sobota, 26 maja 2012

Part 12.

z braku lepszego zajęcia i jakichkolwiek chęci do życia, czyli niechcenia, wstawiam dzisiaj, a nie jutro.
Już połowa i wielkimi krokami zbliża sie frerard <3 Rozdział niezbyt ładny, nawet hejcę sama siebie za niego, ale tak miało być. Wybaczcie, następny już ładny będzie.

Darsa:*** tu chodzi o to, ze Gerard nigdy nie kochał, potrafi tylko wykorzystywać, a Frank nie wie jak to jest kochać, bo nikt go jeszcze nie kochał i nie pokazał mu jak to jest. Mam nadzieje, ze teraz zrozumiesz xD
Franiowa hipiska, lepiej bym tego nie ujęła xDi chyba jednak miałas racje, co do tego, ze Gerard sie puszcza xD nie, nie wydaje ci sie, pisze dłuższe :3
War machine, Lynz już sobie wychodzi <3
Swoją droga, ciekawa jestem czy ktoś zgadnie jakie dwie piosenki Gee zaśpiewa <3
Następny we wtorek.



- Przyszedłem po zapłatę. - oznajmił wysoki brunet, stojący w drzwiach mojego pokoju.
- Co?!
- No, zapłatę, nie słyszałeś? - powtórzył.
- Za co niby? Przecież zapłaciłem ci za przywiezienie mnie tu - o co mu do cholery jasnej chodziło?
- Nie, nie o to chodzi. - mruknal. - Zapłata za brata twojego.
- Co mu kurwa zrobiłeś? - warknąłem. Nie darowalbym Bryanowi, gdyby Mikey ucierpiał. O nie. Miałem ochotę rzucić sie na niego z pięściami, ale zaczekalem aż odpowie.
- Nic. Chciał wiedzieć, gdzie jesteś, a ty wiesz, ze informacje nie są u mnie za darmo. - wyszczerzyl sie w bezczelnym usmieszku. - Nie martw sie, nic mu nie jest. - dodał zaraz.
W mgnieniu oka Bryan pchnął mnie na ścianę, zatrzaskujac noga drzwi.
- To jak, pedałku, zapłacisz mi...? - niemalże wyszeptal do mojego ucha.
- Zapomnij. - mruknalem.
- Widzę, ze ty chcesz zapomnieć o swoim bracie... - powiedział to głosem seryjnego mordercy, szaleńca, który za jedna noc gotowy jest zabić. Ciarki przeszły mi po plecach, wiedziałem, ze Mikey'emu może sie coś stać, jeśli odmowie.

Nie powiedziałem nic, stałem tylko przy tej pieprzonej ścianie, mając nadzieje, ze przyjmie to jako zgodę. I tak tez sie stało. Odwrócilem głowę, by nie patrzeć w twarz tego drania. Głupi byłem, ze nazywalem go kiedyś przyjacielem. Teraz jednak nic nie moge zmienić. Zacisnalem zeby, kiedy poczułem delikatne pocałunki na szyi, a potem obojczyku. Brzydzilem sie. Brzydzilem sie samym sobą, ze w ogóle tak sie dałem. Niestety, w przeciwnym wypadku coś mogło sie stać Mikey'emu, a tego bym sobie nie wybaczyl. Przecież byłaby to tylko i wyłącznie moja wina. Nie dość, ze go nie dopilnowalem, to jeszcze odmowilbym zapłaty za niego? Chyba gorzej by byc nie moglo. Zreszta, nawet nie chciałem myśleć, co by było gdyby... W najlepszym wypadku Bryan pewnie naćpałby Mike'a i pobił, bądź zgwałcił.
Do rzeczywistości przywolal mnie brunet, rzucając mnie na łóżko. Zdarl ze mnie koszulkę i brutalnie wpil sie w moje usta. Nie odwzajemnilem. Nie chciałem. Jednak zaraz zostałem za to spoliczkowany. Mój oddech przyspieszył, ale nie z podniecenia, tylko ze złości. Ze strachu. Palący ból rozszedl sie po całym moim prawym policzku.
- Współpracuj, albo będzie bolało... - wyszeptal mężczyzna, po czym liznął płatek mojego ucha.
Następny pocałunek został odwzajemniony. Zacisnalem powieki. Po jaka cholerę na wszystko sie godzilem? Nie chciałem żeby Mikey cierpiał, wolałem wziąć wszystko na siebie. Dłoń Bryana powedrowala do moich sutkow. Zaczął drażnić jeden z nich. Jeknalem. Nie podobało mi sie to, ale nie potrafiłem opanować reakcji mojego ciała na te pieszczoty. Za chwile poczułem język Bryana na mojej klatce piersiowej. Schodził coraz niżej, przez brzuch do podbrzusza. Zagryzlem warge, by nie wydawać z siebie żadnych dźwięków. Moja męskośc zesztywniala, a Bryan zasmial sie pod nosem. Patrzył jak wije sie w spazmach rozkoszy, starając nie wydawać z siebie żadnych westchnien czy jeków. Nie podobało mi sie, ale moje ciało mówiło coś innego. Obrzydliwe. Brunet rozpial moje spodnie i jednym szybkim ruchem ściągnął je, razem z bokserkami. Ze swoimi zrobił to samo. Polizal moja męskośc. Nie potrafiłem sie powstrzymać, z moich ust wydobył sie kolejny jęk.
Przewrocilem sie na brzuch, by nie patrzeć temu skurwielowi w twarz. Poczułem jak przejeżdża palcem po moim kregoslupie. Moje ciało, chcąc, nie chcąc, wygielo sie luk.

- Podoba ci sie, co~? - mruknal złośliwie, pieszczac dłonią mój brzuch.
- Pierdol sie... - warknąłem, oddychajac cieżko.

Bryan wsunal mi palce do ust. Poslusznie je poslinilem, wiedząc, ze w ten sposób oszczedze sobie choć trochę cierpienia. Nie trwało to długo. Zaraz potem jego dłoń zjechala na moje pośladki. Wsunal we mnie jeden palec, potem dwa kolejne. Jeknalem z bólu. Za szybko. Zdecydowanie za szybko. Rozciągał mnie dosyć krótko, po czym bez żadnego uprzedzenia wszedł we mnie, nie przejmując sie tym, ze ani trochę nie jest delikatny. Tym razem jęk przerodził sie w krzyk. Krzyknalem z bólu, złości, rozgoryczenia i niechęci do samego siebie. Brzydzilem sie sobą. To nie Iero, tylko ja byłem dziwka. Najpierw śpię z dziewczyna, do której nic nie czuje, a teraz dobrowolnie oddaje sie temu skurwielowi w ramach zapłaty. Żałosne. Jeczalem i coraz bardziej wbijalem paznokcie w przescieradło, kiedy on sie we mnie poruszał. Robił to szybko i brutalnie, co zaowocowało moimi łzami. Nie było przyjemnie. Nie odczuwalem nic, prócz bólu. Zarówno fizycznego jak i psychicznego. W pewnym momencie ręka Bryana znalazła sie na moim czlonku. Ścisnal go i zaczął masowac. Jeczalem coraz głośniej, aż w końcu moim ciałem zaczęły targac silne dreszcze. Wygialem sie w luk i odchylilem głowę do tylu. Krzyknąłem po raz ostatni, a z mojej męskości wytrysnela biała ciecz. Opadlem na poduszki, nadal wzdychajac. Brunet wykonał jeszcze pare brutalnych pchnięc i doszedł we mnie. Ohyda. Wysunal sie rownież nie przejmując sie tym, co czuje. Stlumilem wrzask, wtulajac twarz w poduszkę. Nie chciałem, by Bryan widział moje łzy. Nie chciałem, by cieszył sie tym, jaki jestem słaby.
Po chwili usłyszałem trasniecie drzwi i wodę, lecaca z prysznica.
- Jasne, czuj sie jak w pierdolonym domu, sukinsynu. - mruknalem. Zawinalem sie w koc i ułożyłem na łóżku. Uważnie obserwowałem Bryana, gdy sie ubierał. Na pożegnanie poslalem mu wrogie spojrzenie, na co on odpowiedział uśmiechem i wyszedł.

Rano, chcąc, nie chcąc, wstalem do szkoły. Miałem nadzieje, ze zobaczę Franka. Głupi byłem, bo przecież sam kazalem mu siedzieć w szpitalu. Potrzebowałem sie komuś wygadac i miałem cicha nadzieje, ze może jednak zwial stamtąd. Niestety, nie było go. Nie miałem z kim porozmawiać, nie miałem nikogo kto by mnie zrozumial. Ray nawet nie wiedział o mojej orientacji. Prawda, był tolerancyjny, ale nie wiem czy nie odwróciłby sie ode mnie, gdyby tylko usłyszał co wczoraj zaszło. Tak wiec nie rozmawiałem z nikim. Czasem potakiwalem na coś, nad czym rozwodzil sie Ray, ale poza tym byłem cicho. Byłem cicho i pisałem. Bazgralem coś, co nie wiem czy zasługuje w ogóle na miano piosenki. Tak, o, pod wpływem natchnienia i emocji. Ostatnią lekcja był śpiew. Pani Natalie jak zawsze wlepiala we mnie te swoje zielone oczęta i kokieteryjnie bawiła sie długimi ciemnorudymi włosami, by przykuc moja uwagę. Przykro mi, jej trudy poszły na marne. Śmiałem sie tylko pod nosem, bo rzeczywiście dosyć zabawnie to wyglądało.

- Zaczekajcie chwile! - powiedziała, gdy zadzwonił dzwonek. - Już niedługo odbędzie sie 35-lecie naszej szkoły, co znaczy, ze trzeba przygotować sie do występów. Zgłaszać sie można dobrowolnie, jednak obowiązkiem jest to dla uczniów, których wyznacze. W tym wypadku jest to jedynie pan Way. Reszta może iść, a Gerard zostaje. - uśmiechnęła sie i gestem ręki wskazała klasie drzwi. Podszedlem do jej biurka.
- Masz już jakiś pomysł, Gee? - nie lubiłem kiedy mówiła tym przeslodzonym głosem. I jeszcze zwracała sie do mnie "Gee". Fuj.
- No... Mam pare swoich piosenek, o ile można je nazwac piosenkami. - mruknalem.
- Pokaz mi. - wyciagnalem czarny, dosyć zmaltretowany zeszyt. Kobieta przegladala go uważnie. - A która chciałbyś zaśpiewać? - spytała po chwili.
- Jeszcze nie wiem, ale chyba ta. - wskazalem na stronę z dzisiejsza data. - Wlozylem najwiecej emocji w jej pisanie i myśle, ze jest najlepsza. - powiedziałem cicho i uśmiechnalem sie delikatnie.
- Dobra, to wybierz jeszcze jedna i jutro pogadamy, okay? - puściła mi oko i pozbierała swoje rzeczy z biurka.
- Dobrze, proszę pani.
- Mów mi po prostu Natalie. - wyszedłem razem z nią z sali i skierowałem sie w stronę pokoju Lynz.
Jej tez nie było w szkole, znając życie, leżała w łóżku na kacu. Albo cały dzien ćpała. Zapukalem do drzwi.

- Kto tam? - odezwał sie głos z pokoju.
- To ja, Gerd. - oparlem sie ramieniem o drzwi.
- Właź, otwarte jest. - westchnalem cicho i wszedłem do pokoju. Lindsay siedziała na łóżku w mojej koszulce i krótkich szarych spodenkach.
- Ja tu właściwie tylko na chwile. - mruknalem.
- Coś... Coś sie stało? - zapewne z mojego tonu wywnioskowala, ze nie przyszedłem z żadna dobra wiadomością. Prawda, nie miałem dobrych wieści, bynajmniej nie dla niej. W oczach dziewczyny pojawił sie cień paniki.
- Bo wiesz... My nie możemy być dłużej razem. - patrzyłem na nią uważnie. Teraz panika sie nasilila, ale doszło do tego tez coś, jakby... Jakby była zawiedziona.
- Dlaczego?
- Zbyt późno zrozumiałem swoje uczucia. Przepraszam. - spuscilem głowę w dół, w przepraszajacym geście. Zaraz jednak podniosłem wzrok.
- Czyli klamales wtedy. - pytanie to nie było, dziewczyna to stwierdziła.
- Nie powiem tak, ani nie powiem nie. Nie wiedziałem, ze to sie tak potoczy. Nie możemy być razem z jednej, prostej przyczyny. Jestem gejem, przykro mi. - uśmiechnalem sie do czarnowlosej i ewakuowalem sie z pokoju przed wybuchem jej złości. - A koszulkę możesz zatrzymać. - rzuciłem, wychodząc.

Wolność. W końcu byłem wolny i, co najważniejsze, nie musiałem udawać. Pomylilem sie. Popelnilem błąd, zaczynając to wszystko. Owszem, przez pierwsze dni było fajnie, ale potem to całe posiadanie dziewczyny przestało mnie kręcić. Tak, była ładna. Tak, wszyscy mi zazdroscili. Nie, nie byłem szczęśliwy. Czułem sie jak pies na uwięzi. Nie rob tego, nie rob tamtego, bo będzie zazdrosna, bo sie wkurzy. Masakra. Zreszta, związek z kobieta to nie dla mnie. Niezbyt je rozumiem, po prostu. No i nie pociągają mnie tak, jak mężczyźni. Wszedłem do swojego pokoju i poszukalem papierosów w torbie. Jakoś tak zachcialo mi sie palić. Niby robiłem to okazyjnie, ale paczkę fajek zawsze miałem przy sobie. Siadlem na parapecie, otworzyłem okno i zapalilem. Siedziałem tak bóg wie ile, zdążyło zrobić sie ciemno. Leniwie wstalem i nastawilem wodę na kawę. Było późno, nie będę spał w nocy, ale musiałem. Wypilem moje kofeinowe cudeńko, wypalajac kolejnego papierosa. Przyjemnie. Tak siedzieć przy oknie, palić, pic kawę i nie myśleć o niczym. Wpatrywac sie w niebo, które miało kolor granatowy z domieszką rozu i blekitu. Piękne. Zaczęły sie na nim pojawiać pierwsze gwiazdy, a ja przypomnialem sobie, co działo sie mniej wiecej dwadzieścia cztery godziny temu. Za dobrze to wszystko pamietalem. Za dobrze pamietalem ten dotyk, ból i moje łzy. Obrzydliwe. Czułem i nadal czuje odrazę do samego siebie, ale nie miałem wyboru. W przeciwnym wypadku Bryan zrobiłby to, a może coś jeszcze gorszego, mojemu bratu...
Moje rozmyslania przerwalo pukanie do drzwi. Znowu kogoś przywialo o tej porze? Serce zaczęło mi lomotac ze strachu na sama mysl, ze Bryan wrócił. Powoli podszedlem do drzwi i je uchylilem. Kamień spadł mi z serca, kiedy zobaczyłem Ray'a, co poskutkowalo głośnym odetchnieciem z ulga.

- Co jest? - spojrzał sie na mnie podejrzliwie.
- Nic, nic... Właź. - zaprosilem go do środka. Toro usiadł na moim łóżku i zerknął na mnie poważnie.
- Kawy? - spytałem, dopijajac swoją.
- Nie, dzięki. Zerwales z Lynz, prawda? - splotl ręce na klatce piersiowej. Nie był zbyt zadowolony, przeze mnie musiał wysluchiwac jej napadów złości, mieszanych ze smutkiem.
- No, tak. Jestem gejem, to chyba bez sensu, żebym był z kobieta. Zreszta, nie kochałem jej. - wzruszylem ramionami. - Mam nadzieje, ze nie stracę cię przez to. - dodalem zaraz, nieco zmartwiony.
- Nie bój sie. Mi to wisi czy z ciebie gej, czy bi albo hetero. Jesteś moim przyjacielem i za ciebie dałbym sobie rękę uciąć. - uśmiechnął sie. - Tylko nie podoba mi sie, ze ją tak oklamales.
- Boże no... Nie myślałem ze to wszystko sie tak potoczy. Myślałem, ze jestem w stanie być z kobieta, bo Lindsay mi sie podoba. Ale nic do niej nie czuje.
- No, nieważne... W każdym razie musiałem do kogoś pójść, bo myślałem, ze pierdolnę z Lynz. - mruknal. - A samemu nie chce mi sie siedzieć.
- Ej, myślisz, ze kiedyś jeszcze sie do mnie odezwie? - spytałem.
- E, przejdzie jej kiedyś. O ile nie będziesz sie obnosic ze swoją orientacją i nie będziesz mieć chłopaka. - zasmial sie. - Tak serio, to możliwe, ale wątpię. Nie jest zbyt tolerancyjna, szczególnie kiedy zżera ja zazdrość.
- Oj tam. Prawdę mówiąc, niezbyt dobrze ja znam, wiec co mi zależy. - machnalem ręka.

Naprawdę, niezbyt zależało mi na takiej osobie. Nie znałem jej za bardzo, wiec czym miałem sie przejmować? No, może tym, ze szybko tracę osoby, które mogłyby być mi bliskie. Chociaż, Ray cały czas przy mnie był, bez względu na Lynz, wiec było dobrze. I nawet polubilem Franka. Tyle wystarczy. Chlopak z afro na głowie został u mnie na noc. W końcu wypił kawę i nie spalismy, tylko gadalismy o rożnych bzdetach.

- A w ogóle, to słyszałem, ze masz występować na świecie szkoły. - uśmiechnął sie, zaczynając nowy temat.
- Tak, a co?
- Masz już coś?
- Mam, ale muszę jeszcze skomponowac muzykę, wiesz, moje twory. - uśmiechnalem sie delikatnie.
- No to wiesz, co to znaczy? - puścił mi oko. - Co ci potrzeba, bo jednego gitarzystę masz.
- Rozumiem, ze nie mam wyboru? - zasmialem sie. Tak, lubiłem te stronę Ray'a. "Chcesz czy nie, ja i tak wiem lepiej".
- Nie.
- No to jeszcze perkusja, bass, druga gitara i chórki.
- Masz już chórki. Perkusję i bass zalatwie ci jutro. - uśmiechnął sie szeroko.
- Spiewasz?
- No, śpiewam. Watpisz? - tu zaczął parodiowac jakaś operę. Obydwoje wybuchnelismy śmiechem i przez dłuższy czas nie mogliśmy sie opanować.

Szczerze, to strasznie sie cieszyłem, ze Ray wszystko tak od razu mi załatwi i w ogóle pomoże. Spoko gość z niego był, wiedziałem, ze zawsze moge na niego liczyć. Nawet zdążyłem zapomnieć o Bryanie... Czułem sie przy Toro dobrze. Tak swobodnie, bo dla niego nie liczyło sie jaka mam orientację, kolor włosów, skory czy oczu, czy jakieś inne bzdety. Po prostu lubił mnie takim, jakim byłem naprawdę, za co będę mu chyba dozgonnie wdzięczny. Kiedy wszystko zaczęło sie po prostu jebać, kiedy straciłem wszystko, on na sile kazał mi ze sobą pogadać. No i okazało sie, ze z dnia na dzien go polubilem, co u mnie było rzadkie. Naprawdę rzadkie i wyjątkowe. Jak już udało nam sie opanować, wyciagnalem zeszyt z piosenkami i Ray pomógł mi je poprawić, generalnie przez resztę nocy siedzielismy nad dwoma na występ i pracowaliśmy nad nimi.

5 komentarzy:

  1. haha no i koniec z tobą Lin-z :D Jaki skurwiel z togo jego "przyjaciela" ,tak mi było szkoda Gee. Wybacz że nie komentowałam ostatnich ,ale nie było mnie i nie maiłam jak.

    OdpowiedzUsuń
  2. A się wkurwiłam na tego kolegę.Aż miałam ochotę coś mu zrobić.A pierwsza piosenka jaka przyszła mi na myśl to You Know What They Do Guys Like Us In The Prison.Nie wiem czemu ale jakoś mi pasuję do Gee i Franka.Mam nadzieję,że następna notka będzie też taka świetna :D Pisz dalej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie ;> Przyjemnie mi się to czytało ;) Ciekawe jak teraz się potoczy akcja między Franem a Gerdem ... *evil laught*

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi też Prison przyszla na myśl,bo kojarzy mi się z Frerardem XD NIE MA LYNZ*nakurvia pogo po pokoju* TAMTAMTAMTAMTAM NIE MA JEJ *taniec radości* znaczy się,jest,niby jest,noale nie jest z Gee,bo Gee jest gejem i się puszcza *lalala* :D
    A Ray jest fajny,czyżby povvstanie MCR?:D

    OdpowiedzUsuń
  5. japierdole, jak się cieszę! <3 *poszła LynZ, poszła LynZ <3* ładny odcinek. bardzo. i sory, że komentuję tak późno :3

    OdpowiedzUsuń