piątek, 30 sierpnia 2013

~Can't find my way home. Part nine. ~that's so stupid

Witam, witam i przepraszam, że tak długo musicie czekać na rozdziały ;__;
No ale strasznie dużo się dzieje u mnie, nie ma czasu na pisanie, wen ucieka i tak to jest. Ale się dla was staram. Swoją drogą, rozdział byłby pewnie szybciej, no ale pojechałam sobie do Krakowa, widziałam sie z moją dziewczyną i w ogóle ;w; więc tu mi chyba wybaczycie mam nadzieję? Relacja Warszawa-Kraków wcale nie jest fajna :c
No ale, macie rozdział, trochę ubogo poprawiony bo beta moja na melanżach a ja jako prawdziwy no-life bez życia towarzyskiego siedzę i piszę xD
Enjoy, postaram sie dodawać częściej <3



Czułem jego ciepłe, miękkie wargi na swoich. Atakował moje usta, z początku delikatnie, jednak z sekundy na sekundę pocałunki stawały się coraz żywsze, coraz bardziej zachłanne. Nie wiedziałem co robić, leżałem tylko, nawet ich nie odwzajemniając. Póki mu się w końcu nie poddałem. Poczułem gorzki smak alkoholu, jego język z łatwością wywalczył dominację. Sprawnie penetrował moja jamę ustna, obejmując mnie i nie pozwalając się odsunąć. Dałem mu się całować, wciąż będąc w szoku. To było przyjemne, musiałem przyznać, ze Oli dobrze całował. Alkohol w końcu chyba zamroczył mi mozg, bo już nie myślałem. O niczym. Reka chłopaka powędrowała pod moja koszulkę, delikatnie gładziła skórę. Zadrżałem, pod wpływem jego dotyku. Wiedziałem, do czego to zmierza, czułem to, jednak póki co się nie broniłem. Oliver przesuwał dłoń po mojej klatce, podwijając mi tym samym koszulkę i nie przestawał mnie całować. Przesunąłem dłoń na jego żebra, tak naprawdę nie wiedząc, co powinienem robić i tez się tego bojąc. Cholera, właśnie całowałem Olivera, który ma chłopaka. I jest pijany, nie wie co robi, a ja tak na to pozwalam. Głupi jestem, przecież jeśli ktoś się dowie, jeśli jego chłopak się dowie... Nie wybaczę sobie tego. Dłoń Sykesa szybko zjechała z mojej klatki w dol i bez pardonu wsadził mi ja w spodnie. Nie, tak nie może być, nie mogę na to pozwolić, nie mogę mu zniszczyć związku. Przecież nigdy nie ma gwarancji, ze takie coś zostanie w tajemnicy. W panice odepchnąłem go od siebie, mało nie zwalając nas obu z łóżka.
- Przestań. - zaprotestowałem.
Oli spojrzał na mnie, zawiedziony moją reakcją.
- Nie podoba ci się? - wygiął usta w podkówkę.
Zagryzłem wargę, nie za bardzo wiedząc, co mam odpowiedzieć. Nie mogłem zaprzeczyć, podobało mi sie. Ale do jasnej cholery, tak się nie robi. Nie mogę poddać mu się, mając pełną świadomość o tym, ze jest pijany i nie wie co robi, a także o tym, ze ma chłopaka. Po prostu nie. Usiadłem na brzegu łóżka i przetarłem twarz. Mogłem się od razu odsunąć, a nie. Wziąłem głęboki oddech.
- ...Podoba. Ale nie mogę. Masz chłopaka, nie chce tego popsuć. I nic nie mów, jesteś pijany i po prostu nie wiesz, co robisz. - wypaliłem, prawie na jednym oddechu, tonem znacznie wyższym niż normalnie. Wszystko przez stres.
- Ale... - Oli zaczął, jednak zaraz mu przerwałem gestem dłoni.
- Nic nie mów. Spij. - powiedziałem stanowczo, starając się panować nad własnym głosem. Chyba wyszło, bo już się nie odezwał.
Odwrócił się do mnie plecami, zgarniając poduszkę pod głowę i westchnął głęboko. Ja za to oparłem łokcie na kolanach i ukryłem twarz w dłoniach. Co ja najlepszego zrobiłem... Całowałem się z Oliverem. I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, ze własnie teraz jego chłopak jest sobie w New Jersey, coś robi, zapewne o nim myśli i nie ma pojęcia co się właśnie stało. Na co pozwoliłem. Ja, zwykły, przypadkowy chłopak, poznany w samolocie do Anglii. Ja, który patrzę na Olivera w sposób, jaki nie powinienem i dlatego go nie zatrzymałem. Ja, który nie zasługuje na niczyja miłość i desperacko poszukuje czegokolwiek, kogokolwiek, by w ogóle jeszcze żyć. Poczułem jak łzy płyną mi po policzkach. Jestem porażką. Wszystko psuję. Świadomość, ze mogę zepsuć ich związek to było... To było dla mnie za dużo. I te wszystkie obietnice, złożone Gerardowi. Osobie, którą naprawdę kocham. Z którą naprawdę chcę być, która obiecała mi szczęście. Oczywiście nie takie, którego pragnę. Jednak, zależy mu na mnie. Liczę się dla kogoś, jestem ważny. Tym bardziej nie powinienem łamać tych obietnic. Ale ja już nie mogłem. To było za dużo. Zaniosłem się szlochem, mając tylko nadzieje, ze go nie obudzę.
Frank, kurwa, ogarnij się. 
Skarciłem się w myślach.
Przestań.
Przestań.
Przestań.
Przestań.
Ręce zaczęły mi drżeć. Myśli biegły w mojej głowie. Nie dały się zatrzymać. Na moich policzkach gorące łzy wypalały ślad po sobie. Podniosłem glowę i wytarłem oczy. Wiedziałem, ze zaraz zrobię coś głupiego. Popełnię kolejny błąd. Kolejny punkt na mojej liście porażek życiowych. Nie umiem inaczej. Wstałem, przecierając twarz i wyszedłem na korytarz, mając tylko nadzieje, ze nikogo nie spotkam. Spotkałem. Meg gadała o czymś z Thomasem, jednak na mój widok szybko się zamknęła. Przeszedłem obok nich, nie racząc ich nawet spojrzeniem. Zszedłem na dół i rozejrzałem się po ludziach. Wszyscy byli nadzwyczaj weseli, puste butelki po alkoholu walały się po podłodze. Zgarnąłem jeszcze prawie pełna whisky i ruszyłem z powrotem na gore. Po drodze zatrzymał mnie jakiś gościu z dredami.
- Hej, młody. - zagadnął.
- Hm? - odwróciłem się i zerknąłem na niego.
- Chcesz? - wyciągnął do mnie paczkę z białym proszkiem. - Dobry koks. - wyszczerzył się.
- ...a ile za to chcesz? - spytałem podejrzliwie, nerwowo ściskając szyjkę butelki. Nie powinienem...
- Nic. Musze się tego już pozbyć, bo szczęścia do policji nie mam, a już się zwijam. Weź, szkoda żeby się zmarnowało. - wyjaśnił krotko. Akt dobroci? No okay.
Wziąłem paczuszkę z krótkim "dzięki" i schowałem ją do kieszeni, po czym wróciłem na górę. Usiadłem na podłodze, opierając plecy o łóżko. Oliver spał i miałem nadzieje, z nie zamierzał się obudzić. Chciałem po raz ostatni zrobić coś głupiego. Po raz kolejny obiecałem sobie, że to będzie ten ostatni raz. Po raz kolejny będę próbował dotrzymać tej obietnicy. I pewnie po raz kolejny mi się nie uda. Ale póki co, ostatni raz to robiłem. A przynajmniej chciałem, żeby tak było. Upiłem kilka łyków z butelki, krzywiąc się lekko na smak trunku. Odstawiłem ja obok siebie, wyciągając paczkę z narkotykiem z kieszeni. Obróciłem ja w palcach, patrząc jak biały proszek się przesypuje wewnątrz opakowania. Jak piasek w klepsydrze. Klepsydrze, odmierzającej ile życia ci jeszcze zostało. Piasek, który cie powoli zabija. Walczyłem ze sobą, naprawdę starałem się to odłożyć, zostawić, poprzestać chociaż na alkoholu. Nie udało mi się. Podniosłem się i klęknąłem przy szafce nocnej. Odsunąłem wszystkie przedmioty na bok, jak najciszej, by nie obudzić Sykesa. Wysypałem kokainę na blat i ułożyłem sobie z tego białego proszku kreskę. Wygrzebałem z kieszeni banknot i go zwinąłem, gotowy do wciągnięcia tej substancji. Zawahałem się jednak. Nie powinienem. Wiedziałem, ze to było złe, że sam siebie za takie coś nienawidziłem. Nie, wróć. Nienawidziłem siebie nie za sam czyn, ale za to, że nie potrafiłem się powstrzymać. Brakowało mi samokontroli w takich chwilach, ale nie tylko. Nie potrafiłem nad sobą panować, nad swoimi emocjami. Nad niczym. Wziąłem głęboki oddech.
- Nie rób tego. - szepnąłem do siebie. - Gerard by tego nie chciał. Oli... Oli by tego nie chciał. - mięśnie szczęki mi się napięły. Oli. Właśnie, Oli.
Przy nim tez nie potrafiłem się kontrolować, przy nim tez nie umiałem od razu powiedzieć "nie". Dałem mu się rozkręcić, co by było, gdybym nie spanikował? Co by było, gdyby do mnie nie dotarło, jaka jest sytuacja. Że on nie wie, co robi, ze ja mu na to pozwalam. Brak samokontroli znów się odezwał. Miałem to gdzieś. Miałem już wszystko gdzieś, głęboko w dupie. Wszystko niszczyłem, potrzebowałem sie choć na chwile oderwać od tego świata. Wciągnąłem kreskę za jednym zamachem, po czym wróciłem na swoje poprzednie miejsce, łapiąc butelkę w dłoń, by jej nie przewrócić. Oddychałem głęboko, przymknąłem oczy, czekając aż ta trucizna zadziała. A w międzyczasie piłem whisky. Dużymi łykami, nie dbając o to, ze już mi się wystarczająco wali we łbie, nie dbając o to jak się będę rano czul. Wszystko mi jedno. Nie musiałem jednak długo czekać. Alkohol i narkotyk zrobiły swoje.
I już zaraz osunąłem sie w mój własny, upragniony świat.

~*~*~

Poczułem, ze leżę na czymś miękkim. Nic nie widziałem, ale to dlatego, ze miałem zamknięte oczy. Do mojej świadomości dotarło w końcu, ze coś mnie obudziło. Coś, co było bardzo wkurzające, dzwoniło wciąż i wibrowało w mojej kieszeni, ten dźwięk rozsadzał mi czaszkę. Telefon. Otworzyłem oczy i zamrugałem kilka razy. Nie wiedzieć czemu, leżałem na łózku. Sam.
- Wyłącz to cholerstwo... Dzwoni już chyba czwarty raz. - usłyszałem zachrypnięty jęk.
Potrzebowałem chwili, żeby do mnie dotarło, ze to mój telefon i powinienem sięgnąć do kieszeni i go wyjąć. Zanim to zrobiłem, przestał dzwonić. No cóż. Zadzwoni później. Podniosłem sie, krzywiąc się z bólu głowy. Światło boli, ale przynajmniej było już cicho. Rozejrzałem się po pokoju. Oli siedział na podłodze, oparty o ścianę. Usmiechnął się do mnie lekko na powitanie. Obok niego leżało pudełko od tabletek przeciwbólowych i butelka wody.
- Dzień dobry. Łazienka jest naprzeciwko jakby co. - odezwał sie cicho. W odpowiedzi jedynie pokiwałem głową.
Ta informacja była bardzo przydatna. Wiedziałem już, ze będę rzygał, takie rzeczy nie od dziś mnie spotykały. Wstałem i poszedłem do kibla, po drodze wyciszając telefon. I dobrze zrobiłem, bo w połowie drogi wszystko podeszło mi do gardła. Wyprułem do kibla, modląc się, żeby nikogo tam nie było. Miałem szczęście, bo drzwi były otwarte, a łazienka pusta. Wyspowiadałem się kochanemu kiblowi, na szczęście długo mnie nie trzymało, głównie dlatego, ze nie za bardzo miałem w ogóle czym rzygać. Obmyłem twarz wodą, zatrzymując sie na chwile przy umywalce i spojrzałem w lustro. Wyglądałem strasznie i tak się właśnie czułem. Byłem nienaturalnie blady, miałem sińce pod opuchniętymi od płaczu oczami. Świetnie. Wziąłem głęboki oddech i powoli wypuscilem powietrze ustami. Czułem się podle, że w ogóle pozwoliłem na to, co się wczoraj stało.
Zaraz usłyszałem ciche pukanie, a skoro się nie odezwałem, drzwi lekko sie uchyliły. W odbiciu ujrzałem Oliego.
- Żyjesz? - spytał, wchodząc do środka i zamknął za sobą drzwi.
- ...Bywało lepiej. - mruknąłem, nie odwracając się do niego.
- Masz, przynajmniej ci ból głowy przejdzie. - wyciągnął w moją stronę opakowanie tabletek i butelkę wody.
Chcąc, nie chcąc, wziąłem od niego te rzeczy. Połknąłem dwie tabletki i zaraz wypiłem prawie całą butelkę. Odetchnąłem głeboko, spoglądając na chłopaka i zmarszczyłem lekko brwi. Ciekawe czy był świadom tego, co zrobił. I ciekawe jakim cudem znalazłem sie na łóżku, kiedy to on tam spał.
- ...Czemu obudziłem się na łóżku? - spytałem, w sumie nie wiedząc czy w ogóle chcę usłyszeć odpowiedź. O ile to było to, czego się własnie obawiałem.
- Obudziłem się wcześniej niż ty, a że zgonowałeś na podłodze to przeniosłem cię na łóżko. - Oliver wyjaśnił, wzruszając lekko ramionami.
- Dzięki. - mruknąłem.
Tak czy srak, kości mnie bolały od tego spania na samej podłodze. Ale to było kochane, ze w ogóle przejął sie mną, wysilił się, żeby mnie wrzucić na to łóżko. Usmiechnalem sie krotko pod nosem, jednak ta ekspresja szybko zeszła mi z twarzy. Zapadła cisza. Ta okropna, niezręczna cisza. Wbiłem wzrok w podłogę, zastanawiając się, co powinienem powiedzieć.
- ...Przepraszam za tą noc. - Oliver odezwał sie po chwili.
Podniosłem na niego spojrzenie.
- Pamietasz to? - spytalem, zbity z tropu. Byłem wręcz przekonany, ze on tego nie będzie tego pamiętał.
- Pamiętam. Przepraszam, głupio mi teraz strasznie - mruknął, przygryzając z zakłopotaniem wargę.
- W porządku. To ja cię powinienem przeprosić, powinienem cię wcześniej powstrzymać. - odpowiedziałem, patając go delikatnie po ramieniu.
- Nie powiesz nikomu? - spytał po chwili.
- No co ty. To zostanie miedzy nami, tak? I mam nadzieję, że nic się między nami przez to nie zmieni? - mruknałem. Na tyle głupi to nie byłem, żeby takie coś rozpowiadać. I naprawdę miałem nadzieję, że nic się nie zmieni. Że on sie ode mnie nie odsunie, że nie odejdzie. Tego się bałem.
- Nie, czemu? - uśmiechnął się.
Kamień spadl mi z serca na tą wiadomość. Przynajmniej poczułem się trochę lepiej i już ni miałem tego lęku, że go stracę przez to. Lepiej poczułem się tylko na chwilę, bo zaraz znów zadzwonił mój telefon. Skrzywiłem się na ten nagły, głośny dźwięk, ktory eksplodował w mojej głowie i jeszcze odbijał się echem po czaszce. Odebrałem jak najszybciej, żeby się nie katować, nawet nie patrząc kto dzwoni.
- Tak? - spytalem, uprzednio pozbywajac sie chrypy.
- Frank, gdzie jestes? - Gerard odezwał się w telefonie, na co zakląłem pod nosem.
- U Thomasa jeszcze, ale niedługo się zbieramy z Olim. - odpowiedziałem.
- A wiesz która godzina?
- ...Nie?
- Czternasta. Miałeś być rano. Martwiłem się, jak nie odbierałeś. - powiedział, zupełnie zmienionym tonem. Pełnym troski.
- Przepraszam, spałem... - odparłem.
- Wracaj szybko, dobra? - powiedział jeszcze.
- Okay, niedługo będę. - przytaknąłem jeszcze, uśmiechając się, po czym Way się rozłączył.
- To trzeba sie zbierać, nie? - Oli mruknął, zerkając na mnie.
Przytaknąłem głową, odwracając się znów do umywalki i umyłem twarz chłodna woda, żeby do końca się obudzić.
- Chodź, coś zjesz i się zbierzemy. Wytrzyj się w ten niebieski. - Sykes dodał za chwile, gestem wskazując mi ręcznik, wiszacy na kaloryferze.
Wytarłem twarz i zszedłem z Oliverem na dol, do kuchni. Chlopak otworzyl lodowke.
- Co chcesz? - spytal.
- A to my tak mozemy? - zapytalem niepewnie. No bo tak przenocowalismy, teraz jeszcze jedzenie mu wyjadac i sie w domu panoszyc... Dziwnie mi tak było, z racji tego, że nie znałem gospodarza.
- Jasne. Wiesz, praktycznie tu mieszkam, wiec... - usmiechnal sie.
- To ja jakiś jogurt może? - odpowiedziałem, zerkajac do lodówki. Oli podał mi jogurt truskawkowy i zaraz wyciągnął z szuflady łyżkę.
Usiadłem przy stole i zabrałem sie za jedzenie. Krew wciąż pulsowała mi w głowie, co było dosyć nieprzyjemne. Zdążyłem się już od tego odzwyczaić. No cóż, w sumie w nocy zaszalałem.
- Myślisz, że będziesz mieć przypał? - Oli odezwał się zaraz, wyrywając mnie tym samym ze stanu zamyślenia.
- A ja wiem... Nie wiem. Nie wiem jaki on jest, jeśli chodzi o imprezy. - mruknąłem, przestając bezsensownie mieszać ten jogurt i zacząłem go jeść.
- Tak czy inaczej, będę musiał go przeprosić, bo cię nie dopilnowałem. - Oliver wzruszył ramionami.
- Ugh... Powinienem się sam też pilnować. W końcu zaliczyłem zgona na podłodze, z wlasnej winy. - skrzywiłem się. Trzeba było wtedy zostawić to gówno. Czułem spojrzenie Olivera na sobie, jednak nie podnioslem wzroku.
Skończyłem jogurt i wyrzuciłem go tam, gdzie wskazał mi Sykes. Zaraz potem zabrał mnie znów na górę, pożegnać się z Tomem. Dużo nie mówiłem bo co niby. "Dzięki za imprezę, fajnie było." Koniec, nic więcej do powiedzenia nie miałem. Thomas jeszcze na porzegnanie rzucił, żebyśmy jeszcze kiedyś wpadli i odprowadził nas do drzwi.

~*~*~

Dałem zostać młodemu tam na noc, wiedząc dobrze jak kończą się takie imprezy. Nawet jeśli się tam nie spili, to po alkoholu, mając trochę oleju w głowie, by nie wsiedli do samochodu, żeby wracać. Wiedziałem, że nie byli na tyle głupi, zaufałem im. I starałem się nie martwić o Franka, chociaż nie bardzo mi to wychodziło. Obiecał mi, że nie będzie szaleć, to fakt. Ale przecież był jeszcze lekkomyślnyn dzieciakiem, który próbuje niewiadomo czego w niewiadomo jakich ilościach. Po prostu się bałem o niego. Na tyle, że przez ten cały wieczór nie potrafiłem myśleć o niczym innym. To chore. Nie wiem, zaczęły się chyba ujawniać moje ukryte instynkty macierzyńskie czy coś... Martwiłem się i przez to chodziłem jakiś taki nieobecny, nie mogłem się kompletnie skupić. No bo co jak mu się coś stanie. I już nawet nie chodziło o to, że poniosę za to odpowiedzialność, chodziło o to, że to był Frank. Dzieciak ze skrzywioną psychiką, dzieciak, którego w dzieciństwie olałem, dzieciak, który był dla mnie aż nadzwyczaj ważny. To śmieszne. Przecież miałem żonę, a przejmowałem się kimś, kto nawet nie był moją rodziną. Był dla mnie aż za bardzo ważny, już nie raz przyłapałem się na kłującym uczuciu zazdrości, kiedy po raz kolejny szedł gdzieś z Oliverem. I też na tym, że mimo wszystko był dla mnie po prostu pefrekcyjny. Był piękny. Ta blada cera, kolczyk w wardze i w nosie, wiecznie nieuczesane włosy, różowe, malinowe wręcz usta i ten uroczy nosek. Oczy w kolorze miodu, które w słońcu mieniły się na złoto, niewielka budowa ciała... Nie, co ja gadam. Popatrzyłem na obrączkę na moim palcu. Nie, to Ona powinna być moim ideałem. Przecież to ją kochałem, jej poświęciłem swoje życie. Zresztą, kiedy Iero ledwo co kończył przedszkole, ja paliłem papierosy po szkolnych kiblach. Po pierwsze, był dla mnie za młody, to nie mogło wyjść. Nie powinno tak być.
Oparłem czoło o blat stołu. Co się ze mną dzieje? O czym ja myślę...
- Hey, co jest? - usłyszałem tak dobrze znany mi głos. Podniosłem głowę, marszcząc brwi.
- Frank mi jest. - wymamrotałem i dopiero po fakcie ugryzłem się w język. Jezus, co ja robię.
- Martwisz się? - Lyndsay spytała i zaraz do mnie podeszła.
Pokiwałem głową, żeby już nic głupiego nie powiedzieć.
- Oj przestań. Poradzi sobie, nie jest dzieckiem. Zresztą, nie jest sam, prawda? - pogłaskała mnie po policzku. Kąciki ust drgnęły mi lekko do góry.
- No niby tak... Ale ja się tak ogólnie martwię. - odpowiedziałem, starannie dobierając słowa. - Widzę, że on sobie nie radzi.
- Huh, nie chce też z tobą jakoś gadać. Ale ostatnio przecież z nim rozmawiałam i to coś dało. Zrobić to jeszcze raz? - spytała, uśmiechając się.
- Fajnie by było... - odparłem i zaraz dostałem całusa w policzek.
- To się da załatwić. Tylko mi się tu nie zamartwiaj, Frank przecież wróci rano, jak mówił. - odpowiedziała mi, głaszcząc jeszcze po policzku.
Pokiwałem tylko głową, po czym przetarłem twarz dłońmi. Odetchnąłem głęboko.
- Idę spać. Tylko nie siedź długo. - odezwała się jeszcze, zabierając rękę. Zaraz potem usłyszałem cichnące kroki. Aż w końcu zamykanie drzwi.
Boże, co ja robię. Co ja sobie w ogóle myślę. Ten małolat mi się podobał. Chciałem go. W każdy sposób. Chciałem mu pomóc, chciałem, by był szczęśliwy, chciałem, żeby nie robił sobie krzywdy. Chciałem, by wiedział, że ktoś go kocha, rozumie, że nie jest z tym wszystkim sam. Chciałem móc obok niego zasypiać, budzić się, robić mu śniadania, całować, dotykać... Stop. Nie, nie powinienem chcieć. To mnie rozrywało od środka. Odgarnąłem włosy z twarzy, oddychając głęboko. I byłem zazdrosny. Bo Oliver tyle go miał, bo mieli zupełnie inną relację. Bo wszędzie razem chodzili, bo ja przez to go prawie nie miałem. Nie mogłem na coś takiego pozwalać, to się w ogóle mijało z celem jego pobytu. Pokręciłem głową. Jestem głupi. Ale mam jeszcze czas, żeby to wszystko nadrobić. Gorzej, jakbym się tak obudził pod koniec wakacji i nic nie zrobił. Wtedy bym miał pewnie przerąbane u Donny. A tego nie chciałem. Więc teraz pozostało mi ostro wziąć się za rozmowy z Frankiem. Tyle mogłem zrobić. I jakimś cudem odsunąć moje uczucia na dalszy plan. Nie wiem czy tak się dało, ale musiałem przynajmniej spróbować. Spróbować niczego nie zjebać. Odetchnąłem głęboko po raz kolejny, po czym wstałem i ruszyłem się na górę, po drodze gasząc światło. Nie powinienem już o tym wszystkim więcej myśleć, to nie robiło mi dobrze na psychikę. Najlepiej było się położyć i po prostu zapomnieć. Chociaż na tą chwilę. Wszedłem po cichu do sypialni, żeby nie obudzić Lynz. Nie zapalałem już żadnej lampki, nie było mi to potrzebne. Zrzuciłem z siebie spodnie i koszulkę, wieszając je zaraz na oparciu krzesła, po czym wsunąłem się pod kołdrę. Lynz spała, jej klatka miarowo unosiła się i opadała. Mimo to, pewnie wyczuła moją obecność, bo prawie od razu odwróciła się w moją stronę i objęła mnie. Cóż miałem zrobić, odwzajemniłem uścisk, czując tą dziwną niechęć. Zacisnąłem lekko palce na jej koszulce, z zaciśniętymi zębami przekonując się do tego i zmuszając mój mózg do snu.

~*~*~

Obudziłem się jakoś dziwnie późno. Lynz nie było obok mnie, a zwykle ja wstawałem pierwszy. No cóż, nie dzisiaj. Spojrzałem na zegarek. Była dziesiąta. W sumie nie dziwne, nie mogłem wczoraj zasnąć jeszcze przez długi czas od tego, kiedy już się położyłem. Usiadłem, spuszczając stopy na drewnianą podłogę. Czułem się dziwnie. Wszystko dookoła mnie się tak gwałtownie zmieniło. Ta świadomość, że chciałem tego małolata mnie dobiła. Te wczorajsze przemyślenia, ta niechęć do własnej żony. Co się ze mną dzieje? Wciąż zadawałem sobie to pytanie. I wciąż  nie potrafiłem na nie odpowiedzieć. Nie chciałem, żeby tak było. Nie chciałem rozwalać tego, co budowałem przez tyle lat, nie chciałem rozwalać rodziny. Miałem własną, szczęśliwą, jak mi się wydawało, rodzinę. Wydawało mi się, bo dopiero ten obrażony na wszystko nastolatek uświadomił mi, że nie tego chcę. Połowa mnie chciała jego. Chciała tej wolności, chciała robić te wszystkie głupie rzeczy, których potem mogłem żałować. A druga połowa chciała spokoju. Tego, co miałem i mam teraz. Żony, domu, dziecka, stabilnej pracy. Braku konfliktów. Ale znałem samego siebie aż za dobrze. Wiedziałem, że prędzej czy później coś zawalę, podejmę złą decyzję. Nie  mogę przecież wybrać tych obu rzeczy naraz. Musiałem kogoś zostawić. Niby wybór powinien być prosty - miałem żonę, wiedziałem, że mnie kocha, że mnie nie zostawi. A Frank? Skąd mogłem wiedzieć, co on zrobi? Bałem się odrzucenia, bałem się tego, że zostawię ją tylko po to, by sie dowiedzieć, że młody  mnie wcale nie chce. Co prawda, zaobserwowałem u niego to, jak się na mnie patrzył. Widziałem tą... Fascynację. Może i mu się podobałem, nie wiem. Skąd mogłem to wiedzieć, nigdy nie byłem dobry w tych wszystkich uczuciowo-sercowych sprawach. Doradzać, oczywiście, tylko nie samemu sobie.
Przetarłem twarz dłońmi i wstałem, zebrałem czyste ubrania i bieliznę, po czym udałem się pod prysznic. Tam nie dałem sobie myśleć. Zimna woda skutecznie mnie orzeźwiła, a jak tylko mojemu udręczonemu już mózgowi przyszła ochota na myślenie - odkręcałem jeszcze zimniejszą wodę. Działało, chociaż przyjemne nie było. Przynajmniej szybko się ogarnąłem i nie zawracałem sobie głowy tymi wszystkimi dzikimi myślami. Ubrałem się i zszedłem na dół, przy okazji zaglądając do pokoju młodego czy może już wrócił. Nie było go tam, na co tylko się skrzywiłem. W kuchni czekała na mnie Lyndsay z ciepłą kawą i jajecznicą na śniadanie. Zapach tego napoju praktycznie od razu poprawił mi humor. Zgarnąłem talerz i kubek, zaraz siadając przy stole.
- Frank się do ciebie odzywał? - spytała mnie, kiedy już wypiłem pół kubka. Wcześniej lepiej było do mnie w ogóle nie gadać.
- Jeszcze nie. Zaraz do niego zadzwonię. - odpowiedziałem, siląc się na spokojny ton. Przecież miał być rano, a już było dawno rano. W sumie, zależy czyje rano. Po imprezie rano to może być przecież nawet siedemnasta czy osiemnasta.
Zjadłem szybko to śniadanie, raczej unikając rozmowy z Lynz i starając się zająć mózg czymkolwiek, by nie wariował z powodu braku Iero tutaj. Odłożyłem wszystko grzecznie do zmywarki i pobiegłem na górę. Wpadłem do pokoju i od razu wybrałem numer Franka. Trzy sygnały, cztery... Poczta głosowa.Skrzywiłem się kręcąc krótko głową. Może jeszcze śpi. Starałem się uspokoić mózg, który i tak już był bardzo nastawiony na zamartwianie. Zadzwoniłem jeszcze raz. I jeszcze raz. I nic. 
- Cholera. - syknąłem pod nosem, opierajac łokcie na kolanach i wbiłem wzrok w ekran telefonu. 
Może śpi. A może coś mu się stało. Bo kto wie, może go ktoś zgarnął i leży zćpany w rowie? Albo gorzej. Ale przecież był z Oliverem, przecież Oli obiecał, że go dopilnuje. Dlaczego więc nie odbiera? Nie chce? Nie może? Zgubił telefon? Rozładował mu się? Tyle czarnych scenariuszy... W tym właśnie momencie zacząłem samego siebie przeklinać za to, że nie wziąłem numeru od Sykesa. Mógłbym wtedy do niego zadzwonić i spytać czy wszystko w porządku. Ale nie, nie wziąłem bo zbyt zabolało mnie to, jak bardzo Frank był przy nim szczęśliwy, zbyt zabolało mnie to, że ubzdurałem sobie, ze może on coś więcej czuje do tego chłopaka. Boże, jaki ja byłem i jestem głupi. Rzuciłem telefon na materac i zaraz sam się walnąłem na łóżko.Poczekam chwilę, może oddzwoni, a jak nie, znów zadzwonię. Muszę przecież wiedzieć co się z nim dzieje.Przymknąłem oczy, pamiętając o głębokich oddechach z przepony. To działało dobrze na uspokojenie. Człowiek po prostu musiał się na tym skupić i olać cały stres i wszystko wokół niego. Przykryłem twarz dłońmi i tak leżałem, by odczekać te dziesięć, może piętnaście minut.
Telefon w końcu zadzwonił, na co mało co nie wyskoczyłem z łóżka. Odszukałem go szybko, drżącymi dłońmi i odebrałem, nawet nie patrząc na to, kto się do mnie dobija.
- Frank? - spytałem na wydechu, woląc się upewnić zanim ktoś się odezwie.
- Nie, tu akurat Matt. - rozmówca zaśmiał się, zapewne z mojej reakcji na połączenie. Westchnąłem z rezygnacją.
- Co tam? - spytałem, kręcąc jeszcze głową. Muszę się opanować.
- Tykasz jeszcze czasem jakiegoś pędzla? - zapytał, wyraźnie ucieszony tym, że chciałem z nim rozmawiać. Czy ja wiem czy chciałem, no ale nie rozłączyłem się.
- ...To zależy o co ci chodzi. - odpowiedziałem.W zależności co on ode mnie chciał, mogłem tykać albo i nie. Proste. Zależy co mi się będzie chciało.
- A wiesz, mam pustą ścianę w salonie, pytanie czy nie chciałbyś mi czegoś namalować do powieszenia. Nie za darmo oczywiście. - wyjaśnił. Nie no, czemu nie.
- Za ile? - spytałem.
- A to już zależy jak się wycenisz, tylko nie przesadź. - zaśmiał się. Huh, dodatkowy zarobek przy tym, co lubię najbardziej? Wchodzę w to.
- Format jakiś sobie życzysz? - zapytałem jeszcze, dając mu tym samym do zrozumienia, że w to wchodzę. Znał mnie i nie potrzebował dodatkowych zgód z mojej strony.
- Duże, może jakieś coś w stylu A2 czy coś. - stwierdził zaraz.
- Okay, zobaczę co tam dam radę zrobić, będę się z tobą kontaktować. - mruknąłem jeszcze, po czym się rozłączyłem.
Dodatkowa robota jest dobra. A taka, dzięki której znajdę jeszcze przy okazji czas dla młodego to już perfect. Miałem na tyle podzielność uwagi, żeby z kimś rozmawiać przy malowaniu, a nawet mogłem oglądać jakiś film. Takie coś się przydawało. Więc porobię coś, co lubię, porozmawiam z nim i jeszcze sobie zarobię. Czemu nie. No, ale póki co to trzeba było sie dowiedzieć, co z młodym. Odczekałem jeszcze, póki nie zadzwoniłem kolejny raz. Znów nie odebrał. Okay, dam mu pięć minut. Wysiedziałem je niespokojnie, bujając się na łózku, jakbym miał chorobę sierocą. W końcu przystałem na dziesięciu minutach i dopiero po raz kolejny wykręciłem jego numer. Dzieki Bogu, odebrał! I w sumie okazało się, że nie miałem za bardzo czym się martwić, bo żył, tylko spał. Brzmiał tak trochę jakby miał kaca, ale to już mogę przeboleć, ważne, że nic poważnego mu się chyba nie stało. I tak, i tak będę musiał z nim o tym wszystkim porozmawiać. Póki co, musiałem poczekać, aż wrócą.
Minęła godzina, może mniej, nie wiem. Wiem na pewno, że w końcu samochód Olivera podjechał pod nasz dom. Wyszedłem na podwórko, żeby się z nimi przywitać. Oli wyszedł pierwszy i otworzył drzwi Frankowi. Obydwoje wydawali się jakoś trochę zakłopotani. Może na mój widok, może z innego powodu. Kto wie.
- Dzień dobry. - Oliver się odezwał, uśmiechając się lekko. - Wiem, obiecałem, że go rano odwiozę, ale trochę zaszalałem i no... Nie wyszło. Przepraszam. - schylił lekko głowę, zapewne czekając na wybaczenie.
- Ważne, że go tu przynajmniej dowiozłeś. - stwierdziłem krótko, uśmiechając się, by choć trochę odstresować Olivera.
- Ja to w sumie już powinienem lecieć. Hej, Frank. Do widzenia. - Sykes szybko się pożegnał i uciekł z powrotem do samochodu. Zaczekałem jeszcze, aż zniknie za zakrętem i spojrzałem na Franka.
- Jak było? - spytałem, starając się ukryć to całe moje zdenerwowanie.
- Spoko. - młody tylko odpowiedział i mnie zaraz wyminął.
Wszedłem za nim do domu i nawet nie zdążyłem nic powiedzieć, a młody poszedł schować się znów u siebie. Coś go trapiło, tego byłem pewien.