wtorek, 16 kwietnia 2013

Can't find my way home. Part four ~this is how it goes.

Także tego, znowu jestem chora. Jak ktoś zna/jest dobrym healerem to poproszę jakiegoś potiona czy cos, bo do piątku muszę cudownie ozdrowieć.
Dodam tu jeszcze, że pierwszy raz rozdział poprawiony przez mą szanowną betę Frania. Prawie cały, bo jeden kawałek sie zawieruszyl na innym ipodzie i nie ma polskich znaków. Ale mam nadzieje, ze wybaczycie.
A teraz indżoj~!



Can't find my way home.
part four.
~this is how it goes.



Wróciłem dopiero pod wieczór, po kilku godzinach spacerowania i czterech wypalonych papierosach. Potem się jeszcze trzeba było wywietrzyć, bo u nich niestety nie śmierdziało w domu fajkami. Ominęła mnie kolacja, ale jakoś nie byli na mnie źli. Po prostu Lynz dała mi jedzenie jak wróciłem, pytając gdzie byłem. I tak, opowiedziałem jej wszystko, pomijając tę część z papierosami. W sumie to nie ogarniam tej okolicy, mimo tak długiego spaceru, ale nieważne. Przynajmniej trafiłem z powrotem, a na ogarnianie przyjdzie jeszcze czas. Zjadłem kolację i poszedłem do pokoju zająć się sobą.
Zerknałem na wszystko to, co było na biurku -wszelkiego rodzaju kredki, mazaki i inne materiały plastyczne. Przez myśl mi przeszło, kto był tu tak uzdolniony, Gerard czy Lynz, bo przecież oboje mogli mieć talent i oboje mogli lubić komiksy, sądząc po tym wielkim plakacie nad łóżkiem. Siadłem na krześle, znalazłem jakąś kartkę i zacząłem pisać. Mimo tej rozmowy z Olim, wciąż było mi źle. Tak po prostu, ciężar spadł ze mnie tylko na chwilę, a teraz było tak samo, jak na początku. Potrzebowałem się tego jakoś pozbyć z głowy, wiec sięgnąłem po długopis. Papier był dobrym słuchaczem. Przyjmował wszystko, nic nie komentował i nie oceniał mojego postępowania, moich uczuć. Papier był moim prawdziwym przyjacielem. Tworzył azyl dla tego wszystkiego, co wyszło spod długopisu. Tusz wsiąkał w kartkę razem z uczuciami, zostawał tam. I nikomu nic nie mówił, jeśli był dobrze schowany. Kreśliłem na kartce słowa, na początku nie mające kompletnie związku ze sobą, nie miały sensu. Ale potem, potem do tych słów powstawały inne, budując zdania, potem linijki. Linijki tworzyły zwrotki, potem refren. I tak, powoli, cały czas przekreślana, powstawała piosenka. Piosenka do szuflady, której nikt nigdy nie usłyszy, piosenka, by tylko się lepiej poczuć. Kawałek siebie, który zostawiasz na kartce. Kawałek serca, kawałek emocji. Wszystko to, zostawione na kartce, nie miało prawa ujrzeć światła dziennego. Po prostu nie, nie chciałem, żeby ktokolwiek poza Olim wiedział o moim problemie. A na pewno nie Gerard, on był ostatnią osobą, jakiej chciałbym to powiedzieć. Siedziałem tak i pisałem. Kreśliłem wyrazy, niekiedy całe linijki, zostawiając na papierze czarne plamy tuszu. Wpisywałem nowe, zastępowałem je zaraz starymi. Nie mogłem tego poukładać, tak jak nie mogłem poukładać własnych uczuć. To było trudne i sam nie wiem ile czasu zajęło mi napisanie pierwszej zwrotki.
W każdym bądź razie na zewnątrz zrobiło się już ciemno, a światła latarni z ulicy wpadały przez niezasłonięte okno. Zapaliłem więc lampkę i dalej tworzyłem. Zaciskając zęby, próbując się znów nie popłakać. Zdecydowanie za często płakałem. Kreśliłem kolejny wers, kiedy rozległo się ciche pukanie. Otarłem szybko oczy i schowałem kartkę pod stertę innych. Nikt nie mógł tego zobaczyć. Padłem na łóżko i dopiero po krótkim oddechu powiedziałem "proszę". Spojrzałem w stronę drzwi, naprawdę nie chcąc, żeby ktokolwiek tu przychodził. A jeśli już musiał, to sam nie wiem czy wolałbym Lynz czy Gerarda. Ja po prostu chciałem być sam. Westchnąłem ciężko, widząc Gerarda, wchodzącego do pokoju.
- hej. - mruknął, siadając na łóżku.
- nie przeszkadzam? - spytał zaraz, zapewne widząc moją minę.
Bo tak, skrzywiłem się. Nie chciałem go tu, ale jednocześnie chciałem z kimś pogadać. Niekoniecznie o tym, co teraz siedziało mi w głowie, tylko o byle czym. O takich pierdołach, które by mi pomogły przestać myśleć.
- Hm, nie. - mruknąłem, zerkając na niego. - Coś się stało? - spytałem, lekko marszcząc brwi. No bo co on chciał?
- Nie, nic. Tylko chciałem z tobą porozmawiać. -uśmiechnął się lekko. I mi też lekko zadrżały kąciki ust na ten uśmiech.
- No... Okay. - kiwnąłem głową. - Terapia? -mruknąłem zaraz, lustrując spojrzeniem jego twarz.
- Nah, nie chcę, żebyś o tym tak myślał. Po prostu... Chcę cię poznać. I ci pomóc. - odparł, wzruszając ramionami. - Może tak być?
- No, czemu nie. - cóż, nie wiem czy sie do tego bede w stanie przyzwyczaić. Chociaż to nie było takie, jak zwykłe terapie. Nie musiałem leżeć na tej leżance i opowiadać o swoich problemach, jak to zawsze jest w filmach. Tu po prostu on siedział, patrzył na mnie i rozmawiał, jakby nigdy nic. I tak było chyba lepiej.
- Jak ci się tu podoba? - zaraz zapytał. Podniosłem się do siadu, robiąc mu miejsce. -Wiem, pytałem już. - dodał zaraz.
- Ładnie tu. Nie ogarniam okolicy, ale tu jest spokojnie, nie to co NJ. - wzruszylem ramionami. - A tu, w domu, też w sumie nie jest źle. - nie do końca prawda, ale i tak. Tak chyba lepiej.
- Na pewno? Jak coś ci nie pasuje to możesz mi powiedzieć. - odezwał się zaraz.
Dlaczego on do cholery jasnej musiał tak wszystko widzieć? I nie, nie było wszystko na pewno. Nie pasowało mi wiele rzeczy. Że Lyndsay jest jego żoną, że w ogóle tu mieszka, że jest w ciąży. Że Gerard jest na pewno hetero i że jest dużo starszy, więc pewnie nigdy się nawet nie będzie mną interesować. A najbardziej w tym wszystkim nie pasowało mi to, że powinienem Lynz nienawidzić. Bo ona mi go zabiera, bo pozbawia mnie jakiejkolwiek możliwości zbliżenia się do niego. Ale ja nie potrafiłem. Była zbyt miła, zdążyłem już ją polubić i to naprawdę mnie bolało. Skręcało mnie na widok tej szczęśliwej pary i wiele bym dał, żeby móc choć na jeden dzień zamienić się z Lynz, jednak równocześnie robiło mi się ciepło na sercu, że byli razem. To w ogóle nie miało sensu, było sprzeczne i naprawdę mieszało mi w uczuciach. Nie wiem, dlaczego tak się działo. Tak było i już, i to było dziwne.
- Nie, jest spoko. Znaczy, dziwnie tak, bo was praktycznie nie znam a tu będę siedzieć przez te wakacje. - oparłem się plecami o ścianę, przenosząc wzrok na pościel.
- Normalne. - odparł lekko, zapewne sie uśmiechając. - Będę cię męczyć pytaniami teraz, nie przeszkadza ci to? - zaśmiał się lekko, na co podniosłem spojrzenie.
- Nie, spoko. Pytaj. - odpowiedziałem jakoś tak bezbarwnie.
Nie wiem, nie kontrolowałem tego. Niechęć do opowiadania o sobie wzięła górę i znów wbiłem wzrok w kołdrę.
- Okay. - mruknął. - Masz siedemnaście lat, nie? - odezwał się zaraz. W odpowiedzi jedynie pokiwałem głową.
Mruknął jakieś 'mhm', zapewne zapisując to sobie w mózgu.
- Rodzeństwa nie masz, z tego co pamiętam. Mieszkasz z rodzicami? - wypytywał.
Nie miałem mu tego jakoś za złe. Te same pytania zadawaliśmy sobie z Olim w samolocie, więc to nie było nic nadzwyczajnego.
- Z matką. Z ojcem czysto teoretycznie, bo go wciąż nie ma. Delegacje i tak dalej. -odpowiedziałem, spogladając na Gerarda. - I nie, nie dogaduję się z nimi, jak o to chcesz pytać. - burknąłem, nawet nie wysilajac się na spojrzenie na niego.
- Tym cię nie będę na razie męczyć, spokojnie. -odpowiedział, niemalże od razu. - Tak tylko, chcę wiedzieć co nieco o tobie. - dodał zaraz. - Drugi czy trzeci rok High School masz teraz? - spytał, zmieniając temat.
- Drugi.
- Huh, a jak ci tam? - usiadł po turecku naprzeciw mnie.
- Oceny - źle, znajomi - źle, nauczyciele - źle. Wszystko jest źle. - odpowiedziałem krótko, acz treściwie. Cała prawda.
- A przyjaciele? - spytał, nie ukazując w swoim tonie żadnych emocji.
- Trudno mieć przyjaciół, kiedy wszyscy z ciebie szydzą za to, kim jesteś. - mruknąłem. - ale jest Jason, Dave i Martin. Można powiedzieć, ze mnie akceptują.
- Okay, rozumiem. - odparł. - Ktoś jeszcze może?
Wyburczałem niewyraźnie pod nosem, że Oli, bardziej mówiąc to do siebie.
- Jest jeszcze Oli, ale w sumie go nie znam. Poznałem go w samolocie. - wzruszyłem ramionami. - To było tyle.
- Dobra, ja już nic od ciebie nie chcę na dzisiaj. -westchnął krótko. - A jak obiecałem, to powiem ci coś o sobie, jak chcesz.
Zerknąłem na niego, już zawieszajac wzrok na jego lekkim, zachęcajacym uśmiechu.
- Dawaj. - wzruszyłem ramionami.
- No to... Jestem stary, bo mam 28 lat. - zaśmiał się. - Psychologiem jestem jakoś tak z... 5 lat. No i mi się tam to podoba, czasem cieżko, ale poza takimi trudnymi momentami to jest całkiem fajna praca. Mieszkałem z matką od 10-tego roku życia, bo rodzice się rozwiedli i ojciec się wyprowadził. Było cieżko, ale dało radę. O Mikey'm wiesz, bo jego pamiętasz, ale chyba nie wiesz, że jest teraz w szkole policyjnej. - tu wzruszył ramionami, zastanawiając się chwilę, co by chciał jeszcze powiedzieć. - Tak poza tym to od liceum się przyjaźnie z Ray'em i to jest taki najlepszy przyjaciel. Może kiedyś go poznasz, zobaczymy jak się złoży. A tak to jest Lynz, w sumie jesteśmy razem juz 3 lata. - na tym chyba skończył, bo wzruszył tylko ramionami. - Myślę, że taki układ jest fair. -mruknął po chwili, mając zapewne na myśli to z "opowiedz mi o sobie, a ja ci opowiem o sobie".
- Dziwnie tak. Ale... Tak chyba lepiej. -odpowiedziałem.
W sumie to sam nie wiedziałem co ja mam o takim pomyśle myśleć. Tak, było fair i kto wie, może taka metoda jest dobra.
- Zawsze tak bierzesz pacjentów do domu, jak mnie? - spytałem po chwili, bo teraz to mnie naprawdę zaczynało zastanawiać. Bo w ogóle skąd ten pomysł?
- Raz mi się zdarzyło. Ale od tamtego czasu to raczej nie. - skrzywil sie, zapewne na myśl o jakimś wydarzeniu z przeszłości.
- A skąd to ci się w ogóle wzięło? - zadałem kolejne pytanie. Jak tak się skrzywił, to wolałem raczej tego tematu nie ruszać.
- Miałem kiedyś pacjentkę, niewiele młodszą od ciebie. Też była ze Stanów, tyle że z Kansas. Wziąłem ja pod opiekę, bo nie mogli sobie z nią rodzice poradzić i jakiś tam psycholog. Przyjechała na ferie zimowe. Pewnej nocy miała załamanie i podcięła sobie żyły u mnie w łazience. - odpowiedział, na co zrobiło mi sie cholernie przykro, bo tak czy siak poruszyłem ten temat. - Wyratowałem ją, potem leżała w szpitalu i trafiła do psychiatryka, bo ja jej pomóc nie potrafiłem. A chciałem. Ale wszystkich nie da się uratować. - dodał nieco posępnie.
- Ale próbujesz. - zauważyłem.
- Tak, i to jest w tym wszystkim najtrudniejsze. Chociaż nawet nie wiesz jak jest fajnie, jak widzi się, kiedy ktoś dochodzi do siebie i zaczyna być szczęśliwym. - uśmiechnął się. - I uwierz mi, chcę to zobaczyć u ciebie. - dodał po chwili.
Jakoś tak ciepło mi się zrobiło na sercu. On naprawdę tego chciał i ja to widziałem. Widziałem, że jeśli ja będę szczęśliwy, to on też. Uśmiechnąłem się na tę wiadomośc, naprawdę szczerze. Bo to było urocze. I miłe. W ogóle, że ktoś chciał się mną zająć, zaopiekować.
- Dobra, ja ci już nie zajmuje czasu, jutro znowu cię czeka podobnie - rzucił, wstajac z łóżka i poklepał mnie po głowie, rozwalajac mi włosy.
-Dobranoc. - dodał jeszcze, wychodząc i zamykając za sobą drzwi.
Walnalem się na łóżko, kiedy tylko Gerard wyszedł. I tak skończył się drugi dzień u pana Way'a. Rozmowa, która była dziwna, a przynajmniej mi się taka wydawała. Chociaż nie powinna, bo przecież o tym samym rozmawiałem z Olim w samolocie. Te same pytania, te same odpowiedzi. Nic specjalnego. Może takie mi się to wydawało, bo wiedziałem, co mnie dalej czeka? Czego będzie ode mnie oczekiwać? Wylewnosci, checi otworzenia się i wyspiewania mu wszystkich problemów? Takie na pewno były oczekiwania i miałem nadzieje, ze Gerard zdaje sobie sprawę z faktu, iż to wcale tak nie będzie. Jeden, jedyny raz powiedziałem ze mam problem własnie dzisiaj. Komuś zupełnie nieznanemu. Powiedziałem, chociaż bez szczegółów. A dlaczego? Bo nie byłem pewien czy uda mi się z nim utrzymać kontakt. Jasne, chciałem, ale skąd mogłem wiedzieć? Najgorzej czułem się, kiedy ktoś znał o mnie prawdę. Przez te wszystkie prześladowania, wyzywania i brak akceptacji po prostu odgrodzilem się od ludzi i nie czułem się bezpiecznie przy kimś, kto zna moje sekrety. Po prostu.


~*~*~


Wyszedłem z pokoju Franka, zamykając za sobą drzwi. Cóż, tego się można było spodziewać. Nie miałem co do niego żadnych oczekiwań, bo to po prostu miałem świadomość tego, ze to nie miało sensu. Sam dobrze wiedziałem, ze nie jest tak łatwo mówić o własnych problemach, sam miałem z tym problem przez długi czas i uciekalem do rożnych, niekoniecznie mądrych rzeczy. Odetchnąlem krótko, po czym wszedłem do sypialni.
- Jak tam? - Lynz wyrwała mnie z zamyslenia, na co aż lekko podskoczylem.
- Nah, jak zawsze. - wzruszylem ramionami. - Cieżko z nim będzie.
- Dasz radę. On tez. - usmiechnela się, jak zawsze, dodając mi otuchy. Przebralem się w pizame i padlem na łóżko, obok niej.
- Trudno będzie, nie tyle co z nim, a ja tez będę musiał mu opowiadać. Taki był deal, coś za coś. - mruknalem, teraz zdając sobie sprawę z tego, ze sam się obciazylem. Po raz kolejny będę musiał wrócić do tego, co było w przeszłości i znów się z tym zmierzyć. Niby za każdym razem byłem silniejszy i dodawalo mi to odwagi, ale i tak. Trzeba będzie wrocic, opowiedzieć, przemyśleć.
- No mówię ci, dasz radę. Poradziles sobie z tym wszystkim, wiec dlaczego nie teraz? - przeczesala mi włosy palcami, po czym dostałem krótkiego calusa, na co mimowolnie się usmiechnalem. - Podoba mu się tu w ogóle? - spytała zaraz, kiedy poglaskalem ja po policzku.
- Uhum, z tego co wiem, to tak. - stwierdziłem, kiwajac lekko głowa i uśmiechnąłem się szeroko. Nawet mimo tego, ze wciąż dreczyl mnie fakt, iż Frankowi coś nie pasuje, ale nie wiem co, było dobrze. Chyba mu się podobało, na tyle, na ile się mogło spodobać w pierwsze dni.
- Wiesz, ze staram się jak mogę.
- Wiem. - odpowiedziałem, zagarniając ją do siebie, po czym wtuliłem nos w jej miękkie włosy i spokojnie osunąłem się w krainę snów, tuląc ją do siebie.
Rano obudził mnie brak Lyndsay przy mnie, kiedy chciałem się w nią zaplątać rękami i nogami, jak to robiłem przez sen prawie każdej nocy. A jej nie było. Podniosłem się i jeszcze na wpół śpiąc, ogarnąłem wzrokiem pokój. Był pusty, więc pewnie już wstała. Przeciągnąłem się więc, po czym przetarłem oczy, żeby się dobudzić. Cisza, spokój, tylko z dołu dobiegały jakieś szmery, można było więc założyć, że Lynz robiła śniadanie, ewentualnie Frank się krzątał. Odgarnąłem włosy z twarzy i powierzchownie przeczesałem je palcami, żeby jakoś wyglądać, skoro mam zejść na dół. Resztą się nie przejmowałem, wstałem i po prostu obrałem kierunek: kuchnia. W powietrzu unosił się słodki zapach rozpuszczonego cukru z masłem i owocowych konfitur. Pachniało tak w całym domu, od chwili otworzenia drzwi od sypialni zrobiłem się głodny. Za chwilę znalazłem się w kuchni, bo daleko to jakosmś nie było. Dużo się tam działo. Lynz biegała z talerzami, miskami i wszystkim innym, nakładając te przepyszne domowe dżemy od jej mamy do małych miseczek. Frank za to stał przy patelni i robił tosty francuskie - chleb z masłem, cukrem i wiórkami kokosowymi, na ciepło. Nie wiem czy one serio są francuskie, czy nie, wiem na pewno, że Lynz je tak nazywała.
- Dzień dobry. - wyszczerzyłem się oparty o wyspę kuchenną.
- O, w końcu wstałeś. - usłyszałem w odpowiedzi od Lyndsay, a Frank przywitał się krótkim, ale za to całkiem radosnym "hej".
- Jest 10, więc nie tak źle. A ty o której mi zwiałaś? - mruknąłem.
- Oj, wcześnie. Koło 8, poszłam się umyć, posprzątałam trochę i teraz od jakichś 15 minut robimy tosty. - odpowiedziała, wręczajac mi talerze. - Połóż na stole. - poleciła zaraz.
Co innego miałem zrobić, musiałem się jakoś udzielać jak chciałem jedzenie. Rozłożyłem talerze na stole, dodałem jeszcze szklanki i sztućce, po czym zająłem miejsce. Frank wydawał mi się dzisiaj być w jakimś lepszym humorze, nawet nie miał tej typowej, nieszczęśliwej miny. Uwijał się szybko z tostami i kilka minut pózniej wszystko stało już na stole. Mój pusty żołądek gorączkowo domagał sie jedzenia, więc zabralem sie za tosty. Dawno ich nie jadłem, a były pyszne.
- Mh, moje ulubione. - stwierdziłem po dłuższej chwili, zerkajac na Lyndsay.
- Nie ja tym razem. - odparła, trącajac Franka ręką, na co ten uśmiechnął się i lekko spuścił głowę.
- Nie tak sam, no ale zrobiłem. Smakują? -podniósł na mnie spojrzenie.
- Pycha. - posłałem mu uśmiech.
Bo tak, były naprawdę przepyszne. Nie wiem, ile ich zjadłem, ale chyba jakoś dużo. W każdym razie po tej pochłoniętej przeze mnie ilości dżemów i tostów, byłem pełny.
Posprzątałem po śniadaniu, żeby się trochę poudzielać, wrzuciłem talerze do zmywarki, po czym padłem, rozciągając się plackiem na kanapie. Frank zaraz do mnie dołączył, rozsiadajac się na wolnej części.
- Jak tam dzisiaj? - spytałem, zakładając ręce za głowę.
- A, jakoś... tak trochę lepiej chyba. - mruknął, wzruszajac ramionami i lekko się uśmiechnął. -Lyndsay mnie zwerbowała do robienia śniadania, więc miałem zajęcie. Smakowały tosty? - wyszczerzył się nieco.
- Bardzo. - pokiwałem głową, uśmiechając się.
-Masz jakieś plany na dzisiaj? - spytałem. Dzień był ładny, wiec można było cos porobić i z nim pogadać.
- W sumie to nie. A co? - odparł zaraz.
- A nie wiem, można by gdzieś pojechać.
- Czemu nie... - odpowiedział, po krótkim zastanowieniu. - A gdzie?
- Nie wiem, zaraz coś wymyślę. To się ogarniemy i pojedziemy, co?
Odpowiedział mi krótkim "kay", po czym zniknął na schodach. Chwile potem jego miejsce zajęła Lynz.
- Zabierasz go gdzieś? - spytała.
- Mhm, chyba gdzieś połazić po Londynie. Wiesz, powinien się tu w końcu dobrze poczuć. -odparłem.
Tak, teraz wiedziałem, że pierwsze, co powinienem zrobić to pokazać mu, że tu nie jest tak źle. Potem będzie prościej, mam nadzieję.
- To ja pod twoją nieobecność ucieknę do Megan. Poradzę sobie. - uśmiechnęła się i skradła mi krótkiego całusa.
Ze dwie, może trzy godziny pózniej obydwoje się do końca ogarnęliśmy. Zabrałem go do centrum, na Piccadilly Circus. Dobre kilka godzin tam spacerowaliśmy, zachęcałem go do rozmowy o wszystkim i o niczym, i myślę, że udało mi się choć trochę go otworzyć. Takie przynajmniej sprawiał wrażenie, uśmiechał sie i opowiadał mi o różnych rzeczach, które lubi. Frank dla mnie jest naprawdę świetnym chłopakiem i naprawdę szkoda mi go przez te wszystkie problemy. Przecież to nie jego wina, że jest jaki jest, i nikt nie powinien się go o to czepiać, a tym bardziej prześladować. Ludzi nie zmienię, ale mogę zrobić parę innych rzeczy. Mogę nauczyć Franka, żeby się tym nie przejmował, mogę go nauczyć jak radzić sobie z problemami, mogę mu pokazać, że na świecie nie ma samych nietolerancyjnych ludzi. Mogę mu po prostu pomóc i to też chciałem zrobić. Dlatego z nim rozmawiałem i po kilku godzinach zrobiło się tak jakoś sympatyczniej, nawet luźniej. Nie wiem, może Lynz go jakoś krępowała, może twierdził, że ona ogranicza nasze relacje czy coś. Nie wiem, może się dowiem. Po takim łażeniu, nie tylko po ulicy, ale też po sklepach, wylądowaliśmy w małej knajpce przy ulicy. Zamówiliśmy sobie na obiad rybę z frytkami, która akurat tutaj była chyba najlepszym daniem, nawet nie trzeba było długo na nią czekać.
- Kiedy to wszystko się zaczęło? - wtrąciłem, kiedy już zaczęliśmy rozmawiać o jego problemach.
- A ja wiem... Ze dwa lata temu. - wzruszył ramionami. - Powiedziałem matce, że jestem bi. Nie mogła się z tym pogodzić, to się rozniosło, nawet nie wiem jak. A potem cała szkoła wiedziała. - dodał zaraz, spogladajac za okno.
- Tak nagle się odwrócili?
- W sumie... Nie. - spojrzał na mnie, jakbym robił mu tym pytaniem krzywdę. Może nie powinienem pytać, ale musiałem wiedzieć.
-Wcześniej też nie miałem jakoś przyjaciół, ale przynajmniej nie atakowali mnie za byle gowno.
- A wcześniej miałeś w ogóle kogoś? Jakichś przyjaciół? Bo rozumiem, że Jasona poznałeś potem. - to wynikało z tego, co mi wcześniej powiedział, ale mogłem się mylić.
- Miałem Ellie. I tyle. Ale ona zniknęła, tak z dnia na dzień i nikt o niej więcej nie słyszał. I tak, Jason był pózniej. - odpowiedział, sztucznie obojętnym tonem.
Wiedziałem już, ze coś było nie tak. Tęsknił.
- Miała jakieś problemy, że musiała zniknąć?
- Nie wiem. Wiem tylko, że nie przyszła do szkoły, a następnego dnia wykreślili ją z dziennika. Tyle. - warknął na mnie, najwyraźniej nie chcąc ciągnąć tego tematu.
- A Jason? Jak go w ogóle poznałeś? -przez chwilę mi nie odpowiadał, jakby się zastanawiał czy powinien coś mówić.
- Długa historia. - burknął wymijająco.
- Powiedz. I tak to zostanie miedzy nami. -uśmiechnąłem się lekko, jednak znów dostałem ciszę.
- Dave, jego brat, chodził ze mną do szkoły. W sumie on mnie raz wybronił od pobicia, potem zaczęliśmy gadać. A potem na jednej imprezie poznałem Jasona i Martina. - odpowiedział po dłuższej chwili namyślania się.
Wątpię, żeby to była cała prawda, ale chociaż coś.
- Rozumiem. A Linda ma jakieś zdanie na temat imprez? - spytałem, unosząc lekko brwi.
- Olewa to. Kiedyś się jeszcze wysilała na kłótnie, teraz już ją nie obchodzę. - westchnął.
- Nie mów tak. Na pewno ja wciąż obchodzisz, w końcu to twoja matka. Tylko może nie ma już siły. - mruknąłem.
Nie chciałem, żeby tak myślał. Że nie jest potrzebny. Sam wiedziałem jakie to uczucie, nikogo nie obchodzić, być całkowicie odrzucanym i za nic w świecie nie chciałem, by on też cierpiał. Zależało mi na nim, żeby się nie męczył i był szczęśliwy.
Potem się już do mnie nie odzywał, a jeśli już to krótko, burknięciem i znów wytworzyła się między nami ta bariera, którą się chronił przede mną. Rozumiałem go, to było całkowicie normalne, że nie chciał o tym wszystkim mówić, ale musiał. Wiedziałem, że to dla niego trudne, więc nie zamierzałem się napinać na te rozmowy. Jak już widać było, że nie chciał, kończyłem temat. I było dobrze.
- Co do moich przyjaciół... - zacząłem, kiedy Frank usadowił się w samochodzie, na siedzeniu obok. - Też miałem jednego, ale takiego prawdziwego. Generalnie byłem raczej wyalienowany, nie lubiłem ludzi i zdecydowanie wolałem siedzieć i rysować, niż chodzić na imprezy czy w ogóle rozmawiać ze znajomymi. Dopiero jak byłem z rok młodszy od ciebie, zostałem w końcu zaakceptowany razem z tą moją niechęcią do ludzi. Ray, ten o którym ci już mówiłem, przygarnął mnie do ławki w pierwszej klasie i tak już zostało. Na początku nie chciałem, ale potem się okazało, ze jesteśmy podobnie świrnieci, tylko on wolał gitarę od rysowania. W sumie ta przyjaźń przetrwała do dzisiaj, mimo wielu kłótni i jest dobrze. - opowiedziałem pokrótce, żeby już go jakoś bardzo nie męczyć.
Ale wywiązywałem się z mojej obietnicy. Zerknąłem na niego krótko, ale sprawiał wrażenie całkowicie nieprzejętego moją historią. Nie to nie, powiedziałem przynajmniej. Odpaliłem samochód i ruszyłem do domu. Frank nadal się nie odzywał. Po mniej niż pół godzinie byliśmy już na podjeździe. Młody wysiadł i po prostu wszedł do domu, po czym zapewne poszedł do siebie, bo na dole nigdzie go nie było. Lynz też jeszcze nie wróciła, więc włączyłem telewizję i po prostu wysłałem jej sms, że już jestem, po czym rozwaliłem się na kanapie.


~*~*~


Było do dupy. Znaczy, teraz było. Wcześniej było fajnie, byliśmy sami, rozmawialiśmy o pierdołach i łaziliśmy wszędzie, gdzie nas tylko nogi poniosły. Ale nie, trzeba było to zepsuć, żeby nie było tak kolorowo, no oczywiście. I trzeba było się spowiadać, gdzie, po co, jak, kiedy i dlaczego. Po prostu super. Pewnie jeszcze nie da mi spokoju z Jasonem, bo wątpię, że w to uwierzył. Z Dave'em prawda, tylko z Jasonem historia inna. Ale chyba mu nie powiem, że zaczęło się od wspólnego ćpania. Padłem na łóżko, zagarniajac po drodze zeszyt i otworzyłem go na ostatniej zapisanej stronie. Musiałem jakoś to wszystko odreagować. Wziąłem długopis do ręki i po prostu skreśliłem wszystko, co wcześniej napisałem, a na miejsce tego nabazgrałem trzy linijki.
I to było to, to czego szukałem, pisząc wcześniej. Rzuciłem notes na materac i złapałem za gitarę. Potrzebowałem czymś się zająć, ręce mi się trzęsły, nie radziłem sobie. Nie chciałem znów sięgnąć po żyletki, bo dopuściłem się chwili słabości. Potrzebowałem zajęcia. Podpiąłem słuchawki do pieca i powtórzyłem te parę dźwięków, które ułożyłem wcześniej. To było dziwne. Wszystko pasowało, składało się w jedną całość. Tylko moje uczucia i myśli były w jednym wielkim chaosie. Nie wiem, dlaczego tak było. Wszystko poukładałem, złożyłem w całość, ale i tak nie zaznałem spokoju. Puściłem struny i po prostu wgapiłem się w szafę. Mozmże zbyt szybko tego się spodziewałem. Wiele zmian, wiele emocji, z którymi niekoniecznie sobie radzę. Może dlatego. Może za dużo od samego siebie wymagałem, może zbyt surowo traktowałem samego siebie. Nie wiem, ale wiem na pewno, że chciałem być w końcu szczęśliwy. A potem było mi pusto. Przestałem czuć, przestałem się ruszać, nie czułem swoich kończyn, nie czułem ciężaru instrumentu na moich kolanach. Jakbym nie istniał. A jednak. Wszystko wróciło wraz z szarpnieciem za struny. I zaczęło sie od nowa.

I am my own bomb, I am my own slave I hate my life now, and all of this is
Because of you.

5 komentarzy:

  1. Ja... Jestem pierwsza! :D Ale bardziej chodziło mi o to, że nie wiem, co powiedzieć... Tyle emocji naraz, a zwłaszcza w ostatnim akapicie. No i ten cytat z "My Lovenote Has Gone Flat" też idealnie tutaj pasuje i w ogóle... I nic dodać nic ująć, mistrzowsko po prostu! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Oh, czyżbym zobaczyło to jedno cudowne zdanie, na które tak czekałam i szukałam go w tekście z śliną cieknącą gdzieś z boku jak mój pies?! (dobra, bez tej śliny, bo to niesmaczne xD) "Zależało mi na nim..." Doprawdy? Wiem, że to w innym znaczeniu, że jako na pacjencie i tak dalej, być może nawet na kumplu, ale jednak... Ha! Gerard się przyznał! Gerard się przyznał! *pokazuje mu język* Ale tak ogólnie to nie mam pojęcia jak ty wpleciesz w to Frerarda? o.O Gerard, prawie trzydziestka, (chociaż nigdy mi różnica wieku nie przeszkadzała xD według mnie może być najwyżej 30 lat różnicy xD) żona, której nigdy nie lubiłam jest w ciąży... I jak tu zostawić rodzinę dla jednego, co prawda słodkiego, ale jednak... chłopaka? (Problem z cyklu "Trudne Sprawy") xD Ależ oczywiście, że można! Prawda? Geez, już po prostu nie mogę się doczekać, kiedy w końcu będą razem i... Jestem spragniona Frerarda, bo teraz tak rzadko się pojawia. Soł, liczę na ciebie i życzę weny i szybkiego dodania kolejnego parta, bo... to jest dżast genialne *_*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cholera, nie wiem co napisać, nie mam zbytnio pomysłów ;_; Więc teraz tylko napiszę, że mi się bardzo podoba i czytam z przyjemnością. Nie mogę się doczekać następnego.
    A tak w ogóle to Gerard ma Lynz, a ja tak bardzo miałam nadzieję, że bedzie z Franiem ;_______________;


    psychozombie z twittera :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ile emocji, woooow. Kurczę, dobry patent z taką 'terapią'; mówiąc tylko o sobie idzie zwariować, a kiedy się tak posłucha o życiu kogoś innego, to tak jakoś.. lżej. No i panowie są coraz bliżej siebie, poznają się lepiej <3 Może Frank w końcu przepuści Gerarda przez tę barierę, którą wokół siebie zbudował. I w końcu zostaną przyjaciółmi, wierzę. Tylko zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim będzie Frerard (o ile będzie), ale poczekam cierpliwie na dalszy rozwój sytuacji ;) Ostatni akapit - mistrzostwo. Taka ucieczka w sztukę może być czasem lepszą terapią niż rozmowa. Poza tym, Frank może nawet garnki lepić, byleby mu to pomogło. Czekam na kolejny odcinek. ^^"

    OdpowiedzUsuń