czwartek, 31 maja 2012

Part 14.

Zdradzę wam ze już tylko 10 rozdziałów zostało i epilog... A frerard już zaraz będzie ale nie powiem kiedy :3 ale nie martwić mi sie, nowy frerard już ma rozpisana fabułę~~

JAA, jestem twoja fanka xD nie no, ale serio, nawet nie wiesz jak sie cieszę jak komentujesz <3 ja już niedługo twoje będę komentować :3
MithraPL, jeju dziękuje <333 czego mam nie popsuć? Bo trochę mnie ten tekst przestraszył, szczerze mówiąc :P
Franiowa hipiska, tak, on jeszcze nie wie... C: nie, Demolition Lovers to to nie jest xD
Darsa:***, zaraz sie pozmienia ;3
War machine, będzie wiecej <3 dużo wiecej <3

Dedyk dla JAA, war machine, Franiowej hipiski, MithryPL i Darsy:***
Kocham was, wiecie?

Następny w niedziele, albo poniedziałek :3





Powoli otworzyłem oczy i starałem sie złapać kontakt z rzeczywistością. Skutecznie przeszkodził mi w tym pewien zapach. Zapach delikatnych męskich perfum, zapach męskiego ciała. Zapach Gerarda. Lezalem na łóżku, wtulony w jego bluzę, która dał mi wczoraj. Zaledwie kilka godzin temu opieralem głowę o umiesniony, płaski gerardowy brzuch i wpatrywalem sie razem z nim w gwiazdy, gadając o rożnych glupotach. Było tak pięknie... Czułem, ze miałem przyjaciela, takiego najlepszego, jednak chciałem wiecej. Chciałem być z nim, tak jak on był z Ballato. Niestety, wczorajsza rozmowa sprawiała, ze próbowałem jak na razie opanować to pragnienie. Wszystko w swoim czasie, samo przyjdzie. A jak nie, to trzeba po to pójść, sięgnąć i spełnić. Tak, taki miałem plan. Usiadlem i przetarlem oczy. Miałem jakieś dziwne wrażenie, ze zeszłego wieczora Way nie powiedział mi wszystkiego, że czegos sie bał. Cóż, może nie chciał, albo było to tylko głupie złudzenie. Ubrałem sie i umalowalem, po czym ruszylem do szkoły. Jedynym powodem tego poświęcenia, bo naprawdę mi sie nie chciało, był własnie On. Miałem nadzieje go spotkać, porozmawiać, po prostu przy nim być. Lekcja za lekcją mijały powoli, zdawały sie ciągnąc w nieskończoność. Dlaczego czekanie, czas nie spędzony z ukochaną osobą musiał tak sie dłużyć? Dlaczego wczoraj, jak siedzelismy na dachu te pare godzin tak szybko minęło, jakby były jedynie minutami? Dlaczego kiedy teraz siedziałem na matmie i wpatrywałem sie w zegar na ścianie, wskazówka odmierzajaca sekundy zdawała sie wlec, a pełny jej obrót zjamowal nie minutę, a dziesięć? Dlaczego? Wbilem wzrok w okno, a dokładniej w bliżej nieokreślony punkt na niebie. Następna była historia sztuki, moje zbawienie. Jedyna okazja do spędzenia całych czterdziestu pięciu minut w szkole z Gerardem. Aż podskoczylem, słysząc dźwięk dzwonka, oznajmujacego przerwę. Zlapalem torbę i popedzilem w stronę sali, w jakiej miała odbyć sie następna lekcja. Gee stał przy ścianie i rozmawiał o czymś z Ray'em. Śmiał sie. Tak pięknie sie śmiał, ja wtedy, w szpitalu. Oparlem sie o parapet i patrzyłem na chłopaka. Chyba mnie nie zauważył, ale mi to nie przeszkadzało, mogłem dzięki temu po prostu stać i patrzeć.

- Hej, gdzie cię wczoraj wywiało? - spytała Amy, która własnie teleportowała sie obok mnie. Przecież jeszcze chwile temu była na drugim końcu korytarza...
- Co? - spytałem, niezbyt przytomny i podwinalem rękawy gerardowej bluzy.
- No, wczoraj. Byłam z Andym u Hayley, żeby pomoc jej wybrać co ma śpiewać na występie. Żyjesz ty w ogóle? - pomachala mi dłonią przed oczami.
- A... Tak, tak. Znaczy, żyje. A wczoraj... Nie uwierzysz, ale cały wieczór siedziałem z Gerardem na dachu. - uśmiechnalem sie lekko, w duszy ciesząc sie jak debil. Nie wspominałem o szpitalu, nie chciałem sie tym dobijać.
- Widzę, ze ktoś tu sie zakochał~ - zacwierkala.
- Kto? - mimowolnie rozejrzałem sie po korytarzu, a mój wzrok ponownie zatrzymał sie na Gerardzie.
- No a kto? Ty, debilu! Przecież to widać, myśle, ze on tez wie. - wskazała głowa na Way'a. Czyżby on naprawdę wiedział? - I nie broń sie tym, ze nie umiesz kochać. Chcesz z nim być, prawda?
- No... Chce. Nawet bardzo, a teraz mam szanse, bo zerwał z Ballato i... I jest gejem. - poslalem jej porozumiewawcze spojrzenie. Amy była wyjątkowa. W przeciwieństwie do Andy'ego i Hayley, rozumielismy sie bez słów. Ale... Czy ja naprawdę kochałem? Cóż, w jego obecności serce walilo mi w klatce piersiowej, jakby zaraz miało wybuchnąć, ręce drżały, a w brzuchu czułem stadko jednorozcow. Chyba sie naprawdę zakochalem.
- No to na co czekasz?
- Bo on... On mówił, ze nie potrafi kochać. - spuscilem wzrok w dół.
- E, tam. Zaraz sie nauczy, bo ciebie nie da sie nie kochać. - dziewczyna dała mi buziaka w policzek i odeszła do Biersacka.

Zostałem na chwile sam. Gdyby tylko On mnie pokochał... Nie, to nie jest zbyt realne. Ale nawet jeśli, byłoby pięknie. Może w końcu byłbym naprawdę szczęśliwy. Teraz tez nieby byłem, bo miałem Go blisko przy sobie, ale potrzebowałem większej bliskości. Potrzebowałem jego serca, miłości. Chciałem w końcu poznać, czym naprawdę jest spełniona miłość... Kilka chwil po tym jak zadzwonił dzwonek, wszedłem do klasy. Powitał mnie uśmiech Gerarda, wiec czym prędzej zająłem miejsce obok czarnowłosego. Tym razem nie miał słuchawek i nawet siedział bliżej mnie. Lepiej. Tak było o wiele lepiej.

- No, moim mili, wyciągamy karteczki! - profesor zakłaskal w dłonie, by uciszyc klasę. Kartkowka. Pieprzona niezapowiedziana kartkowka. A może zapowiedziana? Nie ważne, w każdym razie nic nie umialem.
- O w dupę. - mruknałem, niezbyt zadowolony.
- Panie profesorze, jakie on ma fetysze~!* - odezwał sie rozbawiony Way. Poczułem nieznosne ciepło na policzkach, zapewne oblałem sie rumiencem.
- Panie Way, przypominam, ze dziś nie rozmawiamy o fetyszach pana Iero, wiec radzę wyciągnąć kartkę, chyba ze chce pan jedynkę. - powiedział nauczyciel, z kamiennym wyrazem twarzy. - Zreszta, nie wiem jak pan, panie Way, ale ja w jego fetysze wole nie wnikać. - mężczyzna uniosl brwi, spogladajac zza swoich okularów połówek.
- To co, chcesz poznać moje fetysze? - powiedziałem, delikatnie uderzając Gerarda w bok. Za chwile klasa, włącznie z nami, wybuchnela śmiechem. Nie sądziłem, ze kiedykolwiek będę potrafił żartować w ten sposób z Gee, ale jak widać... Możliwe. Nawet nie czułem już ciepła na twarzy, po prostu rozluznilem sie, przestałem brać wszystko na poważnie. Wziąłem przykład z Gerarda, on nie brał swojej orientacji na serio, był gejem bo był i nikomu nic do tego. A ja sie tym tak cholernie przejmowalem, nie wiadomo po co.

Gerard napisał mi kartkowke, a przez resztę lekcji po prostu rozmawialiśmy. Tak zwyczajnie, jakby nigdy nic, bo jak miało by być inaczej? Cały czas powstrzymywalem sie, od wyznania mu swoich uczuć. Zakochalem sie? Tak, zakochalem sie. Skoro Amy to potwierdziła, to musiała być prawda. Kochałem. W końcu potrafiłem kochać. Czyzbym sie nauczył? Ale jeszcze zostały jego uczucia. Musialem poczekać, aż wszystko sie pouklada i wtedy może mu powiem. O ile starczy mi odwagi. Jednak, jeśli będę zbyt długo czekał, może skończyć sie na tym, ze Gee znajdzie chłopaka, a ja zostanę sam i nic mu nie powiem. Nie wiem, to było zbyt trudne. Trudno tez było mi sie pożegnać z Gerardem i pójść samemu do akademika. Hayley i reszta wylądowali u pani Davis, bo biedna Pani Popularna nie mogła wybrać piosenki, a Way poszedł na ostatnie dwie lekcje. Musiałem wracać sam, bo niezbyt chciało mi sie siedzieć z tymi, których nazywam, a raczej nazywalem przyjaciółmi. Tak naprawdę, chyba tylko Amy mnie rozumie, co prawda strasznie mi matkuje, ale przynajmniej ją obchodze. Westchnalem i zarzucilem kaptur za dużej na mnie bluzy na głowę. Dzięki Bogu, ze Gerard nie chciał jej odzyskać, bo ja nie oddam. Albo oddam, ale dopiero jak przestanie nim pachniec. Zaciagnalem sie tym zapachem i zamknąłem oczy. Tak bardzo chciałem, by stał teraz przy mnie i mnie przytulal. Tak bardzo chciałem poczuć jego silne ramiona, obejmujące moje ciało... Jedynym pocieszeniem była mysl "może kiedyś". Może. Chciałbym z tego "może" w końcu zrobić "na pewno". I zniszczyc to "kiedyś". Żeby było "na pewno. Na pewno teraz". Westchnalem i ruszylem w stronę akademika.

- Iero! - usłyszałem głos Jareda. Wiedziałem, wiedziałem, ze tak będzie. Przyspieszylem kroku. - Iero, pedale! - podbiegl do mnie i za chwile młodszy Leto szedł tuż przy moim boku. - Dawaj fajki.
- Nie mam. - naprawdę nie miałem.
- Dawaj. - pchnął mnie z impetem na ścianę budynku szkoły, przypierając do niej.
- Odwal sie, mówię ze nie mam. - fuknąłem. W odpowiedzi dostałem z pięści w twarz. Znowu. Syknalem z bólu i poczułem jak krew płynie z mojego nosa. Pięknie.
- Tak sie odzywać? Shannon cię niczego nie nauczył, pedałku? - potem jego pięść trafiła w moj splot słoneczny. Nie mogłem złapać oddechu, skuliłem sie wpół. Potem kolano w brzuch. Jeknalem i padłem na kolana.
- Zostaw, proszę... - powiedziałem cicho, kiedy tylko zlapalem oddech. Nie posłuchał, kopnął mnie w bok. Padłem na ziemie, zrobiło mi sie ciemno przed oczami.
- Leto! - usłyszałem głos. Głos dobrze mi znany, jednak nie mogłem sobie przypomnieć kto to był. - Leto! - ponownie, tym razem głośniej. Zacisnalem powieki i schowalem głowęw dłoniach, leżąc na chodniku. - Nie ma to jak sie wyzywać na słabszych, co? Zostaw go. - głos był coraz bliżej. Męski głos.
- Bo co mi zrobisz? - zaraz potem usłyszałem jęk bólu Jareda i przekleństwo - Pozalujesz, pozalujesz tego. - powiedział, a potem chyba pobiegł, bo gdy otworzyłem oczy, nie było go. Zobaczyłem nad sobą czarnowłosego chłopaka. Zamrugalem, obraz stał sie wyraźniejszy.
- Gerard? Gee, co ty tu... - uciszył mnie, kladac palec na moich ustach.
- Nic nie mów. Boli cię? - spytał, pomagając mi wstać.
- Tak... Trochę. - pooddychalem trochę i już było mi lepiej, jednak wciąż bolało. Wytarl mi krew spod nosa swoim rekawem i podniósł mnie. - Ej, ale co ty robisz?! - zbuntowalem sie, ale zaraz sie poddalem. Już drugi raz niósł mnie na rękach. Już drugi raz ratował mi dupę. Zależało mu, widziałem to, chociażby po tym, co własnie zrobił.
- Przecież nie możesz iść. - uśmiechnął sie.
- Ej, a w ogóle, skąd ty sie tu wziales? - spytałem, wtulajac nos w zaglebienie miedzy jego ramieniem, a szyja.
- Nie chciało mi sie zostawać, a ze przechodzilem i zobaczyłem Jareda... Nie mogłem cię tak zostawić. - mruknal. - A tak w ogóle, za co oni cię tak męczą?
- Bo... Sam nie wiem. Chyba przez moja orientację. Pieprzone homofoby... - powiedziałem cicho - Wszystko przez te plotki. To mi zniszczyło życie. Nic tylko mnie wyzywają i biją. Tak bez okazji, albo jak nie chce im czegos dać. Na przykład fajek, o to dzisiaj poszło.
- Masz zakaz chodzenia samemu. Będę cię odprowadzać i przyprowadzac, nie masz wyboru. - powiedział stanowczo.
- Dobrze, mamo. - nie żeby mi to jakoś przeszkadzało... Wręcz przeciwnie, tako układ bardzo mi sie podobał.

Dalej szliśmy już w ciszy, jedynie powiedziałem, do którego pokoju ma mnie zanieść. Nim sie obejrzałem, Gee postawił mnie przy drzwiach i wprowadził do pomieszczenia. Pożegnał sie, nawet dostałem buziaka w policzek, co zaowocowało wielkim bananem na twarzy. Tylko przyjaciele? On jeszcze nie wie, ale chyba tez coś do mnie czuje. To widać. Już do mnie dotarło, ze kocham, nawet zacząłem zauważać takie rzeczy. Może nie był tego jeszcze świadomy, ale było to widać.



* "O w dupę. - Proszę pani, jakie on ma fetysze!" - autentyczny tekst moich kolegów na wycieczce do Londynu xD

poniedziałek, 28 maja 2012

Part 13.

No i jest~

Haha dead!, spoko, wybaczam >3
MithraPL, Franiowa hipiska, nie jest to You Know What They Do To Guys Like Us In Prison. Zgadujcie dalej <3 a co do powstania MCR, to ciepło, ale jeszcze nie gorąco~
Darsa:***, poczekaj, poczekaj, myśle ze ciekawie sie potoczy :)

W ogóle chce, byście mi wybaczyly, ze blogów nie za bardzo czytam i nie komentuje, ale na ipodzie niewygodnie trochę. Już już zaraz będę mieć kod na przedłużenie antywira i będę czytać <33

Dedyk dla Franiowej hipiski za fajny komentarz <3
następny w czwartek, bądź piątek.




Nic mi sie nie chciało. I to tak wyjątkowo, wręcz perfidnie mi sie nie chciało. Była 5.34. Ray przed chwila wyszedł, a ja walczyłem z pokusa wypicia kolejnej kawy. Próbowałem sie oprzeć, z trudem, ale jednak. Tylko, ze to było takie dobre... Moja kawusia. Po paru minutach debilnego wlepiania wzroku w czajnik, stwierdziłem, ze wypije kawę, ale najpierw sie przespie. Zdrowiej i lepiej dla mojej kondycji psychicznej. Zwinalem sie w klebek i przykrylem szczelnie koldra. Niebo miało kolor szaroniebieski, błękitne światło przebijalo przez rolety na oknie. Odwrócilem sie plecami do swiata, który znajdował sie za szyba i zamknąłem oczy. O dziwo, sen przyszedł szybko. Nie nastawialem budzika, nie miałem w planach iść do szkoły. Możliwe, ze Frank już wyszedł ze szpitala, ale nie byłem do końca tego pewien. Zreszta, zawsze mogłem do niego pójść po lekcjach. Odgonilem od siebie wszystkie myśli, wtulilem twarz w poduszkę i zasnąłem. Kiedy sie obudzilem, było jasno, a dokładniej była 14.07. Przeciągnąłem sie, ziewajac. Śnił mi sie Frank. Siedzielismy na łóżku, a on płakał, wtulony w moja koszulkę. Dziwne. Naprawdę dziwne. Snilem o nim i jeszcze był pierwsza osoba, o której pomyślałem zaraz po przebudzeniu. Rozmawiałem z nim zaledwie pare razy, ale zależało mi na chłopaku. Było w nim coś takiego, co mnie pociagalo i nie pozwalało zostawić go samego. Wiedziałem, ze nie miał miłości w życiu, a ja chciałem to zmienić, ale jak na razie jedynie miłością taka, jaka może obdarzyc przyjaciela. Ja sam sie zmienialem. Nie chciałem żeby było z nim jak Ashem. Obecność Iero mnie uspokajala, nie musiałem nic przy nim udawać. On tez był taki jak ja, czułem, ze moge mu powiedzieć wszystko. Uśmiechnąłem sie na sama mysl, ze go niedługo spotkam. Był dla mnie przyjacielem, takim, za którego mógłbym oddać życie.
Wysililem sie, by podnieść swoje zwłoki z łóżka i zrobić sobie śniadanie, albo obiad. Jak kto woli. Niestety, przerwał mi dzwoniacy telefon. Mikey. Odebrałem.

- Gerard? - odezwał sie Ash. Dłoń przez chwile mi zadrzala i nacisnalem czerwona słuchawkę. Stchorzylem. Bałem sie rozmowy z nim. Zaraz zadzwonił ponownie.
- Gerd, Ash chce z tobą porozmawiać. - powiedział, tym razem, Mikey. Nie odpowiedziałem nic, ale nie rozłączyłem sie.
- Gerard, jak sie czujesz? - znowu Ash. Był wyraźnie zmartwiony.
- Gorzej być chyba nie mogło. - mruknalem.
- Co sie stało? - spytał.
- Nieważne. - nie potrzebowałem mu o niczym mówić.
- A wiesz... Twoja matka mnie zaakceptowała. Lubi mnie. - ucieszył sie. Ja wręcz przeciwnie.
- Wszystkich akceptuje, kiedy mnie nie ma. Ja zawsze jestem dla niej najgorszy. - wzruszylem ramionami.
- Przepraszam... Myślałem, ze to ci jakoś humor choć trochę poprawi. Spotkamy sie jeszcze kiedyś? - teraz w jego głosie brzmiała nadzieja. Nadzieja matka głupich. Zostawiłem wszystkich, ułożyłem życie od nowa i nie chciałem wracać do starego.
- Wątpię.
- Ale...
- Nawet nie próbuj mnie przekonywac. Nie chce do niczego wracać. - przerwalem chlopakowi.
- Ale ja bym tak bardzo chciał...
- Mówiłem coś. Nie próbuj. - warknąłem.
- Tęsknię. - szepnal.
- Wybacz mi, ale ja nie. I ty tez nie powinieneś. Zapomnij o mnie, nic dobrzego z tego nie będzie.
- Kiedy ja nie moge, bo... Wciąż cię kocham, wiesz? To boli, kiedy tak mówisz, Gee... - był bliski płaczu.
- Przepraszam, Ash. - zakończyłem rozmowę. Nie wytrzymalem dłużej. Miałem dosyć Stymesta. Tak jakoś. Był uroczy, ale nigdy nie łączyło mnie z nim nic wiecej niż seks. Było fajnie, ale sie skończyło, proszę pana.

Zacząłem kroic chleb na kanapki, kiedy dostałem smsa. Znowu Mikey.

Brawo debilu, Ash sie poplakal.

Westchnalem. Nie zamierzalem odpisywać. Jego problem. Skoro Mikey jest jego przyjacielem, niech go pocieszy, proste. Ja od tego nie jestem. Nie potrzebuje Asha, tak jak on mnie. Niby chlopak twierdzi, ze jest jest inaczej, ale to tylko złudzenie, którego może się pozbyć. Nie zawsze jest tak, jak nam sie wydaje. Zrobiłem sobie kanapki z szynką i serem, zaparzyłem kawę, po czym usiadlem przy niewielkim stoliku. Wziąłem komórkę do ręki. Kolejny sms, tym razem od Asha.

Ja cię naprawdę kocham, nie chce cię stracić...

Ja pierdole. Moja dłoń wylądowała na czole z głośnym plaskiem. Co odbiło tym bachorom, ze teraz mnie tak zameczaja? Ciekawe, czyj był to pomysł, Mikey'a czy Asha? Obaj tak samo pieprznięci na mózgu, wiec wszystko możliwe. Zaraz znów zadzwonił do mnie brat.

- Czego chcesz? - mruknalem, już wyprowadzony z równowagi.
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz jak Ash cierpi?! - wydarl sie na mnie.
- Mike, nie praw mi tu kazań, bo nasza matką nie jesteś. - warknąłem.
- Nie możesz po prostu z nim porozmawiać?
- A po co mam rozmawiać? Ukladam sobie życie od nowa i on mnie kurwa nie obchodzi.
- A ja? Ja tez?!
- Nie... Ty jesteś wyjątkiem. Jesteś moim bratem, nie moge cię tak po prostu zostawić. - powiedziałem ciszej.
- Ty chyba nie wiesz co robisz. - mruknal młodszy. Rozłączyłem sie i rzuciłem telefon na łóżko.

Skończyłem już w spokoju śniadanie, które było równocześnie obiadem. Żadnych smsow, nieodebranych połączeń. Cisza. Cisza i spokój. Tak mogłoby już być zawsze, bardzo chętnie pozbyłbym sie komórki. Ale nie mogłem, wtedy nie dałbym rady żyć normalnie. Taki już jest ten pieprzony świat, bez telefonu ani rusz. Nie możesz tak po prostu sie go pozbyć. Niestety. Zawsze mogłem zmienić numer, ale z tym za dużo zachodu, nie chciało mi sie. Poszedłem wziąć prysznic, by choć trochę sie uspokoić. Wszedłem pod gorąca wodę. Czułem jak uderzała w moje ramiona, plecy. Zmoczylem włosy, pochylając głowę do przodu. I tak stałem, nie ruszając sie o milimetr.
Co im do cholery jasnej na mózgi padło? Tyle mnie nie już nie ma, a im dopiero teraz chciało sie mnie męczyć? Chyba, ze Ash dopiero zauważył, ze nie ma mnie w domu ani w szkole. Zasmialem sie pod nosem na te mysl. Nie, aż tak głupi to nie był. Chyba. Umylem sie szybko i ubrałem. Woda sprawiła, ze czułem sie odprężony, nie miałem ochoty myśleć o tych wszystkich nieprzyjemnych rzeczach, które sie ostatnio stały. Ubrałem pierwsze lepsze ciuchy i wyszedłem z pokoju. Potrzebowałem powietrza. W sumie, z chęcią wyszedlbym na dach... Ale najpierw pójdę po kawę. Zszedlem na parter i udalem sie do niewielkiej kawiarenki w budynku obok. Po dziesieciu minutach siedzenia w kawiarni wróciłem do akademika. Wlazłem na piąte, ostatnie piętro. Od razu rzuciła mi sie w oczy otwarta klapa od wejścia na dach. Skoro otwarte, to czemu nie? Wspialem sie po drabince i zaraz byłem na dachu. Wiatr momentalnie targnął moimi i tak nieuczesanymi włosami. Słońce zamierzalo niedługo zajść, jednak niebo wciąż miało ten gleboki, nieprzenikniony blekitny kolor. Niczym ocean. Gdzieniegdzie widoczne były białe puchy chmur, popedzane przez wiatr. Rozejrzałem sie dookoła. Stad, z szóstego pietra, widać było cały kampus i miasto. Niesamowite uczucie, tak stać na górze. Wszystko wydawało sie być takie małe... Mój wzrok zatrzymał sie na zgarbionej postaci, siedzącej na krawędzi dachu naprzeciwko mnie. Nie wiedziałem kto to, siedział do mnie plecami, w czarnej bluzie z kapturem zarzuconym na głowę. Założyłem kosmyk włosów za ucho i podszedlem do tego ktosia. W miarę jak sie zblizalem, poznałem po sylwetce, ze to był Frank. Był taki drobny i kruchy, w dodatku miał charakterystyczne wcięcie w talii. W ogóle był jakiś taki kobiecy. Iero wpatrywał sie w jakiś tylko sobie znany punkt, rytmicznie uderzając pietami w elewacje budynku.

- Co tak sam tu siedzisz? - spytałem, przysiadajac sie i wypilem łyk kawy. Chlopak aż podskoczyl na moje słowa.
- Matko, mało zawału nie dostałem, debilu! - pisnął. - A, tak jakoś... - spuscil głowę w dół.
- Jak sie czujesz?
- Już lepiej... - zauważyłem czarna torbę, leżącą przy boku czarnowlosego.
- Pokaz torbę. - wyciagnalem po nią rękę.
- Ale... Co chcesz? - przestraszył sie nieco i przytulil torbę do siebie.
- No pokaaaaż... - nachylilem sie do chłopaka i wyjalem mu ja z rak. Otworzyłem najwieksza kieszeń i przeszukalem cała torbę. W końcu w łapki wpadło mi małe czerwone pudeleczko, mniej wiecej wymiarów zyletki. Polozylem torbę za sobą i otworzyłem opakowanie. Zgadłem, były tam zyletki.
- Popatrz. - przechylilem pudełko, wyciągając ramię do przodu. Płaskie metalowe przedmioty wysypaly sie z niego, lecąc w dół. Frank patrzył jak stają sie coraz mniejsze, aż w końcu znikają gdzieś w krzakach pod nami. - Już ich nie ma. Teraz obiecaj mi, ze nigdy nic sobie wiecej nie zrobisz. - spojrzałem w jego przestraszone oczy. Wydawały sie teraz być ogromne, a miodowe teczowki lśniły w słońcu złotym blaskiem. Nie powiedział nic. - Obiecaj... - powtorzylem.
- Obiecywalem. Wtedy, w szpitalu. Nie wierzysz mi?
- Wierze, ale chce usłyszeć to jeszcze raz.
- Obiecuje. - szepnal i spuscil wzrok. Nastała cisza. Cisza, jaka nastaje zwykle po jakiejś poważnej rozmowie. Cisza, której nienawidzilem.
- Kiedy wyszedles? - spytałem po chwili.
- Niedawno, musiałem sie niezle kłócić, żeby mnie wypuscili. - zasmial sie pod nosem i zwrócił spojrzenie na mnie, uśmiechając sie delikatnie. - Myślałem, ze tam pierdolnę, tak samemu siedzieć. - zachowywał sie już jakby nigdy nic.
- To... To nikt cię nie odwiedził? - zdziwiło mnie to. W końcu Frank miał swoją paczkę i byłem niemalże pewien, ze przyjdą do niego.
- Wiesz, oprócz ciebie to nikt.
- A twoi przyjaciele?
- Przyjaciele? Tylko udają. Takie złudzenie. Nic w tej szkole nie jest prawdziwe. Rządzą tu pieniądze i fałsz. - mruknal.
- Tak... Zdążyłem to już zauważyć. - spojrzałem w dół. Od upadku dzielilo nas niewiele, wystarczyło odepchnac sie rekami. Zakrecilo mi sie w głowie na sama mysl o tym. Spadanie z szóstego pietra to nie było to, co chciałem teraz robić.
- Ej, a tak w ogóle, to skąd jesteś? Miałeś tam jakichś przyjaciół? - spytał z zaciekawieniem i zabrał mi kawę. Szczerze, to nie spodziewałem sie tego pytania z jego strony, ale przecież chciał wiedzieć. Nagle poczułem, ze mam komu sie wygadac. I ze powinienem to w końcu zrobić. Spojrzałem na chłopca, siedzącego obok mnie. Był, po prostu był i rozmawiał ze mną. Nie potrzebował nikogo udawać, wystarczyło, ze sie przede mną otworzył. Teraz ja powinienem mu sie odwdzięczyć, sprawić, by mi zaufał. Chciałem być jego przyjacielem. Miałem młodszego brata, który był mniej wiecej w jego wieku, co sprawiało, że po prostu chciałem sie nim zaopiekować. Westchnalem. Chciałem mu powiedzieć wszystko, wygadac sie i wyrzucić to z siebie. Ale chyba jeszcze nie byłem na to gotowy. Na sama mysl o Bryanie sciskalo mi sie gardło, nie potrafiłem jeszcze o tym mówić.
- Tak ogólnie to jestem z New Jersey, ale od roku mieszkam, a właściwie mieszkałem w Los Angeles.
- Mieszkales?
- No, mieszkałem. Matka mnie wyrzuciła z domu. - przerwalem na chwile, dając Frankowi czas na pytania. Jednak on tylko patrzył z ogromna ciekawością w oczach, co kazalo mi kontynuować. - Przylapala mnie i mojego, hm, kolegę, jak sie calowalismy... Przychodził do mnie co jakiś czas, tak o, żeby sie pieprzyc. Trwało to dosyć długo, ciagnelismy taka relacje, ale teraz już z tym skończyłem.
- Hm... Chodziles wcześniej do takiej szkoły jak ta, nie?
- No tak, podobna była, jeśli chodzi o ludzi... Tez taka elita. Było w sumie fajnie, byłem lubiany, laski sie za mną oglądały, nawet byłem kapitanem szkolnej drużyny koszykówki. Czego chcieć wiecej, co? - zasmialem sie pod nosem. - Zacząłem ćpać, chodzić na imprezy i w ogóle... Odkąd mój młodszy o trzy lata brat, Mikey, skończył gimnazjum, stał sie ukochanym synusiem mamusi. Mikey to, Mikey tamto... A ja oczywiście za wszystko obrywalem. Wyzywalem sie potem w szkole na młodszych i słabszych.
- Tak jak Leto. - mruknal pod nosem.
- Kto?
- Shannon i Jared Leto. Obydwaj w czwartej klasie, mimo, że Shannon jest starszy. Kochają sie nade mną znęcać. - mruknal, obejmując kolana ramionami i opierajac na nich podbrodek.
- Nie przejmuj sie nimi. Musisz im pokazać, ze jesteś silny i nie dać tej satysfakcji, ze udało im sie ciebie dobić. - rozczochralem jego włosy dłonią i uśmiechnalem sie ciepło, na co chlopak lekko sie zarumienił. - W każdym razie, teraz rzuciłem to wszystko, dla tej szkoły. Była moim marzeniem, które udało mi sie osiągnąć. Znienawidzilem elitę, zmieniłem sie. Ale jedna rzecz została. Nie potrafię kochać. Wtedy z Lynz, to była tylko zabawa. Nic wiecej. Zreszta, i tak już tego nie ma.
- Jak to? - podniósł głowę, zaskoczony.
- Zerwalem z nią. Jestem gejem, wiec nie było sensu tego dalej ciągnąc. - chlopak widocznie sie ucieszył, na co ja odpowiedziałem uśmiechem.

Słońce zaczęło zachodzić, a niebo pokryło sie czerwienia i pomaranczem z przeblyskami żółci. Piękne. Znów zapadła cisza. Tym razem jednak była to błoga cisza, taka spokojna... Frank dopijal resztki mojej kawy, wiatr rozwiewał jego czarne włosy. Patrzył sie na zachodzące słońce, intensywnie o czymś myśląc. Był uroczy, ale jak na razie nic do niego nie czułem. Jedynie troskę, taka jakby braterską. A on... Widać było, ze mu sie podobam. Ja wolałem zostać przy zwykłych przyjaciolach, nie chciałem już po raz trzeci powtarzać tego samego błędu i jedoczesnie kogoś ranić. Poczułem jakiś ciężar na ramieniu, co wyrwalo mnie z zamyslenia.

- Moge tak? - Frank spytał nieśmiało, opierając głowę na moim ramieniu.
- Jasne. - uśmiechnalem sie delikatnie.

Wszystko było takie spokojne. Wbilem wzrok w leniwie kiwające sie drzewa. Powoli robiło sie coraz ciemniej, niebo z czerwieni przechodziło coraz bardziej w granat. W pewnym momencie zaczęliśmy gadać o glupotach, co chwila wybuchajac śmiechem. Tak po prostu. Po jakimś czasie zaswiecila pierwsza gwiazda, potem kolejna i kolejna, a my lezelismy obok siebie na środku dachu i na nie patrzylismy. Zaczęło robić sie zimno, Frank dostał moja bluzę i leżał, wtulony w mój brzuch. Cieszył sie, widziałem to. Ja tez byłem szczęśliwy, w końcu miałem przyjaciela... Takiego wyjątkowego, który mnie całkowicie rozumie.

sobota, 26 maja 2012

Part 12.

z braku lepszego zajęcia i jakichkolwiek chęci do życia, czyli niechcenia, wstawiam dzisiaj, a nie jutro.
Już połowa i wielkimi krokami zbliża sie frerard <3 Rozdział niezbyt ładny, nawet hejcę sama siebie za niego, ale tak miało być. Wybaczcie, następny już ładny będzie.

Darsa:*** tu chodzi o to, ze Gerard nigdy nie kochał, potrafi tylko wykorzystywać, a Frank nie wie jak to jest kochać, bo nikt go jeszcze nie kochał i nie pokazał mu jak to jest. Mam nadzieje, ze teraz zrozumiesz xD
Franiowa hipiska, lepiej bym tego nie ujęła xDi chyba jednak miałas racje, co do tego, ze Gerard sie puszcza xD nie, nie wydaje ci sie, pisze dłuższe :3
War machine, Lynz już sobie wychodzi <3
Swoją droga, ciekawa jestem czy ktoś zgadnie jakie dwie piosenki Gee zaśpiewa <3
Następny we wtorek.



- Przyszedłem po zapłatę. - oznajmił wysoki brunet, stojący w drzwiach mojego pokoju.
- Co?!
- No, zapłatę, nie słyszałeś? - powtórzył.
- Za co niby? Przecież zapłaciłem ci za przywiezienie mnie tu - o co mu do cholery jasnej chodziło?
- Nie, nie o to chodzi. - mruknal. - Zapłata za brata twojego.
- Co mu kurwa zrobiłeś? - warknąłem. Nie darowalbym Bryanowi, gdyby Mikey ucierpiał. O nie. Miałem ochotę rzucić sie na niego z pięściami, ale zaczekalem aż odpowie.
- Nic. Chciał wiedzieć, gdzie jesteś, a ty wiesz, ze informacje nie są u mnie za darmo. - wyszczerzyl sie w bezczelnym usmieszku. - Nie martw sie, nic mu nie jest. - dodał zaraz.
W mgnieniu oka Bryan pchnął mnie na ścianę, zatrzaskujac noga drzwi.
- To jak, pedałku, zapłacisz mi...? - niemalże wyszeptal do mojego ucha.
- Zapomnij. - mruknalem.
- Widzę, ze ty chcesz zapomnieć o swoim bracie... - powiedział to głosem seryjnego mordercy, szaleńca, który za jedna noc gotowy jest zabić. Ciarki przeszły mi po plecach, wiedziałem, ze Mikey'emu może sie coś stać, jeśli odmowie.

Nie powiedziałem nic, stałem tylko przy tej pieprzonej ścianie, mając nadzieje, ze przyjmie to jako zgodę. I tak tez sie stało. Odwrócilem głowę, by nie patrzeć w twarz tego drania. Głupi byłem, ze nazywalem go kiedyś przyjacielem. Teraz jednak nic nie moge zmienić. Zacisnalem zeby, kiedy poczułem delikatne pocałunki na szyi, a potem obojczyku. Brzydzilem sie. Brzydzilem sie samym sobą, ze w ogóle tak sie dałem. Niestety, w przeciwnym wypadku coś mogło sie stać Mikey'emu, a tego bym sobie nie wybaczyl. Przecież byłaby to tylko i wyłącznie moja wina. Nie dość, ze go nie dopilnowalem, to jeszcze odmowilbym zapłaty za niego? Chyba gorzej by byc nie moglo. Zreszta, nawet nie chciałem myśleć, co by było gdyby... W najlepszym wypadku Bryan pewnie naćpałby Mike'a i pobił, bądź zgwałcił.
Do rzeczywistości przywolal mnie brunet, rzucając mnie na łóżko. Zdarl ze mnie koszulkę i brutalnie wpil sie w moje usta. Nie odwzajemnilem. Nie chciałem. Jednak zaraz zostałem za to spoliczkowany. Mój oddech przyspieszył, ale nie z podniecenia, tylko ze złości. Ze strachu. Palący ból rozszedl sie po całym moim prawym policzku.
- Współpracuj, albo będzie bolało... - wyszeptal mężczyzna, po czym liznął płatek mojego ucha.
Następny pocałunek został odwzajemniony. Zacisnalem powieki. Po jaka cholerę na wszystko sie godzilem? Nie chciałem żeby Mikey cierpiał, wolałem wziąć wszystko na siebie. Dłoń Bryana powedrowala do moich sutkow. Zaczął drażnić jeden z nich. Jeknalem. Nie podobało mi sie to, ale nie potrafiłem opanować reakcji mojego ciała na te pieszczoty. Za chwile poczułem język Bryana na mojej klatce piersiowej. Schodził coraz niżej, przez brzuch do podbrzusza. Zagryzlem warge, by nie wydawać z siebie żadnych dźwięków. Moja męskośc zesztywniala, a Bryan zasmial sie pod nosem. Patrzył jak wije sie w spazmach rozkoszy, starając nie wydawać z siebie żadnych westchnien czy jeków. Nie podobało mi sie, ale moje ciało mówiło coś innego. Obrzydliwe. Brunet rozpial moje spodnie i jednym szybkim ruchem ściągnął je, razem z bokserkami. Ze swoimi zrobił to samo. Polizal moja męskośc. Nie potrafiłem sie powstrzymać, z moich ust wydobył sie kolejny jęk.
Przewrocilem sie na brzuch, by nie patrzeć temu skurwielowi w twarz. Poczułem jak przejeżdża palcem po moim kregoslupie. Moje ciało, chcąc, nie chcąc, wygielo sie luk.

- Podoba ci sie, co~? - mruknal złośliwie, pieszczac dłonią mój brzuch.
- Pierdol sie... - warknąłem, oddychajac cieżko.

Bryan wsunal mi palce do ust. Poslusznie je poslinilem, wiedząc, ze w ten sposób oszczedze sobie choć trochę cierpienia. Nie trwało to długo. Zaraz potem jego dłoń zjechala na moje pośladki. Wsunal we mnie jeden palec, potem dwa kolejne. Jeknalem z bólu. Za szybko. Zdecydowanie za szybko. Rozciągał mnie dosyć krótko, po czym bez żadnego uprzedzenia wszedł we mnie, nie przejmując sie tym, ze ani trochę nie jest delikatny. Tym razem jęk przerodził sie w krzyk. Krzyknalem z bólu, złości, rozgoryczenia i niechęci do samego siebie. Brzydzilem sie sobą. To nie Iero, tylko ja byłem dziwka. Najpierw śpię z dziewczyna, do której nic nie czuje, a teraz dobrowolnie oddaje sie temu skurwielowi w ramach zapłaty. Żałosne. Jeczalem i coraz bardziej wbijalem paznokcie w przescieradło, kiedy on sie we mnie poruszał. Robił to szybko i brutalnie, co zaowocowało moimi łzami. Nie było przyjemnie. Nie odczuwalem nic, prócz bólu. Zarówno fizycznego jak i psychicznego. W pewnym momencie ręka Bryana znalazła sie na moim czlonku. Ścisnal go i zaczął masowac. Jeczalem coraz głośniej, aż w końcu moim ciałem zaczęły targac silne dreszcze. Wygialem sie w luk i odchylilem głowę do tylu. Krzyknąłem po raz ostatni, a z mojej męskości wytrysnela biała ciecz. Opadlem na poduszki, nadal wzdychajac. Brunet wykonał jeszcze pare brutalnych pchnięc i doszedł we mnie. Ohyda. Wysunal sie rownież nie przejmując sie tym, co czuje. Stlumilem wrzask, wtulajac twarz w poduszkę. Nie chciałem, by Bryan widział moje łzy. Nie chciałem, by cieszył sie tym, jaki jestem słaby.
Po chwili usłyszałem trasniecie drzwi i wodę, lecaca z prysznica.
- Jasne, czuj sie jak w pierdolonym domu, sukinsynu. - mruknalem. Zawinalem sie w koc i ułożyłem na łóżku. Uważnie obserwowałem Bryana, gdy sie ubierał. Na pożegnanie poslalem mu wrogie spojrzenie, na co on odpowiedział uśmiechem i wyszedł.

Rano, chcąc, nie chcąc, wstalem do szkoły. Miałem nadzieje, ze zobaczę Franka. Głupi byłem, bo przecież sam kazalem mu siedzieć w szpitalu. Potrzebowałem sie komuś wygadac i miałem cicha nadzieje, ze może jednak zwial stamtąd. Niestety, nie było go. Nie miałem z kim porozmawiać, nie miałem nikogo kto by mnie zrozumial. Ray nawet nie wiedział o mojej orientacji. Prawda, był tolerancyjny, ale nie wiem czy nie odwróciłby sie ode mnie, gdyby tylko usłyszał co wczoraj zaszło. Tak wiec nie rozmawiałem z nikim. Czasem potakiwalem na coś, nad czym rozwodzil sie Ray, ale poza tym byłem cicho. Byłem cicho i pisałem. Bazgralem coś, co nie wiem czy zasługuje w ogóle na miano piosenki. Tak, o, pod wpływem natchnienia i emocji. Ostatnią lekcja był śpiew. Pani Natalie jak zawsze wlepiala we mnie te swoje zielone oczęta i kokieteryjnie bawiła sie długimi ciemnorudymi włosami, by przykuc moja uwagę. Przykro mi, jej trudy poszły na marne. Śmiałem sie tylko pod nosem, bo rzeczywiście dosyć zabawnie to wyglądało.

- Zaczekajcie chwile! - powiedziała, gdy zadzwonił dzwonek. - Już niedługo odbędzie sie 35-lecie naszej szkoły, co znaczy, ze trzeba przygotować sie do występów. Zgłaszać sie można dobrowolnie, jednak obowiązkiem jest to dla uczniów, których wyznacze. W tym wypadku jest to jedynie pan Way. Reszta może iść, a Gerard zostaje. - uśmiechnęła sie i gestem ręki wskazała klasie drzwi. Podszedlem do jej biurka.
- Masz już jakiś pomysł, Gee? - nie lubiłem kiedy mówiła tym przeslodzonym głosem. I jeszcze zwracała sie do mnie "Gee". Fuj.
- No... Mam pare swoich piosenek, o ile można je nazwac piosenkami. - mruknalem.
- Pokaz mi. - wyciagnalem czarny, dosyć zmaltretowany zeszyt. Kobieta przegladala go uważnie. - A która chciałbyś zaśpiewać? - spytała po chwili.
- Jeszcze nie wiem, ale chyba ta. - wskazalem na stronę z dzisiejsza data. - Wlozylem najwiecej emocji w jej pisanie i myśle, ze jest najlepsza. - powiedziałem cicho i uśmiechnalem sie delikatnie.
- Dobra, to wybierz jeszcze jedna i jutro pogadamy, okay? - puściła mi oko i pozbierała swoje rzeczy z biurka.
- Dobrze, proszę pani.
- Mów mi po prostu Natalie. - wyszedłem razem z nią z sali i skierowałem sie w stronę pokoju Lynz.
Jej tez nie było w szkole, znając życie, leżała w łóżku na kacu. Albo cały dzien ćpała. Zapukalem do drzwi.

- Kto tam? - odezwał sie głos z pokoju.
- To ja, Gerd. - oparlem sie ramieniem o drzwi.
- Właź, otwarte jest. - westchnalem cicho i wszedłem do pokoju. Lindsay siedziała na łóżku w mojej koszulce i krótkich szarych spodenkach.
- Ja tu właściwie tylko na chwile. - mruknalem.
- Coś... Coś sie stało? - zapewne z mojego tonu wywnioskowala, ze nie przyszedłem z żadna dobra wiadomością. Prawda, nie miałem dobrych wieści, bynajmniej nie dla niej. W oczach dziewczyny pojawił sie cień paniki.
- Bo wiesz... My nie możemy być dłużej razem. - patrzyłem na nią uważnie. Teraz panika sie nasilila, ale doszło do tego tez coś, jakby... Jakby była zawiedziona.
- Dlaczego?
- Zbyt późno zrozumiałem swoje uczucia. Przepraszam. - spuscilem głowę w dół, w przepraszajacym geście. Zaraz jednak podniosłem wzrok.
- Czyli klamales wtedy. - pytanie to nie było, dziewczyna to stwierdziła.
- Nie powiem tak, ani nie powiem nie. Nie wiedziałem, ze to sie tak potoczy. Nie możemy być razem z jednej, prostej przyczyny. Jestem gejem, przykro mi. - uśmiechnalem sie do czarnowlosej i ewakuowalem sie z pokoju przed wybuchem jej złości. - A koszulkę możesz zatrzymać. - rzuciłem, wychodząc.

Wolność. W końcu byłem wolny i, co najważniejsze, nie musiałem udawać. Pomylilem sie. Popelnilem błąd, zaczynając to wszystko. Owszem, przez pierwsze dni było fajnie, ale potem to całe posiadanie dziewczyny przestało mnie kręcić. Tak, była ładna. Tak, wszyscy mi zazdroscili. Nie, nie byłem szczęśliwy. Czułem sie jak pies na uwięzi. Nie rob tego, nie rob tamtego, bo będzie zazdrosna, bo sie wkurzy. Masakra. Zreszta, związek z kobieta to nie dla mnie. Niezbyt je rozumiem, po prostu. No i nie pociągają mnie tak, jak mężczyźni. Wszedłem do swojego pokoju i poszukalem papierosów w torbie. Jakoś tak zachcialo mi sie palić. Niby robiłem to okazyjnie, ale paczkę fajek zawsze miałem przy sobie. Siadlem na parapecie, otworzyłem okno i zapalilem. Siedziałem tak bóg wie ile, zdążyło zrobić sie ciemno. Leniwie wstalem i nastawilem wodę na kawę. Było późno, nie będę spał w nocy, ale musiałem. Wypilem moje kofeinowe cudeńko, wypalajac kolejnego papierosa. Przyjemnie. Tak siedzieć przy oknie, palić, pic kawę i nie myśleć o niczym. Wpatrywac sie w niebo, które miało kolor granatowy z domieszką rozu i blekitu. Piękne. Zaczęły sie na nim pojawiać pierwsze gwiazdy, a ja przypomnialem sobie, co działo sie mniej wiecej dwadzieścia cztery godziny temu. Za dobrze to wszystko pamietalem. Za dobrze pamietalem ten dotyk, ból i moje łzy. Obrzydliwe. Czułem i nadal czuje odrazę do samego siebie, ale nie miałem wyboru. W przeciwnym wypadku Bryan zrobiłby to, a może coś jeszcze gorszego, mojemu bratu...
Moje rozmyslania przerwalo pukanie do drzwi. Znowu kogoś przywialo o tej porze? Serce zaczęło mi lomotac ze strachu na sama mysl, ze Bryan wrócił. Powoli podszedlem do drzwi i je uchylilem. Kamień spadł mi z serca, kiedy zobaczyłem Ray'a, co poskutkowalo głośnym odetchnieciem z ulga.

- Co jest? - spojrzał sie na mnie podejrzliwie.
- Nic, nic... Właź. - zaprosilem go do środka. Toro usiadł na moim łóżku i zerknął na mnie poważnie.
- Kawy? - spytałem, dopijajac swoją.
- Nie, dzięki. Zerwales z Lynz, prawda? - splotl ręce na klatce piersiowej. Nie był zbyt zadowolony, przeze mnie musiał wysluchiwac jej napadów złości, mieszanych ze smutkiem.
- No, tak. Jestem gejem, to chyba bez sensu, żebym był z kobieta. Zreszta, nie kochałem jej. - wzruszylem ramionami. - Mam nadzieje, ze nie stracę cię przez to. - dodalem zaraz, nieco zmartwiony.
- Nie bój sie. Mi to wisi czy z ciebie gej, czy bi albo hetero. Jesteś moim przyjacielem i za ciebie dałbym sobie rękę uciąć. - uśmiechnął sie. - Tylko nie podoba mi sie, ze ją tak oklamales.
- Boże no... Nie myślałem ze to wszystko sie tak potoczy. Myślałem, ze jestem w stanie być z kobieta, bo Lindsay mi sie podoba. Ale nic do niej nie czuje.
- No, nieważne... W każdym razie musiałem do kogoś pójść, bo myślałem, ze pierdolnę z Lynz. - mruknal. - A samemu nie chce mi sie siedzieć.
- Ej, myślisz, ze kiedyś jeszcze sie do mnie odezwie? - spytałem.
- E, przejdzie jej kiedyś. O ile nie będziesz sie obnosic ze swoją orientacją i nie będziesz mieć chłopaka. - zasmial sie. - Tak serio, to możliwe, ale wątpię. Nie jest zbyt tolerancyjna, szczególnie kiedy zżera ja zazdrość.
- Oj tam. Prawdę mówiąc, niezbyt dobrze ja znam, wiec co mi zależy. - machnalem ręka.

Naprawdę, niezbyt zależało mi na takiej osobie. Nie znałem jej za bardzo, wiec czym miałem sie przejmować? No, może tym, ze szybko tracę osoby, które mogłyby być mi bliskie. Chociaż, Ray cały czas przy mnie był, bez względu na Lynz, wiec było dobrze. I nawet polubilem Franka. Tyle wystarczy. Chlopak z afro na głowie został u mnie na noc. W końcu wypił kawę i nie spalismy, tylko gadalismy o rożnych bzdetach.

- A w ogóle, to słyszałem, ze masz występować na świecie szkoły. - uśmiechnął sie, zaczynając nowy temat.
- Tak, a co?
- Masz już coś?
- Mam, ale muszę jeszcze skomponowac muzykę, wiesz, moje twory. - uśmiechnalem sie delikatnie.
- No to wiesz, co to znaczy? - puścił mi oko. - Co ci potrzeba, bo jednego gitarzystę masz.
- Rozumiem, ze nie mam wyboru? - zasmialem sie. Tak, lubiłem te stronę Ray'a. "Chcesz czy nie, ja i tak wiem lepiej".
- Nie.
- No to jeszcze perkusja, bass, druga gitara i chórki.
- Masz już chórki. Perkusję i bass zalatwie ci jutro. - uśmiechnął sie szeroko.
- Spiewasz?
- No, śpiewam. Watpisz? - tu zaczął parodiowac jakaś operę. Obydwoje wybuchnelismy śmiechem i przez dłuższy czas nie mogliśmy sie opanować.

Szczerze, to strasznie sie cieszyłem, ze Ray wszystko tak od razu mi załatwi i w ogóle pomoże. Spoko gość z niego był, wiedziałem, ze zawsze moge na niego liczyć. Nawet zdążyłem zapomnieć o Bryanie... Czułem sie przy Toro dobrze. Tak swobodnie, bo dla niego nie liczyło sie jaka mam orientację, kolor włosów, skory czy oczu, czy jakieś inne bzdety. Po prostu lubił mnie takim, jakim byłem naprawdę, za co będę mu chyba dozgonnie wdzięczny. Kiedy wszystko zaczęło sie po prostu jebać, kiedy straciłem wszystko, on na sile kazał mi ze sobą pogadać. No i okazało sie, ze z dnia na dzien go polubilem, co u mnie było rzadkie. Naprawdę rzadkie i wyjątkowe. Jak już udało nam sie opanować, wyciagnalem zeszyt z piosenkami i Ray pomógł mi je poprawić, generalnie przez resztę nocy siedzielismy nad dwoma na występ i pracowaliśmy nad nimi.

środa, 23 maja 2012

Part 11.

Part 11.

Ja wiem, ja wiem, ze Gee jest wkurzajacy, ale taki miał być, miewac humorki niczym kobieta w ciąży. Jeszcze go nie skreslajcie, bo sie zmieni. I to już już zaraz nastąpi :3 w każdym razie dziękuje za krytykę <3 I w ogóle ta końcówka słabo wyszła przez moje niewyspanie i uciekniętego wena. Uroczyście przysięgam, ze knuje coś niedobrego... Tfu. Ze nie będę pisać na wpół przytomna. Ale niedobre tez knuję >D
Scena z Mikey'em była dziwna, tak. Chciałam własnie tak zrobić, by była dziwna >:) dowiecie sie już niedługo, co takiego Bryan zrobi.... Ale na razie sie zamknę.
Nie dedykuje nikomu, bo dosyć tragiczne to.
Frank ma psychikę w szczatkach, dlatego tyle płacze. Zreszta, czytać uważnie, bo sie wyjaśni dlaczego tak ma.
Następny jakoś będzie w niedziele.
W ogóle rozdział idealnie wpasowal sie w mój nastrój. Poranny opierdol od matki i jeszcze okres i moje hustawki nastrojow. Zajebiście wręcz. Napisane pod wpływem emocji, wiec nie jest zbyt dobre. I w ogóle przepraszam ze tak was zameczam osobistymi rzeczami. Wybaczcie.


Poniedziałek. Najgorszy dzien tygodnia. I także jeden z gorszych dni w moim życiu. Wszystko było normalnie, aż do przerwy przed matmą. Poszedłem do łazienki na trzecim, najwyższym piętrze. Usłyszałem cichy szloch. Jedna kabina, najbardziej oddalona od drzwi, była otwarta. To własnie z niej dobiegal ten dźwięk. Podszedlem powoli, jak najciszej i zajrzalem do środka.

- Frank! - tak, własnie jego zobaczyłem. Przerazilem sie, bo chłopak miał pocięte oba nadgarstki, z których obficie sączyła sie krew. Tylko dlaczego to zrobił? Poczułem sie winny. Bo przecież to ja ostatnio na niego nakrzyczalem.
- Ge... Gerard... - jeknal. - Gerard.. Ty mnie... Ty mnie nie chcesz... - mówił cicho, był cały blady.
- Już dobrze, jestem przy tobie. - szepnąłem. Niewiele sie zastanawiając, wziąłem go na ręce, mimo jego protestów.
- Zostaw, zostaw mnie. Ja... Ja chce umrzeć...
- Wiesz, ze ci na to nie pozwolę? - mruknalem. Nie wiem czemu, ale zależało mi, by żył. Po pierwsze, mimo ze tak mnie wkurzal, to jednak chyba nie potrafilbym pogodzić sie ze strata chłopaka. Nie będę już nikogo oklamywac, podobał mi sie. Wiem, jestem debilem. Najpierw sie na niego wydzieram a potem stwierdzam, ze mi sie podoba. Tylko, ze wcześniej jakoś nie potrafiłem dopuścić tego do siebie. Bo co, bo miałem dziewczynę? I tak ona mnie nie obchodziła. Chyba raczej chodziło mi o moja reputację. W każdym razie chłopak podobał mi sie i nie wyobrażałem sobie życia bez tej jego chlopiecej twarzyczki, różowych ust i czarnych poldlugich włosów. Po prostu nie. Po drugie, jeśli bym go zostawił, to byłoby na mnie, ze mu nie pomoglem.

Całe szczęście, ze było już po dzwonku, nikogo nie było na korytarzu. Popedzilem na dół, mało nie zabijając sie na schodach. Po paru minutach byłem pod drzwiami gabinetu pielęgniarki. Kopnąłem je, bo pukać nie miałem jak. Otworzyła mi nieco zdziwiona pielęgniarka. Była młoda, na oko miała prawie trzydzieści lat. Miała opalona skórę i ciemne długie włosy, zaplecione w warkocz.

- Musi mu pani pomoc. - powiedziałem, patrząc na nią blagalnym wzrokiem. - I to szybko.
- Tak, poloz go tu. - wskazała na łóżko przy ścianie. Za chwile zadzwoniła po karetkę. Szybko uporala sie z zatamowaniem krwi i założeniem opatrunku, jednak Frank potrzebował szpitala.
- Nie chce... - jeknal.
- Musisz. - zlapalem go za dłoń.
- Dlaczego?
- Bo nie chce, żebyś umarł. - uśmiechnalem sie delikatnie. Iero już nic nie mówił, ale w jego miodowych teczowkach pojawił sie błysk radości.

Karetka przyjechała dosyć szybko, jednak mi nie pozwolono jechać. To bolało. Bolało, kiedy siedziałem sam na dziedzińcu szkoły i obserwowałem jak pojazd staje sie coraz mniejszy, aż w końcu znika za zakretem. Miałem tylko nadzieje, ze chlopakowi nic nie będzie. Wróciłem do pokoju, nie byłem w stanie iść na lekcje. Mój telefon zbombardowaly smsy od Lynz. Gdzie jestem, czemu nie ma mnie w szkole, czy wszystko ok i tak dalej. Nie odpisalem na żaden z nich. Wciąż przed oczami widziałem ta blada twarz. Miodowe oczy Franka były wtedy takie zgaszone, nie miały tego blasku co zwykle. Na dolnej powiece widniały ciemne ślady od rozmazanej kredki, a na lewym policzku miał zadrapanie i obtarcie. Jakby go ktoś pobił... Serce mi sie krajalo, kiedy tylko pomyślałem, ze ktoś mógł wyrządzić krzywdę tej małej istotce. Gdybym tylko wiedział kto... Moje rozmyslania przerwał dźwięk smsa. Kto tym razem?

Przyjedz do szpitala św. Marii, proszę. Jestem w sali 24

Numer nie był mi znany, ale domyslilem sie, ze to Frank. Bo kto niby przed chwila trafił do szpitala? Tylko pytanie, skąd miał mój numer. Ale to teraz nie było ważne. Wybieglem z akademika i popedzilem na przystanek. Po drodze wołał mnie Ray, jednak krzyknalem tylko "Pózniej!" i czym prędzej dostałem sie na przystanek. Niestety na autobus czekałem ponad pól godziny, a przy drzwiach do sali 24 byłem dopiero półtorej godziny od odebrania smsa. Odetchnąlem i nacisnalem klamkę. Frank leżał sam, łóżko obok było puste. Nie był już taki blady, jego twarz nabrała rumiencow. Nawet sie do mnie uśmiechnął. Zlustrowalem jego postać wzrokiem. Ciarki przeszły mi po plecach na widok wenflonu w jego dłoni. Nienawidzilem szpitali, a jeszcze bardziej igiel. I tych wszystkich strzykawek, wenflonow i tak dalej. Fuj.

***

Kolejny dzien w tej pieprzonej budzie. I kolejny raz musiałem patrzeć jak Way mizia sie z ta suką Ballato gdzieś po kątach. Byłem wściekły. Przecież to ja powinienem być na jej miejscu. Nie Ballato, tylko ja. To ja powinienem być ta osoba, przy której Gerard budzi sie rano, z którą całuje sie na korytarzu. Tak bardzo pragnalem mieć prawo dotykania go, przytulania, calowania kiedy tylko chciałem. Ale było to dla mnie zakazane. Nie mogłem. Po prostu nie mogłem, chlopak był poza moim zasięgiem. Aż chciało mi się żygać z zazdrości. Ściskała wszystkie moje narządy, najbardziej skupiając sie na sercu. Złudne bicie serca sprawiało wrażenie, ze ono tam wciąż jest i pompuje moja krew. W rzeczywistości jednak zostało dawno temu roztrzaskane na kawałki, razem z moimi emocjami.
Krwi. Chciałem krwi. Bólu. Poszedłem do łazienki. Pusto. Idealnie. Byłem na trzecim piętrze, a do tej toalety rzadko kiedy ktoś zaglądał. Raczej nikt mnie nie uratuje. Uśmiechnalem sie do siebie. Wszedłem do najbardziej oddalonej od drzwi kabiny. Rzuciłem torbę i usiadlem na podłodze, opierając sie o ścianę. Wyciagnalem małe czerwone pudeleczko z wewnętrznej kieszeni w torbie. Zyletki. Moje kochane zyletki. Wyciągnąlem jedna i pieczołowicie zamknąłem pudełko. Podwinalem rękawy bluzy. Spojrzałem na moje ręce, byly pełne blizn. Już nie dojdą do nich kolejne. Dlaczego? Bo nie chciałem już żyć. Cała wola istnienia ze mnie uciekła. Czułem sie podle. Przez całe 18 lat nikogo nie kochałem. Byłem pietnowany. Chciałem to wszystko skończyć.
Pierwsze cięcie. Głębokie. Syknalem z bólu i zlizalem krew z nadgarstka. Masochista. Pieprzony masochista. Kolejne cięcie. Krew obficie spływała po moim przedramieniu. Potem ttrzy cięcia na drugiej ręce. Zyletka upadła na kafelki z cichym stuknieciem. Zamknąłem oczy. Bolało. Cholernie. Nie wiem ile czasu minęło, ale zaczęło mi sie kręcić w głowie. Dobrze. Zacząłem myśleć o sensie mojej egzystencji. Nie było go. Z moich oczu popłynęły łzy. Nie było sensu, bym żył. Nikt mnie nie kochał, ja nie byłem zdolny kochać. Gerard mnie nie chciał... No własnie, Gerard. Usłyszałem jego głos. Był blisko. Stał nade mną. Potem poczułem jak odrywam sie od ziemi. Podniósł mnie i czułem ciepło jego ciała. Przyspieszony z przerażenia oddech. Niósł mnie gdzieś. Do pielęgniarki. Tam powiedział, ze nie chce, abym umierał. Potem chyba przyjechała karetka. Film mi sie urwał, po czym obudzilem sie tu, na łóżku w szpitalu, pełen goryczy i złości, ze nie udało mi sie zabić.

Siedziałem przez ponad godzinę w przerażająco białej szpitalnej sali i czekałem. Obydwa moje nadgarstki były zabandarzowane i trochę piekły od jakiejś maści. Podobno szybciej sie wygoja. Siedziałem tak sam, nie miałem do kogo sie odezwać i powoli zaczynałem wątpić, ze Gerard kiedyś przyjdzie. Na co ja w ogóle liczyłem? Z jednej strony byłem przybity tym, ze nie udało mi sie pożegnać ze światem, ale z drugiej sie cieszyłem. Cieszyłem sie, ze to własnie Way mnie uratował. Przecież wcale nie musiał tego robić. Nie musiał zadawać sobie tego trudu ratowania takiego nic nie znaczącego ludzkiego istnienia, jakim byłem. Nie musiał robić nic, mógł po prostu wyjść, nie zwracając uwagi na mój płacz.
W mojej głowie już zaczęły sie roic pomysły na kolejne samobójstwo, byleby było udane. Chociaż, Gerard powiedział, ze nie chce, bym umarł... Może mu jednak trochę zależy? A jeśli zależy mu trochę bardzo? Nie, wtedy by przyszedł. I w tym własnie momencie drzwi do sali sie otworzyły. Spodziewałem sie którejś z pielęgniarek, a jednak... Jednak Gee przyszedł, jednak chyba mu zależało. Powoli podszedł do łóżka i usiadł na skraju materaca. Spojrzał na mnie pytajaco, jakby chciał dowiedzieć sie tysięcy rzeczy i nie wiedział od czego zacząć.

- Twój numer... Twój numer mam od Andy'ego, który dostał go od Ballato, a właściwie przepisał z jej telefonu jak razem ćpali. - mruknalem. Powinienem sie wytłumaczyć z tego smsa, wiec zacząłem od tego.
- Co? Znaczy... To Lynz z nim ćpa? - zdziwił sie.
- No tak... Z nią różnie bywa.
- A, nieważne. Jak sie czujesz? - spojrzał na mnie, jakby... Jakby z troską w oczach.
- Dobrze. Lepiej niż jak tu siedzę sam. Jutro wracam do szkoły. - uśmiechnalem sie.
- Jutro? Nie zostajesz na obserwacji? - spytał podejrzliwie.
- Nie... To znaczy, ja nie chce, ale lekarz mówi ze mam zostać.
- Zostajesz. Nie ważne ile tu musiałbys siedzieć, masz zostać. - powiedział stanowczo. W jego głosie było coś dziwnego, troszczyl sie. Tak, a jeszcze niedawno sie na mnie wydarl. Co mu?
- No dobrze, mamo... - jeknalem, akcentujac ostatnie słowo.
- Wybacz, ze pytam, ale... Dlaczego to zrobiłeś? - odezwał sie po chwili ciszy. - Przeze mnie? - znów nastała cisza. Spanikowalem. Wiedziałem, ze zada takie pytanie, ale nie miałem pojęcia jak odpowiedzieć. Miałem już najzwyczajniej dosyć życia i patrzenia jak Gee liże sie z ta suką Ballato.
- Nie. - pisnąłem. Nie umialem kłamać, ale tez nie mogłem powiedzieć mu prawdy. Way nic nie zrobił. Siedział tylko i patrzył na mnie wyczekujaco. - Tak... Nie, no, tak po części. Bo wiesz, to nie jest tak bardzo twoja wina. Bo widzisz, teraz jesteś z Ballato, w ogóle w całej szkole strasznie dużo sie par porobilo i ja nie moge na to patrzeć. Skręca mnie coś. - przerwalem, by odetchnąć. Way był pierwsza osoba, przed która tak sie otworzyłem, a raczej zamierzalem to zrobić. - A ja... Ja nigdy nie miałem miłości w życiu. - Gerard wciąż nic nie mówił, ale słuchał. Widać było, ze słucha. Poczułem jak jego długie, chude palce zacisnely sie na mojej dłoni. Serce zaczęło mi mocniej bić. Teraz pytanie, co mi? Obydwaj nie zachowywalismy sie normalnie. - Tak naprawdę byłem wpadką. Moi rodzice sie kochali i nadal kochają, jednak ja im tylko przeszkadzam. Nigdy mnie nie potrzebowali. - musiałem przerwać, bo coś ścisnęło mi gardło. - Jestem tu tylko dlatego, ze matka nie miała serca zrobić aborcji. Do adopcji tez nie chciała mnie oddać. Od małego wysyłali mnie do szkół z internatem, a jak już byłem w domu, swoją miłość zastępowali drogimi zabawkami. Nigdy matka mnie nie przytulila, nie miałem tak jak wszystkie dzieci dookoła mnie. Byłem odrzucony przez własnych rodziców. W tej szkole tez jestem z ich wyboru. Byle bym tylko nie był u nich w domu. Płaca mi czesne, dokładają do funduszy szkoły i dyrekcja nie może mnie stad wyrzucić. Nie mam gdzie sie podziać, wiec muszę tu siedzieć czy tego chce czy nie. - tu przerwalem na chwile, dobierając słowa do dalszej części mojej wypowiedzi. A Gerard czekał. Czekał i nawet nie pisnął. Zaczynało mnie to powoli nie pokoic, jednak on chyba nadal mnie słuchał. - Ty... Ty nie wiesz jak to jest żyć te pieprzone 18 lat bez miłości. Nie wiesz jak to jest żyć strachem i nienawiścią, nie wiesz jak to jest być wyzywanym od dziwek, bitym...
- Mylisz sie. Wiem jak to jest żyć nienawiścią. Jednak nie doświadczyłem tyle co ty. - przerwał mi. Nie spodziewałem sie tego. W moich oczach Gerard był chłopakiem z dobrego domu, który miał kochających rodziców... A tak niekoniecznie było.
- Nie doswiaczyles tego co ja, nie chciałeś sie pewnie zabić.
- Nie chciałem. - był widocznie zmartwiony.
- Ale teraz... Nie chcesz, żebym umierał, prawda? Tak mi powiedziałeś, to była prawda? - spytałem. Miałem nadzieje, ze nie kłamał.
- Prawda. Nie poradzilbym sobie bez ciebie. Może i mnie wkurzasz, ale cię lubię. - uśmiechnął sie szeroko i pogłaskał moja dłoń.
- Dziękuje. - szepnąłem.
- Za co?
- Za wszystko.

I wtedy weszła pielęgniarka i oznajmiła, ze czas odwiedzin sie już skończył i powinienem odpocząć. Kiedy ja nie chciałem, nie byłem zmęczony. Wykłócałem sie z ta kobieta, by Gerard został dłużej, co zaowocowało jego uroczym śmiechem. Pożegnał sie ze mną i poszedł. Poszedł i ja zostałem sam w tym przerażająco białym pokoju. Towarzyszyło mi pikanie urządzeń, do których mnie podlaczyli. Chciałem teraz wyrwać te wszystkie rurki, igły i tak dalej z mojego ciała i pobiec za tym czarnowłosym chłopakiem. Pozostała przy mnie jednak mysl, ze może nie wszystko stracone. Powiedział, ze mnie lubi, a kto wie, może kiedyś będzie z tego coś wiecej niż tylko lubienie? Ułożyłem sie w miarę wygodnie na niewygodnym szpitalnym łóżku i zasnąłem, mając wciąż w głowie rozesmiana twarz Gerarda.

***

Wracając do kampusu, zastanawiałem sie nad tym wszystkim co mówił mi Frank. Nic dziwnego, ze był... Inny, jakby odizolowany od reszty swiata, skoro rodzice go nie kochali. Nigdy nie zaznał miłości. Mnie matka kochała, do czasu. Do czasu, kiedy ja zacząłem sprawiać problemy, a Mikey stał sie jej aniołkiem. Ojciec nigdy mi specjalnie uczuć nie okazywał. Jedyna osoba, która kochałem i nadal kocham to Mikey. W życiu najwiecej miałem braterskiej miłości, nie znałem innej, wiec tyle mi wystarczyło. Teraz coś mi sie z emocjami porobilo, jeśli chodziło o Franka. Mimo, ze mnie wkurzal, to i tak nie chciałem go stracić. Martwilem sie o niego, bardziej nawet niż o Mike'a. Zreszta, podobał mi sie, ale to na razie tyle. Nie czułem żadnych motyli czy czego tam w brzuchu, nie drzaly mi ręce ani serce nie walilo mi jak młotem. Nie myślałem tez o nim cały czas, a takie chyba są objawy zakochania. Wiec nie byłem zakochany. Nie czułem sie zakochany, ale chlopak mi sie podobał. Może coś kiedyś z tego będzie, ale jak na razie wolałem traktować go tylko i wyłącznie jak przyjaciela.
Kiedy wysiadlem z autobusu, słońce już całkiem zaszło. Wybrałem najkrótsza drogę do akademika. Wszedłem do pokoju i padłem na łóżko. Spojrzałem na zegarek, była 23.20. Dzisiaj jakoś strasznie dużo sie wydarzyło. I na tym, niestety, nie zaprzestalo. Ktoś zapukał do drzwi. Niechętnie wstalem i poszedłem otworzyć. Nie przuczuwalem nic dobrego, jeśli chodziło o gościa o takiej porze. Kłopoty. Bedą kłopoty.

niedziela, 20 maja 2012

Part 10.

Na początku chciałabym podziękować za wszystkie komentarze :3 wiecie ile one dla mnie znaczą, prawdaaa? <3 i te wszystkie wejścia, których już ponad 1000... No kocham was po prostu :)

Anonimie, gej z kobieta zawsze spoko xD
MithraPL, to nawet nie jest połowa, wiec jeszcze nie raz jebniesz. Przygotuj sie lepiej xD co do znaków to proszę o wyrozumiałość, pisze na ipodzie toczu i nie zawsze mi autocorrect poprawi. A ja sama jestem zbyt leniwa żeby to ustawiać wszystko :P dziękuje ci tak bardzo bardzo za komentarz <3 blogi bardzo chętnie odwiedze i do polecanych wpisze, ale to dopiero jak będę mieć komputer w łapkach :3 postaram sie jakoś niedługo zacząć czytać.
Haha dead!, co do lubienia to jeszcze nic nie napisałam.... ;)
Darso kochana, nawet nie wiesz jak mnie ucieszył twój komentarz o tej ekspresji :L
War machine, masz tak samo jak franio, ale jak razie Lynz nie wezmę >D
Franiowa hipisko, lubię takie komentarze xD ale Gerard sie nie puszcza :C a przynajmniej ja tak nie uważam xD

Dedyk dla Anonima, Mithry, Darsy:***, war machine, Franiowej hipiski i haha dead!, a co mi tam <3

Nastepny w czwartek/piątek.



Młody chłopak powoli zmierzał w stronę dziewczecego akademika. Był zgięty w pół, ramionami obejmował swój brzuch i próbował złapać oddech. Na jego podbródku widniała ciemna strużka zaschnietej krwi, która jeszcze niedawno sączyla sie z jego rozcietej wargi. Bolało. Cholernie go wszystko bolało. Dlaczego Leto musiał czerpać tak wielka przyjemność z bicia Franka? Tego Iero nie rozumiał, to było chore. Nienormalne. Ale nikt przecież nie jest normalny. Wszedł do budynku i wjechał windą na drugie piętro. Nie był w stanie iść po schodach. W windzie pilnował sie, by tylko nie osunąć sie na podłogę, wiedział ze wtedy już nie wstanie. Ból przeszywał każda tkankę, każda komórkę jego ciała. Zarówno fizyczny i psychiczny. Frank był pietnowany przez jakieś debilne plotki i za to, kim jest. Dlaczego wszyscy chcieli go zniszczyć? Dlaczego nie mogliby tak po prostu go zaakceptować? Kiedy drzwi sie rozsunely, po jego policzku skapnela łza. Ale tylko jedna, następna wytarl. Wiecej nie miał siły płakać. Zapukał do drzwi numer 215. Po chwili otworzyła mu czarnowlosa dziewczyna, Amy. Frank upadł na kolana, nie mógł już dłużej stać.

- Boże, Frano... Znowu cię Leto pobił? - zmartwila sie Lee.
- Boli... Kurewsko boli... - jeknal.

Amy podniosła go i przeprowadziła przez pokój, po czym ulozyla Iero na łóżku. Wyciągnęła apteczke i zdjęła z niego koszulkę. Z lodówki wyjela lód, owinela go w szmatkę i przyłożyla do brzucha Frania. Zaraz potem zaczęła przemywać rozcieta warge i inne zadrapania na jego twarzy. Syknął z bólu i niezadowolenia, jednak jego oddech powoli zaczął sie uspokajac.

- Skurwysyn. - mruknal.
- Zgadzam sie. Ale ty nie powinieneś chodzić sam, szczególnie wieczorem. - odpowiedziała Amy.
- Ale mamooo... - wygiął usta w podkowke, udając smutek. - Teraz serio. Musiałem iść sam. Nie uwierzysz, poznałem Way'a, tego co z nim na historii sztuki siedziałem. - uśmiechnął sie i spróbował podnieść sie na lokciach, jednak Lee przygwozdzila go do materaca.
- Leż i sie nie ruszaj. Chłopak musi ci sie podobać, skoro tak sie poświęciłes... - uśmiechnęła sie. - A może nawet coś wiecej~
- Mówisz? Nigdy nie kochałem, nie wiem jak to jest. - posmutniał.
- A co czules, jak z nim rozmawiales?
- Hmm... - zastanowił sie przez chwile. - Trochę mnie oniesmielal. To jest kurna chodzący ideał. Ma idealna twarz, idealne ciało, wszystko kurwa idealne... No, drzaly mi ręce i kolana. I jakby coś mi sie chciało wydostać z żołądka od środka. Jakiś jednorozec chyba. - wzruszyl ramionami.
- No to ja tu widzę, ze ktoś sie zauroczyl~ Bo miłością chyba jeszcze nie można tego nazwac. Ale blisko ci do tego. - zasmiala sie pod nosem. - No, gotowe. - dodała, przyklejajac plasterek na rane na policzku Franka.
- Nawet grałem z nim w kosza. - powiedział, nieco rozmarzony
- Matko boska. Ty i gra w kosza? No to niezle, co on ci tam zrobił?
- Znaczy, to nie była gra. Tylko rzucalismy i rozmawialiśmy. Wytlumaczylem mu te wszystkie plotki i... - zawiesił głos
- I?
- Poryczalem sie i ucieklem. - spuścił wzrok. Przez chwile w pomieszczeniu panowała cisza. - Ale wiesz... Nie wiem czy mam jakiekolwiek u niego szanse. Wtedy, na lekcji, rysowal Ballato. - dodał.
- Ballato? No nie powiem, niezła dupa z niej. Ale ten cały Way na takiego 100% hetero mi nie wyglada.
- Tak sądzisz? - w oczach chłopca pojawiła sie iskierka nadziei.
- Uhum. - pokiwala głowa. - No, to ja sie idę ogarnąć. A ty dzisiaj spisz u mnie. Lezysz i sie nie ruszasz. Rozumiesz?
- Dobrze, mamo - mruknal, niezbyt zadowolony.

Nie minęło piec minut po tym, jak Amy wyszła do łazienki, a Frank już spał. Po prostu odplynal z tych całych emocji, bólu i wyczerpania.

****

Powoli otworzyłem oczy. Chciałem sie podnieść, jednak powstrzymał mnie ból w okolicach brzucha. Opadlem na poduszki, wupszczajac ze świstem powietrze z ust. Znajdowałem sie na łóżku Amy, w jej pokoju. Na szczęście wszystko pamietalem, wczoraj poszedłem do niej po pomoc i opatrzenie ran. Teraz nic mnie nie bolało, oprócz tych siniakow na brzuchu. Lezalem tak jeszcze nie wiem ile czasu. W końcu spojrzałem na zegarek. 10.34. No, to ominęły mnie pierwsze dwie lekcje. Plastyka i wf. Dobrze. Następna była gitara, potem... Co potem? A, druga godzina gitary. Dzisiaj był czwartek, jeśli dobrze pamietam. A w czwartki na dwóch godzinach gitary zwykle było fajnie. Leniwie sie podniosłem. Na biurku leżał kluczyk i kartka.

Poszłam na lekcje. Jak będziesz wychodzić, zamknij drzwi.

Tak jak Amy kazała, zamknąłem drzwi. Poszedłem do siebie, wziąłem szybki prysznic i ubrałem sie. No, byłem spóźniony jedynie piętnaście minut, wiec praktycznie ominęła mnie gadanina Alana. Wszedłem do sali i przeprosilem za spóźnienie. Alan niby nic nie ogarniał, jednak zauważył mój obity ryj.

- Frank, coś sie stało? - spytał.
- Nie, nic. Wszystko okej. - wysililem sie na uśmiech. Wyciagnalem ze składziku swoją Pansy i ja nastroilem. Usadowilem sie wygodnie na podłodze.
- Co robimy? - spytałem Michaela, który własnie siedział obok mnie.
- Jak na razie nic, potem będziemy grać solówki, które da Alan. - odpowiedział.

Lekcja minęła dobrze. Przez pierwsza godzinę graliśmy solówki, mi sie dostało Mama Said Metallici. Łatwizna. Druga godzinę graliśmy Welcome to the Jungle Guns'n'Roses. W sumie fajnie. Było okej, mimo wczorajszego dnia nawet poprawił mi sie humor. Niestety, nie trwało to długo. Wychodzilem z klasy, Amy czekała przy drzwiach. Oddałem jej klucze. Przeszliśmy przez korytarz i zobaczyłem Jego. Ale nie był sam. Na ten widok poczułem, jak wszystkie wnetrznosci skrecily mi sie w środku. Stał w towarzystwie Ballato, obejmował ja w talii. Zachowywali sie jak pieprzona para. Jebana Ballato. I niby Way nie jest hetero? Czułem, ze jeszcze kilka sekund, a wybuchne płaczem. Byłem teraz taka mała tykajaca bomba. Puscilem sie biegiem w stronę toalety. Po drodze wpadłem na kogoś, na szczęście po głosie poznałem, ze to tylko Andy. Nie chce nawet myśleć, co by było, gdyby to był Leto... Albo jego mlodszy brat, Jared. Ten tez nie był święty. Młodszy o rok, kończył już niedługo szkole. Dla Shannona był raczej przydupasem, ale to nie zmienialo faktu, ze obu nienawidzę.
Oparlem dłonie na umywalce. Łzy splywaly po moich policzkach, rozmazujac kreski pod oczami, narysowane kredka. Moje ramiona trzesly sie od płaczu. Nie, ja nie plakalem. Ja ryczalem, nie mogłem sie opanować. Byłem wkurwiony i zrozpaczony zarazem. Nic nie mogłem zrobić, On miał dziewczynę. Gerard miał dziewczynę. Usłyszałem jak drzwi od łazienki sie otworzyły. Podniosłem wzrok. W lustrze zobaczyłem Andy'ego.

- Frano... Co jest? - spytał. Złapał mnie za ramiona i odwrócił w swoją stronę.
- G-Gerard. - tylko tyle byłem w stanie powiedzieć. Zaraz potem znów głośno załkałem. Mocno wtulilem sie w jego tors.
- Cii... Nic nie mów, już wiem. Amy mi powiedziała. - machinalnie pogłaskał moje plecy, co zaowocowało jeszcze glosniejszym płaczem. - Ej, Franula, nie płacz mi. - odsunął mnie od siebie, by spojrzeć mi w oczy. - Pozbedziemy sie tej Ballato, co o tym myślisz? Możemy ja na przykład zaćpać...
Zasmialem sie i jeszcze wiecej łez poplynelo z moich oczu.
- Nie płacz~
- K-kiedy to samo tak...
W pewnym momencie Andy zbliżył sie do mnie tak, ze czułem jego ciepły oddech na moich wargach. Czyżby on chciał mnie... Pocalowac? Nie, nie, nie. Tak nie mogło być. Jak ktoś zobaczy to sie potwierdzi, ze jestem dziwką. Patrzyłem przerażony w jego błękitne teczowki, nie mogłem noc zrobić. W mojej głowie klebily sie tysiące myśli pt. co by było gdyby. Za chwile poczułem jak Biersack bez żadnego ostrzeżenia wpil sie w moje usta. Nie wiem czemu, oddalem ten pocałunek. To było nawet przyjemne, przestałem płakać. Jednak Andy'emu nie wystarczyło tylko to. Jego dłoń powedrowala pod moja koszulkę, delikatnie laskotal moje biodro.

- Zabieraj te łapy! - krzyknalem i odepchnalem chłopaka. Był trochę zdezorientowany. - Nie jestem dziwką, wiec nie mysl sobie, ze możesz mnie tak wykorzystywać! - byłem teraz wkurwiony nie dość, ze na Gerarda to jeszcze na ta osobę, która stała przede mną.
- Frank, ja... Przepraszam. Nie wiem co we mnie wstąpiło. - puścił mnie i odsunął sie o pare kroków. - I nie jesteś dziwka. Nigdy tak o tobie nie myślałem. Przepraszam.
- Uh... Wybacze ci, pod warunkiem, ze to sie nie powtórzy. - uspokoilem sie trochę.
- Obiecuje.

Wziąłem torbę z podłogi i wyszedłem ze szkoły. Nie byłem w stanie dalej patrzeć na to coś, zwane Lindsay, miziające sie z Gerardem. Moim Gerardem. Nie, zaraz... On nie był mój. I nigdy nie będzie. To już sie przerodzilo w obsesje...
Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale przez cały następny dzien lazilem za Gerardem. Kiedy tylko nie było przy nim Ballato, podchodzilem do niego i za nim szedlem. A kiedy już sie odwrócił, zapominalem języka w gębie.

- Dzieciaku, możesz sie łaskawie ode mnie odpierdolic? - warknął.
- Ja... - nie wiedziałem co powiedzieć. Nie sądziłem, ze tak to go zdenerwuje.
- Co "ty"? Cały czas za mną kurwa łazisz. Nie możesz od razu powiedzieć o co ci chodzi?! - krzyknął.
- Prze-przeraszam... - zacząłem sie trząść, a łzy stanęły mi w oczach. Zdecydowanie za dużo plakalem. Zdecydowanie za dużo przez jedna osobę. Już drugi raz w tym tygodniu.
Odwrócilem sie na piecie i pobieglem w stronę wyjścia ze szkoły, zakrywajac twarz dłońmi. Zniszczylem. Zniszczylem chyba jakiekolwiek szanse, by Gerard mnie chociażby lubił. Teraz to już nic nie będzie. Tylko pustka.

***

Szedlem jakaś ciemna alejka, zastanawiając sie, co ja tu właściwie robię. I dlaczego mnie jeszcze nie zgwalcili, naćpali, zabili czy co tam jeszcze... Drogę oswietlala mi jedynie latarnia, stojąca przy obdrapanej ławce. Dalej była tylko ciemna ścieżka, otoczona drzewami. Po cholerę tu przyszedłem? Nic do dobrego z tego nie wyniknie, ale musiałem wiedzieć, gdzie jest Gerard. Skoro on mi nie powie, Bryan na pewno będzie wiedział. Scisnalem banknoty w kieszeni, by upewnić sie, ze jeszcze tam są. Tak, Bryan na pewno będzie chciał jakaś zapłatę. Dochodziła już północ, a dokładniej było za pięć. Usiadlem na ławce. Czekałem i czekałem... Nie było tu żywej duszy. Po dwudziestu minutach wstalem i skierowałem sie w stronę domu.

- Hej. - odezwał sie jakiś męski głos za moimi plecami. - Chyba mieliśmy sie tu spotkać, nie?
- Cześć. - odwrócilem sie. Na ławce siedział teraz wysoki brunet z przydlugimi włosami. Miał piwne oczy. Dobrze go pamietalem z tych, zaledwie kilku, spotkań z nim. Gerd nigdy nie chciał, bym sie z nim widywal. Mówił, ze nie jest to dla mnie bezpieczne.
- To czego chciałeś ode mnie? Tylko mam nadzieje, ze to sensowne i nie tracę na ciebie czasu... - powiedział, kiedy do niego podszedlem.
- Gdzie jest Gerard?
- Nie wiem. - wzruszyl ramionami.
- Wiem, ze wiesz. Powiedz. - wyciagnalem z kieszeni sto dolarów i dałem mężczyźnie.
- Nie chce pieniędzy. - oddał mi papier. - Gerry ci nie mówił, gdzie spieprzyl stad?
- Nie. Muszę wiedzieć, martwię sie o niego. - spojrzałem na Bryana błagalnym wzrokiem.
- No dobra, najwyżej on mi zapłaci... - mruknal pod nosem. Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia o co chodziło, ale chyba nie powienem sie martwić. W końcu Gerard i Bryan byli przyjaciółmi. - Gerry siedzi teraz w Nowym Yorku, New York's Art Academy. Nie wiem czy sie dostał, czy śpi gdzieś pod mostem, czy sie nie zajebal, ale tam jest.
- Dzięki. - zadrżałem na wzmianke o samobojstwie. Znając Gerarda, to było prawdopodbne. Chociaż... Nie, niemożliwe. Przecież jeszcze wczoraj do niego dzwonilem.

Odszedlem bez pożegnania, Bryan tez chyba sobie poszedł.

***

Co za dziecko. Czy ten kurdupel myślał, ze ta jedna rozmowa znaczyla "lubię cię, nie wkurzę sie jak będziesz za mną łazić"? Cały dzien. No, może nie taki cały. Ale każdy moment, kiedy nie byłem z Lynz. Iero za mną chodził jak jakiś cień. Nie odzywal sie, tylko robił sie czerwony. Podobalem mu sie i to było widać. Niby mnie wkurzal, ale jednak... Uroczo sie rumienil. I miał takie ładne, miodowe teczowki. Tylko, ze mnie strasznie wkurzal...
Wszedłem do pokoju i wyjalem telefon. Od paru dobrych godzin próbowałem sie dodzwonić do Mikey'ego. Bezskutecznie. Martwilem sie. Co jeśli poszedł do Bryana? Albo on mi brata naćpał, albo zgwałcił, albo nie wiem co mu jeszcze mogło przyjść do głowy. Bryan to ewidentnie nie było towarzystwo dla Mike'a. Ja sie nie dawałem wykorzystać, ale Mikey jest młodszy, nie zna tak dobrze tego drania jak ja. Jak do niego poszedł, najpierw zabije Bryana, potem Mike'a. Obydwu. Bo przecież on ma zakaz spotkań z tym ćpunem. Po paru próbach dodzwonienia sie do chłopaka, po prostu sie poddalem. Było już późno, wiec przebralem sie w pidzame i poszedłem spać. W nocy poczułem jak czyjeś ciepłe ramiona mnie obejmują, jednak rano nie było przy mnie nikogo...

środa, 16 maja 2012

Part 9.

Nastepny postaram sie stworzyć do wtorku. Jak nie, to środa.
Haha dead!, może i niepotrzebnie Lynz dałam, ale bez niej wszystko byłoby zbyt proste i zbyt szczęśliwe :P. Wybacz.
Drogi Anonimie, tak, to jest frerard, ale wszystko w swoim czasie.
Darsa:*** z Lynz suczy nie zrobię ;D a co do Frania to masz racje, ale tu nie będę
spoilerowac :P
Mithro kochana, nie zostawie tego wątku, bo mi potrzebny <3
Moge już chyba wejść do trumny, bo pewnie mnie zabijecie po tym rozdziale. Seks scen Lynz i Gerarda nie będę opisywać, bo nie umiem. Zreszta, wole frerardy. Jak macie kogoś zabijać to mnie albo Lynz, ew Leto. Gerda oszczedzcie, bo Fronkeh nie będzie miał nikogo do kochania :(. I chciałabym przeprosić cały Echelon co czyta mego bloga za Szynę. Cóż, ktoś zły musiał być.

PS.
Tekst w poprzednim rozdziale to Three Days Grace "Lost in you".



Czyjeś miękkie, delikatne palce muskały mój policzek. Przez zamknięte powieki wdzierało sie światło dzienne, co kazalo mi w końcu sie obudzić. A ja tak nie chciałem. Nie chciałem przerywać tego stanu, tego balansowania pomiędzy rzeczywistością, a snem. Za chwile czyjeś ciepłe wilgotne wargi zetknely sie z moimi. Wtedy miałem potrzebę otworzenia oczu. Tak tez uczynilem. To, co ujrzalem, przeroslo moje najśmielsze oczekiwania. Tuż obok mnie, na moim łóżku, w moim pokoju leżała Lynz. Ta Lynz, która dopiero poznałem. Ta Lynz, jedna z niewielu kobiet, które mi sie podobały. W dodatku nie miała na sobie nic oprócz koldry. Zamrugalem, by sprawdzić czy to przypadkiem nie sen. Nie. Powoli docierało do mnie co sie działo wczorajszego wieczoru. Lindsey przyszła z Ray'em, siedzielismy trochę razem. Było już dosyć późno, kiedy Ray poszedł, a my zostaliśmy sami. Wyciągnęła koks, ćpaliśmy, a potem sie calowalismy... I tak jakoś wyszło, ze chyba spędziliśmy upojna noc sam na sam. Fajnie.

- Witam w świecie żywych. - dziewczyna uśmiechnęła sie czule.
- Na pewno żywych? Nie jestem w niebie? - wyciagnalem dłoń i przeczesalem palcami jej proste czarne włosy.
- Nie, to jeszcze nie teraz. - zasmiala sie pod nosem. - Powiedz mi... - urwala na chwile, jakby dobierała odpowiednie słowa. - Powiedz, wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
- Chodzi ci o to uczucie, jakby przejechała cię ciężarówka?* No wiesz, z taka siła uswiadamiasz sobie, ze kogoś kochasz. Ale ja tam nie wiem, nigdy tego nie przeżyłem. Chociaż nie wykluczone, ze istnieje. - matko boska, co ja gadałem... Nigdy nie kochałem, ale przez te ponad dwadzieścia lat życia nauczyłem sie ładnie kłamać, uwodzić...
- No, takie własnie. Ja wierze, bo mi sie to własnie przytrafiło. - spojrzala mi w oczy. - Kocham cię, Gee.
Nie mogłem w to uwierzyć. Może była nadal naćpana? Nic na to nie wskazywało, wiec mówiła serio. Westchnalem cicho.
- Ja ciebie tez kocham. - na mojej twarzy wymalowal sie uśmiech. Kłamstwo. Nie kochałem. Ale Ballato mi sie podobała, wiec co mi zależy?
- Mówisz prawdę czy tylko tak, żebym była szczęśliwa? - spytała, a jej twarz przybrała poważny wyraz.
- Prawdę, kochanie... - szepnąłem i pochylilem sie nad nią.

Delikatnie ucalowalem jej ciemnorozowe, pełne usta. Ponowilem te czynność kilka razy, po czym polizalem dolna warge Lindsay. Rozchylila usta, dajac mi zaproszenie i tym samym zaczynając namietny pocałunek. Jej dłonie bladzily po moich plecach, aż w końcu wplotla palce w moje włosy, przyciągając mnie bliżej. Calowalismy sie tak dobre pare minut. Zakończyłem to poprzez delikatne pociagniecie jej dolnej wargi.

- Kocham cię. - powtorzylem tym samym szeptem.

Lynz uśmiechnęła sie szeroko. Podniosłem sie do pozycji siedzącej. Trochę zakrecilo mi sie w głowie, jednak po chwili wstalem. Podszedlem do szafy i wyjalem czyste ciuchy.

- Idę pod prysznic, czuj sie jak u siebie. - rzuciłem z uśmiechem i zamknąłem za sobą drzwi do łazienki.

Wszedłem do kabiny i odkrecilem gorąca wodę. Syknalem, kiedy krople zderzyły sie z moja skóra. Za gorąco. Przez jakieś dwie minuty walczyłem z kranem, by ustawić odpowiednia temperaturę. Kiedy mi sie udało, oparlem czoło o wykafelkowana ścianę i westchnalem cicho. Miałem dziewczynę. Ja, biseksualista, który powoli traci zainteresowanie kobietami. No ładnie... Ale przecież wcale nie musiałem jej kochać. Wystarczy pare czulych słowek, pocalunkow i będzie szczęśliwa. A ja będę miał czym sie pochwalić, w końcu Lindsay to nie byle jaka dziewczyna. Już zdążyłem zauważyć, ze wiele facetów wodzi za nią wzrokiem, a teraz była moja. I tylko moja. Wiem, traktowałem ja trochę przedmiotowo. Problem w tym, ze inaczej nie potrafię. Jestem wrakiem, wypranym z emocji draniem, który najbardziej potrafi nienawidzic. Jakoś nic specjalnego nie odczuwalem, kiedy sie calowalismy, kiedy mnie dotykała. Nic. Pozostawało mi tylko mieć nadzieje, ze to sie kiedyś zmieni. Może nie przy niej, ale przy kimkolwiek innym.
Kapalem sie chyba z godzinę, jak nie wiecej. Gdy wyszedłem, na poscielonym łóżku zastalem kartkę.

Wróciłam do siebie.
PS.
możesz sie pożegnać z bokserkami w kratkę i koszulka guns'n'roses <3


Zabrała mi moje ulubione bokserki i jedna z fajniejszych koszulek. Tylko skąd wiedziała? No, nieważne, zapewne jej kobiecy instynkt to podpowiedzial. Pozbylem sie tejże kartki, po czym wysuszylem włosy.
Po chwili bezczynnego siedzenia na materacu podniosłem sie i wyszedłem z pokoju. Szedlem przed siebie, zupełnie nie wiedziałem gdzie mnie nogi poniosą. W sumie moja wędrówka zbyt długo nie trwała, bo po kilkunastu minutach kręcenia sie po kampusie wszedłem do budynku, którym znajdowała sie ogromna sala gimnastyczna. A skoro już tam byłem, wziąłem piłkę do kosza i podszedlem na sale. Było tu pusto, żadnej żywej duszy. Zacząłem kozlowac piłkę, co odbiło sie echem, chyba w całym budynku. To mnie jednak nie zrazilo, w końcu co mi zrobi takie echo? Schizofrenii jeszcze nie miałem. Jedyne co może sie stać to ktoś sie może przypaletac, w co szczerze watpilem. Rzuciłem do kosza. Trafiłem. Nie sądziłem ze po dwóch latach przerwy od treningów będę coś jeszcze potrafił... Po chwili sie rozkrecilem. Rzuty z rozbiegu, dwutaktu, jednoracz. Nie wiem ile tak sie bawilem, ale kiedy zrobiło mi sie gorąco, zrobiłem krótka przerwę. Zdjalem koszulkę i rzuciłem ja na ławkę przy drzwiach. Tu i tak przecież nikogo nie było. Na pewno? Zauważyłem jakaś postać, stojąca przy drzwiach.

***

Stałem na korytarzu na trzecim piętrze, przy schodach. Otworzyłem okno i zapalilem papierosa. Zaciagnalem sie chyba trochę za mocno, bo nieco zakrecilo mi sie w głowie, po czym sie zakrztusilem. W każdym razie, powrocilem do spokojnego rozkoszowania sie nikotyna i oparlem sie na parapecie. Palilem okazyjnie i nigdy u siebie w pokoju. Nie lubiłem jak mi wszystko walilo petami. Niestety, kiedy przychodził Andy, na tym sie zwykle kończyło. A potem pól dnia wietrzenia. W pewnym momencie usłyszałem czyjeś spokojne kroki na schodach. Odwrócilem głowę, by zobaczyć kto to. Serce mi przyspieszylo, kiedy zobaczyłem Gerarda. Pojawiła sie ciekawość, dokąd to zmierzał?
Zaczekałem chwile, aż zejdzie na drugie piętro. Wyrzucilem niedopalek przez okno gdzieś w krzaki obok akademika i jak najciszej podazylem za chlopakiem. Jezu, znam go niecałe dwa dni, nawet nie osobiście, a już wariuje. Z tego sie powoli robi chora obsesja... Ale tym sie będę martwić pózniej. Teraz liczyło sie to, by w jakiś sposób z nim pogadać. Chociaż wolałbym jakieś przyjemniejsze okoliczności niż przylapanie na sledzeniu. Gerard lazil po kampusie chyba bez celu. Ja trzymalem sie w bezpiecznej odległości i tak było dobrze. Mogłem spokojnie patrzeć na jego pośladki, choć wolałbym widzieć jego twarz... Tak czy owak, to dupę miał niezłą. Way ubrany był w obcisle czarne rurki i za duży tshirt w takim samym kolorze. Szedł wgapiony w chodnik, raz po raz podnosil głowę, by sie rozejrzeć. Wiatr delikatnie rozwiewał jego ciemne, rozczochrane włosy. Matko, jeszcze nigdy nie zwracalem aż takiej uwagi na szczegóły. Nigdy nikt mi sie aż tak nie podobał jak on... Szkoda tylko, ze był hetero. Przynajmniej tak mi sie wydawało, bo gej nie rysowalby Ballato. Jest jeszcze nadzieja, ze jest bi. Na te mysl uśmiechnalem sie do siebie. Zaraz potem uświadomiłem sobie, ze czarnowłosy zniknął mi z oczu, a ja stałem przed drzwiami do hali sportowej. Wszedłem do środka i zatrzymalem sie w korytarzu obok sali gimnastycznej. Do moich uszu dostał sie dźwięk, przypominający uderzanie piłki o podłogę. Ktoś tu był. Zerknąłem do sali, a moim oczom ukazał sie obiekt mojego pożądania, o ile tak to moge nazwac. Kozlowal piłkę i rzucał do kosza. Rzut - punkt, rzut - punkt i tak dalej. Stałem tak, wpatrzony w jego osobę. Ja nigdy nie miałem talentu do sportu, nie nadawalem sie do tego. Zreszta, od papierosów i narkotyków niezbyt byłem wysportowany... Chociaż z tym drugim już zerwalem i tylko dostarczam Andy'emu towar.
W pewnym momencie Way podszedł do ławki, stojącej tuz przy drzwiach. Zdjął koszulkę. I tu nie będę oszukiwać, najzwyczajniej w świecie wlepilem wzrok w jego tors. Był szczupły, wysportowany. Na płaskim brzuchu chłopaka delikatnie odznaczal sie umiesniony brzuch. Ideał. Po prostu pieprzony, chodzący ideał, do którego ja nie miałem dostępu. Tak mi sie przynajmniej wydawało.

- Hej. - Way mnie zawolal. Cholera, a co jak wie, ze go sledzilem? Poczułem na policzkach niezbyt przyjemne ciepło. Wychylilem sie zza drzwi.
- Tak? - spytałem cicho.
- Ty jesteś Iero, nie?
- No... Tak. - ręce i kolana mi drzaly. Masakra. - A ty... Gerard, prawda? - to było głupie pytanie, ale nie potrafiłem nic innego z siebie wydusic.
- Ta. Grasz? - rzucił w moja stronę piłkę, która ledwo zlapalem. Nie miałem pojęcia co mam robić. Nie chciałem odmawiać, ale tez nie chciałem sie wyglupic.
- No... Tak szczerze to jeśli chodzi o cokolwiek związanego ze sportem to dupa. Nie umiem. - mruknalem, spuszczajac wzrok.
- E, tam. To proste, spróbuj. - uśmiechnął sie do mnie. Tak pięknie sie uśmiechnął.
- No dobra... - zacząłem kozlowac piłkę. Aż taki niedorobiony to nie byłem, żeby tego nie umieć. Problem był z trafieniem do kosza, ale miałem jeszcze kilka sekund, żeby sie przygotować psychicznie. Podszedlem pod kosz i rzuciłem. Piłka odbiła sie od tablicy i wpadła w ręce Gerarda.
- Nie przejmuj sie, ja tez zwykle nie trafiam. - wzruszyl ramionami. Ta jasne, ja widziałem coś zupełnie innego. Był lepszy pod każdym wzgledem...
- A... Nie przeszkadza ci to, ze grasz z gejem, z męska dziwka? - wypalilem, ni stad, ni z owad.
- Nie, a czemu pytasz? - Way był widocznie zaskoczony tym nagłym pytaniem.
- No bo... Bo wiem, ze Toro ci tak o mnie mówił. A to nieprawda. Pamiętasz tego chłopaka z czwartej klasy, co obsługiwał głośniki na twoim przesłuchaniu? - Gee przytaknal. - No, to Taylor. Na początku roku calowalem sie z nim za jointy. Nawet ze sobą nie spalismy, a on rozpuscil plotke o tym, ze sie puszczam. - poczułem jak łzy zbierają mi sie do oczu. To bolało. Cholernie bolało. W ciagu jednego dnia Tay zjebal mi następne cztery lata życia. Nie miałem życia w szkole. Kiedy gdzieś szedlem sam, od razu mnie wyzywano, bito. Spuscilem wzrok i schowalem oczy za przydluga grzywka. Opanowalem sie po kilkunastu sekundach. Zaraz potem zorientowałem sie, ze na sali jest cisza. Gerard mnie słuchał. Nie sądziłem, ze w ogóle będzie chciał.
- To boli, prawda? - spytał. W odpowiedzi pokiwalem głowa.
- Ja... Ja już pójdę. - wyszedłem szybkim krokiem z sali, unikając spojrzenia Way'a. Kiedy tylko zniknalem mu z oczu, puscilem sie pędem w stronę akademika. Zaczęło sie sciemniac.

Tylko dlaczego akurat wtedy musiałem spotkać koszmar mojego życia? O zgrozo, jeszcze na niego wpadłem. Na Shannona Leto. Poczułem jak jego silna dłoń łapie mnie za koszulkę.

- No, no... Kogo my tu mamy? Pokaz buźkę, Iero. - pociągnął mój podbrodek do góry. - Widzę, ze nie ma już po mnie śladów.
- Odwal sie. - nie próbowałem walczyć, wiedziałem ze to i tak nic nie da.
- ładnie to tak sie zwracać do starszych? - tak, Leto był starszy. I to dużo. Kiblowal na czwartym roku.

Zaraz dostałem pięścią w twarz. Osunąłem sie na chodnik, uderzając w niego ramieniem. Potem cios w brzuch, a raczej kopniecie. Potem kolejne i kolejne. Przestał dopiero wtedy, gdy nie mogłem złapać tchu, przestałem krzyczeć i blagac i litość. Na koniec sie tylko zasmial, mruknal "jebany pedał" i odszedł, zostawiając mnie samego.

***

Wypuscilem piłkę z rak i pozwoliłem, by potoczyla sie po podłodze w sobie tylko znanym kierunku. Usiadlem na ławce. Naprawdę zszokowalo mnie to, co powiedział Frank. Bolało. To go tak cholernie musiało boleć. Otworzył mi tym oczy. W końcu zobaczyłem ile krzywdy kiedyś wyrzadzilem ludziom z mojej szkoły poprzez wyzwiska i pobicia. Ile cierpienia im zadałem... Teraz chciałem sie zmienić. Poukładać życie od nowa. Nie mogłem długo myśleć, gdyż zadzwonił mi telefon. Mikey.

- Gerard, ja już wiem o wszystkim. Czemu nic mi nie powiedziałeś?! - był wkurzony, ale w jego głosie słyszałem tez żal. W końcu przyjaznil sie z Ashem.
- Spokojnie, po prostu wolałem ci o tym powiedzieć osobiście, ale slysze ze Donna to zrobiła za mnie. Pewnie w tym wszystkim jest tylko odrobina prawdy, wiesz, ze mnie nienawidzi. Co ci powiedziała? - oparlem sie plecami o ścianę.
- Ze przylapala cię jak sie z nim pieprzyles, potem go odprowadziles, pocalowales, nawyklinales ja i poszedles sobie. A potem zniknęły twoje rzeczy i jej kasa. Jest niezle wkurwiona.
- Prawda jest taka, ze tylko sie calowalismy, potem go odprowadzilem na dół, pocalowalem i to ONA mnie wyklinala. Poszedłem sobie, w nocy wróciłem, wziąłem rzeczy i kasę. A o swoje pornole sie nie martw, są pod moim łóżkiem. - zasmialem sie cicho.
- Haha, śmieszne... Gdzie ty teraz jesteś? - on raczej nie był zadowolony.
- Nieważne. Ukladam sobie życie od nowa. Przyjade do ciebie i wszystko ci opowiem, ale to jeszcze nie teraz, pa. - rozłączyłem sie. Jednak zanim to zrobiłem, usłyszałem jeszcze "Gerry, do cholery jas--". Mikey na szczęście nie skończył zdania. Nie chciało mi sie za bardzo słuchać jego wyzwisk pod moim adresem. Zwykle mnie to bawiło, ale nie dziś.

Założyłem koszulkę i wyszedłem z budynku. Było już ciemno, ale bez trudu odnalazłem drogę do akademika. Kiedy tylko dostałem sie na czwarte piętro i otworzyłem pokój, padłem na łóżko. W sumie ten cały Iero nie jest taki jak go malują...



*Wymyślone na podstawie cytatu Gerarda "It was like getting hit by a truck" (o Lynz)

poniedziałek, 14 maja 2012

Part 8.

Następny jakoś w środę, bądź w czwartek.
jak widać sie trochę u mnie pozmienialo. I czekam na ocenę, tak lepiej czy jak było wcześniej? :3 No i postaram sie pisać dłuższe rozdziały. Wybaczcie za takie krótkie, ale na ipodzie tego nie widać :P dopiero dzisiaj w komputerze zobaczyłam.
A rozdział ogólnie bez ładu i składu. Tak o. Nie mogłam sie doczekać aż napisze i nagle boink, nie ma weny. Od następnego sie zacznie zabijanie mnie. :P
Dedyk dla Darsy:***, bo miło mi ze będziesz czytać i haha dead!, bo kocham twoje komentarze <3



Rano zostałem obudzony przez budzik. Nic mi sie nie chciało, a wstawanie było ostatnia rzeczą, jaka chciałbym robić. Zwlokłem się z łóżka, przy okazji uważając, by nie zlecieć jak ostatnio. Poszedłem do łazienki, żeby sie choć trochę ogarnąć. 7.30. Miałem pól godziny do lekcji. Super, uwaga bo zdążę. W dodatku nie mam żadnych książek, nie wiem nawet jakie są lekcje dzisiaj. Zrezygnowałem ze śniadania, wrzuciłem jedynie szkicownik, jakiś zeszyt i piórnik do czarnej torby i wyszedłem. 7.55. Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w kierunku szkoły. Hm, trzeba będzie znaleźć panią Natalie. Tuż przy głównym wejściu wisiała gigantyczna kartka z planem lekcji wszystkich klas. Odszukałem wzrokiem rok trzeci, profil wokalny. 8.00-9.00 śpiew z panią Davis, sala 303. Wlazłem leniwie na trzecie piętro. Rozejrzałem sie dookoła. Po jednej stronie, przy ścianie, stały metalowe ciemnozielone szafki. Po drugiej stronie były duże okna. No i oczywiście na korytarzu była "kochana" przeze mnie elita. Nienawidzilem, szczerze nienawidzilem tych rozpuszczonych dzieciaków, które miały wszystko na skiniecie palca. Niby tez kiedyś byłem jednym z nich, jednak... Jednak teraz wszystko sie zmieniło. Nic już nie jest i nie będzie jak dawniej. Kiedy tracisz wszystko z dnia na dzien, zmienia sie twoje postrzeganie swiata i ludzi, z którymi kiedyś sie zadawales. Nie ma. Już nic nie ma. Oparlem sie o którąś z szafek i spojrzałem na tych ludzi. Było okej, czekałem sobie sam na dzwonek, nikt sie mnie nie czepiał. Jedynie niektórzy zjeżdżali mnie wzrokiem, ale ja nie byłem dłużny i odplacalem im tym samym. Niestety, wszystko co dobre, szybko sie kończy.

- Hej, jesteś tu nowy? - spytał chłopak z afro. Własnie otwierał szafke obok mnie. Spojrzałem na niego i zaraz odwrócilem wzrok. Wyglądał jakoś na mój wiek.
- Ej, odezwij sie~ - powiedział po chwili ciszy. - Jestem Ray. Ray Toro. A ty?
- Odwal sie. - mruknalem i odwrócilem sie plecami do Ray'a. Chciałem odejść, ale złapał mnie za ramię. Nie wiem czemu, ale było w nim coś takiego, co nie pozwalało mi tak po prostu sobie pójść. Zmierzylem go wzrokiem. Nie wyglądał na takiego, co by tylko dbał o kasę.
- Gerard Way. - odpowiedziałem. - Ym, i tak, jestem tu nowy. Trzeci rok, wokal. - dodalem po chwili, kiedy tylko zauważyłem spojrzenie Toro pt. "a może by tak coś jeszcze?"
- No to miło mi poznać, tez jestem na trzecim, ale na gitarze. - uśmiechnął sie serdecznie. - Pani Natalie już cię polubila. Nawet bardzo.
- Hm, super. - mruknalem. - Niezbyt kręcą mnie romanse z nauczycielkami.
- To dobrze, bo Alan by sie nie pozbieral... - chłopak westchnal.
- Chodzi ci o tego faceta od gitary?
- Tak, to mój kumpel. - wzruszyl ramionami.
Nie odpowiedziałem. Nie miałem za bardzo ochoty sie odzywać.
- Znasz tu już chociaż trochę ludzi? - usłyszałem po chwili pytanie.
- Oprócz ciebie i nauczycieli to nie. Ale niezbyt mnie to interesuje.
- Daj spokój, nie wszyscy są tu tacy, jak myślisz. - poklepal mnie po ramieniu i odszedł w stronę klasy. Zaraz na całym korytarzu zabrzmiał dzwonek.

Stałem jeszcze chwile pod ściana i wypatrywalem pani Davis. Kiedy tylko sie zjawiła, od razu kazała mi zostać po lekcji. Na przerwie zostałem obladowany wszelkiego rodzaju regulaminami, planami lekcji, kalendarzykami i tak dalej. Musiałem tez wybrać dodatkowe przedmioty. Kiedy wychodzilem z klasy, spotkałem Ray'a.

- Następna historia sztuki, chodź, zaprowadze cię.
- Skąd to wiesz? - spytałem, nieco zdziwniony.
- Bo mamy ja razem. Niewiele osób na to chodzi, wiec mamy łączone z pierwszym rokiem. Chodź. - skinął na mnie głowa.
Poszlusznie podazylem za chłopakiem. Nie było po co sie nawet kłócić.
Po drodze przybył piątkę z jakaś czarnowlosa dziewczyna. W sumie ładna była. Nawet bardzo.
- O, hej, Gee~ - przywitala sie ze mną. - Jestem Lindsay, ale możesz mi mówić Lynz.
- Hej... Ray ci już pewnie o mnie mówił, nie?
- Chyba sie nie gniewasz? - spytał Toro z uśmiechem.
- Jasne, ze nie.
- Ja już lecę, do zobaczenia po szkole - pomachala mi i zniknęła w tłumie.
Ruszylismy dalej, po jakiś dwóch minutach byliśmy pod sala nr 115, na parterze. Przy oknie stała jakaś grupka wzajemnej adoracji.
- Kto to? - spytałem chłopaka z afro.
- Szkolna elita. Najbogatsze dzieciaki. I homoseksualne. Ten niski, w środku to Frank Iero z pierwszego roku. Męska dziwka, puszcza sie podobno za wszystko - kasę, dragi, albo dla samej przyjemności. Nie wiem, nie korzystalem z jego usług. Ten wyższy, Andy Biersack, diler, trzeci rok. Jeden z niewielu ma czysty towar. Odkąd przestałem cpac, nie gadam z nim. Czarnowlosa to Amy Lee, lesbijka, właściwie nic nie mówi. Rozmawia tylko z przyjaciółmi z tejże grupki. No i ostatnia, rudowlosa szkolna gwiazda, Hayley Williams. Nie będę ci o niej opowiadać, bo zapewne w ciagu paru dni będziesz wiedzieć wszystko. No i obie dziewczyny z pierwszego roku. - wytłumaczył mi.
- Czy ty tu wiesz wszystko o wszystkich? - potakiwalem głowa, słuchając go i na koniec zadałem to pytanie.
- No. Tak można powiedzieć. - wzruszyl ramionami i wszedł do sali.

Profesor powiedział mi, bym usiadł przy tym kurduplu Iero. Cóż, niezbyt byłem zadowolony. Niezbyt dobre wrażenie zrobiło na mnie to, co powiedział Ray, ale... Ale ten chłopak wyglądał tak samotnie. Tak, wiem, to głupie ze tak myśle o jakiejś męskiej dziwce. Ludzie robią rożne rzeczy z rozpaczy, w pogoni za jakimś szczerym uczuciem. Odgonilem od siebie te myśli. Założyłem słuchawki i wyjalem szkicownik i ołówek. Zacząłem tak bez sensu kreslic jakieś linie. O niczym nie myślałem, tylko wsluchiwalem sie w muzykę.

Somehow I found
A way to get lost in you
Let me inside
Let me get close to you.
Change your mind
Or get lost if you want me too
Somehow I found.
A way to get lost in you.


Nie minęła minuta, a te wszystkie kreski zaczęły układać sie w całość. W idealna całość. Spod mojej ręki własnie wychodził portret Lynz. Widziałem ja tylko raz, ale to nie przeszkodziło mi w być starannym, w odwzorowaniu rzeczywistości. W próbie jak najdokladniejszego odwzorowania rzeczywistości.

****

Stałem przy oknie, jak zwykle sie nie odzywajac. Tradycyjnie udawalem, ze słucham moich "przyjaciół", potakujac na niektóre ich słowa. Żałosne. Ja byłem żałosny, ze sie z nimi zadawalem. Nic do nich nie czułem, żadnej więzi. Chociaż, to chyba nie jest ani ich, ani moja wina. To wszystko przez moich pieprzonych rodziców, przez to jak mnie traktowali. Nie potrafiłem nic czuć. Oprócz nienawiści. Nienawiścią zastepowalem, wyrazalem wszystkie uczucia, których nie znałem. Miłość, przyjaźń, radość. Powoli podniosłem głowę, by spojrzeć na te ludzkie istnienia, zbierajace sie w korytarzu. I jedna jedyna osoba przerwała moje rozmyslania. Jakiś wysoki czarnowłosy chlopak. Nie widziałem go tu wcześniej, a Taylor mówił, ze jak zawsze był technicznym przy przesłuchaniu. Taylor... Po co ja z nim właściwie rozmawiałem? Po zdarzeniu na początku roku nie powienem nawet zaszczycic go swoim spojrzeniem. Ale jakoś tak wyszło, ze nie potrafiłem wszystkiego miedzy nami zerwać. Z tego co słyszałem, chłopak pięknie śpiewał. Podobno na przesłuchaniu było Stairway to Heaven... Nigdy nie podobały mi sie covery Zeppelina, ale chciałbym to usłyszeć.
Ten nowy miał blada cerę, ale tak naturalnie blada, nie ze strachu. Wysoki, chudy. I te kruczoczarne włosy w nieladzie... W pewnym momencie zorientowałem sie, ze normalnie sie na niego gapie. A Toro coś mu opowiadał i delikatnie wskazywał głowa na mnie i osoby obok mnie. Poczułem lekkie ciepło na policzkach, zarzucilem kaptur czarnej bluzy na głowę, wziąłem torbę i prawie wbieglem do sali.
Zająłem miejsce w ostatniej ławce. Zawsze siedziałem sam, co znaczyło ze bardzo możliwe, iż On siadzie obok. Kąciki moich ust mimowolnie podjechaly do góry. Co mi sie stało?
- Way, siadz tam gdzie wolne miejsce. Na przykład obok Iero, tam z tylu. - powiedział profesor.
Way. Ciekawe jak ma na imię. Czarnowłosy niechętnie opadł na krzesło obok mnie. Wyciągnął z torby szkicownik i ołówek. Zauważyłem, ze uroczo unosi prawy kącik ust do góry, gdy mówi, kiedy odpowiedział na wywołanie jego nazwiska przez nauczyciela, sprawdzajacego listę. Gerard Way. Ładnie.
Wykład sie zaczął, a Gerard założył słuchawki na uszy i poczal coś szkicowac. Raz po raz na mnie zerkal katem oka, albo mi sie tylko wydawało. Szczerze, to gdzieś w głębi duszy chciałbym, by była to prawda. Patrzyłem mu przez ramię. Boże, jak on pięknie rysowal... Ręce delikatnie mi drzaly, a w brzuchu czułem jakby coś chciało mi wywiercic ogromna dziurę od środka. Nie miałem pojęcia co sie ze mną dzieje i dlaczego tak reaguje na jego obecność... Chyba mi sie podobał. Całkowicie zatracilem sie w jego postaci. Żadne słowa profesora do mnie nie docierały. Nic do mnie nie docierało. Liczył sie tylko i wyłącznie on. Przez następne 20 minut lekcji dokładnie mu sie przyglądalem. Miał szarozielone teczowki, długie czarne rzęsy i bladorozowe usta. Jego wargi były lekko rozchylone, twarz Gerarda wyrażała skupienie. Długie szczupłe palce trzymały ołówek. Zawzięcie coś rysowal. Popatrzylem kolejny raz. Dziewczyna. A dokładniej Lindsey Ballato. Zajebiście. Czyli ja już nie mam u niego szans. Kiedy tylko w klasie rozlegl sie dźwięk dzwonka, oznajmiajacy przerwę, Way zerwał sie z krzesła niczym oparzony i szybkim krokiem wyszedł z sali. Zniknął mi z oczu, zostawiając mnie samego ze swoimi myślami.

piątek, 11 maja 2012

Part 7.

Nie było mnie i nie było, ale wróciłam! Co prawda jest późny piątek, ale piątek i obietnicy z rozdziałem dotrzymalam. Już niedługo koniec nudy i Frank będzie :3 Ale już sie zamykam i daje rozdział.


- On mi sie nie podoba. - odezwał sie mężczyzna, siedzący przy dużym stole w pokoju nauczycielskim. Robert Dobbs. On rzadko kiedy kogoś lubił, a Gerard zasłużył na miano "wroga od pierwszego wejrzenia".
- Co ci takiego w nim przeszkadza? Chłopak ma piękny głos, ma wielki talent i umie go wykorzystać. - Natalie się rozmarzyła na samo wspomnienie o Gee. Podobał jej się tylko z głosu, ale z twarzy tez.
- Dzieciak chce spełniać marzenia, zresztą nadaje się do tej szkoły. Jest dobry. - mruknęła dyrektorka. Jej zdanie na szczęście najbardziej się liczyło, zaraz potem, niestety, Dobbsa. - A ty, Alan? Co o nim sądzisz?
- E, ja tam nie wiem. Nie znam się, ale mi sie podobało. Miło sie go słucha. - Travis nie znał sie na śpiewie, za to w grze na gitarze był wybitny. Poza tym był najmniej ogarnietym nauczycielem w całej szkole. I najbardziej szczerym.
- No to wychodzi nam trzy na tak i jeden na nie. Przegrales, Rob! - Natalie sie ucieszyła i pokazała Robertowi język. Strasznie zależało jej na gerardzie.
- To ja mu powiem, idę zadzwonić~! - wyszła z pokoju.

***

Uchyliłem powieki i rozejrzałem się po pokoju. Lezałem na podłodze, plecy mnie niemiłosiernie bolały. Nie pamietalem kiedy zasnąłem. Właściwie, nie pamietalem nic od momentu, w którym wciagnalem działkę. Nic. Podniosłem sie do pozycji siedzącej. Zakrecilo mi sie w głowie. Wstalem i wziąłem prysznic. Sam nie wiem ile czasu stałem pod gorącym strumieniem wody. Myślałem. Myślałem, skąd wzięła sie we mnie ta wczorajsza wściekłość. Teraz zostało mi tylko czekać. Czekać na ten pieprzony telefon. O ile w ogóle kiedyś zadzwoni. Jak nie, sprawa była prosta. Nie miałem gdzie iść, nie miałem już nic. Nic i nikogo. W razie wypadku, jeśli by nie zadzwonili, zawsze moge skoczyć z mostu. Albo sie powiesic. Albo z wierzowca zeskoczyć. Ewentualnie sie zacpac. Ale do tego trzeba dużo narkotyków, czego ja nie posiadalem. Póki co, nic jeszcze nie dzwonilo, nie minęła nawet doba. Wyszedłem z łazienki i ubrałem sie, nucąc Basket Case Green Day'a. Po chwili dotarło do mnie, dlaczego to śpiewam. Dzwonił mój telefon, własnie taki miałem dzwonek. Skończyło sie na pierwszym Sometimes my mind plays tricks on me. Rzuciłem sie, by odebrać, jednak nie zdążyłem. Na ekranie wyświetlały sie cztery nieodebrane połączenia od jakiegoś nieznanego numeru. Pierwszy na myśl przyszedł mi Bryan. Tylko po cholerę by dzwonił? Może jednak mnie przyjęli do szkoły? Kto wie... Poczekałem piec minut, może zadzwonią znowu. Nic. Westchnalem i wcisnalem zielona słuchawkę, by oddzwonic. Po trzech sygnałach odebrała jakaś młoda kobieta.

- Gerard Way? - spytała uradowana.
- Tak... - odpowiedziałem niepewnie. Ciekawe kto to, bo na panią James mi to nie brzmi.
- Jestem Natalie Davis, pamiętasz mnie z przesłuchania, nie? - przedstawiła sie. Była radosna, wiec raczej sie dostałem. Ale wolałem nie cieszyć sie na zapas.
- Tak, pamietam.
- No, to ja dzwonię, żeby ci powiedzieć, ze tam tam tam... - przerwała na chwile, a mi serce zaczęło bić szybciej. - Masz stypendium! Od dzisiaj jestem twoja wychowawczynią, Gerard!
- Jak...? - uśmiechnalem sie. Cholernie sie cieszyłem. Udało sie. Udało mi sie!
- No normalnie. Przyjdz dzisiaj, żeby odebrać kluczyk do pokoju od pana Mike'a. To ochroniarz w akademiku, myśle ze sobie poradzisz, bo ma pokój zaraz przy wejściu. Do zobaczenia jutro~ - rozlaczyla sie.

Nie mogłem uwierzyć, ze to sie dzieje. W podskokach zbieralem wszystkie rzeczy i wrzucalem je do torby, podspiewujac rożne debilne piosenki. W sumie ze mnie był debil. Żeby wszystko rzucić, wyjechać i postawić całe życie na jedna kartę, za jedno marzenie... Ale byłem szczęśliwym debilem. Najszczęśliwszym na świecie. Zarzucilem torbę na ramię i wybieglem z hostelu. Zatrzymał mnie jednak krzyk recepcjonistki, ze nie zapłaciłem. Wróciłem sie, nieco wkurzony, bo własnie zepsuła mi taki piękny moment, było prawie tak jak filmach... Zapłaciłem i znów wybieglem. Mało co sie nie pozabijalem w drodze do akademika. Przywitalem sie z facetem przy bramie, po czym wpadłem do budynku mieszkalnego i zapukalem do okienka przy drzwiach.

- Słucham? - otworzył je starszy pan. Zapewne Mike.
- Ja po kluczyk do pokoju. Gerard Way. - mruknalem. Jakoś mnie jego spojrzenie przerazalo. Takie "wiem co robisz i co będziesz tu robił".

Otrzymałem kluczyk z różowym breloczkiem z numerkiem 435. Czwarte, ostatnie piętro, jak wynikało z tabliczki przy windzie. Miło... Nacisnalem guzik i zaczynałem na windę. Nie minęło pól minuty, a już wbiegalem po schodach. Nie miałem teraz w ogóle cierpliwości. Musiałem jak najszybciej sie znaleźć w pokoju. Otworzyłem drzwi i wszedłem do pokoju. Zamknąłem je od środka. Rzuciłem bagaż na podłogę i padłem bezwiednie na łóżko. Boże. Dostałem sie do szkoły dla elity. O ironio, moim największym marzeniem była własnie ta szkoła, a jednocześnie gardzę elitą... Westchnalem. Teraz już nie cieszyłem sie tak bardzo, bo uświadomiłem sobie, ze każdy dzien spędzać będę w towarzystwie tych pieprzonych rozpuszczonych, bogatych dzieciaków. Cóż... Przecież nie muszę ich lubić. Ale chyba muszę sie przyzwyczaić.
Ostatnio miałem straszne huśtawki nastrojów... Albo efekt uboczny prochów, albo jestem w ciąży.