środa, 6 czerwca 2012

Part 15.

Obsuwa, obsuwa, obsuwaaaa.... Wybaczcie. Nie dość, ze spóźniony to jeszcze taki niedorobiony ten rozdział. Nie wyszedł mi, wybaczcie. Na podkład muzyczny do tej części gerardowej polecam The Rasmus - Justify. Już sie zaraz zacznie coś dziać, a jak na razie oddaje rozdział w wasze ręce. i dziękuje za wszystkie komentarze do łanszotów :3
Nastepny w weekend sie postaram, chociaż nie wiem, bo owf. Ale sie postaram, jak nie to poniedziałek <3




Ciemność.
Wokół mnie ciemność. Nic nie widzę.
Ciemność.
Czerń.
Nieprzenikniona czerń. Boję sie ruszyć, przeraża mnie mrok.
Cisza.
Niczym niezmącona cisza. Nie ma nic.
Niepokój.
Boję sie. Czekam na coś.
Coś, co na pewno nie będzie dobre.
Staram sie poruszyć. Strach mnie paraliżuje. Nie moge nic zrobić.
Nagle strzał.
Pojawia sie światło, a pod moje nogi pada ciało, twarzą do dołu.
Chłopak.
Pomiędzy jego łopatkami widniała rana postrzałowa.
Krew sączyła sie z niej na śmieżnobiale podłoże, kontarstowala z jego blada skóra, zlepiła czarne włosy.
Odzyskalem zdolność ruchu. Ostrożnie podszedlem do niego i kucnąłem.
Bałem sie. Bałem sie tego, co tam zobaczę.
Odwrócilem zwłoki, a z mojego gardła wydobył sie zduszony krzyk. Łzy popłynęły po policzkach.
Gerard.
On nie żył.


***

Ciche pukanie do drzwi. Takie jakby nieśmiałe. Zmusiłem sie do otworzenia oczu, by sprawdzić czy to mi sie nie śni. Uchylilem powieki. Dźwięk był bardzo realny, nie był to sen. Kiedy tylko sie podniosłem do pozycji siedzącej, ucichł. Zamrugalem i przetarlem oczy. Za oknem świtało, a zegar na ścianie pokazywał 4.12 rano. Kogo niby miałoby tu przywiać o takiej godzinie? Znów pukanie, tym razem glosniejsze. Wstalem i podszedlem do drzwi. Otworzyłem je i kogo tam ujrzalem? Franka, tulącego poduszkę. Patrzył na mnie tymi swoimi miodowymi oczętami, które wydawały sie być teraz wielkie. Był czymś nieźle wystraszony. Popatrzył na mnie chwile i spuscil wzrok, chowając sie za grzywką czarnych włosów. Dlaczego? Pewnie dlatego, ze moją piżamą były jedynie bokserki. Zaprosilem go do środka i zapaliłem lampkę na szafce nocnej. Frank usiadł na skraju mojego łóżka. Czułem na sobie jego spojrzenie, kiedy tylko odwrócilem sie do szafy, by jakoś sie ubrać.

- Nie musisz sie ubierać tylko dlatego, ze ja tu jestem. - powiedział cicho.
- Sugerujesz coś? - odwrócilem sie do chłopaka z zadziornyn uśmiechem.
- N-nie! Znaczy... Nie chce robić kłopotu... - Frankie ponownie schował oczy za grzywką, rumieniąc się.
- Daj spokój. - zarzucilem na siebie pierwsza lepsza koszulkę i usiadlem obok Iero, obejmując go ramieniem. Szczerze mówiąc, lubiłem jak sie tak rumienil. To było urocze. - Co jest, Franek? - spytałem.
- Nie wiem. Przepraszam, ze tak cię nachodze... Miałem zły sen i... I nie miałem do kogo innego pójść. - popatrzył na mnie. Jego oczy były jednocześnie smutne i przestraszone. Przytulilem go mocniej do siebie.
- A co ci sie śniło? Znaczy, jak nie chcesz to nie mów.
- Wiesz... - głos mu sie załamał. - Ktoś cię zabił. - z jego oczu powoli popłynęły łzy.
- Ej, ale nie płacz. To tylko sen, a ja tu jestem. - otarlem mu łzy dłonią.
- Ty nic nie rozumiesz! To było takie realne...
- Wiem, Frank, ale zobacz, jestem tu. Jestem tu, przy tobie i żyję. - splotlem nasze palce razem, ściskając jego rękę. Ale ja byłem głupi. Robiłem mu taką nadzieje, a sam nie czułem, ze kocham chłopaka. Jeszcze nie teraz, nie mogłem jeszcze w nic angażować sie uczuciowo. Nie chciałem go ranić, tak jak Asha czy Lynz. Na nim mi zależało.
- Gerard... - szepnal i jeszcze bardziej sie rozpłakał. Zostało mi tylko go mocno do siebie przytulić i czekać. Czekać, aż przestanie. Siedzielismy tak dobre pól godziny w ciszy. Od czasu do czasu glaskalem go po plecach, ale nic nie mówiłem. Nie było sensu, najlepiej było po prostu chłopaka wytulić.
- Gee... - w końcu sie podniósł.
- Hm? - otarlem mu łzy kciukiem i uśmiechnalem sie lekko. W tym momencie dotarło do mnie, jak bardzo przystojny jest Frank. Mimo tego, ze były zapuchniete, jego oczy miały ten piękny złotawy kolor. Wąskie, różowe usta były teraz lekko rozchylone, tak jakby chciał coś powiedzieć, a jego blade policzki lśniły pd łez. Wtedy dotarło do mnie, ze potrzebuje sie nim opiekować. Ale jedynie tak jak własnym bratem. Problem był w tym, ze nie wiedziałem czy moge. Frank chciał czegos wiecej, chciał prawdziwej miłości, a ja? Ja jedynie przyjaźni.
- Gerard, ja... Ja nie wiem. Nie wiem jak żyć. Boje sie.
- Czego?
- Tego, ze sobie nie poradzę. Bo wiesz przecież, ze Leto mnie teraz prześladują, trzy czwarte szkoły wyzywa mnie od pedalow i dziwek... - mówił cicho, cały sie trzasl. - A co jeśli znowu to zrobię?
- Frano, nie mów tak. Zobaczysz, będzie dobrze. - bolało mnie to. Bardzo bolało. Kłuło i rozrywało serce. - Nie mów tak, to mnie boli... - szepnąłem. Niemalże czułem te krew wyplywajacą ze zniszczonego serca.
- Przepraszam, ale... - zawiesił głos.
- Ale?
- Nie moge. - odwrócił wzrok. Znów nastała cisza. - Ty mnie nie chcesz, Gerard. Nie chcesz mnie i dlatego nie wiem czy sobie poradzę. Bo... Ja cię kocham bardziej niż własne życie. - wypalił po chwili.
- Frank... - spodziewałem sie kiedyś takiego wyznania, ale nie teraz. Nie zdążyłem nawet ochlonac, kiedy poczułem jego miękkie wargi na swoich. Pieścił moje usta na początku nieco natarczywie, potem coraz delikatniej. Niewiele sie zastanawiając rozchylilem wargi, kiedy chlopak je polizał. Momentalnie wpil sie w moje usta, oddalem pocałunek. Moja dłoń wplotla sie we włosy młodszego, przyciagnąłem go bliżej. Boże, co ja wyprawiałem?! Pomyśli sobie potem cholera wie co i będzie cierpieć. Debil. Jestem skończonym debilem. Ale ja po prostu nie potrafiłem sie opanować, nie potrafiłem go odepchnac. Przerwalem pocałunek dopiero, gdy zbrakło mi tchu. Odetchnalem głęboko. Miałem jedynie nadzieje, ze jak wytlumacze mu moja emocjonalna sytuacje, to zrozumie....
- Prze... Przepraszam. - szepnal, patrząc na mnie tymi swoimi dużymi oczętami.
- Za co? - zdziwilem sie. O co tu chodziło?
- Nie powinienem, przepraszam. - powiedział, po czym sie podniósł. - Ja... Ja już może pójdę. - odwrócił sie, zaklopotany i zarumieniony. Wybiegł z pokoju, zanim zdążyłem go zatrzymać. Dziwna istotka, naprawdę... Najpierw mnie całuje, a potem ucieka.

Wzruszylem ramionami. Potem z nim pogadam, niech sie trochę uspokoi. Położylem sie na łóżku. 6.53. Tak szybko? Lezalem tak i wgapialem sie w sufit, zastanawiając sie o co chodziło Franiowi. W pewnym momencie oczy zaczęły mi sie same zamykać i po prostu zasnąłem.
Obudzilem sie około 12.00, a dokładniej o 11.58. Leniwie wstalem i sie ubrałem. Przydałoby sie pójść do szkoły, może Frank będzie... Chociaż nie sadze, by chciał ze mną rozmawiać. Wyszedłem z pokoju i ruszylem w stronę uczelni. Franka jednak nie było. W sumie nic dziwnego, jednak miałem takie lekkie poczucie winy, wydawało mi sie, ze zrobiłem coś nie tak... Iero nie był w szkole od rana, jak mi powiedział ten jego przyjaciel, Andy. Super. Czy teraz wszystko ma sie znów zawalić? Po zaledwie jednej lekcji wróciłem do akademika, nie było sensu tam siedzieć w takim nastroju. Czułem, ze powinienem zajrzeć do pokoju chłopaka, porozmawiać z nim, ale sie bałem. Bałem sie, ze wszystko popsuję. Musiałem sie czymś zająć, czymkolwiek. Pierwsze co wpadło mi w ręce - szkicownik. Zaparzyłem kawę i usiadlem na parapecie, opierając zeszyt na kolanach. Jak zawsze po prostu zacząłem delikatnie kreslic linie, które powoli zaczynały układać sie w postać. Zupełnie nieświadomie spod mojej ręki wyszły te śliczne miodowe oczy i prosty nosek, czarne włosy i wąskie różowe usta. Frank. Nie mogłem przestać o nim myśleć, nie dawał mi spokoju. Czyzbym sie naprawdę zakochał? Na to wyglądało i chyba nie powinienem przed tym uciekać. Słońce zaczęło zachodzić i nawet nie wiem kiedy niebo stało sie granatowe z kilkoma tysiącami białych lśniących plamek, prawie jak diamenty. Diamenty, iskrzące sie na niebosklonie. Westchnalem i odlozylem szkicownik na stolik obok łóżka. Zaraz potem usłyszałem Green Day'owe Basket Case z mojego telefonu. Mikey. Znowu.

- Tak? - odebrałem.
- Gee... - był smutny, jakby niedawno płakał.
- Co jest?
- Bo... Bo Ash. O-on sie powiesił dzisiaj. - powiedział cicho, jakby nie miał już sił. - Przepraszam, ze tak ci zawracam głowę, ale... Pomyślałem, ze powinieneś wiedzieć.
- Kurwa. - syknalem. No lepiej być nie może. - Tylko ty sobie nic nie rob, okej Mike?
- Tak... Obiecuje. Ja już kończę, dzwon czasem do mnie. - odparł i sie rozlaczyl.

Z moich ust posypały sie przekleństwa. Zajebiście. Powiesił sie, zapewne dlatego, ze słyszał jak mówię, ze mnie nie obchodzi. Ja, debil, wiedziałem, ze on mnie kocha. Kurwa mać. Gdybym tego wtedy nie powiedział, Ash pewnie siedzialby teraz spokojnie w domu, a nie gdzieś dyndał na jakimś drzewie. Kurwa. Zabilem go. Dotarło to do mnie i momentalnie rzuciłem sie w stronę szafki nocnej. Przeszukalem szufladę, tam miałem narkotyki jeszcze od Ballato. Niewiele myśląc, wysypalem na blat jedną działkę i wciagnalem ja przez nos. Zapomnieć. Jak najszybciej zapomnieć i do tego nie wracać. Tylko tego potrzebowałem. Nagle wszystko jakby zwolnilo. Położylem sie na plecach na łóżku i popatrzylem na sufit. Przed oczami zaczęły mi sie pojawiać kolorowe plamy, aż w końcu zupełnie odplynalem.
Tak, by nic nie pamiętać...

***

Biegłem w stronę mojego pokoju najszybciej jak mogłem, mało nie zabijając sie po drodze na schodach. Ale ja byłem głupi. Rzuciłem sie na niego jak jakiś wyglodnialy zwierzak, zamiast poczekać, dać mu czas, by to on zrobił pierwszy krok. Z impetem wpadłem do pomieszczenia. Zamknąłem drzwi na klucz i dopiero wtedy poczułem sie bezpieczny. Podszedlem do łóżka i padłem na materac, twarzą do dołu. Idiota, idota, pieprzony idiota ze mnie. Co jeśli ten pocałunek wszystko zniszczy, co jeśli Gerard już nie będzie chciał mnie znać? Chociaż, nie wiem co miało znaczyć to, ze go odwzajemnil. Mówił, ze nie umie kochać, ze nie jest gotowy i nie chce mnie ranić i co? Powinien mnie odepchnac, ale tego nie zrobił. O co chodziło? Nie znałem go i nie miałem pojęcia, jak na to zareaguje. Obrazi sie czy tez przeciwnie? Nie wiedziałem. Do oczu napłynęły mi łzy i po raz kolejny popłynęły w dół, po moich policzkach. Kurwa, co ja narobilem... Zwinalem sie w klebek i najzwyczajniej na świecie zacząłem płakać, ciesząc sie, ze Gee nie widzi mnie w takim stanie. Musiałem. Musiałem wyrzucić z siebie te wszystkie emocje. Nie wiem ile tak lezalem, ale kiedy w końcu sie opanowalem, przytulilem poduszkę, marząc o tym, by Gerard leżał teraz obok mnie. Puscilem wodze fantazji i po prostu zacząłem marzyć. Fantazji, która niekoniecznie była grzeczna i niewinna. Z tego stanu niemalże odurzenia, wyrwalo mnie pukanie do drzwi. Głośne pukanie. Wstalem, przetarlem oczy rekawem i uchylilem drzwi, by sprawdzić, kto to. Wyższy ode mnie chlopak stał w progu, opierając sie dłonią o framugę. Cofnalem sie o krok. Jego sie tutaj nie spodziewałem... Chciałem zamknąć drzwi, ale coś mnie powstrzymywalo. Nie mogłem. Po prostu stałem, patrząc na chłopaka.

4 komentarze:

  1. Omnomnomno FRERARD *.* Jaram się jak naleśniki Jareda xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto to jest? Jared? Shannon? Były chłopak Frana? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. mam nadzieję, że zaspokoisz moją ciekawość dość szybko ;) Baaaardzo ciekaw ;p Yeah ;d

    OdpowiedzUsuń
  3. To Gee,pravvda?Jeju,zaczyna się rozkręcać,kocham to *______*
    + sorry,że tak późno komentuję,ale Orange,LINKIN PARK...no i nie było mnie navvet na telefonie ;c

    OdpowiedzUsuń
  4. boże, boję się! ale cudne, jak zwykle <3

    OdpowiedzUsuń