niedziela, 31 marca 2013

Can't find my way home. ~ part two

Nie mam co robić, wiec wstawiam wcześniej. Nie mogłam wyczekać xD
Także ten, jedzenie świąteczne dobre, omnomnom ciasta. A potem oglądanie tv, niekończąca sie opowieść, kroniki spiderwick, toy story 2... A teraz Merlin.
Dosyć mojego gadania, bo tylko wam czas zabieram.
Mam nadzieje, ze wszystkim święta sie udały mimo tego śniegu, no i go on, czytajcie C:
Moze być krótkie, pisane na ipodzie, wiec nie bijcie za długość, dopiero sie rozkrecam :P


Can't find my way home.
Part two.
~ the talk.

Frank's POV

Nie ustawialem budzika, zakładając, ze jak bedą chcieli to mnie obudzą. Tak sie jednak nie stało i sam z siebie obudzilem sie ledwo przed południem. Wyplatalem sie ze słuchawek i podlaczylem telefon do ladowarki, po czym usiadlem na brzegu łóżka. Rozejrzalem sie po pokoju. Ściany były puste, oprócz jednego plakatu z Wolverine'em nad łóżkiem. Można było z tego wywnioskować, ze moze Gerard lubił, a moze nadal lubi komiksy. Chyba, ze to Lindsay. Wszystko jedno. Szafa naprzeciwko łóżka była biała, zajmowała prawie cała ścianę, od podłogi do sufitu. Biurko normalnych rozmiarów, na blacie stały kubki z olowkami, kredkami i innymi przyborami do rysowania oraz lampa kreslarska. Pod stołem był metalowy kosz na papiery. Dalej, miedzy łóżkiem a biurkiem ta zajebista gitara, a po drugiej stronie łóżka stała jeszcze półka na książki. Nie było tak zle, chociaz w niczym nie przypominało to mojego pokoju, obklejonego i pomalowanego na wszelki możliwy sposób. Jak mam tu zostać, przydałoby sie skombinowac pare plakatów czy cos, bo tu było tak czysto i trochę... Surowo. Westchnalem krótko. Nie chciałem tu być, ale tym bardziej nie chciałbym siedzieć w domu z rodzicami przez całe wakacje. Moze przytrafiłby sie jakiś wyjazd z Jasonem i resztą, ale i tak byłby to tydzień czy dwa. W tej właśnie chwili uświadomiłem sobie, ze nie mam swojego miejsca na ziemi. Nie mam nikogo, kto mógłby mi uczynić jakiekolwiek miejsce - domem. Po prostu nikogo tak naprawdę nie miałem. Byłem obcy, nieważne czy tam, w New Jersey, czy tu. Nigdzie nie czułem sie dobrze, bezpiecznie i to był chyba mój największy problem. Bo jeśli miałbym jakiekolwiek, nawet malutkie miejsce, gdzie mógłbym sie zaszyc, kiedy tylko jest mi zle, moze dane byłoby mi być szczęśliwym. Chociaz przez chwile. A tak, jestem chodzącym nieszczęściem. Prześladowany, wyzywany, akceptowany jedynie przez garstkę ludzi. I było, i jest mi z tym zle.
Odgonilem od siebie to wszystko, spogladajac na moja walizkę, potem na szafę i na końcu na zegarek. Równo południe, nikt niczego ode mnie nie chce. Pewnie nie chcą, żebym sie zrazil czy cos... Zbudują mi fałszywe wrażenie wakacyjnej sielanki, a potem bede zapierdzielac jak w domu? Kto wie co tam wymyśla. Podniosłem sie, by otworzyć szafę, po czym zabralem sie za rozpakowanie moich rzeczy. Podzielilem wszystko na bluzki, spodnie, bieliznę i tak dalej, po czym zabralem sie za układanie tego w szafie. I tak sobie siedziałem, porzadkujac ciuchy, póki naprawdę nie zaczęło mnie ssac w żołądku. Trzeba było stad wyjść, pójść na dol i zrobic cos do jedzenia. A przy tym jeszcze pewnie porozmawiać z ta szczęśliwa parka. No ale, głodny być nie chciałem wiec w końcu sie ruszylem. Na dole, o dziwo, nikogo nie było. Ale to dobrze. Rozejrzalem sie po dużym salonie, połączonym z kuchnia. Na środku stała duża, biała skórzana kanapa, naprzeciwko niej płaski telewizor i niski stolik do kawy. Za kanapa znajdowały sie trzy wyspy kuchenne, białe z ciemnobrazowym kamiennym blatem oraz, przy ścianie, niewielki stół na cztery osoby, przy którym wczoraj jedliśmy kolacje. Kuchnia była jednolita - białe fronty i ciemnobrazowe blaty. W oczy rzucił mi sie tez duży obraz, wiszacy nad stołem. Przedstawiał jakaś pare młoda, z twarzami splamionymi krwią. Podobał mi sie. Zabralem sie w końcu do robienia śniadania, wpierw ogarniajac co gdzie jest. Trzeba bedzie to kiedyś zapamiętać... Obsluzylem sie z usmazeniem jajecznicy, zaparzylem sobie kawę, przy okazji rozkminiając ekspres i, jak wszystko było juz gotowe, zgarnalem talerz z kubkiem i ruszylem na górę. Do nich uszu doszły przytlumione głosy Way'ow, na co sie dosyć zdziwilem. No cóż, spodziewałem sie raczej tego, ze bede mieć spokój, bo pojechali do pracy. No ale, tak nie było. Olalem to, zaszyje sie w pokoju, moze dadzą mi spokój. Niezbyt usmiechalo mi sie przebywanie z tymi, praktycznie mi obcymi, ludźmi. Niby Gerarda znałem, ale słabo. Nawet go jakos nie pamietalem. Co innego z jego młodszym bratem, Mikey'em. Jego pamietalem dobrze, ale nie mam pojęcia gdzie jest, czym sie w życiu zajmuje i te duperele. Starałem sie otworzyć drzwi lokciem, kiedy Gerard wyszedł z ich sypialni, wiec cały mój plan poszedł sie kochać. Potargane włosy i brak jakiegokolwiek ubrania, oprócz czarnych bokserek. Mimowolnie zmierzylem jego szczuple ciało wzrokiem. Blada skóra, delikatnie zarysowane mięśnie i te włosy, opadajace na trwarz.
- Hej, jak sie spalo? - uśmiechnął sie, otwierając drzwi do łazienki i tym samym zasłaniając mi polowe tego fajnego widoku.
- Nie tak zle. - mruknalem, odnosząc sukces w otwieraniu drzwi lokciem.
Zniknalem u siebie, zostawiając Way'a na korytarzu. Siadlem na łóżku i zabralem sie za jedzenie. Nie była to jakaś klasa mistrzowska, ale najważniejsze, ze było zjadliwe. I tak konsumowałem sobie spokojnie to śniadanie, póki nie odezwał sie mój telefon. Dzwonek wskazywał na to, ze dzwonił Jason. Odlozylem talerz na blat biurka, po czym podnioslem sie do komórki, ktora leżała na jeszcze rozwalonej na środku pokoju walizce.
- Yep? - odebrałem, przezuwajac jeszcze chwile potem ostatni kes jajecznicy.
- Stary, pamiętasz, ze dzisiaj wieczorem cie zabieram do Luke'a? - odezwał sie Jason. Przeknalem sie pod nosem, bo przez ta cała szopke z wyjazdem kompletnie o tym zapomniałem. Miała być zajebista impreza u Luke'a, a tu dupa blade bedzie. Przynajmniej dla mnie.
- Nie mogę. - mruknalem w odpowiedzi.
- Matka? Pierdol ja i chodź.
- Tak, matka, ale nie mogę tym razem tego tak po prostu olac. - odparlem, przechadzajac sie po pokoju. - Wymyśliła sobie, ze najlepiej bedzie jak wysle mnie do jakiego pieprzonego psychologa. Całe wakacje. W Anglii. - burknalem.
- Pierdzielisz. - chłopak jak widać mi niedowierzal.
- Nie. Mówię serio. I naprawdę, chciałbym stad jakos sie wyrwać, bo nie usmiechaja mi sie dwa miesiące jakiejś pojebanej terapii. Tylko nie bardzo sie da. - odpowiedziałem mu, opierając sie o biurko.
- To dupa. Nie no, moze uda mi sie cos wymyślić, ale dzisiaj to cie juz nie zdążę porwać.
- Wiem. - mruknalem.
- No dobra, jak tak, to na razie. - Jas pożegnał sie ze mna i rozlaczyl sie po moim krótkim "pa".
Byłem zły, ze akurat miałem wyjechać. Dlaczego nie te kilka dni pózniej. Imprezy u Luke'a były nasza miejscowa legenda. Jason zawsze mówił, ze facet ma wszystko. Narkotyki, alkohol, papierosy, dziwki. Zabawa na całego i układy z policją - nikt nie przyjeżdża na zawiadomienie o ciszy nocnej, nikogo za ćpanie nie zamykają i nie trzeba sie chować po katac. Żyć nie umierać. Nigdy tam jeszcze nie byłem, chłopaki mnie mieli zabrać. Miało być zajebiscie, Martin mówił nawet, ze Ellie ma przyjechać.
Właśnie, Ellie. Znałem sie z nią od przedszkola, w zeszłym roku zaczęło sie cos miedzy nami dziać, ale... Wyprowadziła sie. Tak, z dnia na dzien juz jej nie było. Nikt nie wiedział gdzie pojechała z ojcem, nie odbierała telefonów, Martin ostatnio ja znalazl na jakim portalu spolecznosciowym. Mimo tego, ze ciągnie mnie do mężczyzn, ona była wyjątkowa. Po prostu idealna. Miała dziewczęcą urodę, bladą cerę, duże błękitne oczy i długie, jasne włosy. Była piękna. Ale zniknęła z mojego życia. Jak bańka mydlana. Juz miałem nadzieje, ze moze cos kiedyś sie wydarzy, ale nie. Zniknęła. I do dziś jej nie widziałem. A jeśli sie okaże, ze naprawdę tam była... Nie wiem. Najchętniej bym sie teraz zakopal pod koldra i nigdy stamtąd nie wyszedł.
Byłem zły. Na matkę, ze to wymyśliła, na Gerarda, ze jest tym psychologiem, a przede wszystkim ze mieszka tak daleko. Gdyby jeszcze mieszkał w stanach. Dałoby sie uciec, dało by sie przebolec te dwa miesiące. Ale nie. Kopnąłem w krzesło, stojące przy biurku i zaraz tego pozalowalem. Bol w dużym palcu u nogi nie był zbyt przyjemny, ale tez dał mi do myślenia. "Ogarnij sie." Tak, powinienem sie ogarnąć. Westchnalem z rezygnacja, bo juz i tak nic na to nie poradzę. Pozostało mi chyba tylko wymazać ja ze swojego życia, z pamięci i iść dalej. Moze kiedyś mi sie poszczesci i odnajde kogoś "swojego". Tak, fajnie by było, tylko czy to sie w ogóle kiedyś stanie?
Syknąłem z bólu, odsuwajac sie od tego zabojczego krzesła i zgarnalem czyste ciuchy z szafy. Założyłem czarna koszulkę z czaszką misfitsów, szare rurki i białe skarpetki, a opatrunek na nadgarstku schowalem pod skorzaną pieszczocha bez cwiekow. Walnalem sie na łóżko, zgarnalem gitarę i zacząłem sobie brzdkąkać, tak po prostu dla przyjemności.

~*~*~

Gerard's POV

Obudzilem sie, jak zawsze, wcześniej od tego spiocha, Lynz. Wstalem, nie budząc jej i nie patrząc na godzinę, poszedłem do łazienki. I cóż, zaskoczyło mnie to, co zobaczyłem na korytarzu, a dokładniej Frank ze śniadaniem. Byłem przekonany, ze jest jakos wcześnie, ze ten młody jeszcze spi i mogę spokojnie pójść tak, jak poszedłem do łazienki - w bieliźnie. No ale dobra, wszystko jedno. Tak czy siak przecież nie jest to jakiś problem... No, moze oprócz tego jak chłopak sie na mnie spojrzał. Dobra, wiem, ze mu sie podobam, bo to oczywiste. Po tym tekście, to tym bardziej. Nic na to nie poradzę, mogę sie jedynie bronić żona, co juz raz zrobiłem. Poczekamy, zobaczymy jak to sie ułoży, jak na razie to nawet niezbyt chce ze mna rozmawiać. W sumie mu sie nie dziwie.
Wziąłem szybki prysznic, ubralem się i po wysuszeniu włosów i ogarnieciu tego, co miałem na głowie przed uczesaniem sie, mogłem w końcu opuścić łazienkę. Miałem iść na dol, jednak rozproszyl mnie niezadowolony ton Franka. Nie chciałem podsluchiwac, no ale... Tak czy siak, zatrzymalem sie w końcu przy jego drzwiach. Posluchalem i... Tak, on tu nie chciał być i sie co do tego nie myliłem. Wzruszylem ramionami. Łatwo nie bedzie, ale przecież nikt tego nie obiecywał. Bo skoro Linda juz nie dawała z nim rady, to musiało być zle.
Zszedlem na dol, przygotowałem śniadanie dla siebie i dla śpiocha, po czym ogarnalem kuchnie. Podjąłem sie zadania wyciągnięcia Franka z pokoju, ale to nic nie dało. Nawet jak Lynz wstala i spróbowała go jakos namówić, zeby zszedl na dol - nic. Dalej siedział, mówił za każdym razem, ze zaraz przyjdzie. No dobra, czekałem. Obiadu tez nie chciał zjeść, pod pretekstem, ze nie jest głodny. Okay, można wybaczyć, przynajmniej zjadł śniadanie. Zamknął sie i najwyraźniej nie chciał z nami gadać. I tak bedzie w końcu musiał i miałem nadzieje, ze o tym wie. Po obiedzie zająłem sie wiec papierkowa robota, czymś czego szczerze nienawidzilem. Z góry cały czas odbiegały dźwięki mojej starej gitary. Piosenka była mi nieznana, ale przyjemna dla ucha, a i lepiej sie pracowało. W końcu, dopiero pod wieczór, w okolicach kolacji, w jego pokoju zrobiło sie cicho. Moze teraz cos wskoram. Wstalem i poszedłem na górę. Wszedłem do jego pokoju po uprzednim zapukaniu, jako ze nie dostałem odpowiedzi.
- Hej. - mruknalem, siadajac na krześle przy biurku. Frank jedynie spojrzał na mnie pytająco, siedząc na łóżku, oparty o ścianę. Westchnalem krótko. - Nie podoba ci sie tu, nie? - zacząłem, chcąc go jakos oblaskawic.
- Nie. - burknal w odpowiedzi. - Nie mogę wrócić do domu?
- Obawiam sie, ze nie. A przynajmniej wydaje mi sie, ze jakbyś wrócił, Linda nie byłaby zbyt zadowolona.
- No tak, sorry, zapomniałem ze masz mnie "naprostowac", cokolwiek to w jej mniemaniu znaczy. - spojrzał na mnie spode łba. No bez przesady...
- Słuchaj, ja chce ci pomoc. To, co ona gada to zupełnie inna bajka. - wzruszylem ramionami, obserwując go. - I nie chce, żebyś robił sobie ze mnie wroga, Frank. Tak samo z Lynz. - dostałem po chwili, spokojnym tonem.
- Czemu?
- Pewnie spodziewane sie odpowiedzi "bo taka jest moja praca". Ale nie. Tez byłem w twoim wieku, tez miałem problemy i nie chce, zeby ciebie dopadlo to, co mnie. - odpowiedziałem. Tak, chciałem go uchronić przed tym całym gównem, przed uzaleznieniami, depresja, przed wszystkim. Tylko pytanieczy aby na pewno sie nie spóźnilem. - Znam cie od małego i uwierz, zależy mi na tym, żebyś sie znowu śmiał jak kiedyś, a nie na mnie warczal. - powiedziałem po chwili, uśmiechając sie lekko.
- Nie pamietam cie, wiec co mnie to obchodzi? - wzruszył ramionami.
- Okay, możesz mnie nie pamiętać, przyznaje. Ale nie chciałbyś być szczęśliwy? - Frank drgnal lekko, słysząc to zdanie, co mnie nie zdziwiło. Wiedziałem, ze to było kontrowersyjne pytanie, w jego wypadku.
- Ty mi tego nie możesz zapewnić.
- Uwierz mi, mogę. - uśmiechnąłem sie nieco szerzej. - Tylko musisz ze mna rozmawiać.
- A co mi to da?
- Huh, moze to, ze za każdym razem jak powiesz mi cos o sobie, ja w zamian powiem cos o mnie. - to było dosyć ryzykowne, ale i tak... Chciałem go poznać, a ze dorastalismy razem, to chyba powinnismy sie znać... Tym przynajmniej tłumaczyłem sobie ta, moze głupia, decyzje. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Frank zastanowił sie chwile.
- Nie wiem. - mruknal.
- Twoja decyzja. - odparlem, wstajac i wychodząc z pokoju. - Przemyśl to. Zobaczysz, mogę dać ci szczęście, od tego przecież jestem. Tylko ty musisz wybrać. - dostałem zaraz, zamykając za sobą drzwi.
Mam tylko nadzieje, ze dzieciak dokona dobrego wyboru.

6 komentarzy:

  1. Daj mi takiego psychologa jak Gee *-* Kurczę, facet ma podejście. Inni by zniechęcili do siebie Franka przy pierwszym spotkaniu, a Gerard jak profesjonalista, do każdego dotrze :D Mam nadzieję, że LynZ będzie taką pełnoprawną bohaterką, bo chciałabym o niej poczytać. Może i się powtarzam, ale strasznie fajnie wykreowałaś te postacie. Frank jako zagubiony nastolatek, Gerard - dojrzały, inteligentny facet. Like it :> Czekam na kolejny odcinek.

    OdpowiedzUsuń
  2. OCH TAK. ON CI DA SZCZĘŚCIE FRANKIE, UWIERZ XDDDDDDDDDD

    Nie no... bosko, bosko :D Dawaj w takim tempie dalej, a będę szczęśliwym człowiekiem :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Łał, fajne :3 Wszystko mi się upodobań. Nie mogę doczekać się następnych części :D Dużo, dużo weny :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczęłam czytać o 18, skończyłam o 23 47. Tak długo mi to zajęło, ale do rzeczy...aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa to jest świetne, co tam wspaniałe. Jeny jak ja się cieszę, że dodałaś tak szybko. Ja chcę następny.
    Gee jest boski. Ja tam z chęcią pojechałabym do takiego psychologa. Zabierz mnie tam. Proszę!
    Frank zaufaj Gerdowi, on sprawi, że będziesz szczęśliwy. Już uwielbiam twoich bohaterów, nawet Lyn wydaje się być fajna..no gdy pominie się fakt, że jest żoną Gerarda.
    Dobra, dodawaj następny szybko!
    WEEENY i Pozdrawiam!

    Kathi

    OdpowiedzUsuń
  5. "OCH TAK. ON CI DA SZCZĘŚCIE FRANKIE, UWIERZ XDDDDDDDDDD" - Darsa to idealnie ujęła :D Rozdział świetny! I naprawdę twój styl pisania zmienił się na lepsze :D Lovciam!!! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mogę się doczekać następnej oby wena Ci wleciała i abyś napisała długą fajną część ^^ Czekam zniecierpliwiona ^^

    OdpowiedzUsuń