sobota, 30 czerwca 2012

Very much alive. Bennoda.

Tamtarararamtararam~ Nowa parka :3 tak, o, zainspirowane przez.... INTERNET. Jest godzina 2:00, a ja własnie skończyłam mą bennodę i dziele się nią z wami :3 wiem, krótkie, ale nie nastawialam się na długość tutaj.
Pisać jak się podoba, jak się nie podoba itp. Krytykę z chęcią przyjme, nie bójcie się obrzucic mnie miensem xD
Rozdział w czwartek, o ile mnie wena najdzie i nie umrę z tęsknoty za moim kochaniem :( jak nie to może piątek. Wybaczcie, nie wiem jak wyrobie



- Mike do cholery jasnej czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - usłyszałem czyjś głos.
Znałem go, jednak nie mogłem rozpoznać, czyj był. Dobiegal jakby zza ściany, był niewyrazny, stłumiony. Odgrodzony grubym murem. Nie odpowiedziałem. To moja głowa czy rzeczywistość? Nie wiem.
- Mike! - kolejne wołanie.
Zamrugałem i spojrzałem mężczyznę, idącego obok mnie. Gdzie w ogóle byliśmy? Całkowicie odpłynąłem.
- Co...? - spytałem nieprzytomnie i spojrzałem na Chestera.
- Pytałem czy mnie słuchasz, ale widzę, że nie. - mruknął obrażony.
- A... Tak. Znaczy... No, nie. - zmieszałem się.
Chester Bennington. Mój przyjaciel własnie mnie opieprzał za to, że go nie słucham, a ja szedłem, bezmyślnie w niego wgapiony. Jeszcze dzisiaj, przed koncertem, dotarło do mnie, jak wiele jestem w stanie dla niego poświęcić. Zawsze był dla mnie jak brat, taki przyjaciel na zawsze. Łączyła nas braterska miłość, mimo wszystkich kłótni i przekomarzań, i tak nigdy się nie rozstawaliśmy. Wszędzie razem, jeśli tylko się dało. Tak było kiedyś. Teraz już nie jest tak pięknie. Przynajmniej dla mnie. Chaz jeszcze nic nie wie, żyje w tej błogiej nieswiadomości moich prawdziwych uczuć. A ja? Ja cierpię. Cierpię, bo wiem, że nawet jeśli wszystko mu powiem, niemożliwym jest, byśmy byli razem. Dzisiaj, na backstage'u, dotarło do mnie co czuje do Benningtona. Miłość. Nie przyjacielska, nie braterską. Prawdziwą miłość. To boli. Boli w środku, kiedy tylko on mnie przytula, śmieje się ze mną czy pisze nową piosenkę. Boli. Chciałbym mu powiedzieć, ale nie mogę. Tydzień temu zerwałem z dziewczyną, a powodem był własnie Chester. Tak naprawdę nigdy jej nie kochalem. Nie układało nam się, tak jakoś wyszło. Kiedy z nią byłem, nie mogłem przestać myśleć o Chesterze. Musiałem to zakończyć, a kolejnym pretekstem była ostatnia kłótnia. Właściwie o nic, miała mi za złe, że za dużo siedzę w studiu. No przykro. Wolałem zarywać noce i pisać piosenki z Chazem, niż się z nią pieprzyć. Jeszcze nikt nie wiedział, że to się stało. Przynajmniej mam czym wytłumaczyć moje ostatnie zachowanie. Ciagle odplywam we własne myśli, Chester mowi, że już się prawie nie śmieje, wicaz jestem nieobecny, bladze gdzieś myślami, wpatrujac się jakiś punkt w przestrzeni. Gdyby tylko wiedział.... Nie. Nie mogę mu powiedzieć. Nie wiem jak to odbierze, a boje się go stracić. Boje się stracić jego zaufanie. Zreszta, on ma żonę. Jest zakochany, szczęśliwie zakochany. W przeciwieństwie do mnie. Kiedy on się cieszy, ja cierpię. Mimo to, jego uśmiech sprawia, że ja tez się uśmiecham, nie ważne w jak złym nastroju jestem. Chce się nim opiekować, chronić go przed złem tego swiata. Chce dać mu szczęście, które on niestety już posiada. Boże, jaki ja jestem głupi.
Podniosłem głowę. Była sierpniowa, dosyć chłodna noc. Szliśmy bocznymi ulicami Wiednia, oprócz nas nie było tu nikogo żywego. Ani martwego. Po prostu byliśmy sami. I znów słowa Chestera słyszałem jak przez ścianę. Mówił coś o tym, ze go nie słucham i tak dalej... Uśmiechnąłem się blado. Uroczo wyglądał, kiedy się złościl.
- Mike, co jest? - spytał w końcu. Chyba zauważył, ze znów go nie słuchałem.
- Nic... - mruknąłem pod nosem, wsadzając ręce do kieszeni granatowej bluzy.
- Przecież widzę, ze coś jest. Powiedz. - zmartwił się. Zawsze tak się o mnie troszczyl. Z jego strony był to zwykły, przyjacielski odruch, a ja jak głupi robiłem sobie nadzieje.
"To nie wyjdzie, Mike. Daj sobie spokój"
Skarciłem się w myślach. Zaraz potem poczułem ciepłą dłoń mężczyzny, zaciskajaca się na mojej. Pociągnął mnie w stronę jakiejś bocznej uliczki. Usiadł na schodach, przy wejściu do jakiegoś sklepu.
- Siadaj i mów, co ci. - powiedział stanowczo. Czyli nie miałem wyboru. Zawsze mogłem się wykręcić ta kłótnią... Nie wiem czy wyjdzie, ale można spróbować. Jak nie, powiem prawdę. Powiem.
- No? - uniósł brwi, zneicierpliwiony.
- No. - zasmialem się. - A teraz serio. Po prostu tydzień temu pokłóciłem się z Anną. W ogóle nam się ostatnio nie układało i po prostu trzeba było to skończyć. - Ale nie kochalem jej, tylko ciebie. I nadal cię kocham, Chaz. te słowa pchaly mi się na usta, tak chciałem to powiedzieć... Jednak się powstrzymalem. Kiedyś powiem, muszę tylko zaczekać na odpowiedni moment.
- Nie kochales jej. - stwierdził, przyglądając mi się badawczo.
- Co? - skąd on to do cholery wiedział?
- No, nie kochales. To widać, nawet nie jest ci żal przez wasze zerwanie. - wzruszyl ramionami. - Powód jest inny. To już wiem, tylko jaki?
- Ale... To przez to. Minął tydzień, przyzwyczailem się do tego, ze już nie mam nikogo. - bronilem się. Bałem się powiedzieć Chesterowi, co czuje. Najzwyczajniej w świecie się bałem.
Nastała chwila ciszy. Chaz zadrzal z zimna i zaczął dłońmi pcierać swoje ramiona. No tak. Było chłodno, a on jak zawsze wybrał się na spacer w samym tshirtcie. Bo "przecież jest sierpień". Westchnalem. Wiedziałem, ze nawet nie powie, ze mu zimno. Zdjąłem bluzę, chłodne powietrze przedostalo się przez moja koszulkę, wywołując dreszcze. Narzucilem ubranie na ramiona Benningtona i przyciągnąłem go do siebie, obejmując.
- Czy ja zawsze muszę się bawić w twoją niańkę? - mruknąłem, nieco rozbawiony. Trochę mnie tam w środku bolało, ale mimo wszystko cieszylem się, ze w ogóle mogę go dotknąć.
- Nie prosiłem o bluzę. Będzie ci zimno. - próbował ją z siebie zrzucić, ale mu to uniemożliwiłem.
- Nie będzie. - niechętnie się od niego odsunalem.
- Przecież to widać na kilometr, może nawet wiecej, ze jej ci nie żal. - odezwał się po chwili. Czy to znaczyło, ze mam mówić prawdę? Czy na pewno tego chciał? - Powiedz, co się stało?
- Nie mogę. Przepraszam, Chaz, ale nie dam rady. - westchnalem.
- Spróbuj. Proszę. - spojrzał na mnie tymi szczeniecymi oczkami. - Wiesz, ze nienawidzę, jak siedzisz smutny, a ja nie mogę nic zrobić. Nie lubię jak jesteś smutny. - powiedział cicho. Czyli musiałem.
- Ale... To trudne. Boje się, ze to zniszczy nasza przyjaźń. - spojrzałem w jego oczy. Te piękne oczy, koloru gorzkiej czekolady.
- Przecież jej się nie da zniszczyć. Nie ważne co to jest, ja cię nie zostawię. Obiecuje. Powiedz. - wahalem się przez chwile. Ale skoro obiecał... Nie mogłem być pewien czy w takim przypadku dotrzyma obietnicy, ale to dawało mi choć trochę nadziei.
- No dobrze. - wziąłem głęboki oddech. Moja dłoń powoli wedrowala po ramieniu Chestera, aż do jego podbrodka. Przyciagnalem go do siebie. Chciałem, tak bardzo chciałem posmakowac tych idealnych ust... Wpiłem się w jego wargi, w ogóle się nie kontrolując. To mógł być nasz pierwszy i ostatni pocałunek, nie zamierzalem nawet się kontrolować. Przestało mnie obchodzić, co Bennington sobie o mnie pomyśli. Żyłem chwila, jak kiedyś. Natarczywie piescilem jego wargi, nie dostałem żadnego zaproszenia do środka. Bez namysłu wsunalem język w jego usta i zacząłem go namiętnie calowac. Tak, ja go calowalem, bo wokalista nawet się nie ruszył. Moje dłonie spoczely na jego karku, przycisnalem go bliżej do siebie. Poczułem jego ręce na klatce piersiowej, potem na ramionach. I pchnięcie. Odepchnal mnie od siebie. Wtedy zrozumiałem, ze to był błąd. Duży błąd. Nie powinienem się na niego rzucać, mimo to nie żałowałem tego.
- Kocham cię, Chaz. Wiem, to chore, masz żonę, jesteś szczęśliwy z nią, a ja w środku nocy na ulicy się na ciebie rzucam... - zasmialem się pod nosem. Jezu, jaki ja byłem głupi. - Przepraszam. - spojrzałem w jego wystraszone, zdezorientowane brązowe oczy.
Cisza. Ta nieznośna cisza. Najchętniej bym teraz zapadł się pod ziemie, gdzieś uciekł, cokolwiek, byleby tylko uniknąć tego zdziwionego spojrzenia. Czułem się, jakbym go skrzywdził. Jakbym skrzywdził najważniejsza dla mnie osobę przez jeden pocałunek. Spuscilem głowę i wbilem wzrok w schody miedzy moimi nogami. Zamknalem oczy, czułem, ze zaraz po moich policzkach popłyną łzy. Nie chciałem płakać, nie przy Nim. Nie teraz. Zacisnalem powieki, nie dając lzom szansy się wydostać. Nadal panowała miedzy nami ta cisza. Usłyszałem szelest materiału, Chester już nie siedział w bezruchu. Nie otwieralem oczu, bojąc się, ze zaraz wybuchne płaczem. Poczułem na podbrodku jego chude, delikatne palce. Zmusił mnie do podniesienia głowy i bez słowa po prostu ponownie zlaczyl nasze wargi w pocałunku. Co on do cholery jasnej wyprawial?! Najpierw mnie odpycha, potem znowu całuje. Sprawdzał mnie?
Usta Chestera coraz mocniej napieraly na moje własne. Nie, on tego chciał. I znów wpilem się w jego słodkie wargi. Drugi pocałunek, tym razem odwzajemniony. Czułem, jakby żołądek miał mi zaraz wybuchnąć z podniecenia. Bennington wsunal palce w moje włosy, pocałunek stawał się coraz bardziej namietny. Niemożliwe. To tylko moja wybraznia płata mi figle, to się nie dzieje naprawdę. Tak, wmawiaj sobie, Mike. Nasze języki po raz kolejny się o siebie otarly. Prawda. To się dzieje naprawdę. Calowalismy się dosyć długo, kiedy chciałem zakończyć pocałunek, Chaz jeszcze po raz ostatni wsunal język do moich ust i polizał moje wargi. Odsunął się ode mnie powoli i lekko się uśmiechnął.
- Nie przepraszaj. - jego spojrzenie teraz wyrażalo dziecięca radość. Jak dziecko, które własnie dostało lizaka. - Tak. To chore. Ale ze mną chyba jest gorzej. - zasmial się melodyjnie. - Serio, nie najlepiej. Mowiles, ze jestem szczęśliwy? Otóż, z tobą byłoby mi lepiej. - wzruszyl ramionami i podniósł lewa dłoń do góry. Zdjął obraczke i rzucił ja do kratki od kanalizacji na chodniku, zaraz obok schodów. Słychać było cichy plusk, kiedy pierscionek wpadł do wody. - Koniec. I początek. - uśmiechnął się szeroko. - Chodź, zimno jest. - wstał i podał mi rękę.
Czy to jest sen? Najchętniej bym teraz przywalil sobie czymś w twarz, ale wystarczyło mi to, ze mogłem splesc swoje palce z tymi chesterowymi i tak iść pusta ulica. Wciąż nikogo nie było, miałem wrażenie, ze jest już ranek, a nawet niebo nie zaczęło jasniec. Wciąż była ciemna, pozna noc i wciąż byliśmy jedynymi żywymi duszami na tej Wiedeńskiej ulicy. Zakochani, żywi, jak jeszcze nigdy wcześniej. I szczęśliwi, najszczesliwsi na świecie.

Very much alive.

6 komentarzy:

  1. JEJU,JA CIĘ KOCHAM,SERIO,BOŻE,BOŻE,BOŻE.JAKIE TO PIĘKNE.JEST BEZ SEKSU,A JA PO PROSTU DOSZŁAM,JDSKOSDSDOKDFO;FDKO;DFPDFPKFDL;VXJDFSJLDFJLDFSDFIJFSDJIL <3

    OdpowiedzUsuń
  2. jaki słodko, weź <33 kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  3. eee nie wiem, ale wyswietla mi ze komentarz zostal opublikowany mimo ze nic nie wstawialam... co do szota, ladnie, sledziu.

    / heartfalling.blogspot

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobrze się czytało. :3 Cały czas się uśmiechałam do komputera. Nie wiem, czego to kwestia, ale tylko mała uwaga na błędy, ale takie z przeoczenia, np. "l" zamiast "ł". Poza tym świetnie!
    Victimized i zapraszam na bennodaforeverinourhearts. :3

    OdpowiedzUsuń
  5. uwielbiam to! boskieboskieboskie, czekam na kolejną bennodę ;>
    no i zapraszam do mnie na icutyououtnowsetmefree, liczę na jakieś dobre rady ;d

    OdpowiedzUsuń
  6. o Boże, zakochałam się *.*
    Pewnie nic nie zostanie tu już opublikowane, ale... Jej *.*
    Kocham, kocham, kocham!

    OdpowiedzUsuń