czwartek, 21 czerwca 2012

Part 18.

Trochę pisany w dzień, trochę w nocy, trochę w szkole i trochę w domu, wiec bez ładu i składu. Wybaczcie, ale na ten fragment jakaś odweniona jestem. W końcu zaczyna się frerard taki naprawdę :D.

Darsa:***, będzie porno, BĘDZIE OSTRRROOO~! [jak to mówił gejowaty pan Andrzej xD] ale to zaraz. Cierpliwości ;3
JAA, no są glupiutcy, ale zmadrzeją! Mam nadzieje ze ci dobrze poszło ;3
Franiowa Hipiska, brawo Sherlocku~ xD
War machine, Gee się ruszył <3

Następny w środę. A teraz spadam na egzamin z karate, trzymajcie za mnie kciuki ;)

Z dedykiem dla JAA, Franiowej hipiski, war machine i Darsy:***

Kocham was <3





Siedziałem na łóżku i po raz kolejny bazgrałem twarz Franka w szkicowniku. Nie, przepraszam. Nie bazgrałem. Starałem sie jak najdokładniej odtworzyć te jego chłopięce rysy na papierze. Rzeczywistość jednak była jak zawsze piękniejsza. W pewnym momencie wziąłem do ręki kredki. Jego śliczne, duże oczy nabrały dziecięcego wyrazu, zmieniły kolor z szarego na miodowy. Delikatne rumieńce na policzkach i jasnoróżowe usta... Westchnalem. Brakowało mi go. Mimo, iż calowalismy sie jeden jedyny raz, tesknilem za smakiem jego warg. Musiałem w końcu przeprosić, inaczej nie wytrzymam. Ale jeszcze nie teraz. Musiałem to wszystko przemyśleć. Głupi byłem. Głupi tchórz - cały ja. Zachowalem sie jak dziecko albo nawet gorzej. Nie poszedłem do szkoły w obawie, ze spotkam Franka. Idiotyczne. Nie umialem tego przełamać, to coś było silniejsze. Nie pozwalało mi ruszyć dupska, pójść do tego cudownego chłopaka i przeprosić. Przepraszam. Jedno słowo, a tyle sie trzeba natrudzić, by je wypowiedzieć... Rozległo sie pukanie do drzwi.

- Nie powinieneś być w szkole? - spytałem Ray'a, otworzywszy drzwi.
- I kto to mówi. - zasmiał się. - Ale teraz serio. Przyszedłem, bo sie martwię. - wpuściłem chłopaka do pokoju i zamknąłem drzwi. Usiadł na krześle, ja zająłem miejsce naprzeciwko niego, na łóżku. - Nie przeprosiłeś Franka, prawda?
- Skąd wiesz?
- Nie wygląda najlepiej. Przyszedł dzisiaj do szkoły... Niewyspany, nieszczęśliwy. Powinieneś w końcu to załatwić. - mruknął.
- Wiem, zrobię to dzisiaj. - powiedziałem stanowczym tonem. Przynajmniej miałem taką nadzieję.

- Gee... - odezwał sie po dłuższej chwili.
- Co?
- Martwię sie o ciebie.
- Dlaczego?
- Gerry, ty coś bierzesz. Nie wiem co, ale ćpasz. - spojrzał na mnie wzrokiem pełnym troski. - Pokaż torbę. - wyciągnął rękę w moja stronę. Chcąc, nie chcąc, chwycilem czarną szkolną torbę, leżąca obok mojej nogi i rzucilem w jego stronę.
- Nie znajdziesz tam. Nie biorę. - coś mną kierowalo. Coś kazalo mi skłamać. Patrzylem obojętnie na Toro, który własnie przeszukiwal moją torbę. W pewnym momencie znieruchomiał, a moje oczy otworzyły sie szeroko. Znalazł.
- Nie bierzesz? - spytał z irytacją, pokazując mi woreczek z białym proszkiem. Moj azyl, moja ucieczka. Moj nałóg. - Gerard, nie mysl, ze nabiorę sie na twoje kłamstwa. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale to widać. Widać, że ćpiesz, z każdym dniem wygladasz coraz gorzej. Gee, został z ciebie jedynie wrak człowieka. To cię zabija. Narkotyki to najgorsze co może być. - mówił powoli, wyraźnie, chcąc przemówić mi do rozumu. Nie odpowiadałem nic. - Wiem, ze to trudne, ale musisz przestać. - Ray nie spuszczał ze mnie wzroku. Czułem to, mimo że wciąż gapiłem sie w podłogę. - Gerry, spójrz na mnie. - podniosłem powoli wzrok. - Obiecaj mi, że spróbujesz rzucić to świństwo. - pokiwalem głowa. Nie mówiłem nic. Nie chciałem pozbywać sie tego nałogu. - Obiecaj. - powtórzył.
- Obiecuje. Spróbuje. - coś sie we mnie na chwile złamało. Powiedziałem to. Obiecalem i nie mogłem tej obietnicy złamać. - A ty obiecaj, że mnie z tego wyciagniesz.
- Obiecuje. - uśmiechnął sie szeroko. - Zobaczysz, będzie dobrze. - zerknal na zegar. - Masz tego wiecej? - spytał, potrzasajac paczką z narkotykiem.
- Nie. To była ostatnia. - sklamalem. Znowu. Nie wiem, co sie ze mną działo.
- To moge cię zostawić bez żadnych obaw? - zasmial sie cicho.
- Poradzę sobie, mamo. - uśmiechnąłem sie.

Drzwi zamknęły sie za plecami Toro. Zaparzyłem kawę i jak zwykle usiadlem na parapecie. Jeszcze nigdy nie czułem czegos takiego. Narkotyki stały sie dla mnie wszystkim. Kłamałem, nawet nie potrafiłem tego kontrolować, powstrzymać. Nałóg. Kiedyś tak tego nie nazywalem. Było to po prostu okazyjne ćpanie. A teraz? Prawdziwy nałóg. Stało sie to dla mnie ważniejsze niż najlepszy przyjaciel. Staczalem sie na dno. Z każdym dniem coraz niżej. Powoli umieralem. Bałem sie tej otchłani przede mną. Ile to jeszcze potrwa? Bałem sie, ze w końcu stanę sie taki jak Bryan. Bezwzględny, zachlanny ćpun, który zrobi wszystko, by dostać to, czego chce.
You take a pride in becoming nothing.*
Bryan. Na sama mysl o nim przechodziły mnie ciarki. Wciąż miałem przed oczami ten jego złośliwy uśmiech, w uszach dzwoniły mi wyszeptane przez niego słowa na temat współpracy. To bolało. Cholernie bolało, zarówno psychicznie jak i fizycznie. To on nauczył mnie palić, ćpać i pic. To on sprowadził mnie na moralny margines. Wyrzutek społeczeństwa, który znalazł sobie podopiecznego. Nauczył mnie wszystkiego o ulicznym świecie. Nauczył mnie zdobywać towar, rozmawiać z dilerami, a potem tak bezczelnie mnie wykorzystał. A ja kiedyś nazywalem go przyjacielem. No ciekawe.
Oczy zaszły mi łzami, widziałem świat za oknem jak przez mgle. Po chodniku poruszały sie różnokolorowe plamy, zapewne studenci, wracający z zajęć. Do moich uszu dobiegły śmiechy i niewyraźne rozmowy. Oni dobrze sie bawili, a ja siedziałem tu sam na parapecie. Dwie łzy potoczyły sie leniwie po moich policzkach. Wytarlem je wierzchem dłoni. Dalej już nie plakalem. Przecież to już było, nie powtórzy sie drugi raz. Znów spojrzałem na tych ludzi na dole. Nie miałem powodu sie smucic, tez miałem przyjaciela. Przynajmniej nie fałszywego, jak większość z nich. Ray, tuż obok Franka, był najważniejszą osobą w moim życiu. Nikt nie potrafił tak pocieszac jak on. Wyciągnął mnie z tego psychicznego dołka, a teraz obiecał, ze wyciągnie mnie z nałogu. Niby nie chciałem, ale druga część mnie krzyczała, by przestać to brać. Nagle zdałem sobie sprawę, ze powoli sie zabijam. Nie czuje tego, ale powoli umieram. Smierć zbliża sie do mnie, jej kościste zgnile palce są coraz bliżej. Sam siebie niszczę.

End of passion play,
Crumbling away,
I'm your source of self destruction...
**

Nie chciałem umierać, ale mimo to, dobrowolnie sie zabijalem. Tracilem już rozum. Chciałem, potrzebowałem znów sie naćpać. Nie mogłem sie przed tym powstrzymać. Wiedziałem, ze w końcu od tego zejdę, ale w tym własnie momencie nie obchodziło mnie to. Musiałem i już. Chyba nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Potrzebowałem gdzies sie schować, uciec. Uciec w nałóg. Wiem, obiecalem. Ale obiecalem spróbować, a ta próba już jest przegrana.
Zeskoczylem z parapetu i kleknalem przy szafce nocnej obok łóżka. W szufladzie znajdowały sie jeszcze dwie działki od Andy'ego. Usiadlem na dywanie i otworzyłem jedna paczkę. Dłonie trzesly mi sie, tak bardzo byłem spragniony tego uczucia, jakie dawały narkotyki. Ostrożnie wysypalem proszek na blat szafki i uformowalem z niego ścieżkę. Prostą, równą, w miarę wąską. Zwinalem pięciodolarowy banknot i miałem już wciągnąć proszek, kiedy drzwi od mojego pokoju sie otworzyły. Aż podskoczylem, a pięciodolarówka wypadła mi z ręki. Chłopak, który wszedł własnie do pokoju, wpatrywał sie we mnie szeroko otwartymi miodowymi oczami. Wyrażały zmartwienie, przerażenie i niedowierzanie.

- Gerard, co ty robisz? - jego głos drzal.
- Raczej co ty tu robisz? - spytałem, równie zdziwiony.
- Wszedłem, bo nie odpowiedziales mi na pukanie. Po prostu sie martwilem. - Frank uspokoił sie i podszedł do szafki. Kucnął tuż obok mnie.
- Boże święty, wszyscy sie o mnie martwią. Nic mi nie jest. - wzruszylem ramionami.
- No własnie widzę jak nic. - chlopak wziął gleboki wdech i zdmuchnal kokainę z blatu. Pozbawił mnie ucieczki. W tak krótkim momencie, jednym prostym ruchem. Cały moj plan legł w gruzach. Zapomnienie zmylo sie w tej jednej sekundzie.
- Nie! - krzyknalem. Straciłem nad sobą kontrole i rzucilem sie na dywan. Coś jednak złapalo mnie za koszulkę i podciagnelo do góry. Frank. Przygwozdzil mnie do boku łóżka. Moj oddech był płytki i nierówny.
- Gerard, zostaw to. Nie możesz. Nie możesz wiecej tego robić. - jego oczy nienaturalnie blyszczaly, były przysloniete kurtyna łez. - Nie możesz! Dlaczego to robisz? - pierwsze łzy płynęły po jego bladych policzkach. Oddech mi sie uspokoił, nie myślałem już o narkotyku. Teraz liczył sie Frankie. Wyswobodziłem sie nieco z jego mocnego uścisku.
- Chce uciec. - szepnąłem. - Chce uciec od tego całego bólu i smutku, od porażek. Wiem, ze to złe, ale daje miłe uczucie. Chociaż przez chwile jest lepiej. - uśmiechnalem sie blado, ciekaw czy mnie zrozumie.
- Wiem Gee. Wiem jak to jest. Ale... Ale tylko popatrz na siebie. Niedaleko ci do smierci, wiesz? Musisz przestać. - przerwał na chwile. Mimo, ze po policzkach płynęły mu łzy, mówił spokojnie, płynnie. - Musisz, bo jak ciebie zabraknie... - tu załkał. - J-jak ciebie zabraknie, to ja już nikogo nie będę mieć. Nie poradzilbym sobie bez ciebie. - ostatnie zdanie wyszeptal, cytując moje własne słowa. Serce zabiło mi mocniej. - Gerard, wiesz, ze to cię zabija?
- Ja... Wiem. - szepnąłem smutno.
- To dlaczego wciąż to robisz?
- Nie wiem. Nie chce, ale nie moge przestać. Jest coraz gorzej. - Iero przytulil sie do mnie, coraz mniej łez moczylo mi koszulkę.
- Wiem jak to jest. Ale ja ci pomogę. Pomogę ci i zobaczysz, już nigdy wiecej nie spojrzysz na narkotyki. Zrobisz to dla mnie?
- Dla ciebie wszystko. - uśmiechnalem sie. Wstalem i podniosłem Frania, po czym usiadlem na łóżku. Chlopak usadowił sie obok i położył głowę na moim ramieniu.
- Powiedz mi... Od kiedy ćpiesz? - spytał nagle.
- Jakieś... Nie wiem. Tak na serio to może trzy lata. Ale dopiero ostatnio sie stoczylem. Nigdy wcześniej tak mnie nie ciągnęło. - mruknalem.
- Długo. Gdzie masz dragi? - kolejne pytanie.
- W szufladzie, w tej małej szafce jest ostatnia działka. - odpowiedziałem po dłuższej chwili walki z samym sobą. Jedna strona nie dawała nic powiedzieć, druga wręcz rwała sie do oddania wszystkiego, pozbycia sie tej trucizny. Tym razem nie klamalem. Wygrałem ze sobą. Młodszy wstał i wyjął z szufladki paczkę z narkotykiem.
- Chodź. - otworzył okno i przywolal mnie do siebie gestem ręki. Nie wiedziałem o co mu chodzi, co chlopak chciał zrobić, ale podszedlem do niego. Otworzył przezroczysty woreczek i oparł wolna dłoń na parapecie. Wychylil sie nieco. - Popatrz. - przechylil dłoń, a biały proszek wysypal sie, znikajac w ciemności krzewów pod moim oknem. Zdążyło sie sciemnic przez ten cały czas jak siedziałem w pokoju. Niebo było ciemnogranatowe, noc bezchmurna. Żółte światło lamp oświetlało kampus. Coś w środku mnie uklulo, kiedy patrzyłem jak moj narkotyk znika. Nie ma. Nie ma i już nie powinno być wiecej. - Robię to co ty kiedyś. - uśmiechnął się. - Obiecaj mi, ze przestaniesz. - odwrócił się do mnie przodem. Poczułem jak jego delikatna dłoń zaciska się na mojej własnej.
- Obiecuje. - powiedziałem bez wachania. Jemu mogłem obiecać wszystko, zrobiłbym dla tego chłopaka wszystko. Spojrzałem w te jego piękne miodowe oczy. - Kocham cię. - Iero uśmiechnął się.
- Rzucisz dla mnie narkotyki? - spytał, mimo ze już mu to obiecalem. Widziałem, ze chciał być pewien. Nachylilem się tak, by moc szeptac do jego ucha.
- Rzucę, ale i tak wciąż będę uzależniony. Będę uzależniony od ciebie, Frank, bo to ty jesteś moim największym nałogiem. - ucalowalem go w szczękę, tuż obok ucha. Frankie odsunął się ode mnie delikatnie i zlaczyl nasze usta w pocałunku. W szczerym, czułym pocałunku. Boże, jak ja za tym tesknilem. Aż do ostatniej sekundy rozkoszowalem się smakiem jego ust. Kiedy ta cudowna chwila się skończyła, położyłem się na łóżku. Franio wtulil się we mnie. Trwalismy tak w ciszy pare minut, a ja próbowałem go przeprosić. Chciałem, ale słowa nie przechodziły mi przez gardło. Mimo, iż widziałem jaki był szczęśliwy, to i tak powinienem to zrobić. Widziałem, jak jego troski znikaly, gdy powiedziałem, ze go kocham. Malowalo to uśmiech i na mojej twarzy.
- Frankie... Mówiłes ze wiesz jak to jest być uzależnionym. Tez kiedyś brałes? - spytałem.
- Tak... Miałem dwa uzależnienia. Ciałem się i brałem. - mruknal. - To pierwsze, samookaleczanie się, zaczęło się jak miałem dziesięć lat. Już wtedy chciałem się zabić. To wszystko przez rodziców, którzy mnie nie chcieli. - mówił cicho, obojetnym głosem. - Ale ty... Ty mnie z tego wyciagnales. Dziękuje. - spojrzał na mnie i uśmiechnął się z wdzięcznością. - Przez tyle lat nie mogłem sobie poradzić. I nagle zjawiłes się ty. Pokazales mi, ze to złe, ze nie warto.
- A dragi?
- Bawilem się jakieś dwa lata temu w dilera z Andym. Nigdy wcześniej nie ćpałem, ale ze dużo ludzi kupowało, to postanowiłem spróbować. Z tego wyciągnął mnie Andy. Nie chciał żebym mu wszystko wyćpał, nie chciał zbankrutowac i po prostu odciagnal mnie od nałogu. Teraz już tylko czasem roznosze towar. - wzruszyl ramionami. - Było cieżko. Ale się udało i przysięgam, mi tez się uda ciebie wyciągnąć. - szepnal, po czym ziewnal.
- Dziękuje. - przytulilem chłopaka do siebie.

Zasnął. Zasnął w moich ramionach. Ucalowalem jego blade czoło na dobranoc, po czym sam zamknalem oczy. Szczęśliwy.


* - Bite my tongue - You Me At Six
** - Master Of Puppets - Metallica

5 komentarzy:

  1. FRERARD,FRERARD,FRERARD*tańczy*
    jezu,kocham Cię!
    FRERARD,J8IDJIOEDJIOEIOJESSID JARAM SIĘĘĘĘĘ *____________*

    OdpowiedzUsuń
  2. To kiedy będzie ostro? ;D Ale w końcu mogę zrobić : Awwwwwwwwwww. To tak dla tego początkowego frerarda ;> Niech Gee wyjdzie z nałogu !!! Jest super ;> Pisz dalej ;]

    OdpowiedzUsuń
  3. jak słodko <3 Frankuś, kochany jesteś. jest kochany, prawda? <3 ej, ok. ale Gerd ma przestać ćpać. o.

    / savemesorrow & bulletinyourheart

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda mi Gerarda... ale mam nadzieję że Frankie pomoże mu z tego wyjśc...

    ps. Dzięki za dedyk... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. 48 year-old Legal Assistant Taddeusz McFall, hailing from Kelowna enjoys watching movies like Class Act and Flag Football. Took a trip to Historic Fortified Town of Campeche and drives a Maserati 450S Prototype. zawartosc witryny

    OdpowiedzUsuń