środa, 2 maja 2012

Part 5.

Udało mi sie, rozdział jest. A ja idę sie dalej pakować i sie z wami zegnam. No chyba ze będzie tam wifi... ;3
Następny rozdział jak wrócę, czyli w następny piątek, ale może uda mi sie w czwartek :)


Rzuciłem się na miękkie łóżko. Boże, w końcu! Byłem cholernie zmęczony... Zerknąłem na zegarek. Parę minut po 14.00. Nie spałem od... Dawna. Dziesięć dolców za dobę w pokoju dla jednej osoby jeszcze ze śniadaniem, nie było to takie złe. Przymknąłem na chwilę oczy. Niestety za parenaście sekund z tego stanu na granicy snu wyrwał mnie dzownek telefonu. Zerwałem się z nadzieją, że to w sprawie szkoły. Nie. To tylko Mikey. Odebrałem, ciekawy czy już wie o wszystkim.

- Hej, braciszku. - mruknąłem.
- Ratuj mnie, bo zaraz pierdolnę na tej wycieczce. Nudno w cholerę... A jeszcze trzy dni zostały.
- Ładnie to się tak odzywać? - zasmialem sie.
- A ty jesteś w domu? - spytał. Chyba coś przeczuwał.
- Nie.
- To gdzie cię znów wywiało? - spytał, jednak niezbyt zdziwiony.
- Wiesz... Zadzwonię pózniej. Trochę zmęczony jestem, idę spać. - odpowiedziałem.
- No dobra... Dobranoc. - rozłączyłem się.

Właściwie to miałem szczęście, że mój brat był akurat na wycieczce szkolnej. Nie chciałem, żeby oglądał cały ten cyrk z Donną. Mikey był najbliższą mi osobą i ostatnim człowiekiem, którego chciałbym zostawiać. Ale musiałem. Nie miałem innego wyjścia niż wyjechać, inaczej miałbym z życia piekło. Mike, mimo że obydwoje sobie bezgranicznie ufaliśmy, mimo że lubił się z Ashem, nic nie wiedział co robię ze Stymestem. Tak jakoś wyszło... Nie chciałem żeby ktokolwiek o tym wiedział. Było mi trochę głupio mówić mu teraz. Zreszta, i tak prędzej czy pózniej się dowie. Chociaż, znając Donnę, na pewno nakarmi go podkolorowaną wersją wydarzeń, oczywiście na moją niekorzyść. No cóż... Wychodzi na to, że powinienem ją wyprzedzić z wyjaśnieniami. Ale to nie dzisiaj. Teraz moją głowę zajmował ciepły, miękki i wygodny materac. Wtuliłem twarz w poduszkę, a powieki zamknęły mi się pod własnym ciężarem.

Obudziły mnie dwie rzeczy - światło wpadające do pokoju przez niezasłonięte okno i ciche stukanie do drzwi. Przewróciłen się na drugi bok, a raczej zrobiłbym to, gdyby nie fakt, że skończyło mi się łóżko. Zleciałem z łoskotem na podłogę. Efektowna pobudka, nie ma co. Niechętnie się podniosłem. Podszedłem do drzwi, po drodze zdejmując koszulkę, bo wczoraj oczywiście nawet sie nie przebrałem. Otworzyłem. Zobaczyłem w korytarzu nieco zarumienioną pokojówkę, trzymała tacę z jedzeniem w rękach. Uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie.

- Jajecznica na bekonie i herbata... - powiedziała, starając się nie patrzeć na mój nagi tors. To było trochę dziwne uczucie...
- O, dzięki. - wziąłem od niej tacę, wolną ręką pomachałem dziewczynie i zamknąłem drzwi.

Spojrzałem na zegar na ścianie. Wpół do dziewiątej. Wcześnie... Chociaż i tak strasznie długo spałem. Prawie 18 godzin. Chociaż po całym tym zamieszaniu i nieprzespanej nocy dobrze mi to zrobiło. Usiadłem na łóżku i zacząłem jeść śniadanie. Pokój ogółem nie był jakiś super, ale przynajmniej żarcie było dobre. Chociaż, czego ja sie spodziewałem za 10 $ za dobę? Jeszcze ta pokojówka... Gapiła się na mnie jakby nigdy faceta bez koszulki nie widziała. Spojrzałem na komórkę, która własnie przypominała mi, że cuda techniki czasem trzeba naładować. Wygrzebałem z torby ładowarkę i podłączyłem telefon. Potem zostało mi tylko czekać. Aż ktokolwiek ze szkoły zadzwoni. Leżałem, gapiąc sie w sufit. Tak, kreatywne zajęcie. Czułem się cholernie samotny. Właściwie to byłem samotny. Na własne życzenie. Debil. Nie mam pojęcia ile to trwało, może godzinę, może dwie. W każdym razie ciągnęło się w nieskończoność. Już zacząłem wątpić, że w ogóle zadzwonią. A tu proszę, w pewnym momencie cel oczekiwania został osiągnięty. Rzuciłem się do telefonu.

- Halo? - mój głos wręcz emanował radością. Rzygam tęczą normalnie. Serio.
- Pan Way?
- Przy telefonie.
- Proszę przyjść o 12.15 na przesłuchanie do auli szkolnej. Radzę sie nie spoznic. - powiedziała młoda kobieta, zapewne ta sekretarka.
- Tak, dobrze... Do widzenia. - rozłączyłem się padłem na materac.

Matko, jak to możliwe? Pytanie tylko czy sie dostanę? Wywaliłem praktycznie wszystko z torby, by znaleźć coś sensownego do ubrania. Po kilku minutach poszukiwań i paru stwierdzeniach, że nie mam w co się ubrać, znalazłem czarną koszulę i równie czarne rurki. Poszedłem wziąć dosyć długi prysznic, w końcu do dwunastej jeszcze trochę czasu... Zanim sie ogarnąłem i ubrałem, była już 11.30. Fajnie. Spakowałem wszystkie rzeczy i zapłaciłem w recepcji. Wyszedłem na ulicę i skierowałem się w stronę szkoły.

2 komentarze:

  1. AAA no wiedziałam że zadzwonią :)I tak trochę szkoda że Mikey nic nie wie. Jej już nie mogę się doczekać kolejnego odcinka :) No to będę czekać aż wrócisz z Londynu!

    OdpowiedzUsuń
  2. dobrze, że Mikey nic nie wie. lepiej dla niego.

    OdpowiedzUsuń