sobota, 30 czerwca 2012

Very much alive. Bennoda.

Tamtarararamtararam~ Nowa parka :3 tak, o, zainspirowane przez.... INTERNET. Jest godzina 2:00, a ja własnie skończyłam mą bennodę i dziele się nią z wami :3 wiem, krótkie, ale nie nastawialam się na długość tutaj.
Pisać jak się podoba, jak się nie podoba itp. Krytykę z chęcią przyjme, nie bójcie się obrzucic mnie miensem xD
Rozdział w czwartek, o ile mnie wena najdzie i nie umrę z tęsknoty za moim kochaniem :( jak nie to może piątek. Wybaczcie, nie wiem jak wyrobie



- Mike do cholery jasnej czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - usłyszałem czyjś głos.
Znałem go, jednak nie mogłem rozpoznać, czyj był. Dobiegal jakby zza ściany, był niewyrazny, stłumiony. Odgrodzony grubym murem. Nie odpowiedziałem. To moja głowa czy rzeczywistość? Nie wiem.
- Mike! - kolejne wołanie.
Zamrugałem i spojrzałem mężczyznę, idącego obok mnie. Gdzie w ogóle byliśmy? Całkowicie odpłynąłem.
- Co...? - spytałem nieprzytomnie i spojrzałem na Chestera.
- Pytałem czy mnie słuchasz, ale widzę, że nie. - mruknął obrażony.
- A... Tak. Znaczy... No, nie. - zmieszałem się.
Chester Bennington. Mój przyjaciel własnie mnie opieprzał za to, że go nie słucham, a ja szedłem, bezmyślnie w niego wgapiony. Jeszcze dzisiaj, przed koncertem, dotarło do mnie, jak wiele jestem w stanie dla niego poświęcić. Zawsze był dla mnie jak brat, taki przyjaciel na zawsze. Łączyła nas braterska miłość, mimo wszystkich kłótni i przekomarzań, i tak nigdy się nie rozstawaliśmy. Wszędzie razem, jeśli tylko się dało. Tak było kiedyś. Teraz już nie jest tak pięknie. Przynajmniej dla mnie. Chaz jeszcze nic nie wie, żyje w tej błogiej nieswiadomości moich prawdziwych uczuć. A ja? Ja cierpię. Cierpię, bo wiem, że nawet jeśli wszystko mu powiem, niemożliwym jest, byśmy byli razem. Dzisiaj, na backstage'u, dotarło do mnie co czuje do Benningtona. Miłość. Nie przyjacielska, nie braterską. Prawdziwą miłość. To boli. Boli w środku, kiedy tylko on mnie przytula, śmieje się ze mną czy pisze nową piosenkę. Boli. Chciałbym mu powiedzieć, ale nie mogę. Tydzień temu zerwałem z dziewczyną, a powodem był własnie Chester. Tak naprawdę nigdy jej nie kochalem. Nie układało nam się, tak jakoś wyszło. Kiedy z nią byłem, nie mogłem przestać myśleć o Chesterze. Musiałem to zakończyć, a kolejnym pretekstem była ostatnia kłótnia. Właściwie o nic, miała mi za złe, że za dużo siedzę w studiu. No przykro. Wolałem zarywać noce i pisać piosenki z Chazem, niż się z nią pieprzyć. Jeszcze nikt nie wiedział, że to się stało. Przynajmniej mam czym wytłumaczyć moje ostatnie zachowanie. Ciagle odplywam we własne myśli, Chester mowi, że już się prawie nie śmieje, wicaz jestem nieobecny, bladze gdzieś myślami, wpatrujac się jakiś punkt w przestrzeni. Gdyby tylko wiedział.... Nie. Nie mogę mu powiedzieć. Nie wiem jak to odbierze, a boje się go stracić. Boje się stracić jego zaufanie. Zreszta, on ma żonę. Jest zakochany, szczęśliwie zakochany. W przeciwieństwie do mnie. Kiedy on się cieszy, ja cierpię. Mimo to, jego uśmiech sprawia, że ja tez się uśmiecham, nie ważne w jak złym nastroju jestem. Chce się nim opiekować, chronić go przed złem tego swiata. Chce dać mu szczęście, które on niestety już posiada. Boże, jaki ja jestem głupi.
Podniosłem głowę. Była sierpniowa, dosyć chłodna noc. Szliśmy bocznymi ulicami Wiednia, oprócz nas nie było tu nikogo żywego. Ani martwego. Po prostu byliśmy sami. I znów słowa Chestera słyszałem jak przez ścianę. Mówił coś o tym, ze go nie słucham i tak dalej... Uśmiechnąłem się blado. Uroczo wyglądał, kiedy się złościl.
- Mike, co jest? - spytał w końcu. Chyba zauważył, ze znów go nie słuchałem.
- Nic... - mruknąłem pod nosem, wsadzając ręce do kieszeni granatowej bluzy.
- Przecież widzę, ze coś jest. Powiedz. - zmartwił się. Zawsze tak się o mnie troszczyl. Z jego strony był to zwykły, przyjacielski odruch, a ja jak głupi robiłem sobie nadzieje.
"To nie wyjdzie, Mike. Daj sobie spokój"
Skarciłem się w myślach. Zaraz potem poczułem ciepłą dłoń mężczyzny, zaciskajaca się na mojej. Pociągnął mnie w stronę jakiejś bocznej uliczki. Usiadł na schodach, przy wejściu do jakiegoś sklepu.
- Siadaj i mów, co ci. - powiedział stanowczo. Czyli nie miałem wyboru. Zawsze mogłem się wykręcić ta kłótnią... Nie wiem czy wyjdzie, ale można spróbować. Jak nie, powiem prawdę. Powiem.
- No? - uniósł brwi, zneicierpliwiony.
- No. - zasmialem się. - A teraz serio. Po prostu tydzień temu pokłóciłem się z Anną. W ogóle nam się ostatnio nie układało i po prostu trzeba było to skończyć. - Ale nie kochalem jej, tylko ciebie. I nadal cię kocham, Chaz. te słowa pchaly mi się na usta, tak chciałem to powiedzieć... Jednak się powstrzymalem. Kiedyś powiem, muszę tylko zaczekać na odpowiedni moment.
- Nie kochales jej. - stwierdził, przyglądając mi się badawczo.
- Co? - skąd on to do cholery wiedział?
- No, nie kochales. To widać, nawet nie jest ci żal przez wasze zerwanie. - wzruszyl ramionami. - Powód jest inny. To już wiem, tylko jaki?
- Ale... To przez to. Minął tydzień, przyzwyczailem się do tego, ze już nie mam nikogo. - bronilem się. Bałem się powiedzieć Chesterowi, co czuje. Najzwyczajniej w świecie się bałem.
Nastała chwila ciszy. Chaz zadrzal z zimna i zaczął dłońmi pcierać swoje ramiona. No tak. Było chłodno, a on jak zawsze wybrał się na spacer w samym tshirtcie. Bo "przecież jest sierpień". Westchnalem. Wiedziałem, ze nawet nie powie, ze mu zimno. Zdjąłem bluzę, chłodne powietrze przedostalo się przez moja koszulkę, wywołując dreszcze. Narzucilem ubranie na ramiona Benningtona i przyciągnąłem go do siebie, obejmując.
- Czy ja zawsze muszę się bawić w twoją niańkę? - mruknąłem, nieco rozbawiony. Trochę mnie tam w środku bolało, ale mimo wszystko cieszylem się, ze w ogóle mogę go dotknąć.
- Nie prosiłem o bluzę. Będzie ci zimno. - próbował ją z siebie zrzucić, ale mu to uniemożliwiłem.
- Nie będzie. - niechętnie się od niego odsunalem.
- Przecież to widać na kilometr, może nawet wiecej, ze jej ci nie żal. - odezwał się po chwili. Czy to znaczyło, ze mam mówić prawdę? Czy na pewno tego chciał? - Powiedz, co się stało?
- Nie mogę. Przepraszam, Chaz, ale nie dam rady. - westchnalem.
- Spróbuj. Proszę. - spojrzał na mnie tymi szczeniecymi oczkami. - Wiesz, ze nienawidzę, jak siedzisz smutny, a ja nie mogę nic zrobić. Nie lubię jak jesteś smutny. - powiedział cicho. Czyli musiałem.
- Ale... To trudne. Boje się, ze to zniszczy nasza przyjaźń. - spojrzałem w jego oczy. Te piękne oczy, koloru gorzkiej czekolady.
- Przecież jej się nie da zniszczyć. Nie ważne co to jest, ja cię nie zostawię. Obiecuje. Powiedz. - wahalem się przez chwile. Ale skoro obiecał... Nie mogłem być pewien czy w takim przypadku dotrzyma obietnicy, ale to dawało mi choć trochę nadziei.
- No dobrze. - wziąłem głęboki oddech. Moja dłoń powoli wedrowala po ramieniu Chestera, aż do jego podbrodka. Przyciagnalem go do siebie. Chciałem, tak bardzo chciałem posmakowac tych idealnych ust... Wpiłem się w jego wargi, w ogóle się nie kontrolując. To mógł być nasz pierwszy i ostatni pocałunek, nie zamierzalem nawet się kontrolować. Przestało mnie obchodzić, co Bennington sobie o mnie pomyśli. Żyłem chwila, jak kiedyś. Natarczywie piescilem jego wargi, nie dostałem żadnego zaproszenia do środka. Bez namysłu wsunalem język w jego usta i zacząłem go namiętnie calowac. Tak, ja go calowalem, bo wokalista nawet się nie ruszył. Moje dłonie spoczely na jego karku, przycisnalem go bliżej do siebie. Poczułem jego ręce na klatce piersiowej, potem na ramionach. I pchnięcie. Odepchnal mnie od siebie. Wtedy zrozumiałem, ze to był błąd. Duży błąd. Nie powinienem się na niego rzucać, mimo to nie żałowałem tego.
- Kocham cię, Chaz. Wiem, to chore, masz żonę, jesteś szczęśliwy z nią, a ja w środku nocy na ulicy się na ciebie rzucam... - zasmialem się pod nosem. Jezu, jaki ja byłem głupi. - Przepraszam. - spojrzałem w jego wystraszone, zdezorientowane brązowe oczy.
Cisza. Ta nieznośna cisza. Najchętniej bym teraz zapadł się pod ziemie, gdzieś uciekł, cokolwiek, byleby tylko uniknąć tego zdziwionego spojrzenia. Czułem się, jakbym go skrzywdził. Jakbym skrzywdził najważniejsza dla mnie osobę przez jeden pocałunek. Spuscilem głowę i wbilem wzrok w schody miedzy moimi nogami. Zamknalem oczy, czułem, ze zaraz po moich policzkach popłyną łzy. Nie chciałem płakać, nie przy Nim. Nie teraz. Zacisnalem powieki, nie dając lzom szansy się wydostać. Nadal panowała miedzy nami ta cisza. Usłyszałem szelest materiału, Chester już nie siedział w bezruchu. Nie otwieralem oczu, bojąc się, ze zaraz wybuchne płaczem. Poczułem na podbrodku jego chude, delikatne palce. Zmusił mnie do podniesienia głowy i bez słowa po prostu ponownie zlaczyl nasze wargi w pocałunku. Co on do cholery jasnej wyprawial?! Najpierw mnie odpycha, potem znowu całuje. Sprawdzał mnie?
Usta Chestera coraz mocniej napieraly na moje własne. Nie, on tego chciał. I znów wpilem się w jego słodkie wargi. Drugi pocałunek, tym razem odwzajemniony. Czułem, jakby żołądek miał mi zaraz wybuchnąć z podniecenia. Bennington wsunal palce w moje włosy, pocałunek stawał się coraz bardziej namietny. Niemożliwe. To tylko moja wybraznia płata mi figle, to się nie dzieje naprawdę. Tak, wmawiaj sobie, Mike. Nasze języki po raz kolejny się o siebie otarly. Prawda. To się dzieje naprawdę. Calowalismy się dosyć długo, kiedy chciałem zakończyć pocałunek, Chaz jeszcze po raz ostatni wsunal język do moich ust i polizał moje wargi. Odsunął się ode mnie powoli i lekko się uśmiechnął.
- Nie przepraszaj. - jego spojrzenie teraz wyrażalo dziecięca radość. Jak dziecko, które własnie dostało lizaka. - Tak. To chore. Ale ze mną chyba jest gorzej. - zasmial się melodyjnie. - Serio, nie najlepiej. Mowiles, ze jestem szczęśliwy? Otóż, z tobą byłoby mi lepiej. - wzruszyl ramionami i podniósł lewa dłoń do góry. Zdjął obraczke i rzucił ja do kratki od kanalizacji na chodniku, zaraz obok schodów. Słychać było cichy plusk, kiedy pierscionek wpadł do wody. - Koniec. I początek. - uśmiechnął się szeroko. - Chodź, zimno jest. - wstał i podał mi rękę.
Czy to jest sen? Najchętniej bym teraz przywalil sobie czymś w twarz, ale wystarczyło mi to, ze mogłem splesc swoje palce z tymi chesterowymi i tak iść pusta ulica. Wciąż nikogo nie było, miałem wrażenie, ze jest już ranek, a nawet niebo nie zaczęło jasniec. Wciąż była ciemna, pozna noc i wciąż byliśmy jedynymi żywymi duszami na tej Wiedeńskiej ulicy. Zakochani, żywi, jak jeszcze nigdy wcześniej. I szczęśliwi, najszczesliwsi na świecie.

Very much alive.

czwartek, 28 czerwca 2012

Part 19

Nie mam pojęcia czy to dobrze wyszło, mam tylko nadzieje, ze długość dobra :P
Następny we wtorek, bądź środę. Jak nie to czwartek. Początek wakacji, nie wiem co będę robić i kiedy będzie czas do pisania xD

Dedyk dla Darsy:***, JAA i war machine. I dla Wery, szczególnie fragment z Gee pod prysznicem, pervie >3



Czułem na twarzy delikatne muśnięcia czyichś szczupłych palców. Czułem dotyk tej osoby na szczęce, szyi. Potem ta dłoń zeszła niżej, wsunęła się pod moją koszulkę. Mięśnie na moim brzuchu się momentalnie spięły, mimo to nie otworzyłem oczu. Parę sekund pózniej miękkie, słodkie wargi spotkały się z moimi. Wciąż balansowałem na granicy snu i rzeczywistości, jednak co do tego raczej się nie myliłem. To musiał być On. Frank. Tylko jego usta miały tak niepowtarzalny, boski smak. Lekko przygryzł moją dolną wargę i pociągnął ją w swoją stronę. Swoje działania zakończył delikatnym całusem w moje usta. Powoli uchyliłem powieki. Chłopak zabrał dłoń z mojej klatki piersiowej, jakby dotknął gorącego, rozgrzanego do czerwoności żelaza.
- Przepraszam... Nie chciałem cię obudzić. - szepnął, nieco speszony. Kąciki moich ust uniosły się delikatnie do góry.
- I tak nie spałem.
- To znaczy, że ty... - zaczął, a na jego policzkach wymalowały się urocze rumieńce. - Przepraszam.
- Za co mnie przepraszasz? - Iero wbił wzrok w materac pomiędzy nami, unikając mojego spojrzenia.
- Nie wiem... Nie wiem czy tego chciałeś... - powiedział niepewnie.
- Frankie, to ja powinienem cię przeprosić. Zostawiłem cię wtedy, wiem, że to był błąd. Przestraszyłem się tego, co ci zrobiłem. Jestem tchórzem, debilem i skurwielem. Przepraszam. - w końcu. W końcu udało mi się wygrać walkę z samym sobą. Udało mi się go przeprosić.
- To prawda. Jesteś tchórzem, debilem i skurwielem. Cierpialem, naprawdę cierpialem przez ciebie. - spojrzał mi w oczy. - Ale wiesz co? Już nawet nie jestem zły. Może to dziwne, pojebane, ale cieszę się, że przeprosiles. Kocham cię. - na jego ustach pojawił się ten piękny, dziecięcy uśmiech. Frank wtulil się we mnie. Objąłem go w pasie, przyciagajac blisko do siebie.
- Ja ciebie tez, kotek. - mruknąłem mu do ucha.
Leżeliśmy tak, prawie bez ruchu przez dobre kilkanaście minut. Bawiłem się jego ciemnymi, miękkimi włosami, przeczesywałem je palcami. Od czasu do czasu wtulałem w tą czuprynę nos, pachniała czekoladą. Drugą dłoń trzymalem na chudych plecach chłopaka. Czułem jak jego klatka piersiowa miarowo unosi się i opada, czułem jego ręce na mojej klatce piersiowej. To było takie... Niemożliwe. Nie wierzyłem, ze to prawda, nie wierzyłem, ze tak łatwo przyszło mi przeproszenie go, ze on nawet nie był zły. Niemożliwe. Uśmiechnąłem się do siebie. Najchętniej spędziłbym tak cały dzień. Po prostu leżeć i nic nie robić. Po chwili zastanowienia jak i kiedy zasnalem, dotarło do mnie, że wciąż jestem w ubraniu. Odsunąłem się nieco od Franka i usiadlem na łóżku. Chłopak poruszył się niespokojnie i otworzył swoje zaspane oczka z niemym pytaniem "Co się dzieje?".
- Idę się umyć, kocie. - uśmiechnąłem się i poglaskalem go po głowie. Najchętniej zabralbym go ze sobą, ale coś w środku mówiło mi, że jeszcze powinienem poczekać. Nie byłem pewien czy Frank tego chce. Iero zwinął się w kłębek i zamknął oczy.
Wziąłem z szafy czarną koszulkę, szare rurki i białe bokserki, po czym zamknalem się w łazience. Odkręciłem ciepłą wodę, zdjąłem z siebie ubranie i wszedłem do kabiny. Chciałem, naprawdę chciałem go tutaj. Chciałem czuć smak frankowych ust, chciałem je czuć na swoim ciele, schodzące coraz niżej, tam gdzie nie powinno ich być. Chciałem jego dłoni, jego dotyku na mojej nagiej skórze, drżących, bladych dłoni. Pragnąłem go całego. Jak jeszcze nigdy wcześniej. Pragnąłem tych złotych oczu, wyrazajacych pożądanie, tych bladoróżowych rozchylonych ust, jego cichych błagań o wiecej. Chciałem słyszeć jego jeki, zarówno te ciche, westchnienia, jak i te głośne, krzyki rozkoszy. Chciałem czuć, jak wbija paznokcie w moje plecy, jak drży pod wpływem moich pieszczot. Chciałem by doszedł. Nieważne czy w moje usta, dłoń czy we mnie. Chciałem słyszeć jak krzyczy i czuć te ciepłą biała ciecz ze świadomością, ze doszedł tylko i wyłącznie przeze mnie. Nie przez kogoś innego. Ale przecież nie mogłem tak, o, zawołać go "Frank, chodź się pieprzyc.".
Zagryzłem wargę, mokre włosy opadły mi na twarz. Przed oczami miałem te wszystkie sceny, moje fantazje. Czułem rumieńce na policzkach. Moja dłoń powoli zjechała na dół, od szyi aż do podbrzusza. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Zatrzymałem się. Przecież wolałem, żeby to zrobił Frank, nie chciałem sobie sam robić dobrze... Ale jednak. Sam siebie już wystarczająco podniecilem. A raczej moja wyobraźnia to zrobiła. Spojrzałem na spodnie, leżące na podłodze. Były obcisłe, nie mogłem wyjść z łazienki w takim stanie, byłoby to widać, aż za bardzo. Zamknąlem oczy. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem chwili przyjemności. I nie obchodziło mnie już to, ze wolałbym dłoń Franka, a nie własna. Po prostu musiałem. Wziąłem własna męskości w dłoń i delikatnie ją scisnalem. Z moich ust wydobylo się ciche westchniecie. W mojej wyobraźni był teraz jeden obraz - zarumieniona twarz Frania. Miał zamknięte oczy, rozchylone usta, a jego głowa była lekko odchylona do tylu. Moja ręka zaczęła przesuwać się w gore i w dół po moim penisie, najpierw spokojnie, powoli. Oddychalem cieżko, nierówno. Moja dłoń poruszała się coraz szybciej, coraz mocniej sciskalem swój członek. Tlumilem jeki, ale w końcu się poddalem. Poddalem się samemu sobie. Gorąca woda rozgrzewala moje ciało, cały drzalem. Po razu ruchach ręki jeknalem. Miałem jedynie nadzieje, ze prysznic mnie zagluszyl. Masowalem swoją męskośc coraz mocniej, a z moich ust wydobywaly się coraz to glosniejsze jeki. Było mi dobrze, cholernie dobrze. Frank w mojej wyobraźni rownież jeczal, co jeszcze bardziej mnie podniecalo. Nie minęło dużo czasu, kiedy byłem już na granicy. Wiedziałem, ze długo nie wytrzymam. Wykonałem ostatnie, najmocniejsze ruchy, dając sobie maksimum przyjemności. Odrzucilem głowę do tylu i oparłem się o mokre kafelki, po czym doszedłem we własna dłoń z głośnym jekiem. Otworzyłem oczy. Mój oddech był przyspieszony, drzalem. Stałem tak chwile, by się opanować, po czym umylem się i wyszedłem spod prysznica. Uśmiechnąłem się do siebie. Czułem się cholernie dobrze, jednak trochę żałowalem, ze Franka nie było przy mnie. Ubrałem się i wytarlem włosy recznikiem. Wyszedłem z łazienki. Kiedy zobaczyłem Franka, zrobiło mi się trochę głupio. A co jak to wszystko słyszał? On jednak leżał na łóżku i nieco znudzony grał na komórce. Oparłem się ramieniem o ścianę i spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem.
- Co mi się tak przygladasz? - spytał, odrywajac wzrok od wyświetlacza telefonu.
- Bo jesteś śliczny. - usiadlem obok niego na materacu i spiąłem mokre włosy w kucyk. Frank teatralnie przewrócił oczami. Nic nie wskazywało na to, ze słyszał. Kamień spadł mi z serca.
- Wiesz co, ja chyba już pójdę. Tez muszę się umyć, a nie mam ciuchów. - mruknał i schował telefon do kieszeni.
- Oj tam. Coś ci pożyczę. Będzie co prawda za duże, ale przynajmniej będzie. - powiedziałem, wzruszając ramionami. Nie chciałem, żeby szedł. Chociaż z drugiej strony było mi trochę głupio, przez to co zrobiłem pod prysznicem.
- Zabiłeś jednorożca, wiesz? - wygiął usta w podkówkę i spojrzał na mnie oskarżycielsko.
- Przepraszam. - zasmialem się. Podszedłem do szafy i poszperałem w niej. Wyjąłem z szafy najmniejsza koszulkę, jaka miałem, oczywiście czarną i za małe na mnie czerwone rurki. Znalazłem tez jakieś stosunkowo małe, niebieskie bokserki.
- Nie mowi się "przepraszam" tylko "matjo". - zachichotal. Teraz naprawdę przypominał dzieciaka.
- Matjo, matjo, dwa wskrzeszone. Pasuje? - podalem mu ubrania i czysty ręcznik.
- Teraz lepiej. Dzięki. - usmiechnal się szeroko i popedzil do łazienki.
Kiedy drzwi zamknęły się za chłopakiem, położyłem się na łóżku. Mój telefon leżał na szafce nocnej, Frank zapewne go tam położył. Podlaczylem go do ladowarki. Od razu na ekraniku wysloczylo pare powiadomien. Większość to nieodebrane połączenia od Ray'a. Nie oddzwanialem, nie chciało mi się. Odlozylem komórkę i przewrocilem się na bok. Cholera. Chciało mi się ćpać. Zamknalem oczy. Nie mogłem. Zreszta, nie miałem co. Zacisnalem zęby. Nie, nie mogłem iść do Andy'ego po narkotyki. Nie mogłem złamać tych dwóch pieprzonych obietnic i tym samym stracić najlepszego przyjaciela i chłopaka. Nie mogłem. Te dwa słowa wciąż dzwoniły mi w umyśle, na przemian z "muszę". Zwinąłem się w kłębek, chowając twarz w dłoniach. Nie. Nie, nie, nie, nie. Ale musiałem. Potrzebowałem, cholernie potrzebowałem. Byłem przerażony. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Frank mi teraz nie pomoże, a do Ray'a nie chciałem iść. Nie chciałem zostawiać Franka samego. Po chwili ręce zaczęły mi drzec. Boże, co się ze mną działo? Nie chciałem, tak tego nie chciałem... Zacisnalem powieki na tyle mocno, ze poczułem jak łzy spływają mi po policzkach. Bolało. Bolało wewnętrznie. Ta świadomość, ze jestem sam, ze teraz nie ma kto mi pomoc. Chciałem, ale nie mogłem. Jeśli wzialbym cokolwiek, stracilbym zbyt wiele. Ta krótka chwila przyjemności miała zbyt wysoka cenę. Przewrocilem się na drugi bok i wsunalem palce we własne włosy. Kurwa. Frank, wyjdz z tej pieprzonej łazienki, potrzebuje cię. Jeknalem, prawie jak z bólu. To była jednak niemoc. Nie mogłem nic zrobić, jedyne co mi zostało to płakać. Płakać nad tym co czuje, jaki jestem beznadziejny. Cały się trzaslem, z moich oczu obficie lały się łzy. Jaki ja byłem żałosny... Żal mi było samego siebie. Nie chciałem, żeby Frank mnie widział w takim stanie, ale nie miałem siły się ruszyć.
Usłyszałem jak drzwi od łazienki się otwierają.
- Gerard, co ci jest? - zmartwił się, i usiadł koło mnie. Był wystraszony. Podniosłem głowę i spojrzałem w te miodowe oczy. Nie warto. Nie warto czegokolwiek brać, nie warto umierać, kiedy ma się kogoś tak idealnego, tak wyjątkowego jak ten chłopak.
- Nic... Zle się czuje. - mruknąłem. - Nie łatwo jest zerwać z narkotykami.
- Wiem. Ale musisz walczyć. - przytulil się do mnie. - Na pewno wszystko mi oddales?
- Na pewno. - przytaknalem.
Wszytkie te negatywne uczucia gdzieś się ulotnily, kiedy tylko Iero mnie dotknął. Sprawiał, ze byłem spokojny, nie bałem się. Wiedziałem, ze nic nie może się stać, kiedy jesteśmy razem. Rozczochrałem jego wykupuje włosy.
- Jak się czujesz? - spytał, z troska w głosie.
- Jakoś. Nie najlepiej, ale jakoś. - wzruszylem ramionami. Wciąż chciało mi się ćpać. Potrzebowałem jakiegoś zajęcia, żeby tylko o tym nie myśleć.
- Chodź. - Franiowi złapał mnie za rękę i zmusił, bym wstał.
- Gdzie?
- A tak. Gdzieś. Na spacer. - pociągnął mnie do wyjścia.
Poddalem się, bo i tak nie miałem nic do gadania. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, przyjrzałem się chłopakowi. Moje ubrania, mimo ze małe, i tak na nim wisiały. Był taki drobny i chudy, sprawiał wrażenie, ze można go podnieść jedna ręką. W sumie, mało ważył, łatwo się go nosiło na rękach. Poczułem jak jego delikatne palce splataja się z moimi, odwzajemnilem uscisk. Szliśmy tak przez pierwsze pare minut bez słowa, jakby przyzwyczajajac się do zaistniałej sytuacji. Jeśli mam być szczery, to uczucie było dla mnie zupełnie nowe. Jeszcze nigdy nie szedłem z kimś, kogo bezgranicznie kocham, za rękę. Czułem to dziwne laskotanie w brzuchu. Potwory z żołądka się obudziły. Przymruzylem oczy, słońce mnie razilo. Niebo było bezchumurne, tylko ten nieprzenikniony błękit... Delikatny wiatr rozwiewal moje wciąż mokre i nieuczesane włosy. Spojrzałem na niższego ode mnie Frania. Na jego twarzy gościł ten ukochany przeze mnie, szeroki uśmiech. Jego radość było widać na kilometr, może wiecej. Palce chłopaka mocno zacisnely się na mojej dłoni, po czym dostałem buziaka w policzek. Oprócz nas w tej części kampusu nie było nikogo. Niewiele się zastanawiając, zatrzymalem się i przyciagnalem Franka do siebie. Zaraz potem zlaczylem nasze wargi w czułym pocałunku, obejmując Iero w pasie. Po dłuższej chwili, Frankie zakończył pocałunek i oparł podbrodek na moim ramieniu. Staliśmy tak na środku chodnika, wtuleni w siebie, jakby świat poza nami nie istniał.
- Pedały! - usłyszałem znajomy głos.

czwartek, 21 czerwca 2012

Part 18.

Trochę pisany w dzień, trochę w nocy, trochę w szkole i trochę w domu, wiec bez ładu i składu. Wybaczcie, ale na ten fragment jakaś odweniona jestem. W końcu zaczyna się frerard taki naprawdę :D.

Darsa:***, będzie porno, BĘDZIE OSTRRROOO~! [jak to mówił gejowaty pan Andrzej xD] ale to zaraz. Cierpliwości ;3
JAA, no są glupiutcy, ale zmadrzeją! Mam nadzieje ze ci dobrze poszło ;3
Franiowa Hipiska, brawo Sherlocku~ xD
War machine, Gee się ruszył <3

Następny w środę. A teraz spadam na egzamin z karate, trzymajcie za mnie kciuki ;)

Z dedykiem dla JAA, Franiowej hipiski, war machine i Darsy:***

Kocham was <3





Siedziałem na łóżku i po raz kolejny bazgrałem twarz Franka w szkicowniku. Nie, przepraszam. Nie bazgrałem. Starałem sie jak najdokładniej odtworzyć te jego chłopięce rysy na papierze. Rzeczywistość jednak była jak zawsze piękniejsza. W pewnym momencie wziąłem do ręki kredki. Jego śliczne, duże oczy nabrały dziecięcego wyrazu, zmieniły kolor z szarego na miodowy. Delikatne rumieńce na policzkach i jasnoróżowe usta... Westchnalem. Brakowało mi go. Mimo, iż calowalismy sie jeden jedyny raz, tesknilem za smakiem jego warg. Musiałem w końcu przeprosić, inaczej nie wytrzymam. Ale jeszcze nie teraz. Musiałem to wszystko przemyśleć. Głupi byłem. Głupi tchórz - cały ja. Zachowalem sie jak dziecko albo nawet gorzej. Nie poszedłem do szkoły w obawie, ze spotkam Franka. Idiotyczne. Nie umialem tego przełamać, to coś było silniejsze. Nie pozwalało mi ruszyć dupska, pójść do tego cudownego chłopaka i przeprosić. Przepraszam. Jedno słowo, a tyle sie trzeba natrudzić, by je wypowiedzieć... Rozległo sie pukanie do drzwi.

- Nie powinieneś być w szkole? - spytałem Ray'a, otworzywszy drzwi.
- I kto to mówi. - zasmiał się. - Ale teraz serio. Przyszedłem, bo sie martwię. - wpuściłem chłopaka do pokoju i zamknąłem drzwi. Usiadł na krześle, ja zająłem miejsce naprzeciwko niego, na łóżku. - Nie przeprosiłeś Franka, prawda?
- Skąd wiesz?
- Nie wygląda najlepiej. Przyszedł dzisiaj do szkoły... Niewyspany, nieszczęśliwy. Powinieneś w końcu to załatwić. - mruknął.
- Wiem, zrobię to dzisiaj. - powiedziałem stanowczym tonem. Przynajmniej miałem taką nadzieję.

- Gee... - odezwał sie po dłuższej chwili.
- Co?
- Martwię sie o ciebie.
- Dlaczego?
- Gerry, ty coś bierzesz. Nie wiem co, ale ćpasz. - spojrzał na mnie wzrokiem pełnym troski. - Pokaż torbę. - wyciągnął rękę w moja stronę. Chcąc, nie chcąc, chwycilem czarną szkolną torbę, leżąca obok mojej nogi i rzucilem w jego stronę.
- Nie znajdziesz tam. Nie biorę. - coś mną kierowalo. Coś kazalo mi skłamać. Patrzylem obojętnie na Toro, który własnie przeszukiwal moją torbę. W pewnym momencie znieruchomiał, a moje oczy otworzyły sie szeroko. Znalazł.
- Nie bierzesz? - spytał z irytacją, pokazując mi woreczek z białym proszkiem. Moj azyl, moja ucieczka. Moj nałóg. - Gerard, nie mysl, ze nabiorę sie na twoje kłamstwa. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale to widać. Widać, że ćpiesz, z każdym dniem wygladasz coraz gorzej. Gee, został z ciebie jedynie wrak człowieka. To cię zabija. Narkotyki to najgorsze co może być. - mówił powoli, wyraźnie, chcąc przemówić mi do rozumu. Nie odpowiadałem nic. - Wiem, ze to trudne, ale musisz przestać. - Ray nie spuszczał ze mnie wzroku. Czułem to, mimo że wciąż gapiłem sie w podłogę. - Gerry, spójrz na mnie. - podniosłem powoli wzrok. - Obiecaj mi, że spróbujesz rzucić to świństwo. - pokiwalem głowa. Nie mówiłem nic. Nie chciałem pozbywać sie tego nałogu. - Obiecaj. - powtórzył.
- Obiecuje. Spróbuje. - coś sie we mnie na chwile złamało. Powiedziałem to. Obiecalem i nie mogłem tej obietnicy złamać. - A ty obiecaj, że mnie z tego wyciagniesz.
- Obiecuje. - uśmiechnął sie szeroko. - Zobaczysz, będzie dobrze. - zerknal na zegar. - Masz tego wiecej? - spytał, potrzasajac paczką z narkotykiem.
- Nie. To była ostatnia. - sklamalem. Znowu. Nie wiem, co sie ze mną działo.
- To moge cię zostawić bez żadnych obaw? - zasmial sie cicho.
- Poradzę sobie, mamo. - uśmiechnąłem sie.

Drzwi zamknęły sie za plecami Toro. Zaparzyłem kawę i jak zwykle usiadlem na parapecie. Jeszcze nigdy nie czułem czegos takiego. Narkotyki stały sie dla mnie wszystkim. Kłamałem, nawet nie potrafiłem tego kontrolować, powstrzymać. Nałóg. Kiedyś tak tego nie nazywalem. Było to po prostu okazyjne ćpanie. A teraz? Prawdziwy nałóg. Stało sie to dla mnie ważniejsze niż najlepszy przyjaciel. Staczalem sie na dno. Z każdym dniem coraz niżej. Powoli umieralem. Bałem sie tej otchłani przede mną. Ile to jeszcze potrwa? Bałem sie, ze w końcu stanę sie taki jak Bryan. Bezwzględny, zachlanny ćpun, który zrobi wszystko, by dostać to, czego chce.
You take a pride in becoming nothing.*
Bryan. Na sama mysl o nim przechodziły mnie ciarki. Wciąż miałem przed oczami ten jego złośliwy uśmiech, w uszach dzwoniły mi wyszeptane przez niego słowa na temat współpracy. To bolało. Cholernie bolało, zarówno psychicznie jak i fizycznie. To on nauczył mnie palić, ćpać i pic. To on sprowadził mnie na moralny margines. Wyrzutek społeczeństwa, który znalazł sobie podopiecznego. Nauczył mnie wszystkiego o ulicznym świecie. Nauczył mnie zdobywać towar, rozmawiać z dilerami, a potem tak bezczelnie mnie wykorzystał. A ja kiedyś nazywalem go przyjacielem. No ciekawe.
Oczy zaszły mi łzami, widziałem świat za oknem jak przez mgle. Po chodniku poruszały sie różnokolorowe plamy, zapewne studenci, wracający z zajęć. Do moich uszu dobiegły śmiechy i niewyraźne rozmowy. Oni dobrze sie bawili, a ja siedziałem tu sam na parapecie. Dwie łzy potoczyły sie leniwie po moich policzkach. Wytarlem je wierzchem dłoni. Dalej już nie plakalem. Przecież to już było, nie powtórzy sie drugi raz. Znów spojrzałem na tych ludzi na dole. Nie miałem powodu sie smucic, tez miałem przyjaciela. Przynajmniej nie fałszywego, jak większość z nich. Ray, tuż obok Franka, był najważniejszą osobą w moim życiu. Nikt nie potrafił tak pocieszac jak on. Wyciągnął mnie z tego psychicznego dołka, a teraz obiecał, ze wyciągnie mnie z nałogu. Niby nie chciałem, ale druga część mnie krzyczała, by przestać to brać. Nagle zdałem sobie sprawę, ze powoli sie zabijam. Nie czuje tego, ale powoli umieram. Smierć zbliża sie do mnie, jej kościste zgnile palce są coraz bliżej. Sam siebie niszczę.

End of passion play,
Crumbling away,
I'm your source of self destruction...
**

Nie chciałem umierać, ale mimo to, dobrowolnie sie zabijalem. Tracilem już rozum. Chciałem, potrzebowałem znów sie naćpać. Nie mogłem sie przed tym powstrzymać. Wiedziałem, ze w końcu od tego zejdę, ale w tym własnie momencie nie obchodziło mnie to. Musiałem i już. Chyba nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Potrzebowałem gdzies sie schować, uciec. Uciec w nałóg. Wiem, obiecalem. Ale obiecalem spróbować, a ta próba już jest przegrana.
Zeskoczylem z parapetu i kleknalem przy szafce nocnej obok łóżka. W szufladzie znajdowały sie jeszcze dwie działki od Andy'ego. Usiadlem na dywanie i otworzyłem jedna paczkę. Dłonie trzesly mi sie, tak bardzo byłem spragniony tego uczucia, jakie dawały narkotyki. Ostrożnie wysypalem proszek na blat szafki i uformowalem z niego ścieżkę. Prostą, równą, w miarę wąską. Zwinalem pięciodolarowy banknot i miałem już wciągnąć proszek, kiedy drzwi od mojego pokoju sie otworzyły. Aż podskoczylem, a pięciodolarówka wypadła mi z ręki. Chłopak, który wszedł własnie do pokoju, wpatrywał sie we mnie szeroko otwartymi miodowymi oczami. Wyrażały zmartwienie, przerażenie i niedowierzanie.

- Gerard, co ty robisz? - jego głos drzal.
- Raczej co ty tu robisz? - spytałem, równie zdziwiony.
- Wszedłem, bo nie odpowiedziales mi na pukanie. Po prostu sie martwilem. - Frank uspokoił sie i podszedł do szafki. Kucnął tuż obok mnie.
- Boże święty, wszyscy sie o mnie martwią. Nic mi nie jest. - wzruszylem ramionami.
- No własnie widzę jak nic. - chlopak wziął gleboki wdech i zdmuchnal kokainę z blatu. Pozbawił mnie ucieczki. W tak krótkim momencie, jednym prostym ruchem. Cały moj plan legł w gruzach. Zapomnienie zmylo sie w tej jednej sekundzie.
- Nie! - krzyknalem. Straciłem nad sobą kontrole i rzucilem sie na dywan. Coś jednak złapalo mnie za koszulkę i podciagnelo do góry. Frank. Przygwozdzil mnie do boku łóżka. Moj oddech był płytki i nierówny.
- Gerard, zostaw to. Nie możesz. Nie możesz wiecej tego robić. - jego oczy nienaturalnie blyszczaly, były przysloniete kurtyna łez. - Nie możesz! Dlaczego to robisz? - pierwsze łzy płynęły po jego bladych policzkach. Oddech mi sie uspokoił, nie myślałem już o narkotyku. Teraz liczył sie Frankie. Wyswobodziłem sie nieco z jego mocnego uścisku.
- Chce uciec. - szepnąłem. - Chce uciec od tego całego bólu i smutku, od porażek. Wiem, ze to złe, ale daje miłe uczucie. Chociaż przez chwile jest lepiej. - uśmiechnalem sie blado, ciekaw czy mnie zrozumie.
- Wiem Gee. Wiem jak to jest. Ale... Ale tylko popatrz na siebie. Niedaleko ci do smierci, wiesz? Musisz przestać. - przerwał na chwile. Mimo, ze po policzkach płynęły mu łzy, mówił spokojnie, płynnie. - Musisz, bo jak ciebie zabraknie... - tu załkał. - J-jak ciebie zabraknie, to ja już nikogo nie będę mieć. Nie poradzilbym sobie bez ciebie. - ostatnie zdanie wyszeptal, cytując moje własne słowa. Serce zabiło mi mocniej. - Gerard, wiesz, ze to cię zabija?
- Ja... Wiem. - szepnąłem smutno.
- To dlaczego wciąż to robisz?
- Nie wiem. Nie chce, ale nie moge przestać. Jest coraz gorzej. - Iero przytulil sie do mnie, coraz mniej łez moczylo mi koszulkę.
- Wiem jak to jest. Ale ja ci pomogę. Pomogę ci i zobaczysz, już nigdy wiecej nie spojrzysz na narkotyki. Zrobisz to dla mnie?
- Dla ciebie wszystko. - uśmiechnalem sie. Wstalem i podniosłem Frania, po czym usiadlem na łóżku. Chlopak usadowił sie obok i położył głowę na moim ramieniu.
- Powiedz mi... Od kiedy ćpiesz? - spytał nagle.
- Jakieś... Nie wiem. Tak na serio to może trzy lata. Ale dopiero ostatnio sie stoczylem. Nigdy wcześniej tak mnie nie ciągnęło. - mruknalem.
- Długo. Gdzie masz dragi? - kolejne pytanie.
- W szufladzie, w tej małej szafce jest ostatnia działka. - odpowiedziałem po dłuższej chwili walki z samym sobą. Jedna strona nie dawała nic powiedzieć, druga wręcz rwała sie do oddania wszystkiego, pozbycia sie tej trucizny. Tym razem nie klamalem. Wygrałem ze sobą. Młodszy wstał i wyjął z szufladki paczkę z narkotykiem.
- Chodź. - otworzył okno i przywolal mnie do siebie gestem ręki. Nie wiedziałem o co mu chodzi, co chlopak chciał zrobić, ale podszedlem do niego. Otworzył przezroczysty woreczek i oparł wolna dłoń na parapecie. Wychylil sie nieco. - Popatrz. - przechylil dłoń, a biały proszek wysypal sie, znikajac w ciemności krzewów pod moim oknem. Zdążyło sie sciemnic przez ten cały czas jak siedziałem w pokoju. Niebo było ciemnogranatowe, noc bezchmurna. Żółte światło lamp oświetlało kampus. Coś w środku mnie uklulo, kiedy patrzyłem jak moj narkotyk znika. Nie ma. Nie ma i już nie powinno być wiecej. - Robię to co ty kiedyś. - uśmiechnął się. - Obiecaj mi, ze przestaniesz. - odwrócił się do mnie przodem. Poczułem jak jego delikatna dłoń zaciska się na mojej własnej.
- Obiecuje. - powiedziałem bez wachania. Jemu mogłem obiecać wszystko, zrobiłbym dla tego chłopaka wszystko. Spojrzałem w te jego piękne miodowe oczy. - Kocham cię. - Iero uśmiechnął się.
- Rzucisz dla mnie narkotyki? - spytał, mimo ze już mu to obiecalem. Widziałem, ze chciał być pewien. Nachylilem się tak, by moc szeptac do jego ucha.
- Rzucę, ale i tak wciąż będę uzależniony. Będę uzależniony od ciebie, Frank, bo to ty jesteś moim największym nałogiem. - ucalowalem go w szczękę, tuż obok ucha. Frankie odsunął się ode mnie delikatnie i zlaczyl nasze usta w pocałunku. W szczerym, czułym pocałunku. Boże, jak ja za tym tesknilem. Aż do ostatniej sekundy rozkoszowalem się smakiem jego ust. Kiedy ta cudowna chwila się skończyła, położyłem się na łóżku. Franio wtulil się we mnie. Trwalismy tak w ciszy pare minut, a ja próbowałem go przeprosić. Chciałem, ale słowa nie przechodziły mi przez gardło. Mimo, iż widziałem jaki był szczęśliwy, to i tak powinienem to zrobić. Widziałem, jak jego troski znikaly, gdy powiedziałem, ze go kocham. Malowalo to uśmiech i na mojej twarzy.
- Frankie... Mówiłes ze wiesz jak to jest być uzależnionym. Tez kiedyś brałes? - spytałem.
- Tak... Miałem dwa uzależnienia. Ciałem się i brałem. - mruknal. - To pierwsze, samookaleczanie się, zaczęło się jak miałem dziesięć lat. Już wtedy chciałem się zabić. To wszystko przez rodziców, którzy mnie nie chcieli. - mówił cicho, obojetnym głosem. - Ale ty... Ty mnie z tego wyciagnales. Dziękuje. - spojrzał na mnie i uśmiechnął się z wdzięcznością. - Przez tyle lat nie mogłem sobie poradzić. I nagle zjawiłes się ty. Pokazales mi, ze to złe, ze nie warto.
- A dragi?
- Bawilem się jakieś dwa lata temu w dilera z Andym. Nigdy wcześniej nie ćpałem, ale ze dużo ludzi kupowało, to postanowiłem spróbować. Z tego wyciągnął mnie Andy. Nie chciał żebym mu wszystko wyćpał, nie chciał zbankrutowac i po prostu odciagnal mnie od nałogu. Teraz już tylko czasem roznosze towar. - wzruszyl ramionami. - Było cieżko. Ale się udało i przysięgam, mi tez się uda ciebie wyciągnąć. - szepnal, po czym ziewnal.
- Dziękuje. - przytulilem chłopaka do siebie.

Zasnął. Zasnął w moich ramionach. Ucalowalem jego blade czoło na dobranoc, po czym sam zamknalem oczy. Szczęśliwy.


* - Bite my tongue - You Me At Six
** - Master Of Puppets - Metallica

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Part 17.

hłe, hłe, obsuwa. Ale dałam one shota, wiec sie cieszcie xD. Rozdział jakiś taki beznadziejny wyszedł i w ogóle... Wybaczcie.
Nastepny w czwartek sie postaram :3




Obudziłem sie rano, światło z odslonietego okna przebijalo sie przez moje zamknięte powieki. Niefajne uczucie, nigdy tego nie lubiłem. Nie lubiłem sie budzić, wstawać i spotykać ludzi, którzy mnie piętnowali za to, kim jestem. Chociaż, ostatnio miałem dla kogo wstawać. Wręcz pędziłem do szkoły, tylko po to, by go zobaczyć, by z nim porozmawiać. A na imię mu było Gerard. Istota idealna. Jednak mimo tego, iż dobrze pamietalem jak zasypial przy mnie, dzisiaj go nie było. Może to był jedynie sen? Nie, niemożliwe. Byłem nagi, na sobie miałem jedynie kołdrę. Odkryłem sie. Na moich zebrach i na biodrze widniały małe czerwone ślady po ustach Gee. To była prawda. I prawda tez było, ze mnie zostawił. Opadłem z westchnięciem rezygnacji na poduszki. Czułem sie co najmniej okropnie. Czułem sie wykorzystany, niepotrzebny, porzucony. A przecież mówił, ze mnie kocha... No ta, mówił, ale pod wpływem narkotyków. Może i to była prawda, brzmiało to przekonująco. Zreszta, biorąc pod uwagę jego codzienne zachowanie w stosunku do mnie, można było powiedzieć, ze sie zakochał. Albo nauczył sie naprawdę ładnie kłamać. Dlaczego uciekł? Przestraszył sie? Gdyby kochał, zostałby. Chociaż, pies go tam wie. Chciałem to wyjaśnić. Chciałem sie z nim spotkać, jednak do szkoły nie zamierzalem iść. Tak, wcale nie było rano, bo minęła już połowa lekcji. Leniwie sie podniosłem. Chciało mi sie płakać. To bolało, cholernie bolało i drążylo głęboką na sto metrów ranę w moim sercu. Czy on nie widział, ilu ludzi dookoła siebie już zranil?
Kiedy tylko gorąca woda z prysznica zetknela sie z moja skóra, łzy same popłynęły mi z oczu. Jeszcze niedawno jego ramiona mnie obejmowały, dawały schronienie przed tym całym pieprzonym światem. A teraz co? Teraz go nie było. I szczerze watpilem, ze kiedykolwiek będzie znowu. Jeśli on to pamięta, to na pewno wszystko skończone. Starałem sie opanować łzy, jednak niezbyt mi to wychodziło. Za bardzo bolało. W głębi duszy miałem nadzieje, ze ten incydent nie przekreslil naszych szans, chociażby na przyjaźń. Nadzieje, która tliła sie słabym plomieniem i wystarczył lekki powiew wiatru zwątpienia, by zgasł. Mówi sie, ze nadzieja zawsze umiera ostatnia... Chyba najpierw umrze nadzieja, a potem ja. Wiem, obiecalem, ze już sobie nie zrobię, ale to za bardzo bolało.

Nie poradzilbym sobie bez ciebie.

Przez mysl przmknęły mi słowa Gerarda. Nie mogłem. Nie mogłem tego zrobić. Wyszedłem spod prysznica i ubrałem sie w bokserki i jakąś koszulkę. Narzucilem na siebie gerardową bluzę i wróciłem do pokoju. Moje ciuchy były porozrzucane po całej podłodze. Nie chciało mi sie ich sprzątać, ale musiałem. Ten widok za bardzo przypominał mi dzisiejszą noc. Zacząłem zbierać ubrania i kiedy schyliłem sie po spodnie, moją uwagę przykuł jakiś mały, czarny przedmiot, leżący pod łóżkiem. Wziąłem go do ręki. Telefon Gee. No to teraz musiałem do niego pójść. Był wyłączony, zapewne rozładowany. Westchnąłem i wrzuciłem odzież do pralki. Zerknąłem na zegarek. Wpół do 15.00. Za godzinę są próby do występu, może Gerard tam będzie... No to musiałem czymś sie zając przez ta godzinę. Szybko minęła, zdążyłem jedynie znaleźć spodnie, uczesać sie i narysowac cienkie czarne kreski pod oczami. Mniej wiecej dobrze wygladalem, wiec chyba mogłem iść. Puściłem sie biegiem w stronę szkoły, kiedy tylko wyszedłem z akademika. Nie chciałem żeby mnie któryś z braci Leto znów pobił, zapewne odegrałby sie tez za Gerarda, jak mnie wtedy uratował. Nie chciałem nikogo spotkać. Nie potrzeba mi było nikogo, oprócz Gerarda.
Wpadłem zdyszany do budynku i, gdy uspokoilem oddech, poszedłem w stronę sali prób. Po drodze, ku mojemu uroadowaniu, spotkałem Gee. Jednak on szybko zmazał mi uśmiech z twarzy, nie był zadowolony tym spotkaniem.

- Gerard, czekaj! - krzyknalem, kiedy gwałtownie sie odwrócił.
- Frank, spieszę sie. - mruknal.
- Ale Gee...
- Nie widzisz, ze nie moge teraz? - przerwał mi.
- Gee, ja mam twój tele... - wszedł do sali prób i trzasnal drzwiami. - ...Fon.

Nie ma sensu, żebym za nim lazil. Poddalem sie i wróciłem do akademika. Po co było sie w ogóle wysilac, skoro i tak pewnym było to, ze nie będzie chciał ze mną rozmawiać?
Nie dotarłem jednak do swojego pokoju. Wchodząc po schodach, skrecilem piętro niżej, do pokoju 213. Andy. Tak. Musiałem, potrzebowałem z kimś pogadać. Zapukalem, z nadzieja ze nie roznosi towaru po kampusie. Ku mojemu zadowoleniu, otworzył.

- Moge? - spytałem niepewnie.
- Pf. Jeszcze sie pytasz. Właź. - zaprosił mnie do środka krótkim machnieciem ręki. - Co jest?
- Nie wiem... Znaczy, wiem. Ale nie wiem od czego zacząć. - już sie platałem w słowach, a nawet nie zacząłem opowiadać.
- Może czegos sie napijesz? Łatwiej ci będzie. - wzruszyl ramionami. Spojrzałem jedynie na niego wzrokiem pełnym wdzięczności. Wstał i z szafki wyjął butelkę Jacka Danielsa. Nalal mi sporą ilośc trunku do szklanki i podał do ręki. Upilem pare lykow.
- Tylko mnie nie upij. - zasmialem sie. Po kilku chwilach już sie rozluznilem. - No to... - wziąłem gleboki wdech. - Przespalem sie z Gerardem.
- Co?! - uniosl brwi do góry, w geście zaskoczenia. - Jak to?
- On był naćpany, przyszedł do mnie późnym wieczorem i... Tak jakoś wyszło. - spuscilem głowę w dół.
- No dobra, to czemu jesteś smutny? Nie jest dobry w łóżku?
- Nie, nie o to chodzi... - przez kilka sekund panowała cisza. Starałem sie dobrać odpowiednie słowa, uprzednio upijajac łyk alkoholu. - Było zajebiście, ale on mnie rano zostawił. Uciekł, a teraz nie chce ze mną nawet rozmawiać.
- Ja pierdole. A ja mu dzisiaj rano dragi sprzedałem... Gdybym tylko wiedział... - dłoń Andy'ego wylądowała na jego czole. Moje oczy otworzyły sie szeroko, wiedziałem co on by zrobił Gerardowi, gdyby wiedział. Bałem sie. Cholernie sie bałem.
- Nie, Andy, proszę... Nie rob mu krzywdy. Nie ważne co mi zrobi, nic mu nie rob. - w moich oczach stanęły łzy, na sama mysl o tym, ze Andy mógłby go "przypadkowo" zabić, albo coś... Chlopak popatrzył na mnie chwile. Moja dłoń zacisnela sie na jego rękawie.
- No dobra.
- Obiecaj, proszę.
- Obiecuje. Słowo dilera. - zasmial sie cicho. To była chyba najważniejsza obietnica, jaka kiedykolwiek złożył. "Słowo dilera" z jego ust znaczyło "nigdy tego nie zrobię." Uspokoilem sie trochę i puscilem materiał jego koszulki.
- Teraz nawet nie chce ze mną rozmawiać. Chciałem mu oddać telefon, bo u mnie zostawił, ale nawet na mnie nie spojrzał... - kontynuowałem.
- To masz idealny powód, żeby z nim pogadać. Chociaż chwile. - Andy uśmiechnął sie.
- A jak ucieknie?
- To jest tchorzem. Znaczy, i tak jest. Musisz sie z nim spotkać i to wyjaśnić.
- A dam radę? - spytałem ze zwatpieniem.
- Dasz. - Biersack przytulil mnie do siebie. - Na pewno dasz radę.

***

Zbliżała sie 16.00, kiedy szedlem ścieżką wsród drzew do szkoły. Próby. Szczerze mówiąc, byłem w tak zjebanym nastroju, ze chciało mi sie żygać na samą mysl o tym, ze w ogóle będę musiał patrzeć na ta pieprzona elitę. I jeszcze ich słuchać. Ja pierdole. Na szczęście Franka tam raczej nie będzie. Raczej, bo nie byłem do końca pewien. Ku mojemu niezadowoleniu, musiałem go spotkać na korytarzu. Coś do mnie gadał, ale szczerze mówiąc mało mnie to obchodziło. Bardziej zajęty byłem tym, by czym prędzej znaleźć sie w sali prób. Pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi sie w oczy to uśmiech Ray'a. Obok niego stało trzech chłopaków, których oczywiście nie znałem. Podszedlem do nich i odwzajemnilem uśmiech. Widziałem w spojrzeniu przyjaciela, iż zauważył, ze coś jest ze mną nie tak.

- Gee, to Ian, Tobias i Ryan. Ian gra na perkusji, Tobias na gitarze, a Ryan na bassie. - przedstawił mi nieznajomych, zaczynając od lewej. Ian był wysoki, dobrze zbudowany, szczególnie umięśnione miał ramiona. Ciemne włosy były ścięte krótko i artystycznie potargane. Tobias był nieco niższy od Iana, blondyn, włosy do ramion. Ryan mniej wiecej wzrostu Tobiasa, kruczoczarne włosy były spiete w kucyk. Wyglądali sympatycznie.
- Czesc. - podalem każdemu z nich dłoń.
- Jak sie chyba domysliles, bedą z nami grać. I nie martw sie, wszystko umieją. - zasmial sie. Moi nowi znajomi zostali zawołani przez pana Alana, wiec zostałem sam z Toro. - Co jest, Gee? Wyglądasz strasznie. Blady jak trup i chudy jak trup. - zmartwił sie.
- To nic. Serio. Po prostu mam teraz zły czas, będzie lepiej. - odwrócilem wzrok.
- Wątpię. Bierzesz coś? - spodziewałem sie tego pytania. Nie chciałem go oklamywac, ale z drugiej strony, jeśli by sie dowiedział, mógłby mnie zostawić. I nie miałbym już nikogo.
- Ym...
- Gee~! - dziekowalem w duchu pani Travis, ze uratowała mnie od tego pytania. Prawie podbieglem do niej, byleby tylko dalej od Ray'a. - Masz piosenki? - spytała z uśmiechem.
- Mam, poprawione, skomponowane i w ogóle. - wysililem sie na uśmiech.
- To scena jest wasza, zobaczymy co macie. - usmiechnela sie szeroko i pokazała dłonią scenę.

Skinalem głowa na chłopaków i wyszliśmy na scenę. Wszystko poszło w miarę dobrze, pierwsza piosenka była nieco ostrzejsza, wciąż nie miała tytułu. Druga była jak... Wyznanie miłosne? Nie wiem, pani Davis tak stwierdziła po przeczytaniu tekstu. Zdążyło sie pare pomyłek, niedociągnięć, ale Toro powiedział, ze wszystkim sie zajmie, a ja mam odpocząć. Nie miałem wyboru, musiałem sie zgodzić, bo mamuśka z afro by mnie chyba ukatrupiła... Powtorzylismy występ dwa razy, potem Natalie kazała nam grać jeszcze trzeci raz, tak z kaprysu, bo sie podobało. Czemu nie. Potem oczywiście musieliśmy zostać, żeby dowiedzieć sie, którzy z kolei wyjdziemy na scenę. Padło na to, ze ostatni. Pani Szkolna Gwiazda Williams musiała oczywiście być pierwsza, potem pare innych zespołów i na końcu my. Nie przeszkadzało mi to, szczerze, miałem to wszystko głęboko w dupie. Wyjdę, zaspiewam i pójdę. Co za problem? Nie rozumiałem Williams, po cholerę robiła takie zamieszanie wokół siebie i tak to wszystko przeżywała? Wzruszylem ramionami i po ponad dwóch godzinach udreki, wyszedłem z sali. Siegnalem do kieszeni po telefon, ale... Jego tam nie było. W torbie tez nie. Zastanowilem sie chwile, starając sie nie popadać w panikę. Nie sprawdzalem nic na komórce od rana, pewnie nawet nie wiedziałem, ze jej nie mam. Frank. Zostawiłem u Franka. Czyli jednak będę musiał sie z nim spotkać... Niezbyt mnie to cieszyło, ale z drugiej strony wolałem to wszystko wyjaśnić i mieć za sobą.

- Gerry! Czekaj! - usłyszałem za plecami głos Ray'a. - Co ci jest? - spytał zmartwiony, gdy do mnie podbiegł.
- Jestem debilem. Skończonym idiotą. - mruknalem. - I pieprzonym tchórzem.
- Nie jesteś. Co sie stało?
- Mogę ci zaufać, prawda? - zapytałem niepewnie.
- I po co sie pytasz. Oczywiście ze tak. - uśmiechnął sie.
- No dobra. Przespalem sie z Frankiem. - przerwałem, by dać czas Ray'owi na jakąś reakcje. Nic. Jedynie uniosl brwi w geście zaskoczenia. Był nawet bardzo zaskoczony. - I potem nad ranem ucieklem. Bo wiesz, w nocy nie byłem trzeźwy... - nie, nie zamierzalem mu mówić o narkotykach. - Upilem sie. Teraz boje sie w ogóle spojrzeć mu w oczy, ale muszę z nim pogadać, bo zostawiłem u niego telefon. - wbiłem wzrok w drewniany parkiet.
- Dobra, jednak jesteś debilem. I tchorzem, idiotą i tak dalej... - odpowiedział. - Jest tylko jedna rzecz, jaką powinieneś zrobić, żeby chłopaka nie stracić.
- Jaka? - nadzieja znów odżyła.
- Iść do niego, przeprosić i wszystko wyjaśnić. Kochasz go? - i tu zaczęła umierać. Nie chciałem, ale musiałem to zrobić.
- Kocham... - szepnąłem. - Ale boje sie go zranic.
- Debilu! To nie ma sensu. Jak tak sie będziesz bał, to Frank w końcu kogoś znajdzie i chuj z waszej miłości. Masz iść i mu to powiedzieć. - złapał mnie za ramiona i potrzasnal, jednocześnie sie na mnie wydzierając. Tak, tego potrzebowałem. Musiałem powiedzieć mu, co czuje bo to może być ostatnia okazja. Musiałem.
- Dzięki. - uśmiechnalem sie delikatnie.
- Za co?
- Za wszystko. - przytuliłem Toro, po czym skierowaliśmy sie w stronę akademika.

Kazał mi iść i zrobić to teraz, gdy wchodzilismy po schodach, jednak nie mogłem. To jeszcze nie teraz. Zrobię to, ale nie dzisiaj....

sobota, 16 czerwca 2012

Still don't like winter? Frerard.

Z opóźnieniem, w dodatku nie rozdział. Wybaczcie, ale w czwartek na spontanie było BVB <3. No i ostatnio pan wen poszedł sie kochać. Nie wiem z kim i nie wiem gdzie. Postaram sie dodać do poniedziałku, a wy łapajcie łan szota :3

Jeszcze jedna, a raczej dwie sprawy.
Pierwsza, co myślicie o parce Andy Biersack x Oli Sykes. Wszystkie za i przeciw miłe widziane, no i jak już za to który byłby na górze? ;)
Druga jest taka, jeśli chcecie, bym was powiadamiala o rozdzialach na tt, gg czy mailu to pisać do mnie na gg 5447963, tt @storkfrommars albo mail aikko22@gmail.com

Miłego czytania <3



Była zima. Ugh. Moja znienawidzona pora roku. Mróz i śnieg. Białe, mokre i zimne coś, od czego drętwieją ręce. Temperatura na dworze - koszmar. Trzeba się ciepło ubierać, zeby nie zamarznąć po drodze. Jedynym plusem tych trzech miesięcy były długie noce, ale to i tak nie zmieniało faktu, ze nienawidziłem tej pory roku. W przeciwieństwie do Franka. On po prostu to uwielbiał. Dostawał napadów euforii, kiedy tylko zobaczył za oknem pierwszy śnieg. Potrafił siedzieć całą noc przy oknie, gapiąc się jak białe płatki przyklejają się do szyby i leniwie z niej spływają w postaci kropel wody. Zawsze był wtedy taki zamyślony, a ja nie śmiałem go z tego stanu wyrywać. Jak już napadalo tego białego puchu więcej, przed domem od razu pojawiał się bałwan. Z trudem powstrzymywałem się od rozdeptania go, ale wiedziałem, ze Frankiemu będzie smutno. Nie rozumiałem go, jak można lubić zimę? Ja sam wolałem jesień. Kiedy wszystko w przyrodzie przygotowywało się na powolną śmierć po białą płachtą. Powoli obumierało, traciło kolory. No, i w zimie do tego wszystkiego jeszcze święta. Chyba najbardziej przereklamowane i komercyjne wydarzenie w roku. Wszyscy są tacy szczęśliwi, ze można się pożygać. Wszyscy są z rodziną, jest choinka, dają sobie prezenty... Taa, przynajmniej tak w telewizji jest. I wszyscy wierzą, że tak ma być. Prawda w moim przypadku była inna. Jako że nienawidziłem świąt, szczególnie tej rodzinnej atmosfery, spędzałem je sam. Nawet bez Franka, on wyjeżdżał do swojej rodziny. Byłem niedoszłym samobójcą i ćpunem, co sprawiało, że rodzina chciała mi na siłę pomóc. Dlatego też nie widywałem się z nimi. No, może oprócz Mikey'ego, ale po skończeniu trasy, nawet do niego nie dzwoniłem. A on nie chciał się narzucać i wszyscy byli "szczęśliwi". Na szczęście święta miałem za sobą, bo był już styczeń. Połowa stycznia.
Jak co rano, obudzilem się obok Frankiego. Spał spokojnie w moich ramionach, jak dziecko. A ja drżałem z zimna. Iero znów nie zamknął okna na noc, jeszcze zawinął się cały w kołdrę, nie zostawiając mi ani kawałka. A najgorsze było to, że spałem w samych bokserkach. Delikatnie wysunąłem się z jego objęć i podszedłem do okna. Zamknąłem je i zasloniłem dokładniej zasłony, sprawiając ze w pokoju zapadła całkowita ciemność. Panowała tu chyba temperatura na minusie, ale mojemu ukochanemu to ani trochę nie przeszkadzało. Nawet nie drgnął. Siadłem na krawędzi łóżka i przyjrzałem mu się. A dokładniej jego ślicznej, chłopięcej twarzy. Miał lekko rozchylone usta, a jego powieki leciutko drgały. Ciekaw byłem, o czym śni...
Zadrżałem. W pomieszczeniu było rzeczywiście chłodno. Wstałem i poszedłem do łazienki. Stanąłem przed lustrem, opierając dłonie na umywalce. Spojrzałem w zwierciadło przede mną. Czarne kosmyki moich włosów opadały mi na twarz. Odgarnąłm je do tylu. Zima była porą roku, w której miewałem humory gorsze niż kobieta w ciąży. Jednak rzadko się cieszylem, byłem bardziej skłonny do tego, by znów się pociąć. Depresja zimowa? Może. Brak światła słonecznego? Nigdy nie lubiłem słońca, ale wiązało się to z wyżej wymienioną depresją. Kolejny powód do nienawiści do zimy. Zerknąłem na pudełko żyletek, leżące na szafce, potem na moje nadgarstki. Były pełne blizn. Własnie przez te pieprzone żyletki. Dotarło do mnie po raz kolejny, ile bólu sprawiłem tym Frankowi. Włosy znów opadły mi na oczy, które napłynęły łzami. To go musiało tak cholernie boleć, kiedy widział moje poranione ręce. Wszystko przez moja głupotę. Na przekór sobie, wziąłem do ręki jedna żyletkę. Nie myślałem już, nie kontrolowałem się. Miałem przeczucie, ze powinienem się ukarać. Przycisnalem delikatnie ostrze do skóry na moim nadgarstku. Strużka krwi spłynęła po moim przedramieniu, równocześnie łza płynęła po moim policzku. Syknąłem z bólu. Dawno tego nie robiłem, a teraz... Teraz w ten sposób chcę się ukarać za to co zrobiłem Frankiemu, robiąc sobie krzywdę. Bez sensu, prawda? Dlatego, że ja własnie jestem pieprzonym idiotą. Nic na to nie poradzę, niestety. Usłyszałem skrzypienie zawiasów za moimi plecami. Zakrwawiona żyletka wypadła mi z ręki, z cichym stuknięciem lądujac w umywalce. Spojrzałem w lustro. Frankie stał w drzwiach, patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Za chwilę podbiegł do mnie i mocno objął w pasie, przytulając policzek do mojego karku.
- Gee... Obiecałeś. Obiecałeś, ze już nie będziesz tego robił. - przytulił mnie jeszcze mocniej.
- Ale... To nie ja... - nagle to podłamanie mi przeszło. Zaraz po przebudzeniu byłem wkurzony, potem smutny, a teraz nie miałem pojęcia o co mi chodziło.
- A kto? Święty Mikołaj? - prychnał oburzony.
- No... Wiesz, że mnie nie lubi... - odwrociłem się do niego przodem i złapałem delikatnie w talii.
- Gee, proszę cię... Czemu to zrobiłeś? - jego miodowe oczy były smutne. Nienawidziłem tego. Tym bardziej, ze było to spowodowane moim zachowaniem.
- Przepraszam. Wiesz jak to ze mną jest... Szczególnie teraz. Nie kontrolowałem się, nie wiedziałem co robię. - powiedziałem cicho.
- Gerd, jesteś pewien, ze nie zbliża ci się okres? - uniósł jedna brew do góry, starając się wyglądać poważnie. Zima była takim czasem, kiedy mi prawie wszystko wybaczal. Wiadomo czemu...
- Uh, no, tego... - wbiłem wzrok w podłogę na parę sekund, zaraz potem spojrzałem w oczy mojego chłopaka i zaśmiałem się cicho.
Ten ujął moja rękę, pocałował delikatnie krwawiące przedramię i przyciągnął do szafki, w której znajdowały się opatrunki. Zawijał bandaż wokół mojego nadgarstka z niesamowitym skupieniem. Nic nie mówiłem, wyrwałem go tylko z tego stanu, ocierając mu kropelkę mojej krwi z policzka. Warknął na mnie i skończył swoje dzieło.
- Ale nigdy wiecej tego nie rób. Ja cię już przypilnuję! - Frank pogroził mi palcem i zabrał opakowanie żyletek wraz z tą zakrwawioną z umywalki. Wyszedł z pomieszczenia. Ja tez je opusciłem.
Wszedłem z powrotem do sypialni. Nie było tam Iero. Podszedlem do szafy i wyciagnalem z niej czarna, choć trochę wyblakłą koszule i rownież czarne, wąskie spodnie. Przeczesalem włosy palcami, z racji tego, że nie chciało mi się szukać szczotki i zszedlem na dół, do kuchni. Nie zdążyłem zejść ze schodów, kiedy usłyszałem Franka.
- Gee, nie mam co jeść! - jęknął - Co znaczy, że musisz iść do sklepu~
- Zapomnij. Nie wyjdę z domu na to zimno. - skrzywilem się. Serio, nie chciałem iść.
- A ze mną pójdziesz? - spytał. Chciał za wszelka cenę mnie wyciągnąć. Nie wiem czy po to, by się nade mną poznecac, rzucając we mnie śniegiem, czy jak...
- A co, boisz się sam? - zazartowalem.
- No, boje się. Co znaczy, że musisz iść... - zachichotal. - W każdym razie, trochę powietrza ci się przyda, nie wychodzisz z domu od czterech dni.. - zaraz po tym dodał.
Westchnalem. Nie miałem wyboru, musiałem się go słuchać. Cóż, konsekwencje zachowania przeciw niemu nie były miłe...
- Dobrze, mamo... - mruknąłem, mocno akcentując ostatnie słowo.
Podazylem za nim posłusznie do przedpokoju, ubralem się ciepło, szalik zawinalem aż na nos. Niechętnie wyszedłem na zewnątrz. Przekroczylem próg i od razu dostałem śnieżką w ramię. Super. Po mojej lewej, zaraz obok garażu stał balwan. Jak co roku miał na sobie czarny cylinder i szalik w tym samym kolorze. Nie wiem skąd Franio wytrzasnal ten kapelusz, ale w każdym razie był całkiem fajny. Odwrocilem się w stronę Iero i znów dostałem śniegiem. Tym razem w twarz.
- Dość już tej zabawy, proszę... - jeknalem.
Chłopak nic nie odpowiedział, jeszcze raz we mnie rzucił. I na tym koniec. Spodziewałem się jakichś jeszcze innych tortur, ale nic nie zrobił. Pewnie szykowal jakiś zlowieszczy plan. Wytrzepałem śnieg z włosów i ruszyłem przed siebie. Jednak, mimo moich obaw, droga do sklepu była dla mnie bezpieczna, Frank nic mi już nie robił, co było trochę dziwne. W spozywczaku kupił świeży chleb i przy okazji pogadal sobie z ekspedientka. Było tam tak fajnie ciepło, ze niemalże przeżyłem szok termiczny, znów wychodząc. Wróciliśmy do domu, gadając o rożnych pierdolach, jak to z nami było. Od gitar, przez kreskówki, aż do tego jak ja nienawidzę zimy. I znów mnie nie torturowal. Zaczynało to być podejrzane, ale nie narzekalem. Chociaż trochę się bałem, sam nie wiem czego. Frank zmajstrowal tosty na śniadanie - po to własnie była ta cała wyprawa. Lodówka była pełna, ale księżniczka Iero musiała mieć tosty. W każdym razie były smaczne, a ja dodatkowo dostałem kawę. Po posiłku wziąłem milutki biały kocyk, kolejny kubek kawy, tym razem mocniejszej, notes i dlugopis. Usadowilem się na kanapie w salonie i zacząłem tworzyć. Jakoś mnie wena naszla, od tygodnia nie wziąłem nawet ołowka do ręki. Tym razem pisałem nowa piosenkę. A Frank jak zawsze mnie wtedy zameczal, bo miał idealny czas na pogawedke ze mną. Przynajmniej on tak twierdził. Ja nie. W końcu, po paru grzecznych prośbach, by się odwalił, puściły mi nerwy i jak zawsze dostał opieprz, którym się i tak nie przejął. Poszedł tylko zając się sobą. A mnie wena opuściła tak szybko jak przyszła. Zacząłem z piec nowych utworów ale żadnego nie skończyłem. Zdążyło się już sciemnic za oknem. Wyplatalem się z trudem z koca i odlozylem kubek do zmywarki. W całym domu było jakoś cicho. Może Frankie poszedł spać? W sypialni panowała całkowita ciemność, wiec po omacku przedostalem się do łazienki, tej w naszej sypialni. Mniej wiecej ogarnąłem swoją osobę i powrocilem do pokoju.
Nawet na dobre nie przekroczyłem progu, kiedy ciemnowlosy rzucił mi się na szyje, głupio chichoczac. Zaraz po tym poczułem na karku lód. Ten mały dran wrzucił mi kostkę lodu za kolnierz. Tak, lepszego wieczoru nie mogłem mieć. Jeszcze było otwarte okno obok łóżka, co sprawiło, ze w pokoju panowała mniej wiecej taka temperatura jak na zewnątrz.
- Frank, kurwa! Pojebalo?! - krzyknalem, czując jak lodowata woda spływa wzdłuż mojego kręgosłupa. Chłopak nic nie odpowiedzial, pchnął mnie na materac.
- To jest kurwa zimne! Chcesz, żebym ci tu zamarzl?! - No nie powiem, wkurzylem się, kiedy bryłka lodu została przycisnieta do moich pleców.
Przez chwile zastanowilem się, skąd on to wziął. Musiał pójść do kuchni, kiedy ja byłem w łazienc, a trwało to naprawdę krótko. Ale dla niego to nic trudnego, dla Franka Iero nie było rzeczy niemożliwych.
- No co ty nie powiesz, krolewno... - zasmial się, szczerzac swoje równe, białe zeby. Złapał moje nadgarstki w mocnym uscisku, poniżej rany, by mnie nie bolało. - Ja cię zawsze mogę rozgrzać... - wymruczal mi prosto do ucha.
Niby byłem starszy, większy i tak dalej, ale to Frankie był w tym związku na górze. Nie wiem, jakoś mi do tego brakowało odwagi.
- Ale najpierw... Zamknij okno, proszę... - wyszeptalem, drzac z zimna. Jakiekolwiek obniżenie temperatury powietrza było dla mnie masakra, momentalnie zaczynałem się trzasc.
Niechętnie ze mnie zszedł i spełnił moje życzenie. Wpadało przez nie błękitne światło księżyca, wiec w pokoju był przyjemny polmrok. Frank znów się na mnie wdrapal. Nie miałem po co uiekac, sam nawet tego chciałem.
- No to potorturuję cię w inny sposób~ - wymruczal
Zastanawialo mnie, co tez takiego wymyślił, bo widać było, ze po drodze do i ze sklepu intensywnie myślał nad jakimś zlowieszczym planem. Ja oczywiście byłem ofiara, jakże inaczej.
- Będę cię dziś powoli doprowadzal do szaleństwa, kochanie... - liznął moje ucho.
No i tego mogłem się spodziewać. Ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Co jak co, ale lubiłem ten stan.
- Wiec... Na co czekasz? - wyszeptalem w odpowiedzi. Całkiem się poddalem.
Frankie zaczął jak zwykle od szyi. Dobrze wiedział, jak bardzo wrażliwy jest ten punkt mojego ciała. Westchnalem, a po moim ciele przeszedł lekki dreszcz podniecenia, kiedy tylko jego język zetknął się z moja skóra. Zostawial na niej ślady mokrych, drobnych pocalunkow. W przerwach miedzy nimi, draznil moja szyje końcówka języka. Już po paru sekundach zacząłem szybciej oddychać. Odsunalem głowę w bok, dając chłopakowi wiecej miejsca na pieszczoty. Powoli sunal w dół, odpinajac rekami guziki mojej koszuli. Dotarł do obojczyka i polizal cała moja szyje, od kości aż do szczęki. Potem było już tylko lepiej. Całował moja klatkę piersiową, rozpinajac ubranie, które miałem na sobie. Zostawial pocałunek w miejscu każdego guzika. Starannie obsypywal pieszczotami każdy skrawek mojej bladej skory, a ja dostawałem kolejnych dreszczy. W pewnym momencie pociągnął mnie do góry, zmuszając mnie do przyjęcia pozycji siedzącej. Sam siedział okrakiem na moich kolanach. Szybkim ruchem zsunal koszule z moich ramion i namiętnie mnie pocalowal. Odwzajemnilem, a za chwile pozbylem się jego koszulki. Ten pchnął mnie z powrotem na materac. Zapewne poczuł jak drze pod wpływem jego dotyku. Teraz zaczął od górnej części mojego brzucha, lizal moje ciało tak delikatnie, ze z każdym dotknięciem drzalem coraz bardziej. Wplotlem palce w jego włosy i zamknalem oczy, całkowicie poddajac się przyjemności. Bo było przyjemnie, cholernie przyjemnie. Ale wiedziałem, ze będzie jeszcze lepiej. Po paru minutach Iero dotarł do mojego podbrzusza. Sprawnie poradził sobie ze zdjęciem moich spodni. Złapał zębami za gumke moich bokserkek i delikatnie z niej strzelił. Cicho jeknalem, kiedy kolejny raz poczułem jego język na skórze. Zapewne się dość mocno zarumienilem, kiedy materiał moich bokserek nagle zrobił się za ciasny. Frankiemu to nie przeszkadzało, ba, nawet mu się podobało... Zerknal na mnie z perwersyjnym usmieszkiem. Przelizal moje podbrzusze, wzdłuż linii bokserek i na tym się skończyło. Ponownie znalazł się na poziomie mojej twarzy i ponownie mnie pocalowal. Tym razem jednak agresywnie, dosyć brutalnie. Walczyłem z nim o dominację, jednak coś mi nie wyszło. Frank zakończył pocałunek, jednak udało mi się wyblagac o następny. A raczej go do tego zmusilem, przyciagajac chłopaka do siebie. Mimowolnie poruszylem biodrami, dając mu subtelną wskazówkę, na co mam własnie ochotę. Frankie wykorzystał okazje, jego dłoń momentalnie powedrowala na moje pośladki. Zsunal z nich bokserki, a za chwile całkiem się ich pozbył, zostawiając mnie bez żadnego ubrania.
- Wybacz na chwile, kocie... - wyszeptal i zszedł ze mnie.
Ściągnął swoje spodnie i bieliznę. Nie minęła minuta, a znów na mnie siedział. Tyle ze teraz kompletnie nagi, jak ja. Zaslonilem zaczerwienione policzki ręka, jednak moj ukochany zaraz złapał mnie za nadgarstek i przygwozdzil go do materaca.
- Ksiezniczko, nie masz po co zasłaniać swojej slicznej twarzyczki~ - powiedział polglosem, patrząc mi prosto w oczy.
- A teraz odwroc się, proszę - wyszeptal mi do ucha uwodzicielskim tonem.
Posluchalem się go i przyjąłem odpowiednia pozycje, wygodnie układając przedramiona na poduszce. Z trudem lapalem oddech. Może to nie był nasz pierwszy raz, ale ja nadal tak się czułem. Nie wiem jak on to robił, ale tak własnie było. Mimo, ze wiedziałem co dalej zrobi, czułem to tak samo jak kiedyś, kiedy pierwszy raz się kochaliśmy. Głośno wciagnalem powietrze, kiedy Frank mnie objął od tylu.
- Gotowy? - wyszeptal i złożył czuły pocałunek na moim karku.
- Mhm... - mruknalem, gdyż nie byłem w stanie nic powiedzieć.
Teraz już nie mogłem opanować tego drzenia. Iero delikatnie wsunal palce do moich rozchylonych ust. Odruchowo je poslinilem, rumieniac się jeszcze bardziej. Czułem jego ciepły, przyspieszony oddech na moim ramieniu. Głośno westchnalem, kiedy zabrał dłoń. Odrzucilem głowę do tylu, strajac się uspokoić oddech chociaż trochę, kiedy dotknął moich posladkow. Nie udało mi się. Wręcz przeciwnie, zacząłem oddychać szybciej, jeśli to w ogóle było jeszcze możliwe. Delikatnie wsunal we mnie jeden palec, potem drugi. Poruszył nimi. Zaraz doszedł do nich trzeci. Rozciagal mnie chwile, wsluchujac się w moje ciche jeki. A to był dopiero początek. Bawił się tak mną pewnie mniej niż dwie minuty, jednak dla mnie zdawało się to być wiecznoscia. Nie wytrzymywalem już.
- Frankie... Pospiesz się... - wyszeptalem i spuscilem głowę w dół, chowajac twarz za kurtyna czarnych włosów.
- Jeśli księżniczka sobie życzy... - powiedział i wyjął ze mnie dłoń.
Zaraz po tym wszedł we mnie, bez żadnego uprzedzenia. Mimo, ze zrobił to delikatnie i w miarę powoli, z moich ust wydobył się głośny jęk rozkoszy. Zaraz potem wysunął się ze mnie do połowy, co zaowocowało kolejnym, przeciaglym jekiem. Jak zawsze poruszał się we mnie dosyć delikatnie, co sprawiało mi wiele rozkoszy. Ale ja chciałem jeszcze wiecej. Poruszylem subtalnie biodrami, kiedy po raz kolejny we mnie wszedł. Moje palce coraz mocniej zaciskaly się na poduszce, coraz bardziej wbijalem w nią paznokcie. Z moich ust raz po raz wydobywaly się ciche westchnienia i jeki, czasem przeze mnie tlumione. Moje ciało wygielo się w luk, kiedy Frankie nieco przyspieszył. Było zajebiscie, ale wiedziałem, ze może być lepiej. Niesamowicie pragnalem, by było lepiej.
- Fra... Frank... - wyszeptalem słabym głosem.
- Tak, krolewno..? - odpowiedział, nachylajac się nad moim uchem. Czułem jego gorący, mocno przyspieszony oddech na szyi.
- Frankie... Ugh... - jeknalem, a moj ukochany zwolnił tempa.
- Mam przestać? - spytał, zmartwiony i nieco zawiedziony.
- Nie, proszę... Tylko... - za żadne skarby nie chciałem, by teraz przestawal, o nie. Zamilklem na chwile.
- Tylko...?
- Frank, kurwa, mocniej... - jeknalem, przygryzajac warge.
Bez wahania spełnił moja prośbę. Odrzucilem głowę do tylu, kiedy poczułem ten ból, zmieszany z rozkosza. Wiecej jednak było w tym przyjemności. Z moich ust wydobył się kolejny jek. Ku mojemu zdziwieniu, po paru ruchach Frankie doszedł. Głośno wciagnalem ustami powietrze, czując ciepło jego nasienia, które własnie się we mnie rozchodzilo. Zwykle kontrolował się na tyle, bym to ja był pierwszy. Ale dziś chyba inaczej to zaplanował. Wyszedł ze mnie i przewrócił mnie na plecy. Nabrał powietrza i pocalowal mnie namiętnie, po czym zsunal się na poziom mojego podbrzusze, patrząc w moje oczy z figlarnym usmieszkiem. Na jego policzkach malowaly się delikatne rumience, co sprawiało ze wyglądał jeszcze mlodziej. Jednak nie miałem teraz siły by o tym myśleć, nie miałem na nic siły. Wciąż byłem niezaspokojony, a Frank dobrze o tym wiedział. Usadowil sie wygodnie miedzy moimi nogami. Przeczesalem jego rozczochrane ciemne włosy palcami i uśmiechnalem się blado. Przymknalem oczy, kiedy poczułem jego język na podbrzuszu. Delikatnie przejechal palcami wzdłuż mojego członka. Jeknalem, a moja dłoń automatycznie zacisnela się na przescieradle, kiedy tylko polizal moja meskosc. Bawił się tak mną przez chwile, a ja z każdym dotykiem, każdym liźnięciem coraz bardziej wiłem się z rozkoszy. Przeniósł się na chwilę na wewnętrzną stronę ud, zostawiając tam ślady swojej obecności w postaci malinek. Mimowolnie wypchnąłem biodra nieco do przodu, gdy pieścił ustami moje jądra. W ogóle się już nie kontrolowałem. Jeszcze ostatni raz polizal mój członek, po czym włożył go do ust. A ja po raz kolejny jęknąłem. Byłem już prawie na granicy wytrzymałości, więc Frank długo się raczej nie pobawi...
Przygryzlem wargę i odrzuciłem od siebie tę myśl. Powinienem się cieszyć chwilą, a nie myśleć o tym, jak szybko się ona skończy, prawda? Frankie ssał moja męskość, czasem delikatnie podgryzajac. Nie chciał sprawić mi niepotrzebnego tu bólu. Co jakiś czas jego język sprawnie oplatał mój członek, sprawiając mi jeszcze wiecej przyjemności. Z moich ust raz po raz wydobywało się jego imię, na przemian z głośnymi jękami. Czułem się bardziej niż zajebiście, czułem się... Idealnie, wyjątkowo. Tak bardzo nie chciałem, by to się kończyło, ale musiało.
- Frank... - jęknąłem po raz ostatni, głośniej niż dotychczas.
Zaraz po tym doszedłem prosto w usta chłopaka. Nie wytrzymałem dłużej. Podniosłem nieco powieki i spojrzałem na Franka. Przełknął moje nasienie i posłał mu delikatny uśmiech. Oblizał się. Z jednego kącika jego ust ciekła strużka mojego nasienia. Rozluźniłem dłonie, które przez cały czas trzymały się kurczowo prześcieradła i podniosłem się na łokciach. Otarłem tą wydzielinę z jego twarzy i położylem się, ciągnąc go za sobą. Złożyłem czuły pocałunek na jego różowych ustach.
- Wiesz, Frankie... Może zima wcale nie jest taka zła, skoro można się w ten sposób ogrzać... - szepnąłem z uśmiechem, tuląc chłopaka do siebie. Zaraz po tym ogarnęło mnie niesamowite zmęczenie. Moje powieki powoli się zamknęły pod wpływem własnego ciężaru i osunąłem się w ramiona Morfeusza.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Part 16.

wybaczcie, ze te rodzialy ostatnio takie beznadziejne, ale nawał koncertów miałam :P już po OWFie, wiec bedą jakieś normalniejsze, mam nadzieje. I dziękuje wszystkim za komentarze pod oneshotami <3 jesteście kochane :3

MithraPL, kocham cię za te naleśniki. XD
Franiowa hipiska, ty tez? Linkini byli zajebiści :D
Darsa:***, myśle, ze teraz będzie coraz ciekawiej :)

Nastepny w piątek~<3

PS.
pisane przy Destroyi ;3


Stałem jak jakiś idiota, gapiąc się na czarnowłosego chłopaka przede mną. Nie miałem pojęcia co zrobić, zamknąć mu drzwi przed nosem czy wpuścić i zobaczyć jak to wszystko sie dalej potoczy? Gerard był naćpany, to było widać na kilometr. Na tyle, że jutro nie będzie nic pamiętał, a skoro już sie sam przypałętał... Nie. Nie moge tak po prostu go wykorzystać. A co jeśli jednak coś zapamięta? Co jeśli to zburzy całą naszą przyjaźń i przekreśli szanse na coś wiecej? Gerard na trzeźwo raczej by sie ze mną nie przespal, raczej by nie chciał. A ja go tak pragnąlem... Pragnalem go tak, ze to aż bolało. Ta świadomość, ze on jest tuż tuż, na wyciągnięcie ręki, ze chyba jest we mnie zakochany, a ja nie moge go mieć. No własnie. Skoro tak sie o mnie troszczy, skoro patrzy sie na mnie z czułością, zarezerwowaną tylko dla kochanków, to dlaczego nie chce ze mną być? Być może nie jest do końca świadomy tego, co robi...
Po paru chwilach takiego stania bez sensu, Gee wszedł do pokoju i przycisnął mnie do ściany, trzymając moje nadgarstki. Momentalnie poczułem niezbyt miłe ciepło na policzkach.

- Chcę sie dziś z tobą pieprzyć, kiciu... - zamruczal mi do ucha.

Na te słowa dreszcz podniecenia przeszedł mi wzdłuż kręgosłupa. Na pewno Gee nie zdawał sobie sprawy, do kogo to mówi, ale skoro zaczął, to czemu miałbym przerywać? Kopnąłem drzwi, by sie zatrzasnely i spojrzałem w szarozielone teczowki z rozszezonymi źrenicami. Chcąc, nie chcąc, w odpowiedzi zamruczalem mu do ucha jak kot. Chciałem. Tak bardzo chciałem móc go dotknąć, poczuć, posmakowac... Dałem mu tym samym pozwolenie na wszystko. Wszystko, co tylko chciał. Nie czekałem na jego kolejny krok, sam wyszedłem z inicjatywą. Wpiłem sie w jego miękkie, blade wargi. Byłem głodny. Tak bardzo głodny smaku jego ust... Poglebilem pocałunek, czyniąc go jeszcze bardziej agresywnym. Way złapał mnie za ramiona i odciagnal od ściany. Chwiejnym krokiem prowadził mnie w stronę łóżka, nieustannie calujac. Nie wierzyłem. Nie wierzyłem, ze to sie dzieje. Zdrowy rozsądek krzyczał w moim umyśle Nie rób tego!, rozsadzal mi czaszkę. Pragnienie jednak było silniejsze. Wolę zaryzykować tę jedną noc, niż potem żałować. Żałować, że straciłem może jedyną szansę na jakiś bliższy kontakt z chłopakiem moich marzeń. Chcę to z nim zrobić. Chcę, tak bardzo chcę go poczuć w sobie...
Runąłem na materac, popchnięty przez Way'a. Czarnowłosy mruknął coś, że tu cholernie gorąco i zdjął bluzkę. Po raz drugi dane było mi obejrzeć ten jego umiesniony tors. Ideał. Pieprzony ideał. Nachylił sie nade mną, czułem jego ciepły oddech na ustach. Połączył nasze wargi w agresywnym, wręcz brutalnym pocałunku. Jęknąłem prosto w jego usta. Po kilkudziesięciu sekundach tej pieszczoty, Gee przerwał i podniósł sie. Spojrzał mi w oczy, nieco nieobecnym wzrokiem.

- Ktoś ty? - spytał, niezbyt wyraźnie. Nie wiedziałem czy mam sie w ogóle odzywać, a jeśli już to co mam mu powiedzieć?
- F...Frank. - szepnąłem. Bałem sie, ze sie zorientuje, ze odejdzie. Tak bardzo chciałem go teraz zatrzymać. Potrzebowałem go.
- Frankie, Franuś... - odpowiedział i ponownie się pochylił. - Moja kicia... - polizał moj policzek i poczułem jak moje spodnie nagle robią sie za ciasne. Westchnalem cicho.

Gerard przez chwilę miział moją szyję nosem, po czym zaczął ja całować i lizać. Ale nie tak delikatnie, tylko agresywnie, brutalnie. Mimo to, podobało mi sie. Tak naprawdę jeszcze nic nie zrobił, a ja już wiłem się z rozkoszy. Jego język schodził coraz niżej, raz po raz wracając. Kiedy tylko napotkał przeszkodę, w postaci mojej koszulki, szybko sie jej pozbył. Rzucił ubranie na podłogę i wrócił do poprzedniego zajęcia. Czułem jego język coraz niżej i niżej. Czasem zostawił ślad swojej obecności w postaci malinki, jak na przykład na zebrach. Kolejna pojawiła sie na biodrze. Z moich ust wydobywaly sie jęki i westchnienia rozkoszy. Czułem sie po prostu zajebiście. Albo i lepiej. Nie mam słów, by opisać to uczucie. Jak spełnienie marzenia... Zamknąłem oczy i odchylilem głowę do tylu, kiedy mokry język Way'a spotkał sie ze skórą na moim podbrzuszu. Jedną ręką rozpial moje spodnie, po czym zdjął je ze mnie i sam pozbył sie swoich. Obydwie rzeczy wylądowały na podłodze, niedaleko naszych bluzek. Cały drżałem na sama mysl, co teraz sie stanie. Wsunalem palce w jego czarne potargane włosy i przyciagnąłem Gerarda do siebie, zaczynając tym samym pocałunek. Poczułem jak jego chude palce przesuwają sie wzdłuż mojego nagiego torsu, by zaraz zacisnąć sie na mojej sztywnej od podniecenia męskości. Jeknalem głośniej niż dotychczas, jednak to nie był koniec. Nie chciałem by na tym sie kończyło. Chciałem wiecej, potrzebowałem wiecej. Chwile potem Gee bez żadnego ostrzeżenia wsunal we mnie jeden palec, potem drugi. Poruszył nimi i dodał trzeci. Przerwalem pocałunek i odrzucilem głowę do tylu, uprzednio zarzucając ramiona na szyje chłopaka. Bolało. Bolało, a Gerard raczej nie dbał o delikatności. Miałem tylko nadzieje, modlilem sie w duchu, by ten ból zamienił sie w przyjemność. Way ponownie zabrał sie za moja szyje i po dosyć długim rozciąganiu mnie, zaczął we mnie wchodzić. O dziwo, zrobił to powoli. Jeknalem przeciagle.

- Frank... Kocham cię. - wysapał do mojego ucha. - Kocham cię Frank.

Nie. To nie mogła być prawda. Zbyt piękne. Zreszta, nie wiadomo czy Way w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, co mówi i przede wszystkim, co robi... Próbowałem nie brać tego na serio, ale niestety nie udało mi sie. Byłem zbyt w nim zakochany, by puścić takie coś mimo uszu. Gerard zaczął sie we mnie poruszać. Mocno, ale powoli. Bolało, chociaż z każdym pchnieciem czułem jak ból ustępuje miejsca rozkoszy. Cicho jeczalem i szeptalem imię ukochanego, bo tylko tyle byłem w stanie zrobić. Jego ruchy stawały sie coraz mocniejsze, coraz szybsze, a moje jeki glosniejsze. Wbilem paznokcie w plecy starszego chłopaka i zagryzlem warge. Starałem sie wyrzucić ból z mojej świadomości, zostawić jedynie przyjemność. Albo zacząłem sie do tego cierpienia przyzwyczajać, albo udało mi sie wyłączyć zmysły na ból. Nie wiem, ale wiem na pewno, że potem było coraz lepiej. Moje całe ciało zaczęło drzec, targane dzikimi spazmami rozkoszy. Z moich ust wydobył sie krzyk, po czym doszedłem, prosto na gerardowy, idealny brzuch. Ostatnie pchnięcia nie były już takie przyjemne. Krzyknalem, kiedy tylko poczułem w sobie nasienie Gerarda. Wysunął sie ze mnie powoli i padł z cichym westchnieciem na materac, tuż obok mnie. Jego klatka piersiowa unosila sie i opadała w przyspieszonym tempie, jego usta były delikatnie rozchylone, policzki zarumienione, a oczy przymkniete. Piękny. Był po prostu piękny i po raz kolejny powtarzam - idealny. Przysunalem sie bliżej i objąłem chłopaka mocno w pasie. Otworzył oczy i spojrzał na mnie tymi swoimi pięknymi szarozielonymi oczami. Spojrzał z troską, z uczuciem... Może to, co mówił było jednak prawda? Cóż, pod wpływem narkotyków ludzie mówią rożne rzeczy, ale nie chciało mi sie wierzyć, by kłamał. Czarnowłosy przewrócił sie na bok i przycisnął mnie do siebie. Jego oodech miarowo sie uspokajał, kiedy mnie przytulał. W końcu, tak jak moj, powrócił do normalnego tempa. Wtuliłem sie w jego tors i słuchałem serca, które waliło dwa razy szybciej niż powinno. Po kilku, a może kilkunastu minutach, jego oddech zwolnił, tak jak serce. Gee zasnął, trzymając mnie mocno w ramionach. Uśmiechnalem sie do siebie. Podniosłem sie nieco, by moc mu szeptać do ucha.

- Kocham cię bardziej, niż kiedykolwiek mógłbyś marzyć... - szepnąłem i położyłem sie wygodnie.

Patrzyłem na tą spokojną twarz chłopaka, jego usta, zamknięte oczy, policzki i delikatnie zadarty nosek. Moje powieki z sekundy na sekundę stawały sie coraz cięższe, aż zasnąłem przy miłości swojego życia z nadzieją, ze to nie był sen i jutro sie przy nim obudzę.

***

Czułem, ze ktoś mnie przytula. Otworzyłem oczy. Frank. Obok mnie leżał Frankie, tuląc sie do mnie. Obydwaj byliśmy pozbawieni ubrań. W dodatku to było jego łóżko. Mniejsza o to, jak sie tu dostałem, ważniejsze co ja tu do cholery jasnej robiłem? Pamietalem jedynie to, jak Mikey dzwonił, że Ash sie powiesił, potem sie naćpałem i proszę - wyladowalem w łóżku przyjaciela. Super. W dodatku przyjaciela, w którym byłem zakochany z wzajemnoscia. Moglibyśmy być razem, gdyby nie to, że bałem sie tego związku. Bałem sie go zranic. Wiem, to głupie, ale najpierw chciałem pozbyć sie strachu, poukładać sobie życie. Delikatnie wstalem, by nie obudzić chłopaka. Ubrałem sie i czym prędzej wyszedłem. Wolałem oszczędzić Frankowi mojego widoku rano. Po pierwsze, nie wygladalem najlepiej, a po drugie, pewnie już mu zrobiłem nadzieje. Mimo, że go kochałem, to jednak to uczucie było wciąż za słabe. Wiem, byłem debilem. Skończonym idiota, skurwielem. Przykro mi. Wszedłem do pokoju i wziąłem prysznic. Kiedy tak stałem w kabinie, dotarło do mnie jak głupi jestem. Przecież wyrzadzilem mu większa krzywdę, niż kiedy bym został. Stchorzylem. Tchorz, pieprzony tchorz. Jedyne, co miałem ochotę zrobić to sie zaćpać. Ale na szczęście nie miałem tyle narkotyków. Własnie, powinienem wybrać sie do Andy'ego po towar.
Stanalem przed lustrem i spojrzałem w nie. Wygladalem strasznie. Ostatnio staczalem sie coraz bardziej na dno, prawie codziennie brałem. Schudlem, miałem podpuchnięte oczy, policzki zaczęły mi sie zapadać. Super. Jeszcze tego mi brakowało... Chciałem przestac, ale nie mogłem. Narkotyki stały sie moim antidotum na wszystko. Smutki, porażki, zmiany... Ćpałem, by nie czuć. A potem było tylko gorzej. Niszczę siebie i niszczę innych. Idiota. Westchnalem cicho i spakowalem torbę. Nie potrafiłem tu dłużej usiedziec, wiec jak nie do szkoły, to gdzieś po prostu pójść. Może na kawę, albo coś. Po drodze do szkoły zapaliłem papierosa. Tak, wiem, tym tez sie niszczylem. Szedlem tak, teoretycznie na lekcje, a tak naprawdę w nawet mi nieznanym kierunku. Tak sie złożyło, ze spotkałem po drodze Biersacka.

- Hej, masz towar? - spytałem, podchodząc do chłopaka bliżej.
- No mam. Ile?
- Ile za trzy?
- 180.
- Tanio. - mruknalem. - Czyste?
- Czyste. Jak chcesz, moge drożej. - uśmiechnął sie przebiegle.
- Nie, no dawaj. - wyciagnalem z portfela kasę. W zamian do ręki dostałem trzy paczuszki z białym przoszkiem.
- Ufasz mi?
- Czemu miałbym nie ufać, skoro masz podobno najlepszy towar? - zdziwilem sie. O co mu chodziło?
- Najlepszy, prawda, ale niekoniecznie dla ciebie. - brzmiało to trochę zlowieszczo...
- Co ja ci takiego zrobiłem?
- Mi nic, ale jak zranisz Franka, pozalujesz... - spojrzał na mnie spojrzeniem które wyrażalo "zabije cię jak coś mu zrobisz".

Schowalem dragi i odszedlem w drugą stronę. Przeszedł mnie dreszcz przerażenia, on mówił sierio... Ale wszystko wskazywało na to, ze jeszcze nie wiedział. Całe szczęście.
Do szkoły poszedłem jedynie na śpiew, żeby ustalić terminy prób. Franka nie było, za to Lynz nie dość, że zjeżdżała mnie wzrokiem, to jeszcze nie mogła powstrzymać sie od krzykniecia za mną "pedał". No i co? I nic. Jestem jaki jestem i to jej problem, ze tego nie akceptuje. W odpowiedzi pokazalem dziewczynie środkowy palec i wyszedłem z budynku. Resztę dnia spędziłem w strabucksie, niedaleko kampusu. Wypilem chyba ze trzy kawy, żeby tylko nie zadreczac sie tym poczuciem winy. Bałem sie spojrzeć Frankowi teraz w oczy. Byłem po prostu beznadziejnym tchorzem i mimo zakochania, modlilem sie w duchu, by go nie spotkać w ciagu najbliższych paru dni.

środa, 6 czerwca 2012

Part 15.

Obsuwa, obsuwa, obsuwaaaa.... Wybaczcie. Nie dość, ze spóźniony to jeszcze taki niedorobiony ten rozdział. Nie wyszedł mi, wybaczcie. Na podkład muzyczny do tej części gerardowej polecam The Rasmus - Justify. Już sie zaraz zacznie coś dziać, a jak na razie oddaje rozdział w wasze ręce. i dziękuje za wszystkie komentarze do łanszotów :3
Nastepny w weekend sie postaram, chociaż nie wiem, bo owf. Ale sie postaram, jak nie to poniedziałek <3




Ciemność.
Wokół mnie ciemność. Nic nie widzę.
Ciemność.
Czerń.
Nieprzenikniona czerń. Boję sie ruszyć, przeraża mnie mrok.
Cisza.
Niczym niezmącona cisza. Nie ma nic.
Niepokój.
Boję sie. Czekam na coś.
Coś, co na pewno nie będzie dobre.
Staram sie poruszyć. Strach mnie paraliżuje. Nie moge nic zrobić.
Nagle strzał.
Pojawia sie światło, a pod moje nogi pada ciało, twarzą do dołu.
Chłopak.
Pomiędzy jego łopatkami widniała rana postrzałowa.
Krew sączyła sie z niej na śmieżnobiale podłoże, kontarstowala z jego blada skóra, zlepiła czarne włosy.
Odzyskalem zdolność ruchu. Ostrożnie podszedlem do niego i kucnąłem.
Bałem sie. Bałem sie tego, co tam zobaczę.
Odwrócilem zwłoki, a z mojego gardła wydobył sie zduszony krzyk. Łzy popłynęły po policzkach.
Gerard.
On nie żył.


***

Ciche pukanie do drzwi. Takie jakby nieśmiałe. Zmusiłem sie do otworzenia oczu, by sprawdzić czy to mi sie nie śni. Uchylilem powieki. Dźwięk był bardzo realny, nie był to sen. Kiedy tylko sie podniosłem do pozycji siedzącej, ucichł. Zamrugalem i przetarlem oczy. Za oknem świtało, a zegar na ścianie pokazywał 4.12 rano. Kogo niby miałoby tu przywiać o takiej godzinie? Znów pukanie, tym razem glosniejsze. Wstalem i podszedlem do drzwi. Otworzyłem je i kogo tam ujrzalem? Franka, tulącego poduszkę. Patrzył na mnie tymi swoimi miodowymi oczętami, które wydawały sie być teraz wielkie. Był czymś nieźle wystraszony. Popatrzył na mnie chwile i spuscil wzrok, chowając sie za grzywką czarnych włosów. Dlaczego? Pewnie dlatego, ze moją piżamą były jedynie bokserki. Zaprosilem go do środka i zapaliłem lampkę na szafce nocnej. Frank usiadł na skraju mojego łóżka. Czułem na sobie jego spojrzenie, kiedy tylko odwrócilem sie do szafy, by jakoś sie ubrać.

- Nie musisz sie ubierać tylko dlatego, ze ja tu jestem. - powiedział cicho.
- Sugerujesz coś? - odwrócilem sie do chłopaka z zadziornyn uśmiechem.
- N-nie! Znaczy... Nie chce robić kłopotu... - Frankie ponownie schował oczy za grzywką, rumieniąc się.
- Daj spokój. - zarzucilem na siebie pierwsza lepsza koszulkę i usiadlem obok Iero, obejmując go ramieniem. Szczerze mówiąc, lubiłem jak sie tak rumienil. To było urocze. - Co jest, Franek? - spytałem.
- Nie wiem. Przepraszam, ze tak cię nachodze... Miałem zły sen i... I nie miałem do kogo innego pójść. - popatrzył na mnie. Jego oczy były jednocześnie smutne i przestraszone. Przytulilem go mocniej do siebie.
- A co ci sie śniło? Znaczy, jak nie chcesz to nie mów.
- Wiesz... - głos mu sie załamał. - Ktoś cię zabił. - z jego oczu powoli popłynęły łzy.
- Ej, ale nie płacz. To tylko sen, a ja tu jestem. - otarlem mu łzy dłonią.
- Ty nic nie rozumiesz! To było takie realne...
- Wiem, Frank, ale zobacz, jestem tu. Jestem tu, przy tobie i żyję. - splotlem nasze palce razem, ściskając jego rękę. Ale ja byłem głupi. Robiłem mu taką nadzieje, a sam nie czułem, ze kocham chłopaka. Jeszcze nie teraz, nie mogłem jeszcze w nic angażować sie uczuciowo. Nie chciałem go ranić, tak jak Asha czy Lynz. Na nim mi zależało.
- Gerard... - szepnal i jeszcze bardziej sie rozpłakał. Zostało mi tylko go mocno do siebie przytulić i czekać. Czekać, aż przestanie. Siedzielismy tak dobre pól godziny w ciszy. Od czasu do czasu glaskalem go po plecach, ale nic nie mówiłem. Nie było sensu, najlepiej było po prostu chłopaka wytulić.
- Gee... - w końcu sie podniósł.
- Hm? - otarlem mu łzy kciukiem i uśmiechnalem sie lekko. W tym momencie dotarło do mnie, jak bardzo przystojny jest Frank. Mimo tego, ze były zapuchniete, jego oczy miały ten piękny złotawy kolor. Wąskie, różowe usta były teraz lekko rozchylone, tak jakby chciał coś powiedzieć, a jego blade policzki lśniły pd łez. Wtedy dotarło do mnie, ze potrzebuje sie nim opiekować. Ale jedynie tak jak własnym bratem. Problem był w tym, ze nie wiedziałem czy moge. Frank chciał czegos wiecej, chciał prawdziwej miłości, a ja? Ja jedynie przyjaźni.
- Gerard, ja... Ja nie wiem. Nie wiem jak żyć. Boje sie.
- Czego?
- Tego, ze sobie nie poradzę. Bo wiesz przecież, ze Leto mnie teraz prześladują, trzy czwarte szkoły wyzywa mnie od pedalow i dziwek... - mówił cicho, cały sie trzasl. - A co jeśli znowu to zrobię?
- Frano, nie mów tak. Zobaczysz, będzie dobrze. - bolało mnie to. Bardzo bolało. Kłuło i rozrywało serce. - Nie mów tak, to mnie boli... - szepnąłem. Niemalże czułem te krew wyplywajacą ze zniszczonego serca.
- Przepraszam, ale... - zawiesił głos.
- Ale?
- Nie moge. - odwrócił wzrok. Znów nastała cisza. - Ty mnie nie chcesz, Gerard. Nie chcesz mnie i dlatego nie wiem czy sobie poradzę. Bo... Ja cię kocham bardziej niż własne życie. - wypalił po chwili.
- Frank... - spodziewałem sie kiedyś takiego wyznania, ale nie teraz. Nie zdążyłem nawet ochlonac, kiedy poczułem jego miękkie wargi na swoich. Pieścił moje usta na początku nieco natarczywie, potem coraz delikatniej. Niewiele sie zastanawiając rozchylilem wargi, kiedy chlopak je polizał. Momentalnie wpil sie w moje usta, oddalem pocałunek. Moja dłoń wplotla sie we włosy młodszego, przyciagnąłem go bliżej. Boże, co ja wyprawiałem?! Pomyśli sobie potem cholera wie co i będzie cierpieć. Debil. Jestem skończonym debilem. Ale ja po prostu nie potrafiłem sie opanować, nie potrafiłem go odepchnac. Przerwalem pocałunek dopiero, gdy zbrakło mi tchu. Odetchnalem głęboko. Miałem jedynie nadzieje, ze jak wytlumacze mu moja emocjonalna sytuacje, to zrozumie....
- Prze... Przepraszam. - szepnal, patrząc na mnie tymi swoimi dużymi oczętami.
- Za co? - zdziwilem sie. O co tu chodziło?
- Nie powinienem, przepraszam. - powiedział, po czym sie podniósł. - Ja... Ja już może pójdę. - odwrócił sie, zaklopotany i zarumieniony. Wybiegł z pokoju, zanim zdążyłem go zatrzymać. Dziwna istotka, naprawdę... Najpierw mnie całuje, a potem ucieka.

Wzruszylem ramionami. Potem z nim pogadam, niech sie trochę uspokoi. Położylem sie na łóżku. 6.53. Tak szybko? Lezalem tak i wgapialem sie w sufit, zastanawiając sie o co chodziło Franiowi. W pewnym momencie oczy zaczęły mi sie same zamykać i po prostu zasnąłem.
Obudzilem sie około 12.00, a dokładniej o 11.58. Leniwie wstalem i sie ubrałem. Przydałoby sie pójść do szkoły, może Frank będzie... Chociaż nie sadze, by chciał ze mną rozmawiać. Wyszedłem z pokoju i ruszylem w stronę uczelni. Franka jednak nie było. W sumie nic dziwnego, jednak miałem takie lekkie poczucie winy, wydawało mi sie, ze zrobiłem coś nie tak... Iero nie był w szkole od rana, jak mi powiedział ten jego przyjaciel, Andy. Super. Czy teraz wszystko ma sie znów zawalić? Po zaledwie jednej lekcji wróciłem do akademika, nie było sensu tam siedzieć w takim nastroju. Czułem, ze powinienem zajrzeć do pokoju chłopaka, porozmawiać z nim, ale sie bałem. Bałem sie, ze wszystko popsuję. Musiałem sie czymś zająć, czymkolwiek. Pierwsze co wpadło mi w ręce - szkicownik. Zaparzyłem kawę i usiadlem na parapecie, opierając zeszyt na kolanach. Jak zawsze po prostu zacząłem delikatnie kreslic linie, które powoli zaczynały układać sie w postać. Zupełnie nieświadomie spod mojej ręki wyszły te śliczne miodowe oczy i prosty nosek, czarne włosy i wąskie różowe usta. Frank. Nie mogłem przestać o nim myśleć, nie dawał mi spokoju. Czyzbym sie naprawdę zakochał? Na to wyglądało i chyba nie powinienem przed tym uciekać. Słońce zaczęło zachodzić i nawet nie wiem kiedy niebo stało sie granatowe z kilkoma tysiącami białych lśniących plamek, prawie jak diamenty. Diamenty, iskrzące sie na niebosklonie. Westchnalem i odlozylem szkicownik na stolik obok łóżka. Zaraz potem usłyszałem Green Day'owe Basket Case z mojego telefonu. Mikey. Znowu.

- Tak? - odebrałem.
- Gee... - był smutny, jakby niedawno płakał.
- Co jest?
- Bo... Bo Ash. O-on sie powiesił dzisiaj. - powiedział cicho, jakby nie miał już sił. - Przepraszam, ze tak ci zawracam głowę, ale... Pomyślałem, ze powinieneś wiedzieć.
- Kurwa. - syknalem. No lepiej być nie może. - Tylko ty sobie nic nie rob, okej Mike?
- Tak... Obiecuje. Ja już kończę, dzwon czasem do mnie. - odparł i sie rozlaczyl.

Z moich ust posypały sie przekleństwa. Zajebiście. Powiesił sie, zapewne dlatego, ze słyszał jak mówię, ze mnie nie obchodzi. Ja, debil, wiedziałem, ze on mnie kocha. Kurwa mać. Gdybym tego wtedy nie powiedział, Ash pewnie siedzialby teraz spokojnie w domu, a nie gdzieś dyndał na jakimś drzewie. Kurwa. Zabilem go. Dotarło to do mnie i momentalnie rzuciłem sie w stronę szafki nocnej. Przeszukalem szufladę, tam miałem narkotyki jeszcze od Ballato. Niewiele myśląc, wysypalem na blat jedną działkę i wciagnalem ja przez nos. Zapomnieć. Jak najszybciej zapomnieć i do tego nie wracać. Tylko tego potrzebowałem. Nagle wszystko jakby zwolnilo. Położylem sie na plecach na łóżku i popatrzylem na sufit. Przed oczami zaczęły mi sie pojawiać kolorowe plamy, aż w końcu zupełnie odplynalem.
Tak, by nic nie pamiętać...

***

Biegłem w stronę mojego pokoju najszybciej jak mogłem, mało nie zabijając sie po drodze na schodach. Ale ja byłem głupi. Rzuciłem sie na niego jak jakiś wyglodnialy zwierzak, zamiast poczekać, dać mu czas, by to on zrobił pierwszy krok. Z impetem wpadłem do pomieszczenia. Zamknąłem drzwi na klucz i dopiero wtedy poczułem sie bezpieczny. Podszedlem do łóżka i padłem na materac, twarzą do dołu. Idiota, idota, pieprzony idiota ze mnie. Co jeśli ten pocałunek wszystko zniszczy, co jeśli Gerard już nie będzie chciał mnie znać? Chociaż, nie wiem co miało znaczyć to, ze go odwzajemnil. Mówił, ze nie umie kochać, ze nie jest gotowy i nie chce mnie ranić i co? Powinien mnie odepchnac, ale tego nie zrobił. O co chodziło? Nie znałem go i nie miałem pojęcia, jak na to zareaguje. Obrazi sie czy tez przeciwnie? Nie wiedziałem. Do oczu napłynęły mi łzy i po raz kolejny popłynęły w dół, po moich policzkach. Kurwa, co ja narobilem... Zwinalem sie w klebek i najzwyczajniej na świecie zacząłem płakać, ciesząc sie, ze Gee nie widzi mnie w takim stanie. Musiałem. Musiałem wyrzucić z siebie te wszystkie emocje. Nie wiem ile tak lezalem, ale kiedy w końcu sie opanowalem, przytulilem poduszkę, marząc o tym, by Gerard leżał teraz obok mnie. Puscilem wodze fantazji i po prostu zacząłem marzyć. Fantazji, która niekoniecznie była grzeczna i niewinna. Z tego stanu niemalże odurzenia, wyrwalo mnie pukanie do drzwi. Głośne pukanie. Wstalem, przetarlem oczy rekawem i uchylilem drzwi, by sprawdzić, kto to. Wyższy ode mnie chlopak stał w progu, opierając sie dłonią o framugę. Cofnalem sie o krok. Jego sie tutaj nie spodziewałem... Chciałem zamknąć drzwi, ale coś mnie powstrzymywalo. Nie mogłem. Po prostu stałem, patrząc na chłopaka.

niedziela, 3 czerwca 2012

Tchórz. Frerard.

Wybaczcie mi, ale rozdział będzie z opóźnieniem. Zapierdol teraz i Ursynalia <3 nie mam kiedy pisać, ale środę będzie :3 teraz łapajcie nastepny łanszot, moja praca na polski, dostałam 5 :D. W oryginale Frankiem była Lynz, ale dla was zmieniłam na frerarda <3


Zastanawialiscie sie kiedyś czym tak naprawdę jest miłość? Wedlug naukowców w stanie zakochania mózg wytwarza endorfiny, czyli hormon szczęścia. Pytanie tylko jak odczuwa to człowiek i czy na pewno jest taki szczęśliwy? Ja znam na to odpowiedz. W niektórych przypadkach zakochanie następuje szybko. Myśli sie tylko o tej osobie, pragnie sie jej oczu, ust, dłoni, ale najbardziej serca. Bezsenność, rozkojarzenie, drzenie rak, brak apetytu czy tez śmieszne uczucie w brzuchu, zwane "motylami". Dla mnie to raczej jakiś mały kosmita, który wierci mi sie w zoladku. To tylko niektóre objawy choroby, inaczej miłości. Nie zawsze przebiega ona bezboleśnie i przyjemnie. Nie zawsze jest tez uleczalna. Czasem miłość to emocjonalne tortury, na które człowiek skazany jest na dożywocie. Kolejne pytanie - czy przyjaciele mogą sie zakochac? Wielu ludzi twierdzi, ze to niemożliwe, ale przecież rzeczy niemożliwych nie ma. Ja, Gerard Way jestem dowodem na to, iż można zakochac sie w przyjacielu. Najlepszym przyjacielu.
Może zacznijmy od początku. Ja i Frank Iero znaliśmy sie od niepamiętnych czasów. Niemalże jak rodzeństwo. Zawsze byłem przy nim kiedy czegos potrzebował. Czy to pomocy, czy kogoś, komu mógłby sie wyzalic i zmoczyc koszulkę łzami. Chłopak odplacal sie tym samym. Zawsze służył mi dobra rada, zawsze wysluchiwal moich monologow do końca. Byliśmy nierozlaczni, nawet mieliśmy te same zainteresowania - sztukę i muzykę. Sluchalismy tych samych zespołów, podziwialismy tych samych artystów. Jak bliźniaki, jednak rodzeństwem nie byliśmy. I całe szczęście. Chodziliśmy do tej samej szkoły, do jednej klasy. Trochę dziwne, ale nikt nie narzekał. Na pewno nie ja i Frankie.
Pewnego dnia wszystko sie zmieniło. Konczylismy liceum, niewiele czasu zostało, by nasze drogi sie rozeszły. O dziwo, wybraliśmy zupełnie inne kierunki studiów. Ten jeden dzien, 24 kwietnia, zapadł mi w pamięci i męczy mnie do dziś. Tamtego dnia mój caly świat stanął do góry nogami, odwrócił sie o 180 stopni. Zakochalem sie i to nie w byle kim. Obiektem moich jakże silnych uczuć był własnie ten chłopiec, z którym dorastalem. Z dnia na dzien zauważyłem, ze ma śliczne czarne włosy, pachnące czekoladą, miodowe oczy, które w słońcu mienily sie tysiącami odcieni złota i zieleni i piękna blada cerę. Był przystojniejszy od innych chłopaków, uroczy i zawsze rozesmiany. Wtedy zapragnalem, by był przy mnie już zawsze, żeby odwzajemnil moje uczucie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek zakocham sie w takiej osobie. Ze kiedykolwiek zakocham sie w chłopaku. Stało sie, a ja to musiałem zaakceptować. Dni mijaly, za nimi tygodnie i miesiące. Przez cały ten czas toczylem wewnętrzna walkę z samym sobą. Bałem sie, najzwyczajniej w świecie bałem sie mu tego wyznac. A co jeśli on nie podziela moich uczuć? Co jeśli zostawi mnie, gdy tylko dowie sie, ze jestem inny niż reszta, ze jestem gejem? Miałem miliony obaw, ale jednej rzeczy bałem sie najbardziej. Bałem sie odrzucenia.
Minęło kilka lat, jestem już dorosły. Frank znalazl sobie żonę, ma trójkę dzieci. Jest szczęśliwy. Szczęśliwy beze mnie. A ja? Ja jestem samotny i wciąż beznadziejnie zakochany w chłopaku z mojego dzieciństwa. Tchorz.

sobota, 2 czerwca 2012

Birth of a Hero. Frerard.

Siedzę w macdonaldzie i mam internet, wiec wstawiam oneszota z poprzedniego bloga >3 Enjoy~


Siedziałem sam w białym szpitalnym korytarzu na równie białym krześle. Wszystko było tu białe - ściany, krzesła, sufit, lampy i drzwi przede mną. Ogromne, ciężkie drzwi, które oddzielały mnie od Jamii. Sterczałem przed nimi bite cztery godziny, czekając.

Pierwsza godzina.
Siedzę prosto, trochę zaspany. Jednak niczym się nie przejmuję, cholernie się cieszę, rozmawiam z chłopakami z zespołu przez telefon.

Druga godzina.
Zaczynam się powoli nudzić, a zmęczenie daje mi się we znaki. Siedzę sam w korytarzu. Ciszę przerywa tykanie zegara i brzęczenie świetlówki nade mną.

Trzecia godzina.
Chcę spać. Jednak to niecierpliwe oczekiwanie skutecznie spędza mi sen z powiek. Nie wytrzymuję tych monotonnych odgłosów i włączam Misfits na słuchawkach.

I w końcu, czwarta godzina.

Czułem sie samotny. W mojej chorej głowie jak zawsze zaczęły się pojawiać czarne scenariusze. Idiota. Dlaczego stwierdziłem, że nikogo mi tu nie trzeba, że posiedzę sam?! Dlaczego?! Gerard. Potrzebowałem teraz Gerarda. Panikowałem, a on... On mnie zawsze w takich chwilach uspokajał, chociażby samą swoją obecnością. To było takie niesamowite. Wystarczyło, że usiądzie obok i już czułem sie lepiej. Czułem się bezpieczny. Myśle, że nadal go kochałem. Nie byłem do końca pewien, ale chyba tak. A przynajmniej wszystko na to wskazywało. Kiedyś byliśmy razem, ale za zgodą obydwu stron się rozstaliśmy. Ten związek po prostu nie miał przyszłości, a my dobrze o tym wiedzieliśmy. Niedługo po tym obydwoje znaleźliśmy dziewczyny, obecnie żony. Mamy dzieci, jesteśmy szczęśliwi. Chociaż, ja nie do końca. Nie wiem jak on, ale ja wciąż nie moge zapomnieć tych starych czasów. Pare lat temu, niby tak niedawno. Jednak dla mnie wydaje sie to wiecznością. Było pięknie. Teraz tez niby jest, ale nie tak pięknie jak kiedyś. Kocham Jamię, jednak w inny sposób niż Gerarda. Ona jest mi bardziej przyjaciółką, a on... Kochankiem. I ja nic na to nie poradzę. Po kilkunastu minutach na serio zacząłem panikować. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do starszego Way'a.

- Gee, ratuj - pisnąłem.
- A nie mówiłem? - głos w słuchawce zaśmiał sie. Ten piękny głos, którego tak kochałem słuchać. Kiedy mówił, kiedy się śmiał, a najbardziej kiedy szeptał i śpiewał....
I tak, mówił mi, że to samotne siedzenie skończy sie paniką i dzwonieniem do pierwszej lepszej osoby, żeby przyjechała. Jednak to nie był przypadek. Chciałem, żeby to własnie on przyjechał.
- Mam przyjechać, prawda? - dodał po chwili.
Pokiwalem głowa.
- Kiwasz głowa? - spytał.
Debil. Zawsze tak robiłem, rozmawiając. Na szczęście Gerard dobrze to znał.
- Mhm... - przytaknalem.
- Dobra, będę za piętnaście minut. - rozlaczyl sie.

Skuliłem się na tym niewygodnym plastikowym, białym krześle. A co jeśli własnie teraz, własnie za tymi drzwiami lekarze walczą o życie mojej zony? A co jeśli coś sie nie powiodło? Nie. Tak nie mogło być... Te piętnaście minut, jak na złość wydawały sie niczym piętnaście godzin. Niebywałe, ile czarnych myśli potrafi sie urodzić w głowie zmartwionego człowieka podczas niecałego kwadransu... W końcu, po tych jakże długich kilkunastu minutach sie doczekałem. Szklane drzwi na początku korytarza sie otworzyły i szybkim krokiem podszedł do mnie Gerard. Tak, ten zajebiście przystojny Gerard Way. Chodzący ideał z, obecnie, żółta szopą na głowie. Trochę byłem zły na siebie, ze wciąż o nim myślałem w ten sposób. Ale czy to ważne? Usiadł obok i objął mnie ramieniem. Od razu poczułem sie bezpieczniej. Spokojniej. Wtuliłem nos w jego bark i uczepiłem się go niczym koala. Gerd jedynie sie uśmiechnął i delikatnie pogłaskał mnie po plecach. I tyle mi wystarczyło. Jego zapach, dotyk, obecność... Wszystkie troski momentalnie rozpływały sie w powietrzu, niczym dym z papierosa. Zamknalem oczy. Dotarło do mnie, jak bardzo potrzebowałem snu. Zmusiłem się do podniesienia głowy. Nie mogłem przecież zasnąć. Ziewnąłem i z wielkim wysiłkiem schowalem słuchawki.

- Spij, Frankie. - Gee powiedział cicho i położył mnie na swoich kolanach. Widział, ze jestem zmęczony. Nie opieralem się, nie miałem siły. W jednej chwili cała energia ze mnie uciekła, jakby ktoś spuszczał powietrze z dmuchanej zabawki.
- Obudzę cię, jakby co. - usłyszałem po chwili.
W odpowiedzi mruknąłem niewyraźne "dobra" i wygodnie ułożyłem się na nogach Way'a. Mężczyzna obdarzył mnie ciepłym uśmiechem. Uniosłem kąciki ust do góry i przyciagnąłem go do siebie. Nasze wargi złączyły sie na chwilę w czułym pocałunku. Spodziewałem sie, ze Gee mnie odepchnie, nie będzie chciał wracać do tego, co było kiedyś. Jednak sie myliłem. Nic takiego nie zrobił, tylko oddał pocałunek.
- Dobranoc. - szepnąłem.

Kiedy tylko zamknąłem oczy, Morfeusz porwał mnie w swoje objęcia. Nie wiem, ile spałem, ale nie wydawało mi sie, by było to dłużej niż pięć minut. Po uchyleniu powiek o zerknięciu na zegar zmieniłem zdanie. Były to tak naprawdę ponad dwie godziny. Jednak to wciąż nie zaspokajało moich potrzeb. Chciałem spać dalej, ale coś, a raczej ktoś mi nie dawał. Otworzyłem oczy i przeciągnąłem sie. Rozejrzalem sie dookoła. Wciąż znajdowałem się w tym przerażająco białym korytarzu, a te pieprzone drzwi wciąż były zamknięte. Ale było coś słychać. Coś jakby... Płacz dziecka. Momentalnie sie zerwalem, kiedy drzwi sie uchyliły. Podeszła do mnie pielęgniarka.
- Gratuluję, ma pan syna. - uśmiechnęła sie do mnie.

Na mojej twarzy zagościł banan. Cieszyłem sie, tak cholernie sie cieszyłem! Podbiegłem do kobiety i ja wyściskałem. Zachichotała, coś powiedziała (co do mnie w ogóle nie dotarło) i ponownie zniknęła za tymi wielkimi drzwiami.

- Gee, słyszałeś to? Mam kurwa syna! - wlazłem mu na kolana z jeszcze większym uśmiechem.
- Dzieciorobie ty! - Way zasmial sie.
- Ciesz się, ze ty nie możesz zajść w ciążę, bo ja nie wiem ile by dzieci z tego było. - mruknąłem z figlarnym usmieszkiem. Gerard oburzył sie i lekko zarumienił. Spróbował zabić mnie wzrokiem. Gdyby jego spojrzenie mogło zabijać, to na pewno nie leżałbym teraz trupem. Coś mu nie wyszło i chyba sie zorientował, bo zaraz wybuchł śmiechem razem ze mną.

- Jak dasz mu na imię? - Gerd spytał po chwili.
- Nie wiem, jeszcze o tym nie myślałem. A tobie jak by sie podobało?
- Hmm... Miles. Miles Iero. - odpowiedział po kilku sekundach zastanowienia.
- Ładnie. - uśmiechnalem sie. Naprawdę ładnie.

Tamtego dnia, 7 kwietnia 2012 roku, dotarło do mnie jak bardzo kocham Gerarda. Co z tego, ze mam żonę, dzieci... On był ważny. Bardzo ważny.