niedziela, 31 marca 2013

Can't find my way home. ~ part two

Nie mam co robić, wiec wstawiam wcześniej. Nie mogłam wyczekać xD
Także ten, jedzenie świąteczne dobre, omnomnom ciasta. A potem oglądanie tv, niekończąca sie opowieść, kroniki spiderwick, toy story 2... A teraz Merlin.
Dosyć mojego gadania, bo tylko wam czas zabieram.
Mam nadzieje, ze wszystkim święta sie udały mimo tego śniegu, no i go on, czytajcie C:
Moze być krótkie, pisane na ipodzie, wiec nie bijcie za długość, dopiero sie rozkrecam :P


Can't find my way home.
Part two.
~ the talk.

Frank's POV

Nie ustawialem budzika, zakładając, ze jak bedą chcieli to mnie obudzą. Tak sie jednak nie stało i sam z siebie obudzilem sie ledwo przed południem. Wyplatalem sie ze słuchawek i podlaczylem telefon do ladowarki, po czym usiadlem na brzegu łóżka. Rozejrzalem sie po pokoju. Ściany były puste, oprócz jednego plakatu z Wolverine'em nad łóżkiem. Można było z tego wywnioskować, ze moze Gerard lubił, a moze nadal lubi komiksy. Chyba, ze to Lindsay. Wszystko jedno. Szafa naprzeciwko łóżka była biała, zajmowała prawie cała ścianę, od podłogi do sufitu. Biurko normalnych rozmiarów, na blacie stały kubki z olowkami, kredkami i innymi przyborami do rysowania oraz lampa kreslarska. Pod stołem był metalowy kosz na papiery. Dalej, miedzy łóżkiem a biurkiem ta zajebista gitara, a po drugiej stronie łóżka stała jeszcze półka na książki. Nie było tak zle, chociaz w niczym nie przypominało to mojego pokoju, obklejonego i pomalowanego na wszelki możliwy sposób. Jak mam tu zostać, przydałoby sie skombinowac pare plakatów czy cos, bo tu było tak czysto i trochę... Surowo. Westchnalem krótko. Nie chciałem tu być, ale tym bardziej nie chciałbym siedzieć w domu z rodzicami przez całe wakacje. Moze przytrafiłby sie jakiś wyjazd z Jasonem i resztą, ale i tak byłby to tydzień czy dwa. W tej właśnie chwili uświadomiłem sobie, ze nie mam swojego miejsca na ziemi. Nie mam nikogo, kto mógłby mi uczynić jakiekolwiek miejsce - domem. Po prostu nikogo tak naprawdę nie miałem. Byłem obcy, nieważne czy tam, w New Jersey, czy tu. Nigdzie nie czułem sie dobrze, bezpiecznie i to był chyba mój największy problem. Bo jeśli miałbym jakiekolwiek, nawet malutkie miejsce, gdzie mógłbym sie zaszyc, kiedy tylko jest mi zle, moze dane byłoby mi być szczęśliwym. Chociaz przez chwile. A tak, jestem chodzącym nieszczęściem. Prześladowany, wyzywany, akceptowany jedynie przez garstkę ludzi. I było, i jest mi z tym zle.
Odgonilem od siebie to wszystko, spogladajac na moja walizkę, potem na szafę i na końcu na zegarek. Równo południe, nikt niczego ode mnie nie chce. Pewnie nie chcą, żebym sie zrazil czy cos... Zbudują mi fałszywe wrażenie wakacyjnej sielanki, a potem bede zapierdzielac jak w domu? Kto wie co tam wymyśla. Podniosłem sie, by otworzyć szafę, po czym zabralem sie za rozpakowanie moich rzeczy. Podzielilem wszystko na bluzki, spodnie, bieliznę i tak dalej, po czym zabralem sie za układanie tego w szafie. I tak sobie siedziałem, porzadkujac ciuchy, póki naprawdę nie zaczęło mnie ssac w żołądku. Trzeba było stad wyjść, pójść na dol i zrobic cos do jedzenia. A przy tym jeszcze pewnie porozmawiać z ta szczęśliwa parka. No ale, głodny być nie chciałem wiec w końcu sie ruszylem. Na dole, o dziwo, nikogo nie było. Ale to dobrze. Rozejrzalem sie po dużym salonie, połączonym z kuchnia. Na środku stała duża, biała skórzana kanapa, naprzeciwko niej płaski telewizor i niski stolik do kawy. Za kanapa znajdowały sie trzy wyspy kuchenne, białe z ciemnobrazowym kamiennym blatem oraz, przy ścianie, niewielki stół na cztery osoby, przy którym wczoraj jedliśmy kolacje. Kuchnia była jednolita - białe fronty i ciemnobrazowe blaty. W oczy rzucił mi sie tez duży obraz, wiszacy nad stołem. Przedstawiał jakaś pare młoda, z twarzami splamionymi krwią. Podobał mi sie. Zabralem sie w końcu do robienia śniadania, wpierw ogarniajac co gdzie jest. Trzeba bedzie to kiedyś zapamiętać... Obsluzylem sie z usmazeniem jajecznicy, zaparzylem sobie kawę, przy okazji rozkminiając ekspres i, jak wszystko było juz gotowe, zgarnalem talerz z kubkiem i ruszylem na górę. Do nich uszu doszły przytlumione głosy Way'ow, na co sie dosyć zdziwilem. No cóż, spodziewałem sie raczej tego, ze bede mieć spokój, bo pojechali do pracy. No ale, tak nie było. Olalem to, zaszyje sie w pokoju, moze dadzą mi spokój. Niezbyt usmiechalo mi sie przebywanie z tymi, praktycznie mi obcymi, ludźmi. Niby Gerarda znałem, ale słabo. Nawet go jakos nie pamietalem. Co innego z jego młodszym bratem, Mikey'em. Jego pamietalem dobrze, ale nie mam pojęcia gdzie jest, czym sie w życiu zajmuje i te duperele. Starałem sie otworzyć drzwi lokciem, kiedy Gerard wyszedł z ich sypialni, wiec cały mój plan poszedł sie kochać. Potargane włosy i brak jakiegokolwiek ubrania, oprócz czarnych bokserek. Mimowolnie zmierzylem jego szczuple ciało wzrokiem. Blada skóra, delikatnie zarysowane mięśnie i te włosy, opadajace na trwarz.
- Hej, jak sie spalo? - uśmiechnął sie, otwierając drzwi do łazienki i tym samym zasłaniając mi polowe tego fajnego widoku.
- Nie tak zle. - mruknalem, odnosząc sukces w otwieraniu drzwi lokciem.
Zniknalem u siebie, zostawiając Way'a na korytarzu. Siadlem na łóżku i zabralem sie za jedzenie. Nie była to jakaś klasa mistrzowska, ale najważniejsze, ze było zjadliwe. I tak konsumowałem sobie spokojnie to śniadanie, póki nie odezwał sie mój telefon. Dzwonek wskazywał na to, ze dzwonił Jason. Odlozylem talerz na blat biurka, po czym podnioslem sie do komórki, ktora leżała na jeszcze rozwalonej na środku pokoju walizce.
- Yep? - odebrałem, przezuwajac jeszcze chwile potem ostatni kes jajecznicy.
- Stary, pamiętasz, ze dzisiaj wieczorem cie zabieram do Luke'a? - odezwał sie Jason. Przeknalem sie pod nosem, bo przez ta cała szopke z wyjazdem kompletnie o tym zapomniałem. Miała być zajebista impreza u Luke'a, a tu dupa blade bedzie. Przynajmniej dla mnie.
- Nie mogę. - mruknalem w odpowiedzi.
- Matka? Pierdol ja i chodź.
- Tak, matka, ale nie mogę tym razem tego tak po prostu olac. - odparlem, przechadzajac sie po pokoju. - Wymyśliła sobie, ze najlepiej bedzie jak wysle mnie do jakiego pieprzonego psychologa. Całe wakacje. W Anglii. - burknalem.
- Pierdzielisz. - chłopak jak widać mi niedowierzal.
- Nie. Mówię serio. I naprawdę, chciałbym stad jakos sie wyrwać, bo nie usmiechaja mi sie dwa miesiące jakiejś pojebanej terapii. Tylko nie bardzo sie da. - odpowiedziałem mu, opierając sie o biurko.
- To dupa. Nie no, moze uda mi sie cos wymyślić, ale dzisiaj to cie juz nie zdążę porwać.
- Wiem. - mruknalem.
- No dobra, jak tak, to na razie. - Jas pożegnał sie ze mna i rozlaczyl sie po moim krótkim "pa".
Byłem zły, ze akurat miałem wyjechać. Dlaczego nie te kilka dni pózniej. Imprezy u Luke'a były nasza miejscowa legenda. Jason zawsze mówił, ze facet ma wszystko. Narkotyki, alkohol, papierosy, dziwki. Zabawa na całego i układy z policją - nikt nie przyjeżdża na zawiadomienie o ciszy nocnej, nikogo za ćpanie nie zamykają i nie trzeba sie chować po katac. Żyć nie umierać. Nigdy tam jeszcze nie byłem, chłopaki mnie mieli zabrać. Miało być zajebiscie, Martin mówił nawet, ze Ellie ma przyjechać.
Właśnie, Ellie. Znałem sie z nią od przedszkola, w zeszłym roku zaczęło sie cos miedzy nami dziać, ale... Wyprowadziła sie. Tak, z dnia na dzien juz jej nie było. Nikt nie wiedział gdzie pojechała z ojcem, nie odbierała telefonów, Martin ostatnio ja znalazl na jakim portalu spolecznosciowym. Mimo tego, ze ciągnie mnie do mężczyzn, ona była wyjątkowa. Po prostu idealna. Miała dziewczęcą urodę, bladą cerę, duże błękitne oczy i długie, jasne włosy. Była piękna. Ale zniknęła z mojego życia. Jak bańka mydlana. Juz miałem nadzieje, ze moze cos kiedyś sie wydarzy, ale nie. Zniknęła. I do dziś jej nie widziałem. A jeśli sie okaże, ze naprawdę tam była... Nie wiem. Najchętniej bym sie teraz zakopal pod koldra i nigdy stamtąd nie wyszedł.
Byłem zły. Na matkę, ze to wymyśliła, na Gerarda, ze jest tym psychologiem, a przede wszystkim ze mieszka tak daleko. Gdyby jeszcze mieszkał w stanach. Dałoby sie uciec, dało by sie przebolec te dwa miesiące. Ale nie. Kopnąłem w krzesło, stojące przy biurku i zaraz tego pozalowalem. Bol w dużym palcu u nogi nie był zbyt przyjemny, ale tez dał mi do myślenia. "Ogarnij sie." Tak, powinienem sie ogarnąć. Westchnalem z rezygnacja, bo juz i tak nic na to nie poradzę. Pozostało mi chyba tylko wymazać ja ze swojego życia, z pamięci i iść dalej. Moze kiedyś mi sie poszczesci i odnajde kogoś "swojego". Tak, fajnie by było, tylko czy to sie w ogóle kiedyś stanie?
Syknąłem z bólu, odsuwajac sie od tego zabojczego krzesła i zgarnalem czyste ciuchy z szafy. Założyłem czarna koszulkę z czaszką misfitsów, szare rurki i białe skarpetki, a opatrunek na nadgarstku schowalem pod skorzaną pieszczocha bez cwiekow. Walnalem sie na łóżko, zgarnalem gitarę i zacząłem sobie brzdkąkać, tak po prostu dla przyjemności.

~*~*~

Gerard's POV

Obudzilem sie, jak zawsze, wcześniej od tego spiocha, Lynz. Wstalem, nie budząc jej i nie patrząc na godzinę, poszedłem do łazienki. I cóż, zaskoczyło mnie to, co zobaczyłem na korytarzu, a dokładniej Frank ze śniadaniem. Byłem przekonany, ze jest jakos wcześnie, ze ten młody jeszcze spi i mogę spokojnie pójść tak, jak poszedłem do łazienki - w bieliźnie. No ale dobra, wszystko jedno. Tak czy siak przecież nie jest to jakiś problem... No, moze oprócz tego jak chłopak sie na mnie spojrzał. Dobra, wiem, ze mu sie podobam, bo to oczywiste. Po tym tekście, to tym bardziej. Nic na to nie poradzę, mogę sie jedynie bronić żona, co juz raz zrobiłem. Poczekamy, zobaczymy jak to sie ułoży, jak na razie to nawet niezbyt chce ze mna rozmawiać. W sumie mu sie nie dziwie.
Wziąłem szybki prysznic, ubralem się i po wysuszeniu włosów i ogarnieciu tego, co miałem na głowie przed uczesaniem sie, mogłem w końcu opuścić łazienkę. Miałem iść na dol, jednak rozproszyl mnie niezadowolony ton Franka. Nie chciałem podsluchiwac, no ale... Tak czy siak, zatrzymalem sie w końcu przy jego drzwiach. Posluchalem i... Tak, on tu nie chciał być i sie co do tego nie myliłem. Wzruszylem ramionami. Łatwo nie bedzie, ale przecież nikt tego nie obiecywał. Bo skoro Linda juz nie dawała z nim rady, to musiało być zle.
Zszedlem na dol, przygotowałem śniadanie dla siebie i dla śpiocha, po czym ogarnalem kuchnie. Podjąłem sie zadania wyciągnięcia Franka z pokoju, ale to nic nie dało. Nawet jak Lynz wstala i spróbowała go jakos namówić, zeby zszedl na dol - nic. Dalej siedział, mówił za każdym razem, ze zaraz przyjdzie. No dobra, czekałem. Obiadu tez nie chciał zjeść, pod pretekstem, ze nie jest głodny. Okay, można wybaczyć, przynajmniej zjadł śniadanie. Zamknął sie i najwyraźniej nie chciał z nami gadać. I tak bedzie w końcu musiał i miałem nadzieje, ze o tym wie. Po obiedzie zająłem sie wiec papierkowa robota, czymś czego szczerze nienawidzilem. Z góry cały czas odbiegały dźwięki mojej starej gitary. Piosenka była mi nieznana, ale przyjemna dla ucha, a i lepiej sie pracowało. W końcu, dopiero pod wieczór, w okolicach kolacji, w jego pokoju zrobiło sie cicho. Moze teraz cos wskoram. Wstalem i poszedłem na górę. Wszedłem do jego pokoju po uprzednim zapukaniu, jako ze nie dostałem odpowiedzi.
- Hej. - mruknalem, siadajac na krześle przy biurku. Frank jedynie spojrzał na mnie pytająco, siedząc na łóżku, oparty o ścianę. Westchnalem krótko. - Nie podoba ci sie tu, nie? - zacząłem, chcąc go jakos oblaskawic.
- Nie. - burknal w odpowiedzi. - Nie mogę wrócić do domu?
- Obawiam sie, ze nie. A przynajmniej wydaje mi sie, ze jakbyś wrócił, Linda nie byłaby zbyt zadowolona.
- No tak, sorry, zapomniałem ze masz mnie "naprostowac", cokolwiek to w jej mniemaniu znaczy. - spojrzał na mnie spode łba. No bez przesady...
- Słuchaj, ja chce ci pomoc. To, co ona gada to zupełnie inna bajka. - wzruszylem ramionami, obserwując go. - I nie chce, żebyś robił sobie ze mnie wroga, Frank. Tak samo z Lynz. - dostałem po chwili, spokojnym tonem.
- Czemu?
- Pewnie spodziewane sie odpowiedzi "bo taka jest moja praca". Ale nie. Tez byłem w twoim wieku, tez miałem problemy i nie chce, zeby ciebie dopadlo to, co mnie. - odpowiedziałem. Tak, chciałem go uchronić przed tym całym gównem, przed uzaleznieniami, depresja, przed wszystkim. Tylko pytanieczy aby na pewno sie nie spóźnilem. - Znam cie od małego i uwierz, zależy mi na tym, żebyś sie znowu śmiał jak kiedyś, a nie na mnie warczal. - powiedziałem po chwili, uśmiechając sie lekko.
- Nie pamietam cie, wiec co mnie to obchodzi? - wzruszył ramionami.
- Okay, możesz mnie nie pamiętać, przyznaje. Ale nie chciałbyś być szczęśliwy? - Frank drgnal lekko, słysząc to zdanie, co mnie nie zdziwiło. Wiedziałem, ze to było kontrowersyjne pytanie, w jego wypadku.
- Ty mi tego nie możesz zapewnić.
- Uwierz mi, mogę. - uśmiechnąłem sie nieco szerzej. - Tylko musisz ze mna rozmawiać.
- A co mi to da?
- Huh, moze to, ze za każdym razem jak powiesz mi cos o sobie, ja w zamian powiem cos o mnie. - to było dosyć ryzykowne, ale i tak... Chciałem go poznać, a ze dorastalismy razem, to chyba powinnismy sie znać... Tym przynajmniej tłumaczyłem sobie ta, moze głupia, decyzje. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Frank zastanowił sie chwile.
- Nie wiem. - mruknal.
- Twoja decyzja. - odparlem, wstajac i wychodząc z pokoju. - Przemyśl to. Zobaczysz, mogę dać ci szczęście, od tego przecież jestem. Tylko ty musisz wybrać. - dostałem zaraz, zamykając za sobą drzwi.
Mam tylko nadzieje, ze dzieciak dokona dobrego wyboru.

Wesołych :D

Święta, święta, obchodze, mimo ze nie wierzę, bo mam rodzinę-katoli. Ale dobra, jest dobre jedzenie przynajmniej xD

Wiec życzę wam Wesołych Świat, smacznego jajka, czego tam sobie jeszcze zapragniecie... Siły, przede wszystkim tej wewnętrznej, zeby przetrwać gorsze chwile i nigdy sie nie poddawać. Tym co piszą czy rysuja, czy co tam jeszcze robią - dużo weny. A wszystkim sukcesów w życiu i szczerych, dobrych ludzi w okol siebie. Dużo ich nie musi być, ważne, zeby byli prawdziwi, a nie jakieś sucze, nie?

To było na tyle ode mnie, teraz lecę ćoać leki i na śniadanie.
Co do rozdziału to możecie sie spodziewać go jutro, bądź pojutrze, zobaczymy jak bede mieć czas.

See ya~<3

czwartek, 28 marca 2013

Can't find my way home. ~ part one

Także tego, daje wam teraz, mil być w poniedziałek, ale tak sobie pomyślałam, żebyście miały co czytać w święta :3
A ja sobie zmieram tu, chora. Na święta zostaje w domu, wiec bedzie internet i bede miała jak wam pisać następne rozdziały :D
Kończę przekaz i endżoj~!

No i jeszcze wielkie DZIA za to, ze w ogóle jeszcze pamiętacie o tym blogu <3



Can't find my way home.

Part one.
~ hard to say.

Chłopak odwzajemnił uśmiech i uścisnął dłoń, którą wyciągnął do niego Frank.
- Oli. - mruknął krótko, lustrując Iero spojrzeniem.
Franek jednak nie czuł się speszony czy coś, w końcu sam wcześniej się na niego wręcz bezczelnie gapił. Złapał chwilowy kontakt wzrokowy z jego piwnymi, dużymi oczami.
- Skąd jesteś? - spytał zaraz Oliego. W sumie why not, skoro obaj lecą do Anglii to można by się poznać, a nuż jeszcze jakaś przyjaźń z tego wyjdzie. Bo w sumie Oli wyglądał na tolerancyjnego człowieka, chociaż wcale taki nie musiał być.
- Sheffield, do domu wracam. - odezwał się, z prawdziwym brytyjskim akcentem. - A ty? - spytał zaraz.
- Stąd, z New Jersey. - Franek odparł, wzruszając ramionami. - Po co tu byłeś, jak można spytać? - mruknął po chwili, chcąc dalej pociągnąć rozmowę. Brunet zastanowił się chwilę, jakby nie wiedział czy powinien to mówić.
- ...u chłopaka byłem. - wzruszył ramionami, odwracając wzrok, jakby się tego wstydził. - A ty po co jedziesz do Anglii? - szybko zmienił temat. Iero uśmiechnął się do niego, dodając mu tym samym choć trochę otuchy. Bo tak, to był jeden z tych uśmiechów pt. "nic do tego nie mam, rozumiem cię". Thanks God, Oli to zauważył i widzocznie przestał się spinać. Miło zobaczyć, że siedzi się obok kogoś, kto nie będzie cię oceniać, chociażby za orientację.
- Jadę do psychologa. - odparł, niezbyt zadowolony z tego faktu. Oli uniósł lekko brwi, w wyrazie zdziwienia.
- Tak daleko?
- Nie wiem po co, mojej matce nie podoba się to, że jestem bi, nei podobają sie jej moi przyjaciele... Więc wysyła mnie na cale wakacje do jakiegoś tam znajomego, który ponoć się mną zajmowal jak byłem mały. Nie wiem, nie pamiętam. Ale nie próbuj jej zrozumieć, bo i tak ci to nie wyjdzie. - wyjaśnił pokrótce.
- Oh, w sumie to znam. Może nie do tego stopnia, ale i tak... Moja na przykład nie ma pojęcia, że ten tydzień spędziłem u Jake'a. Jest święcie przekonana, że byłem u cioci. No i jak się dowie... Padnę pewnie trupem. - pokiwał krótko głową.
Chociaż w tym się rozumieli, co sprawiło, ze obydwoje przestali się aż tak czaić. Byli podobni, wiedząc to, zawsze łatwiej było gadać.
Takim sposobem minęła im podróż - na gadaniu o wszystkim. Zaczynając o chłopakach, dziewczynach, przez tatuaże Oliego i tunele Franka, aż do gustów muzycznych i innych takich upodobań. Przez te kilka godzin nie zamykały im się usta i chcieli się o sobie jak najwięcej dowiedzieć. Tak też okazało się, że Oli sobie śpiewa w swoim zespole, jak na razie nie odnoszącym jakichś większych sukcesów, ale ma nadzieję, że może kiedyś cos im się uda. Tatuaży też ma niemało, ale planuje zrobić więcej, no i jest zaledwie 2 lata starszy od Franka, co było niewielką różnicą. No i generalnie fajny był z niego chłopak, trochę nieśmialy, ale jak już się przełamał to gadał jak najęty. Czas mijał fajnie, więc też szybko, taka już niesprawiedliwość losu. W końcu wylądowali, zabrali swoje bagaże i zostało im tylko wymienić się numerami telefonów i pozegnać się. Franek został wyściskany przez Oliego, po czym starszy obiecał, że się do niego odezwie. I odszedł w swoją stronę, machając mu jeszcze na pożegnanie. Tak więc Frankowi zostało znaleźć tego Gerarda. Westchnąl pod nosem. Fajnie, że matka mu w ogóle cokolwiek o nim powiedziała. Ale dobra, jakos sobie chyba poradzi. Wziął więc swoje rzeczy i zabrał się z tym wszystkim do wyjścia. Może ktoś będzie stać z kartką czy coś... Nie mylił się co do tego. Na podłodze, przy ścianie, siedział jakiś znudzony czarnowłosy koleś, a obok niego stała kartka z napisem "Frank Iero", oparta o ścianę.
Ciekawe, czy to ten Gerard. - pomyślał Frank, ale widząc swoje imię i nazwisko, ruszył w stronę tego gościa, który wyraźnie siedział tu od dłuższego czasu. Może nie miał nic lepszego do roboty, kto wie.
- Huh, dzień dobry? - odezwał się niepewnie, ogarniając tego mężczyznę wzrokiem. Czarne włosy sięgały mu prawie do ramion, a szarozielone oczy były skupione na młodym. Poza tym, był ubrany na czarno, czarne rurki, czarny tshirt i kurtka skórzana, a do tego granatowe trampki. I Frank musiał przyznać, że był przystojny, a te ciuchy do niego nad wyraz pasowały.
- Frank? - spytał czarnowłosy, upewniając się czy na pewno ma go ze sobą zabrać. Iero pokiwał tylko głową, potwierdzając. - Gerard. - przedstawił się, wstając i podając mu rękę. - Gerard Way. - dodał zaraz, uśmiechając się, kiedy Frank, uścisnął jego dłon. Gerard był zdecydowanie wyższy od siedemnastolatka. W tej chwili miał okazję mu się też bardziej przyjrzeć. Zadarty nosek, wąskie usta i te oczy o całkiem ciekawej barwie. Tak, był przystojny. Do tegp blada cera idealnie kontrastowała z kruczoczarnymi włosami. I ten prawdziwie brytyjski akcent...
- Mnie to już chyba pan zna. - młody zakłopotał się trochę.
- Proszę cię, tylko nie "pan". Po prostu Gerard. - Way zaśmiał się, machając ręką i sam się przyjrzał swojemu podopiecznemu. Cóż, zmienił się od tamtego czasu, to na pewno. Ale Gerd nie spodziewał się aż takiej zmiany. Wygolone boki, tunele, pofarbowane włosy i Bóg jeden wie co tam jeszcze. Usmiechnął się lekko, bo sam pamiętał jak to z nim bylo. Podobnie, chociaż może nie w takiej ostrej wersji. Podobało mu się, chociaż nie powinno. Nie w taki sposób. Odgonił od siebie tą myśl, szybko zabierając sie za walizke Franka. - Pomogę ci z tym. - stwierdził i już po chwili prowadził go do samochodu.
Iero mruknął tylko "okay" i ruszył za nim, biorąc jedynie swój plecak. Poszedł za Gerardem i siadł na przednim siedzeniu, po lewej stronie. To było nieco dziwne, ale to w koncu Anglia, nie? Way zajął miejsce kierowcy, jak tylko wrzucił walizkę chłopaka do bagażnika. Padł na fotel z cichym huffnięciem, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Zostajesz u mnie do konca wakacji, wiesz o tym, prawda? - starszy odezwał się, jak tylko ruszyli.
- Mhm. Masz mnie "prostować", jak to powiedziała moja matka. - burknął, tracąc już całkiem humor. I w sumie niezbyt go obchodziło czy Gerard mieszka sam, czy ma kogoś, czy ma dzieci, czy psa, czy kota, czy cokolwiek. Już zdążył się na wszystko i wszystkich obrazić, przez samo wspomnienie długości pobytu tutaj.
- Nie będę nic robił na siłę i nie chcę, żebyś tak myślał, bo tu o nie o to chodzi. - Gerard zmarszczył brwi. Nie, nie chciał kłótni z nim i nie chciał go do niczego zmuszać. - Wiem jaka jest twoja sytuacja i co przeszkadza Lindzie, ale nie chcę cię zmieniać, jeśli ty tego nie chcesz. Chcę tylko, żebyś mówił mi o wszystkim, co czujesz, bez względu na to, co by to było. Okay? - odpowiedział od razu, zerkając na chwilę na Franka.
Młody patrzył na niego przez chwilę, marszcząc lekko brwi.
- Okay... Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś się ze mną przespał. - wypalił zaraz, ale to była w sumie prawda. Bo co, Gerard mu się podobał, więc czemu nie. Sam nie wiedział, dlaczego akurat to. Ale skoro miał mówić wprost i wszystko, to się przynajmniej posłuchał.
Gerard skrzywił się lekko, słysząc to.
- ...Wybacz, ale mam żonę. - parsknął za chwilę pod nosem, zastanawiając się czy chłopak zrobił to, żeby go wkurzyć, czy moze to była prawda.
Frank natomiast skrzyżował ręce na piersi i zapadł się w fotelu, odwracając głowę w stronę okna. Oglądał te wszystkie domki jednorodzinne, ogródki i szczęśliwe rodzinki, w sumie żałując, że on ma tak przesrane w życiu. W końcu zatrzymali się przy piętrowym, białym domu, nie takim dużym, ale też nie małym. W sam raz. Żwir na podjeździe zatrzeszczał pod kołami masywnego Jeepa, a drzwi wejściowe otworzyła czarnowłosa, ładna kobieta, machając do Gerarda. Podeszła do samochodu i pocałowała go na powitanie, na co Frank tym bardziej się skrzywił, po czym wysiadł z samochodu.
- Frank, to Lindsey. - Gerard przedstawił swoją ukochaną, uśmiechając się, po czym wyciągnął walizkę chłopaka z bagażnika.
- Um, hej. - Franek przywital się z nią, zmuszając się do lekkiego usmiechu.
- Chodź do środka, mam nadzieję, że będzie ci się u nas podobało. - przywitała go uśmiechem, po czym zaprosiła krótkim gestem do środka.
Młody wszedl po przedpokoju, zdjął buty i rozejrzał się po pomieszczeniu. Kuchnia, jak i salon były urządzone bardzo prosto, a zarazem nowocześnie, w stonowanych, jasnych kolorach. Ładnie i przytulnie, może nie będzie aż tak źle. Po chwili Gerard zawołał go, wchodząc na górę.
- Chodź, pokażę ci twój pokój - machnął na niego ręką.
Młody poszedł za nim, rozglądając się po korytarzu. Tu łazienka, tu sypialnia Gerda i Lyndsey, tu garderoba, dało się to ogarnąć. Way wprowadził go do niewielkiego pokoju. Ściany były pomalowane na jasny beż, a na podłodze był położony jasny parkiet. Pod oknem znajdowało się łóżko, obok niego biurko, na bocznej ścianie duża szafa, a w rogu, między biurkiem a łóżkiem stała gitara. Starszy położył mu walizkę na łóżku i ogarnął gestem dłoni cały pokój.
- Tu masz swój teren, rób co chcesz. No, może tak wszystko, bez malowania ścian, okay? - zerknął na Iero, wyraźnie zauroczonego gitarą, który tylko pokiwał głową.
- A to, ja mogę? - spytał, wskazując na pięknego Gibsona.
- Jasne, jest twój na te dwa miesiące. - Gerard wyszczerzył się. Nie miał pojęcia czy Franka to będzie interesować, ale wstawił tą gitarę do pokoju już i tak jakis czas temu, żeby się o nią nie obijać.
- Dzięki. - do tej odpowiedzi dodał jeszcze szczerz i pierwsze co zrobił, to wziął ją w łapki.
- To ty się urządzaj, ja ci nie przeszkadzam. Za dwie godziny kolacja, jak coś to wołaj. - Way rzucił, zostawiając młodego. - A, i nie zapomnij przestawić sobie zegarka na naszą strefę czasową. - dodał jeszcze, wychylając się zza drzwi, po czym je zamknął.
I tak minęły mu te dwie godziny, siedział i grał na gitarze, wyłączając się całkowicie ze świata. To było dobre, na jego obecny stan. Zawsze odchodził w muzykę, kiedy już nie dawał rady. A jak już został sam i miał czas na przemyślenie tego wszystkiego co się zdarzyło. Oli, sam wyjazd, Gerard... Targały nim przeróżne emocje, od gniewu, przez niepewność, aż do strachu. Bo jak tu będzie? Co jeśli się z nimi nie dogada i będzie gorzej niż u matki? Co jeśli tu tez go nie zaakceptują? Już odwalił coś głupiego, ale jakoś nie żałował. Po prostu lepiej byłoby, żeby Gerard wiedział, jaki Frank jest naprawdę. Lepsza jest bolesna prawda, niż piękne kłamstwa, zdecydowanie. Zatracił się całkiem w rytmie piosenki i przerwał ją, razem z jękiem strun, kiedy drzwi się otwirzyły. Aż podskoczył, nie spodziewając się tego.
- Chodź na dół, zrobiłam kolację. - Lynz usmiechnęła się do niego szeroko, po czym ruszyła na dół.
W sumie nie była taka zła i chyba nawet go lubiła. Czy może inaczej, nie widać było po niej, żeby coś miała do młodego, a na pewno już wszystko o nim wiedziała. Odłożył pieczołowicie instrument na łóżko i zszedł na dół. Zajął miejsce obok Gerarda, ogarniając wzrokiem jedzenie. Sałatka z kurczakiem i jakims sosem, która wyglądała tak samo dobrze, jak smakowała. Podczas posiłku musiał z nimi gadać, opowiadać o sobie. O wszystkim, pomijając te trudniejsze tematy rodziny, przyjaciół, orientacji seksualnej i nałogów. Rozmowa toczyła się tylko w tym bezpiecznym rejonie i to mu się podobało. Na problemy będzie później czas. Zerknął na zegarek, kiedy składał talerze ze stołu. 20:30. Nie było jakoś późno, ale jedyne co chciał teraz zrobić to wziąć długą, ciepłą kąpiel i pójść do łóżka ze swoimi ukochanymi słuchawkami.
Wziął więc ciuchy, dostał ręcznik dla siebie i zaszył się w łazience. Nalal gorącej wody do wanny i wlazl do niej, zanurzajac sie. Odetchnal głęboko i ściągnął z ręki brudny bandaz, który tak trzymał na przedramieniu przez ostatnie pare dni. Rzucił go na podłogę, na zimne kafelki tuż przy wannie. Wyciągnął rękę nad wodę i obejrzał dopiero gojace sie rany, krzywiac sie. Dobrze to nie wyglądało, ale musiał. Czasem po prostu nie wytrzymywal tej całej presji otoczenia, tych kłótni... I czasem zdarzało mu sie zrobic sobie krzywdę. Wiedział, ze nie powinien, ale pomagało mu to i oprócz muzyki była to ucieczka od swiata. Tak po prostu juz było i sam nie potrafił tego zmienić, a nawet watpil, zeby Gerardowi sie to udało. Wykąpał sie, umył włosy, nie spieszac sie jakos. Rany szczypaly od wody z mydlem, ale nie dbał o to. Wyszedł z wanny, wytarl sie i założył czarne bokserki i jakaś za duża szara koszulkę. Wyruszył i rozczesal włosy, umył zeby i dopiero na koniec zabrał sie za przemycie i zabandazowanie ran. Umyty i ubrany, walnął się na łóżko, ale słysząc sciszone głosy na korytarzu, powstrzymał się. Wiadomo, że słyszał parkę Way'ów, nad czymś rozprawiali, zmierzając w stronę ich sypialni. Nie słyszał dokładnie co, wyłapując jedynie "Frank". Nie dziwne, że o nim gadali. Olał więc to, założył słuchawki i zgasił światło, po czym wbił wzrok w sufit.
Point me to the sky above
I can't get there on my own
Walk me through the graveyard
Dig up her bones
Wsłuchał się w misfitsowe "Dig up her bones", przymykając oczy i już zupełnie nie słyszał pukania do drzwi, skoro miał glosnosc ustawiona na maksa. Tak wiec, chwile potem drzwi sie otworzyły i do pokoju wszedł Gerard.
- Frank, spisz? - mruknal, siadajac na brzegu łóżka i pukajac go w ramię.
Iero zdjął słuchawki, chowając zabandazowany nadgarstek pod koldra.
- Nie, a co? - spojrzał pytająco na Gerarda i przez ułamek sekundy pomyślał, ze moze Way wziął na poważnie to, ze Franek chciał sie z nim przespać... Ale nie, to by było głupie.
- A nic. Tak chciałem sie spytać jak sie czujesz i czy ci tu w ogóle pasuje. - Gerd mruknal, uśmiechając sie lekko z nadzieja, ze młodemu tu w miarę odpowiada.
- Czuje sie dziwnie i chce iść spać. - burknal pod nosem, w geście samoobrony. Nie chciał go tu teraz i jego psychologowych wywodów. Był zbyt rozbity sama myślą ze tu ma siedzieć te dwa miesiące.
- Oh, okay. Tylko powiedz mi czy tu ci pasuje. - odparł, spogladajac na niego badawczo. No to chyba łatwo nie bedzie.
Młody wzruszył tylko ramionami. Nie chciał juz z nim rozmawiać, nie chciał, zeby Gerard zauważył jego zabandazowane rany. Nie teraz. Nie chciał żadnej pomocy.
- Moze być. Jak na razie. - wyburczal, odwracajac sie na bok, plecami do Gerarda. - A teraz chce spać. - dodał jeszcze, zakładając słuchawki.
Czarnowlosy westchnal tylko z rezygnacja. Wychodziło na to, ze raczej sie nic juz dzisiaj nie dowie.
Pytanie tylko czy w ogóle uda mu sie czegoś o chłopaku dowiedzieć i jakkolwiek mu pomoc.

niedziela, 24 marca 2013

Prologue.

Prologue.

Przepraszam was wszystkich, ze tak zniknelam, za wiele mi sie w życiu działo. Ogólnie dużo sie działo, nie było zapału do pisania. I mam nadzieje, ze ktoś jeszcze to chce czytać...
MCR sie rozpadło. Ale w sumie juz nie czuje sie tak zle. Wierze, ze wrócą. Ja to wiem. W końcu tyle życia poświęcili dla tego zespołu, to ich uratowało, wiec czemu mieliby to tak zostawić? Czemu mieliby zostawić nas? Ponoć jakieś dramy z wytwórnia, ponoć bedą znów, tylko pod inna nazwa. I ja w to wierze. Wierze, ze wrócą. Uratowali mnie i wrócą, ratować innych. Czuje sie silna. Jak nigdy.
Ale dosyć mojego gadania, czytajcie i powiedzcie czy to znosne, bo dawno nie pisałam.
I tu od razu mówię, ze nie obiecuje, ze rozdziały bedą regularnie. Tak wiec, jak kto chce, mogę powiadamiac
thedreamer6277@gmail.com
Twitter @storkfrommars
Tumblr bulletforrevenge.tumblr.com


Enjoy!


Pierwsze dni czerwca były wyjątkowo spokojne. Już coraz bardziej czuć było ta atmosferę wakacji, dwumiesięcznej wolności, zabawy i ciągłych imprez. Frank coraz częściej zrywal sie z lekcji, bo przecież nie było już po co chodzić. Jakimś cudem zdał do kolejnej klasy, co prawda z dosyć słabymi ocenami, ale zdał. I nawet Linda, jego matka, aż tak sie go nie czepiala. Tak, te pierwsze dni czerwca były czymś w rodzaju raju dla siedemnastoletniego Franka Iero. Nie miał on dobrych relacji ze swoją rodzicielka już od dwóch lat, odkąd zdobył sie na to, zeby jej powiedzieć o swojej orientacji. Cóż, był biseksualny, jednak coraz bardziej ciągnęło go do mężczyzn i tak, gnoili go za to. Nie był akceptowany nawet przez własna rodzine, rodzice sie go wyparli. Póki nie był pełnoletni, trzymali go jeszcze w domu, ale był dla nich raczej kimś, na kim można sie bezkarnie wyzywać. Tak przynajmniej twierdzili. Iero zawsze był grzecznym chłopcem, nie pił, nie palił, dobrze sie uczył, obracal sie w dobrym towarzystwie. A kiedy ludzie sie od niego odwrócili - zmienił sie jego stosunek do swiata. Twierdząc, ze nie miał nic do stracenia, staczal sie na dno, a jego jedynymi znajomymi byli dilerzy narkotyków. To tez przysparzalo mu nie lada kłopotów w domu... Ale jakoś sie tym za bardzo nie przejmował i nadal ciągnął te relacje. W końcu to jedyni ludzie, którzy go akceptowali, a tak przynajmniej myślał.
Ostatni tydzień czerwca, kilka dni przed końcem roku. No tak, trzeba zrobić jakaś imprezę, bo ileż można tak sie nudzić wieczorami i tylko wychodzić na fajka przed dom? Fran zebrał sie z domu o 20, nic nie mówiąc matce, po prostu wyszedł. Nie musiał mówić, przywykla już. I nawet bywaly dni, kiedy było jej to obojętne, bądź była tak zajęta, ze nawet nie zauważyła. To akurat był ten pracowity dzień, który od rana przesiedziala w swojej pracowni, nie zwracając na nic uwagi, oprócz pracy. Tym samym Iero miał wolna rękę i mógł robić co mu sie zywnie podoba. Wyszedł i skierował sie do domu Jasona, to własnie ten dwudziestoczterolatek przygarnal go pod swoje skrzydła i przedstawił młodemu swojego brata, Dave'a i kolegę Martina. Obydwaj mieli po osiemnaście lat. Tak, Frank był najmłodszy, ale nie przeszkadzało im to. Był czymś w rodzaju lalki do zabawy. Zabierali go na imprezy, upijali, odurzali i potem bawili sie jego kosztem, podpuszczajac go do robienia rożnych, niekoniecznie fajnych rzeczy. Ale nigdy go nie zmusili do seksu. Frankie tego nie chciał, czekał wciąż na ta jedyna osobę, a oni na szczęście zachowali jeszcze jakieś uczucia i w ten punkt nie uderzali.
Impreza jak impreza, wiadomo, wódka, szlugi, dragi, dziwki. I zabawa na całego. Tak własnie minęło te pare godzin - na cpaniu w łazience i oproznianiu zawartości barku. W pewnym momencie był już tak spity, ze nie miał pojęcia co sie dzieje. Po prostu wyszedł, chcąc już wrócić do domu. Szedl chwiejnym krokiem przez całkowicie pusta alejke miedzy domami. Stąpał powoli, niepewnie, jakby ziemia miała mu sie zaraz osunac pod stopami. Co kilka metrów zatrzymywał sie, podpierając o jakiś płot, murek, bądź słup. Mdlilo go, tak cholernie go mdlilo i jeszcze te zawroty głowy...
Trzeba było tyle nie pic, Frank. - skarcił sie w myślach.
Po kilku krokach stracił panowanie nad własnym ciałem i padł na kolana, po czym zawartość jego żołądka wylądowała na chodniku. Skutki picia wódki... Podniósł sie powoli, drzacymi dłońmi opierając sie o mur i skierował swoje kroki do domu. Było to niedaleko, jednak minęło trochę czasu, nim tam dotarł. Wszedł do, wydawać by sie mogło pustego, budynku i od razu poszedł na gore. Nikt na niego nie czekał, nikogo to nie obchodziło. Nikt nawet nie miał potrzeby wyzycia sie na nim. Ojca nie było, jak zawsze, a Linda zapewne już dwano spała. Wpadł do swojego pokoju, już nie dbając o zachowanie ciszy i od razu walnal sie na łóżko, nie dbając już o jakiekolwiek ogarniecie sie.
Nad ranem, jesli ranem mozna nazwac 12.00, obudził go ostry, nieznosny ból głowy, a jakże. Jęknął niczym męczennik i przykryl łeb poduszka. Światło boli, dźwięk boli, masakra. Ale długo sie tak nie dało wytrzymać, wiec w końcu zwlókł sie z wygodnego, mieciutkiego materaca i poszedł do łazienki, po drodze pozbywajac sie większości ciuchów. Nie zdarzył przekroczyć progu łazienki, a już zebrało mu sie na wymioty. Wyrwał wiec do przodu, by jak najszybciej sie wyspowiadac cierpliwemu kiblowi. Siedział tak dłuższa chwile, a kiedy już mu przeszło, i tak jeszcze siedział, zbierając siły by wstać. Przyzwyczaił sie już do tego uczucia, jak i do tego, ze nigdy mu nikt nie pomógł z kacem. Otworzył szafke w poszukiwaniu przeciwbólowych, po czym od razu wziął dwie tabletki i popil woda z kranu. Opadł na zamknięta deskę, po czym oparł czoło o zimny brzeg umywalki. I trwał tak, póki choć trochę mu nie przeszło. Zamknął oczy, skupiając sie na strumieniu bólu, przeszywajacego jego czaszkę. Tak minęło mu te kilkanaście czy kilkadziesiąt minut, nie liczył. W każdym razie w końcu sie podniósł, zrzucił z siebie brudne ciuchy i wszedł pod prysznic. Umyl sie dosyć szybko, bo był cholernie głodny. Żołądek domagał sie jedzenia, chociaz Franek nie był do końca do tego przekonany przez te sensacje. Ale moze nie bedzie zle. Szkole juz sobie odpuścił, bo po co. Za kilka dni i tak zakończenie roku, w szkole juz nie ma co robić, a z kacem do tych debili iść nie bedzie przecież. Ubrał pierwsza lepsza koszulkę, jakieś bokserki i czarne rurki, po czym udał sie na dół, w celu przygotowania sobie jakiegoś znosnego w miarę śniadania. Nie spodziewał sie nikogo w domu, po 14 jego matka zwykle była w pracy. Ale ta-da, siedziała sobie przy kuchennym blacie, obracajac w palcach telefon. Młody zignorowal ja totalnie, bo i tak wiedział co powie o wczorajszej imprezie. Wyminal ja i zabrał sie za przygotowywanie jajecznicy. Matka nie spuszczala z niego spojrzenia, co było w sumie dziwne. Zjadł wiec szybko, nie chcąc dalej z nią siedzieć. Kiedy wchodził po schodach, zatrzymało go jej wołanie.
- Frank. - powiedziała krótko, stanowczo.
- Hm? - odwrócił sie, schodzac z pierwszego schodka.
- Nie podoba mi sie twoje zachowanie... - zaczęła, klasach telefon na blacie.
- Nic nowego. - urwał jej.
- ...Dlatego tez rozmawiałam z Donną, pamiętasz ja? - dokonczyla, jakby nigdy nic.
- Tak... I co ona ma do tego? - wzruszył ramionami. "Ciocia Donna", jak to zwykł ja nazywać, kiedy miał jeszcze jakieś kilka lat.
- Cóż, nie ona dokładnie, a jej starszy syn, Gerard. Zajmował sie tobą.
- Hm, pamietam tylko Mikey'a. Ale nieważne, co ten Gerard ma do tego? - zmarszczyl brwi, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Tyle, ze pojedziesz do niego na wakacje. Jest psychologiem, moze cie naprostuje chociaz trochę. - warknela wręcz, akcentujac słowo "naprostuje". - Lecisz po końcu roku.
- Fajnie, ze ktoś mnie pytał o zdanie. Gdzie mam niby lecieć? - zacisnal zeby, bo cóż, fajna wiadomość to nie była.
- Anglia. Dwa miesiące. Możesz wrócisz normalny. - mówiąc to, wstala i zgarnela telefon, szukając sie do wyjścia.
- Jestem normalny. Tylko ty tego do kurwy nędzy nie widzisz! - krzyknął jeszcze, biegnąc za nią do drzwi, które zamknęła mu dosłownie przed nosem.
Uderzył pięścią w ścianę, klnac pod nosem i wyzywajac wszystko i wszystkich. Co jak co, ale do Anglii nie miał zamiaru jechać, do jakiegoś psychologa, co ma niby mu prostować psychikę. Jasne.
Te kilka dni minęło szybko, w tym czasie Frank zdążył sobie wszystko jako-tako poukładać. W tym wyjeździe w sumie nie było tak wiele minusów. Plusy były takie, ze bedzie mógł opuścić to miasto, ten kraj na całe dwa miesiące, nie widzieć matki ani ojca na oczy, no i tych świń ze szkoły. Nikt go nie bedzie tak gnoil, a przynajmniej taka miał nadzieje. Tak wiec, spakowal swoje rzeczy i po zakończeniu roku, nie odzywajac sie do matki, wyszedł, kierując sie w stronę lotniska. Spędził niemało czasu, czekając na odprawę, ale nie narzekał. Miał telefon, wiec było okay. Muzyka, internet, odcięcie sie od swiata... No i tyle pytań na temat tego wyjazdu. Ale cóż, wszystkiego sie niedługo dowie. Kiedy juz udało mu sie dostać do samolotu, zajął miejsce obok chłopaka, mniej wiecej w jego wieku. Był on całkiem przystojny, chudy, a jego ciało pokrywały przeróżne tatuaze. Frank przyglądał mu sie dłuższa chwile, chłopak go pewnie nie zauważył, a przynajmniej nie sprawiał takiego wrażenia. Siedział ze sluchawkach na uszach i rytmicznie uderzał głowa w oparcie fotela. Iero wiec przyglądał sie jego chlopiecej twarzy, wąskiemu nosowi i brazowej grzywce, opadajacej na oczy. Tak, był przystojny. Po kilku minutach takiego gapienia sie, obserwowany musiał poczuć na sobie to wręcz nachalne spojrzenie. Zdjął wiec słuchawki i spojrzał na Franka, unoszac lekko brwi.
- Oh, hej, jestem Frank. - Iero mruknal, uśmiechając sie lekko.