piątek, 5 kwietnia 2013

Can't find my way home. Part three ~the choice.

ALLELUJA KORPORUCHY~!
No, ale do tematu - rozdział jest. Jako, ze Oli obiecalam, ze dzisiaj bedzie, to jest :3
Generalnie ten jest nie poprawiony, ale mam szanowną betę-Franka Iero i nie będziecie juz chyba narzekać na brak polskich znaków xD
Jeszcze jedno, zanim zaczniecie czytać - pisane po części w nocy, po części w szkole, wiec jeden wielki chaos, tak mnie sie wydaje.
Koniec przekazu, czytajcie dzieci drogie!


Can't find my way home
Part three.
~ the choice.
But was it right?
~*~*~
Zawiesilem wzrok na zamkniętych drzwiach. Myślałem. Myślałem nad tym, co powinienem wybrać. I powoli dochodził do mnie sens jego słów.
Mogę dać ci szczęście.
Nie wiedziałem jak on chce to zrobic, ale chciałem szczęścia. Czegoś, czego nie miałem od dzieciństwa. Powoli docierało do mnie jak to jest ważne. Zeby żyć, zeby sie tym cieszyć. I powoli docierało do mnie, jaki jestem głupi. On chciał mi pomoc znaleźć to szczęście we mnie, a ja na niego nawarczałem, po prostu sie bojąc. Przyjąłem postawę obronna, jak zwierzę. Nawet sie wtedy nie zastanawiałem. Po prostu. Nie znam - boje sie. To normalne. Ale czy na pewno nie znałem? Nie pamietalem juz jak to jest być naprawdę szczęśliwym, ale gdzieś tam, głęboko w podświadomości wiedziałem. Moze nie chciałem znać. Bo nie chce tu być, bo przez ten pieprzony wyjazd nie pójdę do Luke'a, nie spotkam Ellie, o ile w ogóle tam bedzie. Byłem zły na to wszystko, byłem zły na Gerarda, byłem zły na matkę, byłem zły na siebie. Odkąd tu przyjechałem targały mna same negatywne emocje. Buntowalem sie przeciw wszystkiemu, będąc świecie przekonanym, ze tak jest dobrze. Ze dzięki temu bedzie lepiej. Teraz dotarło do mnie jak bardzo sie myliłem. On chciał mnie chronić przed czyms, co sam przeżył. Pytanie czy mnie da sie jeszcze przed czymkolwiek ochronić... Ale sam fakt, ze mu zależało, ze nie robił tego tylko dla pieniędzy. Znał mnie od dziecka, obchodziłem go. I w tym właśnie momencie, po raz pierwszy od dawna, poczułem sie ważny. I to było dziwne uczucie. Nikt mna nie pomiatal, tylko chciał mnie chronić. Jakby chciał wziąć mnie pod swoje skrzydła, jakbym miał sie na nowo uczyć latać. Bo moje skrzydła sa połamane. Od lat.
Podnioslem sie i powoli poszedłem do drzwi. Polozylem dłoń na klamce z zamiarem naciśniecia jej i wyjścia z pokoju, jednak sie zawahalem. Nie wiedziałem czy powinienem teraz do niego iść, czy moze przespać sie z tym wyborem i poczekać do rana. Pewnie spędza sobie czas ze swoją żona, jest im fajnie i ja nie powinienem sie wtrącać. Nie. Znowu to robiłem. Znów wmawialem sobie, ze jestem niepotrzebny, ze nie powinienem im przerywać. Wyszedłem z pokoju, jednak swoje kroki skierowalem do łazienki. Stanalem przed lustrem i spojrzałem w swoje własne odbicie. Bałem sie. Bałem sie tej rozmowy, bałem sie tej całej terapii. Mogłem przecież nie współpracować, ale czy wtedy bedzie lepiej? Chyba nie. Ochlapałem twarz zimna woda.
Ogarnij sie, Frank.
Kolejny raz przeszło mi to przez głowę. Nie radzilem sobie. Sam nie wiem czy dokonałem w ogóle wyboru, a nawet jeśli, to czy dobrego. Od tego zależało moje życie przez najbliższe dwa miesiące, moje relacje z Lyndsay i Gerardem. To było trudne. Oparlem sie dłońmi o umywalke i zwiesilem głowę miedzy ramionami. Zamknalem oczy, wyciszylem sie. Nie chciałem wybierać.
Tak długo, jak nie dokonujesz wyboru, wszystko jest możliwe.
Nie chce wybierać. Nie chce, nie bede wybierać. Po prostu sie poddam. Pójdę, porozmawiam z nim i poddam sie. Co ma być to bedzie. Nie bede wybierać. Umylem jeszcze twarz chłodna woda i wyszedłem z łazienki, sprawdzić gdzie jest Gerard. Na dole było ciemno i cicho, wiec pewnie byli u siebie. Tak, kiedy sie odwrocilem, zobaczyłem delikatny strumień światła na podłodze, przechodzący przez szparę pod drzwiami ich sypialni. Odetchnalem głęboko i zblizylem sie do drzwi. Miałem juz zapukac, ale znów sie zawahalem. A co jeśli im w czymś przerwę? Wolałbym sobie tego oszczędzić... Zatrzymalem rękę w powietrzu, pare centymetrów od drewnianej powierzchni drzwi i przystawilem do nich ucho. Usłyszałem rozmowę. Przyciszone głosy, typowe rozmowy zakochanych par. Skrzywilem sie mimowolnie, nie lubiłem tego całego romantyzmu. Nie wierzyłem w miłość, wątpię, bym mógł jeszcze kiedyś uwierzyć. Ale to nieważne. Skoro nic szczególnego tam sie nie działo, mogłem wiec chyba im przeszkodzić. W końcu to było ważne. Zapukalem, za chwile Lyndsay krzyknela mi "proszę". Uchylilem drzwi i zajrzalem do pokoju. Obydwoje lezeli obok siebie na łóżku, Gerard był znów w samych bokserkach, a Lynz w jakiejś za dużej koszulce, pewnie jego, do połowy przykryta koldra. Nie chcąc im sie tak przyglądać, przenioslem spojrzenie na Way'a.
- Gerard, możemy pogadać? - powiedziałem cicho, mając nadzieje, ze nie bede musiał przy niej siedzieć. Nie lubiłem jak ktoś postronny słucha moich problemów.
- Jasne, juz. - odpowiedział, wstajac z łóżka. Posłał jeszcze uśmiech swojej żonie, po czym wyszedł, obejmując mnie ramieniem i prowadząc na korytarz.
Wtedy poczułem sie co najmniej dziwnie. Mimowolnie przeszedł mnie lekki dreszcz, nad którym nie umialem zapanować. No bo przecież przed chwila objął mnie pól nagi, zajebiscie przystojny facet. Nie, nie powinienem na to reagować. Ale on mi sie podobał. Po prostu. Co prawda, był nieosiągalny i nawet jak bym bardzo chciał, nic by z tego nie wyszło. Przecież on ma żonę, do cholery!
Zamknął za sobą drzwi, puścił mnie i oparł sie o nie plecami.
- Co jest? - mruknal, przyglądając mi sie.
Było mi głupio. Stałem sam na sam w ciemnym korytarzu z prawie nagim-zajebiscie przystojnym-zonatym-starszym ode mnie-Gerardem-Way'em i jeszcze wyciagnalem go z sypialni, bo chciałem pogadać, samemu nawet nie wiedząc o czym.
- Nie wiem. - wzruszylem ramionami, wbijajac wzrok w podłogę. - Chciałem po prostu pogadać, bo nie wiem co mam zrobic.
- Z czym? - spytał, mimo ze pewnie dobrze wiedział o co mi chodzi. A tak mi sie przynajmniej wydawało.
- Z tym, co kazales mi wybrać. - podnioslem wzrok. - Nie wiem. Nie wiem co mam zrobic.
- Tego to ja ci nie mogę powiedzieć. Mogę ci pomoc, ale to zależy od ciebie. - odpowiedział. - Mi wystarczy, ze mi zaufasz. - uśmiechnął sie lekko, a ja poczułem dziwny ścisk w żołądku. Tak, zależało mu. I pomimo tego polmroku, widziałem to w jego oczach. Chciał sie mna zaopiekować, moze odrobić te lata, z których go nie pamietam. Nie wiem dlaczego go nie pamietam, ale musiał być jakiś powód. Moze właśnie z tego powodu aż tak mu zależy.
- Boje sie, ale... - zawiesilem głos. Nie kontrolowalem tego, po prostu nie mogłem nic przez chwile powiedzieć. W gardle miałem jakaś dziwna gule, jakbym miał sie zaraz rozplakac. - Zaufam ci. - wydusilem to w końcu z siebie, po krótkiej chwili walki z własnym głosem.
- Nie masz czego sie bać, Frankie. Będziemy tylko rozmawiać - wzruszył ramionami, posylajac mi uśmiech, który chyba miał dodać mi otuchy.
- Wiesz, czasem rozmowa jest gorsza niż cokolwiek innego. - mruknalem. Nie chciałem i nie lubiłem rozmawiać, szczególnie o swoich problemach. Ale jak widać, bede musiał sie nauczyć i chyba nic na to nie poradzę. - Ja juz pójdę, dobranoc. - dodalem jeszcze i poszedłem do siebie.
Gerard tez rzucil mi krótkie "branoc", dosyć zdezorientowanym tonem i zaraz potem zniknął w sypialni.
~*~*~
Nie mam pojęcia, kiedy zasnąłem, wiem jedynie, że obudziło mnie światło, rażące w oczy przez niezasłonięte okna. Podniosłem się z cichym stęknięciem, zasłaniając oczy dłonią, po czym przewróciłem się na brzuch. Leżałem tak chwilę, nie mając najmniejszej ochoty wstawać, mimo ssącego uczucia w żołądku. Nie miałem ochoty w ogóle wychodzić z tego pokoju, patrzeć na Gerarda, po tym co mu wczoraj powiedziałem. Bałem się tych rozmów jak cholera, dla mnie to będzie jakaś tortura. Nie chce, żeby skończyło się na płaczu czy jakimś załamaniu, nie chcę żeby on to widział. Niby nie miałem się czego wstydzić, bo to przecież psycholog, no ale... Ja po prostu nie chce. Schowałem twarz w poduszce, zamykając oczy. Nie, nie chcę iść na dół. Po prostu nie. Najchętniej bym tu został, zawinął się w kołdrę i nigdy spod niej już nie wyszedł. Tak, tak byłoby fajnie. Najgorsze było to, ze tak czy siak, albo ja będę musiał wyjść, albo Gerard sam do mnie przyjdzie i będę musiał w końcu stawić czoła własnemu wyborowi. Wkrótce zabrakło mi powietrza, wiec byłem wręcz zmuszony do podniesienia głowy i zaczerpnięcia oddechu, żeby się nie udusić. Samobójstwa w planach póki co nie miałem. Mój żołądek głośno domagał się o jedzenie, wiec zmusilem się do przyjęcia pozycji siedzącej. Spuscilem nogi z krawędzi łóżka i skrzywiłem się, kiedy moje bose stopy dotknęły chłodnej podłogi. Podnioslem się i przeciagnalem, po czym wyjrzalem przez okno. Świeciło słońce, jednak ulice były mokre, a pojedyncze krople deszczu spadały z brzegu dachu. Musiało padać w nocy. Otworzyłem okno, wpuszczając świeże, wilgotne powietrze do pokoju i jakoś tak się od razu rozbudzilem i nawet wrócił mi trochę humor. Lubiłem deszcz, jego zapach, dźwięk i to uczucie, kiedy krople spływały po moich włosach i twarzy. To było piękne. Tylko, ze teraz mogłem się jedynie zadowolić zapachem. Ale to nic, to w końcu Anglia, pewnie za pare dni znów będzie padać. Zgarnąłem jakieś czyste ciuchy i poszedłem do łazienki. Wziąłem szybki prysznic, nie zastanawiając się pod nim, jak to zwykle się zdarza, nad sensem życia. W zamyśle miałem się umyć i ubrać w miarę szybko, bo byłem głodny. Tak tez zrobiłem, uczesalem mokre włosy i nastroszylem je nieco palcami, żeby szybciej wyschly, na koniec odgarniajac je z twarzy. Wyrzucilem brudne ciuchy do prania i w końcu mogłem zejść do kuchni.
Gerarda i Lyndsay zastalem siedzących na kanapie. Gerard siedzial z laptopem na kolanach i cos pisal, a Lynz ogladala jakis film, na który niezbyt zwróciłem uwagę.
- Dzień dobry, wiesz która godzina? - Lynz zasmiala się, posylajac mi uśmiech.
- Nie wiem, ja się czuje jakby była może... 9? - mruknalem, rozgladajac się po kuchni, w poszukiwaniu czegoś na śniadanie.
- Nope, jest po 12, śpiochu. - odparla, zerkajac na mnie, na co wzruszylem ramionami, lekko się uśmiechając. - Weź sobie coś z lodówki, nie krępuj się. - machnela ręka w stronę kuchni, zapewne zauwazajac moje zaklopotanie, ba, nawet zagubienie w tej kuchni.
Jak powiedziała, tak zrobiłem. Ogarnalem wzrokiem zawartość lodówki, po czym wyjalem dzem i masło orzechowe.
- Gdzie macie chleb do tostow? - spytałem, zerkajac na panią domu.
W odpowiedzi dostałem "szafka po prawej" i tam tez go znalazłem. Zrobiłem sobie tosty, posmarowalem je masłem i dzemem, po czym przysiadlem się do Lynz i spojrzałem na telewizor.
- Co to? - spytałem, chcąc się dowiedzieć, co oglądają.
- A wiesz, sama nie wiem... Nie było reklam, to wlaczylam. - odparla krótko, wzruszajac ramionami.
Gerard najwyraźniej został rozproszony przez nasza rozmowę, bo chyba dopiero zauważył, ze się do nich dosiadlem.
- O, hej Frankie. Jak tam? - odezwał się, uśmiechając się do mnie. Boże, nagle ktoś ze mną rozmawiał i to jeszcze wszyscy naraz. To było dziwne.
- A nie jest zle. Przynajmniej się wyspalem - odparlem, zajadajac się tostem.
- No to się cieszę. - skinal głowa, zerkajac chwilowo na ekran laptopa. - A teraz wybaczcie, robota mnie trzyma za dupę. - mruknal, krzywiac się lekko i powrócił do poprzedniego zajęcia.
- W takim razie ja się tobą zajme, bo chyba muszę wiedzieć z kim mieszkam, nie? - Lyndsey się zaraz do mnie odezwała.
- Okay, czemu nie. - odpowiedziałem, kończąc pierwszego tosta.
- Słyszałam jak grales na gitarze, dobry jesteś. - stwierdziła, sądząc po tonie głosu i minie, to całkiem serio.
Ja osobiście nie uważałem się za jakiegoś super gitarzystę. Grałem, bo to kochalem, bo miałem w co uciec, ale żeby być dobrym... Costam potrafiłem, nawet próbowałem założyć zespół, ale nie wyszło. Może to nie ze względu na umiejętności, kto by chciał prawie-geja w zespole... Prawie-gej. Nie, to już chyba była przeszłość. Odkąd tu mieszkam, mam takie dziwne wrażenie, ze nie umialbym być z dziewczyna. Po prostu nie. Może Ellie, ale ona jest jedyna. To wyjątek, chociaż i tak nie jestem pewien co do niej. Musiałbym to zobaczyć na własnej skórze, a ona zniknęła. Można to równie dobrze uznać jako to, ze nigdy jej nie było. I tak patrząc na Gerarda, z dnia na dzień chyba zaczynam sobie uswiadamiac, ze nie potrafię się już chyba interesować kobietami. Tak wyszło, no cóż.
- Nah, gdzie tam dobry. - mruknalem, machając ręka.
- Ey, nie kłóć sie ze mna. Wczoraj mi sie podobało, co grałeś, chociaz nie za bardzo kojarzę ta piosenkę. - odparła, bawiąc sie kosmykiem swoich czarnych włosów, sięgających za ramiona.
- Bo nie grałem nic znanego. Tak po prostu, chciałem cos ułożyć, ale nie wyszło. - odpowiedziałem, kończąc powoli drugiego tosta.
- To zapisz to. Fajnie brzmi, jak teraz ci sie nie podoba to pózniej sie moze przyda.
- Mówisz?
- Wiem, jak to jest, uwierz. Tez kiedyś grałam. - uśmiechnęła sie.
- Serio? Na czym? - zdziwilem sie. Nie spodziewałem sie tego o niej. Jak dla mnie, wyglądała na artystkę, moze kogoś kto po prostu dorabia na sztuce, a pracuje za biurkiem. Jakos tak.
- Na bassie. W sumie do niedawna, głownie z chłopakami jeździliśmy po klubach tu, w Anglii. Nie wiem czy słyszałeś o nas, The Kisses. - wzruszyla ramionami.
- Chyba nie. - pokrecilem głowa. - Czemu do niedawna? - spytałem zaraz. Bo przecież musiał być jakiś powód, ze zostawiła to, nie?
- W ciąży jestem, wiec lepiej sie nie tarzac po scenie z gitara. - uśmiechnęła sie, wyraźnie ucieszona z tego faktu.
A ja... Mi cos sie na ta wiadomość skręciło w żołądku i przygniotlo klatkę piersiową. Nie wiem czemu, ale jak jeszcze moze gdzieś tam, w środku mnie, powoli kielkowala nadzieja, ze moze bedzie dobrze, ze moze kiedyś cos mi sie uda, moze Gerard... Nie, nie mogłem tak myśleć. Przecież on, cholera jasna, miał żonę, miał dobra prace, bedzie miał dziecko. Nie, tak nie moze być, co ja sobie w ogóle wyobrażam? Ze zostawi to wszystko dla mnie, dla takiego szczeniaka z problemami? Nie. To nie miałoby sensu. Zreszta, on nie wykazuje żadnego zainteresowania mna, poza tym zawodowym i moze trochę... Jakby braterskim. Nic wiecej. Nie patrzy sie na mnie tak, jak ja czasem na niego. Na pewno tak o mnie nie myśli. Ja po prostu byłem głupi, ze w ogóle pozwoliłem sie tej bezsensownej nadziei zagniezdzic w moim sercu. A teraz bede cierpiał, z własnej głupoty, z zabitej nadziei. "Nadzieja umiera ostatnia"? Nie sadze.
Wysylilem sie mimo tego na uśmiech.
- Oh, fajnie. Chociaz nie widać. - krótko zerknąłem na jej brzuch, który wyglądał normalnie.
- Trzeci tydzień, dlatego. - Gerard podniósł wzrok i posłał mi uśmiech, pełen dumy. No tak, jego dzieciak, ma prawo sie cieszyć.
Tylko dlaczego on mi to robi? Juz wystarczyła mi sama ta wiadomość, naprawdę. Wstalem i poszedłem do kuchni, posprzątać po sobie, po czym poszedłem do siebie. Nie byłem w stanie sie do nich juz odzywać. Czułem sie z tym zle. Mógł mi to powiedzieć, mógł sie, kurwa, pochwalić, a nie robić mi nadzieje. Od razu dałbym sobie spokój. Uderzylem pięścią w szafę, tępy ból rozszedl sie po krawędzi mojej dłoni. Powinienem dać sobie z tym wszystkim spokój i juz wiecej sie nie zameczac tak głupio rzeczami. I tak on nigdy nie bedzie mój, nawet jakbym nie wiem jak tego chciał. Teraz chciałem tylko trochę, lepiej ze to stało sie wcześniej. Lepiej, ze nie zacząłem jeszcze o niego walczyć.
Nie wiem co było gorsze, ta zabita w brutalny sposób nadzieja, czy moze fakt, ze Lindsay jest miła i chyba ja zacząłem lubić. Nie wiem. Nie potrafię sie na nią złościc, była pierwsza, na pewno długo przede mna. To przecież było oczywiste. Nie bede sie im wpieprzal w związek, nie bede nic niszczył.
Bede cierpiał, patrząc z boku. Tak bedzie lepiej.
Zgarnalem bluzę, schowalem pare funtów do kieszeni i zszedlem na dol.
- Idziesz ogarnąć okolice? - zatrzymała mnie Lynz.
- No, idę sie przejść. - odparlem, krzywo sie uśmiechając. Potrzebowałem świeżego powietrza i papierosa. I moze z kimś pogadać, chociaz nie było z kim.
- Okay. - skinela głowa, po czym wzięła jakaś kartkę i cos na niej napisała. Podeszła jeszcze do mnie, kiedy wiazalem glany. - Tu masz mój i Gerarda numer, jakby co. - dała mi kartkę i wróciła na kanapę.
Mruknalem krótkie "dzięki" i schowalem kartkę do kieszeni. Odwrocilem od nich wzrok, kiedy tylko Lynz wylozyla sie na ramieniu Way'a.
- To idę, pa. - rzucilem jeszcze i wyszedłem z domu.
Powietrze było rześkie, wilgotne. Ulice nie zdążyły wyschnac, padał lekki deszcz. Nie, to był raczej deszczyk. Malutkie, chłodne kropelki łaskotały mnie po twarzy. Zarzucilem kaptur na głowę, biorąc głęboki oddech i ruszylem wzdłuż ulicy. Po obu stronach jezdni stały domy, wszystkie zbudowane w takim samym stylu - proste, białe, piętrowe z niewielkim ogródkiem i podjazdem. Raz po raz ktoś wchodził, bądź wychodził z któregoś domu, dzieci biegaly po chodniku, ciesząc sie z tej pogody, skakaly po kaluzach. Matki wolaly je do domu, rozmawialy z sąsiadkami. Wszystko tu było takie żywe, mimo tej pogody. Niebo było szare, chmury zakryly słońce, krople z minuty na minutę były coraz większe i ciężej spadały na ziemie, tworząc kałuże. Uśmiechnąłem sie lekko. Chciałbym być taki mały, beztroski. Mieć te pare lat, bawić sie i nie mieć problemów. Ale do tego juz nie wrócę. Nie mogę cofnąć czasu.
Wsadzilem ręce w kieszenie i na końcu ulicy skrecilem w prawo. Tu nadal było jakieś osiedle, za to przede mna malowal sie rząd sklepów, przy ulicy prostopadlej do tej, ktora właśnie przemierzalem. Wszedłem do pierwszego lepszego sklepu. Ciekawe czy mi sprzedadzą... Cóż, można spróbować.
- Poproszę paczkę czerwonych Marlboro. - mruknalem, spogladajac na młoda kasjerkę.
- Dowód jest? - uśmiechnęła sie lekko.
- ...No nie ma, za rok bedzie. - odparlem, silac sie na ładny uśmiech. Prooooszeee.
- No to przyjdz za rok, sorry. - wzruszyla ramionami.
- Nie mogę?
- Nie. Serio.
I tried and I failed. No cóż. Westchnalem zrezygnacja i wyszedłem ze sklepu. To fajek nie bedzie. Chyba, ze... Zatrzymalem sie przy drzwiach kolejnego spożywczaka. I tak poczekalem sobie pare minut, aż ktoś bedzie przechodził. Minął mnie starszy od e mnie chłopak, wyglądał na jakieś 20, moze 22 lata, wiec go zaczepilem.
- Ey, sorry, kupiłbys mi fajki? - spytałem, trącajac go w ramię. Spojrzał na mnie, zapewne oceniając w jakim wieku jestem.
- A ile ty masz lat? - mruknal, zapewne przez mój niezbyt wysoki wzrost. No tak.
- Siedemnaście. - odpowiedziałem, marszczac brwi z irytacją. No bez przesady...
- Dobra, dawaj kasę. Jakie chcesz? - odetchnalem krótko z ulga i siegnalem do kieszeni po pieniądze. Nie wiem, co on sobie myślał, chyba nie wyglądam na jakiegoś małolata.
- Czerwone Marlboro. I zapalniczkę. - mruknalem, dając mu banknot i jakieś drobne do ręki.
Chłopak wszedł do sklepu, a ja zerkalem na niego zza szyby. Kupił to, co chciałem, wyszedł i zatrzymał sie przy mnie.
- Tu masz fajki. - dał mi paczkę i biała zapalniczkę, które schowalem do bluzy. - A tu resztę. - teraz dostałem od niego drobniaki.
- Dzięki, ratujesz mnie. - uśmiechnąłem sie lekko, otwierając paczkę z folii.
- Nie ma za co. - mruknal, odwrócił sie i poszedł w swoją stronę.
Wyjąłem jednego papierosa, zapalilem go i zaciagnalem sie dymem. Zaowocowało to jedynie krótkim zaksztuszeniem sie, bo moje płuca zdążyły sie juz do tego przyzwyczaić. Schowalem resztę fajek razem z zapalniczka i ruszylem dalej zwiedzać obrzeża Londynu. Było tu całkiem żywo, mimo tego deszczu, ale spokojnie. Nie było żadnego zgiełku, hałasu. Raz po raz ktoś mnie mijał, przygladalem sie ludziom, jednocześnie szukałem sobie jakiegoś miejsca, zeby usiąść i moze zadzwonić do Oliego. Szedlem tak, skrecajac w ulice, które albo wydawały mi sie w tym deszczu ładniejsze, albo bardziej puste. I tym sposobem zrobiłem sobie kilkunastominutowy spacer, aż w końcu znalazłem nie za wysoki murek, po daszkiem, na tyłach jakiejś knajpy. Tak, tu było fajnie. Oparlem sie plecami o nasiaknieta woda ścianę i wyciagnalem nogi na murku. Zawiesilem wzrok na krawędzi metalowego zadaszenia, z której rytmicznie spadały krople, moczac mi spodnie i buty. Uderzaly w beton, rozpadaly sie na tysiące innych kropli, trafiając do kałuży. Dopalalem tak powoli papierosa, wpatrujac sie w wodę, spadającą z szarych chmur na niebie. I tak zrobiło mi sie lepiej, nawet przestałem sie tak przejmować tym wszystkim. Po prostu - miałem fajki, padał deszcz, byłem sam. I było idealnie. W końcu zgasilem papierosa i wyrzucilem go gdzieś na ziemie, pod murkiem.
Wyjąlem telefon, z zamiarem zadzwonienia do Oli'ego. Musiałem z kimś pogadać o tym, co sie dzisiaj stało, co w ogóle sobie uświadomiłem. Musiałem to z siebie wyrzucić, bo nie wiedziałem czy bede w stanie trzymać to w sobie przez te cholerne dwa miesiące. Wybrałem jego numer, przy okazji wpisując numery Gerarda i Lyndsay z pomietej kartki. Zadzwoniłem do chłopaka i czekałem aż odbierze, wsłuchujac sie w głuche odgłosy połączenia.
- No halo? - odezwał sie chłopak.
- Hej, tu Frank. - mruknalem nieco niepewnie, samemu nie wiedząc czy tak mogę wypalic z tym wszystkim co mi dolega, czy w ogóle on chce ze mna gadać.
- O, hej. Co tam? - uśmiechnąłem sie, słysząc, ze sie ucieszył z mojego telefonu. Zrobiło mi sie w ogóle jakos tak lżej, przynajmniej nie bedzie rozmawiał ze mna z przymusu.
- A tak... Siedzę sobie na murku, pada i jest fajnie. - odparlem.
- A jak tam u tego psychologa? - spytał zaraz, na co westchnalem cieżko. Chociaz w sumie lepiej, ze spytał, nie musiałem sam wyjeżdżać z tematem.
- No, nie jest w sumie zle. Znaczy, nie było. Póki nie dowiedziałem sie, ze jest szczęśliwy ze swoją żona, ktora jest w ciąży. I obydwoje sa very happy. - odpowiedziałem.
- To zle? - spytał, lekko zdziwiony.
- Teoretycznie nie. Gdyby nie to, ze Gerard jest jedyna osoba, ktora cos obchodze, chce sie mna zając i mi pomoc. - mruknalem, krzywiac sie na samego siebie. - I do tego wszystkiego jest zajebiscie przystojny, miły i w ogóle. - dodalem jeszcze.
- Huh, to słabo. - odpowiedział, wyraźnie markotniejac. - Ale jak, ty chcesz tego?
- Nie wiem. Moze trochę chce, moze miałem trochę nadzieje, ale dzisiaj to poszło, umarło.
- Dlaczego? Przez to dziecko? - usłyszałem w słuchawce.
- No tak... I przez sposób, w jaki Gerard patrzy na Lynz, jak sa razem szczęśliwi. - wyjaśnilem mu, po czym wziąłem głęboki oddech. - Ale... Najgorsze jest to, ze sam wybrałem po prostu nic nie robić. Polubilem Lyndsay, jest fajna i nie chce ani jej, ani tym bardziej Gerardowi niszczyć życia. - dodalem po chwili.
- No to.. To juz twój wybór. Ja ci nic nie powiem, bo nie wiem co powiedzieć. - odezwał sie po chwili. - Ale wiesz, jakby co to dzwon w każdej chwili. - tu przerwał mu jakiś męski głos, ktoś go wolał. - Chyba bede niedługo w Londynie, wiec sie spotkamy i mi sie wygadasz, ok? - powiedział jeszcze, ignorując to wołanie.
- Okay. - uśmiechnąłem sie. To było miłe z jego strony. Nie znał mnie, a chciał wysłuchać, chciał sie spotkać i przyjąć wszystkie moje strapienia i smutki, zeby pomoc mi nieść ten ciężar.
- A teraz muszę iść, kończę. Papa. - pożegnał sie i zaraz sie rozlaczyl.
Nie wiem, kto go wolal, moze ojciec, moze brat, moze przyjaciel... W sumie nic o nim nie wiedziałem tak konkretnie, nawet nie znałem jego nazwiska, ale i tak właśnie wylozylem mu mój problem, który powinienem zostawić dla przyjaciela. Przyjaciela, którego nie miałem. A moze to właśnie Oli nim był, powoli sie nim stawał, chciał nim być? Dystans ponoć nie ma znaczenia, wiec nawet jak wyjadę, czemu nie, mógłbym spróbować sie z nim zaprzyjaźnic. Spróbować. Nie wiem czy mi sie to uda, nie wiem czy on w ogóle bedzie chciał. Ale moze tak, skoro chciał mnie wysłuchać. I chce mi pomoc.

7 komentarzy:

  1. Ojeej :3 Hmm, nie wiem co powiedzieć... Tak, jest aż takie zajebiste. Jak to czytam to... To mi się tak ciepło robi w środku. Naprawdę :3 czekam na dalsze odcinki :3

    OdpowiedzUsuń
  2. * Linz jest w ciąży? Noł, nie zgadzam się * Panie i Panowie ot Marta się obraziła *

    OdpowiedzUsuń
  3. O boże... Tak, zdaje sobie z tego sprawę, że nie skomentowałam dwóch ostatnich postów i jest mi z ty strasznie źle, zwłaszcza, że były takie cudowne... Przepraszam, ale to dlatego, że tak szybko dodajesz! (co jest oczywiście na wieeelki plus :3). Także ten... Zarówno moja jak i Franka nadzieja umarła po tym, jak się dowiedziałam, że Lyn-z jest w ciąży. Ogólnie rzecz biorąc to lubię Lindsey, ale... Ale w fan fickach przeważnie jej nienawidzę. Dlatego mam ochotę ją uśmiercić. I to również planuję w swoim najbliższym shocie. Ona tylko niszczy idealną miłość Franka i Gerarda, prawda?! No jasne, że tak. I może być mega miła, ale i tak... Nigdy jej nie zaakceptuje w opowiadaniach -.- Jakiś uraz mi został xD Well, mam nadzieję, że to się jakoś ułoży, bo przecież tak nie może być no... I jeszcze ten Oli. W sumie to go lubię. Wreszcie Frank będzie miał jakiegoś przyjaciela-przyjaciela, a nie przyjaciela-fałszywego przyjaciela xD A twój styl pisania nie podlega żadnej dyskusji. Idealny! Taaak, zauważyłam poprawę i to nawet dużą. Gratulację! Więc... Czekam na kolejne rozdziały i weny ci, kochana, życzę! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ooooo! Lyn-Z jest w ciąży?? JA SIĘ NIE ZGADZAM! No w sumie jest miła dla Franka i w ogóle, ale psuje związek Gee i Frania (no jeszcze nie, bo oni jeszcze w związku nie są, ale do czasu...), a ja chcę Freararda, a nie Gerardo-Franko-Lindsey :D No ale rozdział jest świetny i mam nadzieję, że kolejny dodasz szybko ^_^

    OdpowiedzUsuń
  5. No ej :c LynZ, no weeeeź, nie żebym Cię nie lubiła, ale stoisz na drodze do miłości Franka i Gee :c A oni muszą być razem, to przecież oczywiste. Frankie, let me hug you, biedny misio.. Czekam na kolejny odcinek i mam nadzieję, że jeszcze bardziej Franka nie dobijesz ^^" (chociaż to by było logiczne, w końcu nastolatek - nie ogarniesz jednego problemu, a już pojawia się pierdyliard kolejnych. shit happens.)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak mogłaś? LynZ ma poronić czy coś...Tak ją przedstawiłaś, że ją polubiłam. I naprawdę nie chcę by ona cierpiała czy coś w tym stylu...
    Ale także chcę by Frank był z Gerdem, cholera no...Nie wiem...niech Lyn zdradzi Gerarda o! Frań jest kochany:)
    A co do rozdziału to jest świetny, ja chcę więcej!
    WENY! Pozdrawiam!

    Kathi

    OdpowiedzUsuń
  7. A moze Oli będzie z Frankiem? #sorrynotsorry

    OdpowiedzUsuń