem pojawili się moi zbawcy. No, i spotkałem akurat na korytarzu Toma. Szczęście mi chyba dopisało.
- Położ go tam. - wskazał ręką na drugie drzwi od lewej, kiedy tylko zobaczył zdewastowanego Sykesa, po czym zniknął za jakimiś innymi drzwiami. No tak, ten to pewnie miał już swoje miejsce tutaj. Albo po prostu tam była sobie umieralnia.
Wszedłem z Olim do pokoju, o ile można było to nazwać wejściem. Bardziej by pasowało "wtoczyliśmy się" albo coś takiego. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Panował tu półmrok, jedynym źródłem światła była niewielka lampka przy łóżku. Łóżko było niby jednoosobowe, jednak na tyle szerokie, że jeśli by się uprzeć, można tam zmieścić dwie osoby. Poza tym, pokój był urządzony raczej normalnie. Szafa, jakiś fotel, mały stolik... Pociągnąłem Olivera za sobą, po czym położyłem go na łóżku. Wyburczał coś pod nosem, wyciągając po mnie rękę. Odsunąłem się jednak, by zamknąć drzwi. Wróciłem i usiadłem na krawędzi łóżka.
- I co mam z tobą teraz zrobić? - spytałem, przyglądając mu się.
Chłopak uśmiechnął się głupawo.
- Chodź, połóż się i mnie przytul, na przykład... -wybełkotał.
Dzięki Bogu, Oli był typem "o jak mi wesoło, o jaki jestem tulaśny" po pijaku. To było czasem denerwujące, ale dużo lepsze niż totalny agresor, który ma ochotę pozabijać wszystko co się rusza. Pokręciłem głową z rozbawieniem. Póki co byłem chyba bezpieczny, bo nie miałem nic przeciwko przytulaniu. Gorzej jak na przytulaniu się nie skończy, ale jak na razie był spokojny.
- Powinieneś pójść spać, wiesz? - zagadnąłem, tykając go lekko w bok.
- Nie chcę. Chodź tu noo... - pociągnął mnie za rękaw.
Cóż miałem zrobić, chyba inaczej nie zamierzał mnie posłuchać. Położyłem się obok niego i praktycznie od razu zostałem zagarnięty do misiowego huga. Uśmiechnąłem się lekko. To było urocze. Oliver wpatrywał się we mnie tymi swoimi nieobecnymi oczami.
- Wiesz co..? - zaczął, gapiąc się na mnie.
- Hm?
- Fajnie się ciebie przytula. - stwierdził, z budyniowym uśmiechem na twarzy. To było urocze.
Uśmiechając się wyciągnąłem dłoń, by pomiziać go po włosach. Wyglądał na przymulonego, więc może tak mi uśnie szybciej.
A co jak już zaśnie? Co ja wtedy ze sobą zrobię? Sam tam nie wrócę, bo do kogo? Nie znałem tam nikogo na tyle, żeby dobrze się bawić. A spić jeszcze bardziej się nie mogłem. Co prawda, alkohol nieco uderzył mi do głowy, ale wciąż mogłem samodzielnie myśleć.
Chłopak przymknął oczy, a ten uroczy uśmiech nie schodził mu z twarzy. Czułem jak jego klatka unosi się i powoli opada, jak miarowo oddycha. To było dziwne, był tak blisko mnie. Tak blisko, że wyraźnie czułem zapach alkoholu z jego ust. Głaskałem go tak po włosach przez dłuższy czas, mając nadzieję, że zaśnie. Skoro nie chciałem wyjść poza obręb tego pomieszczenia to po prostu zostanę. W jego ramionach było fajnie, jeszcze dodatkowo mnie grzał. Najwyżej poleżę, może też zasnę. Nie wiem, póki co zabrałem dłoń, bo Oliver już znieruchomiał i być może właśnie zasnął. Wtuliłem się w niego, samemu przymykając oczy. Wziąłem głębszy oddech, układając się wygodnie. Odpłynąłem w ciemność, wsłuchując się w powolny oddech Olivera.
Póki nie poczułem jego ust na swoich.