środa, 24 kwietnia 2013

Can't find my way home. Part five ~unexpected.

Cześć i czołem bicze~<3
Widzę, ze sie zastanawiacie gdzie tu frerard bedzie. Powiem tyle, ze bedzie, może nie tak prędko, ale tak. :3
W ogóle, wszystkim co piszą egzaminy życzę powodzenia, żebyście jak najwiecej punktów zgarneli :D
Wiecej chyba do powiedzenia nie mam, tyle tylko, ze "dupasałata" to oryginalne hasło wifi mojej koleżanki, wymyślone przez szanownego Darka. Creditsy muszą być. Poza tym, rozdział w całości poprawiony przez betę, jest gut <3
Endżoj~!


Can't find my way home.
Part five.
~unexpected


Minęło już parę dni, muszę przyznać, że dzielnie znosiłem codzienny widok tej słodkiej parki. Odkąd spisałem te kilka wersów, nie dotykałem nawet tej kartki, w zeszycie bazgrałem też inne teksty, ale akurat tą stronę omijałem, bałem się na nią patrzeć. Za dużo wyłożyłem w to emocji, za dużo tam zostało. Bałem się, że jeśli spojrzę, jeśli przeczytam, to wróci. Tego nie chciałem, powoli uczyłem się z nimi żyć, uczyłem się nie zwracać uwagi na te ich wszystkie czułości, chociaż za każdym razem skręcało mnie w żołądku. Uczyłem się rozmawiać, chyba zacząłem przyzwyczajać się do mówienia, już nie miałem Gerardowi tak za złe o jego wszystkie pytania. Chciał mi pomóc, wiedziałem że mu na mnie zależało, może nie w takim stopniu jak mi na nim, ale i tak starałem się cieszyć każdą chwilą z nim spędzoną. Gdzieś w środku mnie zaczęła się rodzić fascynacja tym mężczyzną. Chora fascynacja. Chciałem wiedzieć o nim wszystko, chciałem znać jego mocne i słabe strony, jego lęki, jego pragnienia, a najbardziej chciałem zamienić się miejscem z Lyndsay. Chociaż na dzień, to by było piękne. Ale wiem, że to się nigdy nie zdarzy, nie ma szans. Muszę się pogodzić z faktem, że to nie ma żadnej przyszłości, przecież on by dla mnie nie porzucił żony, dziecka... Nie za bardzo chciałem i nie za bardzo umiałem, ale próbowałem. Dzwoniłem do Oliego, ale kończyło się przeważnie na zwykłej rozmowie, nie wiedziałem jak zacząć ten temat. Potrzebowałem z kimś porozmawiać, wyrzucić to z siebie. Może wtedy byłoby mi łatwiej sobie odpuścić.
Gerard dał mi trochę spokoju i zrobił dwa dni przerwy, rozmawiając ze mną jedynie o błahych sprawach, nie ruszając tematu moich problemów. W sumie też potrzebowałem przerwy, by przemyśleć to wszystko co mu powiedziałem i przygotować się na dalsze opowiadanie. Nie byłem gotowy mówić mu wszystkiego, więc niektóre szczegóły po prostu omijałem, bądź maskowałem jakimiś białymi kłamstewkami. Tak było lepiej, przynajmniej takie to dla mnie sprawiało wrażenie. Nie wiem, może kiedyś Gerard dowie się prawdy, w każdym razie teraz nie jestem na to gotowy, nie chcę żeby wiedział za dużo. Od tematu mojej przeszłości też raczej stroniłem, bo po prostu nie potrafiłem o tym opowiadać i już sama rozmowa była dla mnie za ciężka, za bardzo mnie przytłaczała. Trzymałem to cały czas w sobie, czując jak niszczy mnie od środka, ale i tak milczałem. To jeszcze nie był ten moment.
Wstałem wyjątkowo wcześniej, nawet ustawiłem sobie budzik na 9.00, a sam z siebie obudziłem się pół godziny wcześniej. Zrobiłem sobie śniadanie, kiedy reszta domowników jeszcze sobie smacznie spała i ogarnąłem własne sprawy - posprzątałem po wierzchu w pokoju, wyczyściłem gitarę na błysk i poprzyklejałem nad łóżkiem plakaty z ostatniej wizyty w centrum. Teraz ten pokój wyglądał o niebo lepiej, może w końcu będę się tu lepiej czuł. Było w nim już coś mojego, coś dałem od siebie. Może to nie to samo co mój pokój w NJ, ale i tak było dobrze.
Z godzinę, może dwie po tym jak wstałem, z dołu dobiegły mnie zdziwione głosy. Frank Iero zrobił śniadanie nie tylko dla siebie, ale też dla Way'ów. Sensacja, normalnie. Chociaż tak naprawdę nie było to w moim zamiarze. Zrobiłem ciasto na naleśniki, a że tyle ich wyszło to im zostawiłem, proste. Możemy jednak zostać przy tej pierwszej wersji, że jestem taki dobry i umiem gotować. Niech się cieszą, a co. Wróciłem zaraz do ogarniania pokoju i składania rzeczy w szafie. Tak, nudziło mi się. I tak sobie spokojnie sprzątałem, póki nie zadzwonił mi telefon, całkowicie wytracajac mnie z rytmu. Złapałem komórkę i odebrałem, nawet nie patrząc na numer.
- Siema, Frank. - odezwał się głos, którego nie znałem za dobrze, ale na tyle by go poznać przez słuchawkę. Oli.
- No hej, co tam? - odpowiedziałem, rzucając wszystko i siadając na łóżku.
- A tak dzwonię, bo właśnie z kumplem jadę do Londynu. - nie uwierzyłem.
Naprawdę, Oli do Londynu? Przecież on mieszkał taki kawał drogi stąd, że nie sądzę, by chciało mu się tak o, przyjechać do Londynu.
- A to z jakiej okazji? - spytałem zaraz. No bo chyba nie dla mnie...
- Zostałem przygarnięty. Keith mieszka niedaleko 4th Avenue, więc tam się wprowadzam na kilka dni.
- Serio? Tak po prostu? - no okay, był starszy. Ale nie chciało mi się wierzyć, że tak o się przeprowadził. A jego zespół, o którym mi tyle opowiadał? A rodzice?
- No... Nie do końca. Ale wszystko ci wytłumaczę. - tu przerwał, by zapewne spytać się coś kierowcy, bo usłyszałem niewyraźne "kiedy będziemy".
- Słuchaj, będziemy koło 16 u Keitha, więc może byś wpadł i wtedy pogadamy, co?
- Jasne, to na 4th Ave? - zgodziłem się automatycznie, w sumie nie trudząc się używaniem mózgu.
- Yup. No to do zobaczenia. - pożegnał się i rozlączył.
Miło, że mnie tak zapraszał. Kto wie, może mnie polubił? Albo chciał się tylko upewnić czy jestem coś wart... Nie, nie powinienem znów tego robić. Polubił mnie. Tak właśnie chcę myśleć. Bałem się trochę tego, bo w końcu to będzie w domu jakiegoś jego kolegi, nie znam go i nie wiem jak mnie przyjmie, czy w ogóle zaakceptuje. Można spróbować, czemu nie, ale nie chciałem się rozczarować. Niby się już przyzwyczaiłem, ale i tak bolało. Nieważne. Powinienem być dobrej myśli, prawda? Odłożyłem telefon na biurko i sprzątnąłem resztę rzeczy, które wylądowały na podłodze. Było czysto, ładnie, nawet w szafie wszystko po ludzku poukładałem i chyba się tu jako tako urządziłem. Zszedłem na dół po jakieś picie. Gerard siedział na na kanapie, a łazienka była zajęta, więc zapewne Lynz poszła się ogarnąć. To dobrze, bo akurat do niego miałem sprawę.
- Gerard? - zacząłem, nalewając sobie soku.
- Hm? - podniósł wzrok znad jakichś papierów, które przeglądał i spojrzał na mnie.
- Mógłbyś mnie na 16 podwieźć na 4th Avenue? - spytałem zaraz, dodając do tego niewinny uśmieszek.
- W celu...? - mruknął tylko, wracając do tych kartek.
- Oli się wprowadza do kumpla i mnie zaprosili. - cóż, powinienem tu użyć raczej słowa "zaprosił", ale to co powiedziałem lepiej brzmiało.
- No dobra. Ale o 21.30 po ciebie przyjeżdżam. -uśmiechnął się, składając papiery.
- Dlaczego? - oburzyłem się. No bez przesady, limity czasowe? Nie mam 13 lat.
- Bo dałem ci spokój przez te parę dni, a chciałbym w końcu z tobą porozmawiać. - odpowiedział spokojnie. - Zgodziłem się, tak?
- No dobra. - odburknąłem.
Ważne, że w ogóle się zgodził. Chociaż nie musiał, bo i tak bym pojechał, przecież nie jest moją matką. Niby tak. Ale nie wiem, czy nie miałbym tego głupiego poczucia winy. On się przecież o mnie po prostu troszczył, a ja się rzucałem. Było to wkurzające, ale i tak. Zależało mu i powinienem się z tego cieszyć, a nie wyskakiwać z pyskiem jak debil. Odłożyłem sok do lodówki i wziąłem szklankę do pokoju. Przerzuciłem fajki z bluzy do torby, spakowałem jakąś kasę i byłem gotowy do wyjścia. No, był mały szczegół - zostało mi kilka godzin.
Tak więc wyciągnąłem laptopa i było mi tak trochę dziwnie, bo od przyjazdu go nie włączałem. Chciałem internet, a że wifi z hasłem to trzeba było się ruszyć do Gerarda.
- Gerard! - zawołałem ze szczytu schodów.
- Co jest? - odpowiedział mi, najwyraźniej też nie mając ochoty się ruszać.
- Które jest wasze wifi?
- Way i jakieś tam numerki. A hasło masz "dupasałata", bez spacji.
- Serio? - parsknąłem. Nie no, hasło oryginalne, trzeba przyznać.
- No co, serio. - przytaknął tylko, jakby dla niego to było całkiem normalne.
Wróciłem do pokoju, wpisałem i się okazało, że serio. Pomysłowo, przynajmniej nikt się im nie włamie do internetu. Ogarnąłem moje konta z kilku portali społecznościowych, jak zawsze nie mając żadnych nowych powiadomień. Nic dziwnego. Napisałem też do Jasona i zająłem się Tumblr'em z braku lepszego zajęcia. Siedziałem tak te kilka godzin, póki nie zawołali mnie na obiad. A Jason nie odpisywał, może się obraził za ten wyjazd? Kij wie. Po obiedzie Gerard polecił mi, żebym wziął swoje rzeczy i wyszedł na podwórze. Pobiegłem na górę, złapałem torbę, po czym wsiadłem do samochodu.
- 4th Ave? - spytał jeszcze, zapalając silnik.
- Yup. - mruknąłem i wyjąłem telefon, by napisać do Oliego.
"Gdzie dokładnie?"
"32, ale wyjdę po ciebie c:"
- Oli po mnie wyjdzie, więc możesz mnie wysadzić na początku ulicy. - dodałem jeszcze.
- A który numer?
- 32.
Ruszył z podjazdu i obrał ten sam kierunek jak wtedy, co jechaliśmy do centrum. Nie miałem nic do powiedzenia, wiec po prostu spojrzałem za okno.
- Dobrze, że kogoś tu masz. Przynajmniej nie jesteś sam. - Gerard odezwał się po dłuższej chwili, zerkając na mnie z uśmiechem.
- Przecież mam też ciebie. - odparłem, wzruszajac ramionami, starając się być obojętnym.
Ale obojętny nie byłem, miałem go jako kogoś, z kim mogę pogadać, nie o wszystkim, ale i tak. Może nawet trochę jako przyjaciela, bo chyba takiej relacji Gerard chciał. Tylko, że mi to nie wystarczało, chciałem go mieć w jeszcze innym sensie, ale wiedziałem przecież, że to niemożliwe.
- Chodziło mi raczej o kogoś bardziej w twoim wieku. - mruknął, patrząc na drogę.
- Chyba, że tak. W sumie nie znam go, ale wydaje się być fajny. - powiedziałem po chwili, nawet nie wiem czemu.
Chyba po prostu miałem potrzebę podzielenia się z kimś perspektywą posiadania przyjaciela.
- To dobrze. Spróbuj się z nim zaprzyjaźnić, bo to ważne. Szczególnie ty potrzebujesz kogoś bliskiego.
W odpowiedzi wymamrotałem tylko krótkie "mhm", po czym sie juz nie odzywałem. Gerard włączył muzykę, a z głośników poleciał kawałek Queen i Davida Bowie "Under Pressure". Uśmiechnąłem się lekko. Lubiłem tą piosenkę, tak jak i obu wykonawców. Nuciłem sobie pod nosem słowa, coraz ciszej, bo docierał do mnie sens tego tekstu. A Gerard obok śpiewał sobie pod nosem, jakby nigdy nic. I śpiewał pięknie, nie spodziewałem się po nim takiego głosu. Mimo, że to bolało, wsluchiwałem się dalej, nawet nie zamierzając mu przerywać. Zbyt idealne.
Pressure pushing down on me Pressing down on you no man ask for Under pressure That burns a building down Splits a family in two Puts people on streets
Bolało, ale mi się to podobało. Nie wiem, chyba jestem masochistą. Coraz częściej wsłuchiwałem się w teksty niektórych utworów, coraz częściej je przeżywałem emocjonalnie. Tak też było teraz. Ten charakterystyczny, niesamowity głos mężczyzny obok mnie, ten tekst... Zagryzłem wargę, odwracając się w stronę szyby. Skręciliśmy w jakąś ulicę i się skończyło. Skrzywiłem się. Jak widać nie dane mi było nacieszyć się jego wokalem. Niedługo potem Way zaparkował.
- No i jesteśmy na miejscu. - rzucił, odwracając się do mnie.
- Dzięki. - mruknąłem. - Ładnie śpiewasz. - dodałem jeszcze, nie kontrolując już tego co mówię.
Gerard uśmiechnął się, chociaż na jego twarzy widać było wyraźne zakłopotanie. Pewnie myślał, że go nie słyszę.
- Huh, dziękuję. - odpowiedział zaraz, kiedy wysiadałem z samochodu.
- 21.30, będę tu czekał. - dodał.
- Okay, okay. - pomachałem mu, zarzucając torbę na ramię.
Rozejrzałem się po ulicy. Byłem przy numerze 30, więc gdzieś tu powinien być Oli. Przy budynku obok stał jakiś chudy, wysoki chłopak w workowatej bluzie. To musiał być on. Przyspieszyłem kroku, zmierzając w jego kierunku i uśmiechnąłem się, widząc znajomą mi twarz.
- Hej. - odpowiedział mi uśmiechem i przytulił mnie na powitanie.
Z chęcią wtuliłem się w jego ramiona. Był wyższy, więc praktycznie schował mnie między swoimi ramionami. Czułem się bezpiecznie. Był ciepły i ładnie pachniał. Trochę męskimi perfumami, trochę owocowym szamponem do włosów i trochę fajkami.
- Chodź do środka. - niechętnie go puściłem, ale chyba nie wypadało tak się tulić, skoro ledwo go znałem. Wszedłem za nim na klatkę schodową, po czym wsiedliśmy do windy.
- Czemu się tu przeprowadziłeś? - spytałem, kiedy jechaliśmy na piąte piętro.
- Ciężka sprawa. Rodzice się kłócą, ale jedno drugie udupia, żeby majątku nie dzielić. Uciekłem tutaj, bo Keith sam mieszka, na czynsz i wszystkie rachunki ledwo mu starcza bo studia, więc coś tam chociaż pomogę. A i ze starymi się nie muszę użerać. - wytłumaczył pokrótce.
- Do dupy. - podsumowałem.
- I tak chciałem się wyprowadzać, a to był przynajmniej dobry pretekst. Nie ma co się przejmować. - wzruszył ramionami i wyszedł z windy.
Podążyłem za nim w głąb korytarza, do drzwi nr 118. Wpuścił mnie do środka. Zostawiłem buty w niewielkim przedpokoju i wszedłem dalej. Salon był średniej wielkości, urządzony nowocześnie, ale oszczędnie, połączony z jasna kuchnia. Z salonu wychodziło się zapewne do dwóch pokoi i łazienki, bo na jednej ścianie było dwoje zamkniętych drzwi, a na przyległej jedne. Ogólnie mieszkanie sprawiało wrażenie czystego. Na kanapie w głównym pomieszczeniu siedział blondyn w okularach, z półdługimi, wycieniowanymi włosami.
- Keith, to Frank. - Oli mnie przedstawił, na co blondyn tylko skinął głową na powitanie.
- Siemasz. Oli, ja zaraz wychodzę do Sary, zostawię was samych. - wyszczerzył się głupio, na co brunet tylko pokręcił głową z rozbawieniem.
- Siadaj. Mamy piwo, więc chyba nie masz nic przeciwko żeby się napić? - spytał, kiedy zająłem miejsce na kanapie.
- No co ty, dawaj. - uśmiechnąłem sie.
Za chwilę Keith zapewne dostał smsa, przeczytał i wstał, kierując się do przedpokoju.
- Oliverze, będę pewnie rano, więc nie martw się o mnie. - zawołał jeszcze z przedpokoju i wyszedł, na co Oli zaśmiał się pod nosem.
- Uciekł przed tobą. Ale spoko, to jest strasznie pozytywny człowiek. - rzucił, otwierając butelki i walnął się obok mnie na kanapie.
- Huh, okay. Co mu takiego o mnie opowiadałeś, że się przestraszył? - szturchnąłem go łokciem w bok.
- Nic wielkiego. On po prostu nie lubi poznawać nowych ludzi. Ale przyzwyczai się, więc się nie przejmuj. - wzruszył ramionami. - No to opowiadaj, co tam u ciebie się działo.
- Jest dobrze, ale jest też źle. Tak... w sumie sam nie wiem jak. - mruknąłem, upijając łyk z butelki.
- Gerard? - spytał, zerkając na mnie. Pokiwałem głową.
- Jestem pojebany. - stwierdziłem po chwili.
- To znaczy?
- To znaczy... Jestem zazdrosny. O Gerarda. Ale z drugiej strony cieszę się jego szczęściem. I lubię jego żonę. To pojebane. - stwierdziłem, pociągając duży łyk piwa.
- Czy ja wiem... Niekoniecznie jesteś pojebany. - Oli odparł, bawiąc się butelką.
- Czemu tak myślisz? - spytałem, unosząc lekko brwi.
- Nie wiem co tam u ciebie się w środku dzieje, ale z tego co mówisz... No, wydaje mi się, że ty się zakochałeś. - uśmiechnął się.
- Jak to?
- Normalnie. Chcesz z nim być, tak?
- No chcę.
- Ale też cieszysz się, że jest szczęśliwy?
- Uhum... Do czego zmierzasz? - pokiwałem głową.
- Do tego, że po prostu go kochasz. Tak platonicznie, chcesz po prostu z nim być, mieć go obok siebie.
- Ja... Nie. Nie mogę go kochać, nie kocham go. - zaprzeczyłem, przerywając nasz kontakt wzrokowy i szybko wypiłem kilka dużych łyków. Powoli zaczynałem czuć, jak ciepło rozchodzi się po moim ciele.
- Więc co do niego czujesz? - Oli mówił spokojnie, tak jak Gerard. Chciał pomóc. Zagryzłem wargę.
- Nie wiem. - powiedziałem cicho. - Ale nie kocham go, nie mogę. On ma żonę, bedzie mieć dziecko, nie mogę mu tego zniszczyć. - dodałem po wypiciu reszty i odstawiłem pustą butelkę.
Potrzebowałem jeszcze jednego piwa.
- Frank, spójrz mi w oczy i powiedz, że o nim nie myślisz. - uniósł palcem mój podbródek.
Miałem kłamać? Nie mogłem. To by było bez sensu.
- To i tak nie wyjdzie. - burknąłem, odtracając jego rękę. - Masz jeszcze piwo? - spytałem zaraz, z nadziejamą że zmieni temat. To było dla mnie trudne.
Brunet wstał i przyniósł całą zgrzewkę. Podał mi otwartą butelkę, za którą momentalnie się zabrałem. Potrzebowałem tego, zapomnieć, może trochę się rozweselić. Nie myślałem o tym, co będzie jutro, co będzie wieczorem. Teraz było teraz.
- Nie powiesz mu, prawda? - poczułem, jak Oli odgarnia mi włosy z twarzy.
- To nie ma sensu. Jest starszy, nawet na mnie nie spojrzy po czymś takim. - spojrzałem na chłopaka. - I to mnie boli, wiesz?
- Wiem. - powiedział cicho.
- Znowu tak jest. Znowu chcę kogoś, kogo nie mogę i nigdy nie będę mógł mieć. Dlaczego? -zaskomlałem, po czym zabrałem sie za opróżnianie butelki. Czułem jak alkohol płynął w mojej krwi, rozgrzewał mnie i dodawał odwagi. Tego właśnie chciałem.
- Nie wiem, dlaczego tak jest. Ale musisz spróbować. Samo siedzenie i użalanie się nad sobą nic ci nie da. - powiedział spokojnie, głaszcząc mnie po policzku. Czy już mogłem nazywać go przyjacielem?
- Kiedy ja inaczej nie potrafię. Jestem szczęśliwy, jak on jest szczęśliwy. Nie chcę nic psuć. -obróciłem zimne szkło w palcach.
- Nic nie musisz, Frank. - odparł po dłuższej chwili. - Ale wiesz, jakby cokolwiek się działo, masz mnie. - dodał zaraz.
- Dziękuję. - uśmiechnąłem się blado. W głowie zaczęło mi wirować, czułem jak alkohol się odzywał. - Oli...?
- Hm?
- A ty jesteś moim przyjacielem? - spytałem półprzytomnie.
- Jestem, Frankie. - uśmiechnął się, bawiąc się kosmykiem moich włosów.
- To dobrze. Bo ja nigdy nie miałem przyjaciół. -dodałem jeszcze, opierając głowę na jego ramieniu. I wtedy zapomniałem o wszystkim. Miałem przyjaciela.
Byłem szczęśliwy. Miałem kogoś, kto był dla mnie, kto pocieszał i komu na mnie zależało. I to było zajebiste uczucie. Naprawdę. Było dobrze, przez te kilka godzin. Wypiliśmy jeszcze kilka piw, a ja jakoś nie przejąłem się faktem, że mam limit czasowy i Gerard po mnie przyjedzie. Jeszcze kontaktowałem, więc nie było źle. Skończyło się na tym, że leżelismy razem na kanapie, śmiejąc sie z najdurniejszych rzeczy, a mi znacznie poprawił sie humor. Do czasu. Póki nie zadzwonił telefon. Gerard powiedział że już czeka, więc wyszedłem w eskorcie Oli'ego, który najwyraźniej miał dużo mocniejszą głowę niż ja, albo mniej wypił, wszystko jedno, nie zataczał się prawie w ogóle. Odprowadził mnie na dół, jednak został w budynku, zapewne woląc uniknąć opierdolu za upicie młodszego kolegi. Mi się też pewnie dostanie, ale nie dbałem o to. Byłem w dobrym humorze i cały czas się uśmiechałem, a tak nie było już dawno. Wszystko wirowało i bujało mi się przed oczami, ale jakimś cudem dotarłem do samochodu Gerarda. Wlazłem do środka, padając na fotel i uśmiechnąłem się do niego.
- Frank, czy ty jesteś pijany? - spytał, marszcząc brwi.
- Yeeep. - odparłem, kiwając powoli głową.
Co z tego, było mi fajnie, byłem szczęśliwy, więc chyba powinien się cieszyć. Way polecił mi tylko, bym zapiął pasy i westchnął krótko z rezygnacją. Przez resztę drogi się nie odzywał, nie włączył też muzyki. Droga za oknem migała mi przed oczami, co miało nie najlepsze efekty dla mojej głowy odurzonej alkoholem. Oparłem czoło o szybę i zamknąłem oczy. Tak było lepiej, przynajmniej nie robiło mi się niedobrze od tej karuzeli w mojej głowie. Nie wiem, ile jechaliśmy, wiem, że straciłem kontakt ze światem, a Gerard się nie odzywał.
Pamiętam, że z tego stanu pomiędzy snem, a przytomnością, wyrwało mnie to, iż straciłem grunt pod sobą. Po prostu, nagle się zacząłem unosić, a przy moim boku znalazło się coś ciepłego. Wyciągnąłem dłoń, by zobaczyć, co to jest i natrafiłem na materiał, najwyraźniej koszulki. Zacisnąłem na niej pięść. Ktoś mnie niósł. Ktoś, kto pachniał papierosami, kawą i zapewne jakąś drogą wodà kolońską. Trzaśnięcie drzwi od samochodu, potem jakieś przytłumione głosy. Nic do mnie nie docierało, nawet nie wiedziałem gdzie jestem. Czułem, że się przemieszczam, chyba do góry. Zaraz potem zawiasy drzwi skrzypnęły, a ja poczułem pod plecami coś miękkiego, co okazało się być moim łóżkiem. Nie otworzyłem oczu, póki nie poczułem czyichś dłoni na moich biodrach, po czym zrobiło mi się tam luźno. Podniosłem się na przedramionach i nie uwierzyłem w to, co widziałem. Gerard ściągał mi spodnie. Serio?
- Gerard, co ty...? - spytałem, ale zaraz mnie uciszył.
- Shh, nic ci nie będzie. Położ się, zaraz pójdziesz spać. - szepnął, odgarniając mi włosy z twarzy, po czym pozbył się całkiem moich spodni.
- Ale co ty robisz? Po co? Ty chcesz ze mną spać? - zmarszczyłem brwi, bo naprawdę nie wiedziałem o co mu chodzi. W ogóle co się dzieje.
- Nie, Frank. Zdjąłem ci spodnie, żeby ci było wygodniej spać. - zakrył mnie kołdrą, uśmiechając sie lekko.
- Ale ja nie chcę spać. - mruknąłem, podnosząc się do siadu. - Zostań tu. - poprosiłem po chwili.
- Dobrze, zostanę. Póki nie zaśniesz. -odpowiedział, siadajac na łóżku.
- Nie zasnę. Nie mogę. - złapałem nerwowo krawędź kołdry.
- Dlaczego? - Gerard spytał tym swoim miękkim, kojącym tonem i przesunął się dalej na łóżko, opierając plecy o ścianę.
- Bo mnie to wszystko męczy. - jęknąłem. Teraz nie czułem się już dobrze. - Ja potrzebuję o tym porozmawiać, powiedzieć... - mimo, że wszystko mi się waliło przed oczami, wysiliłem się by spojrzeć na Gerarda. Nie udało mi się skupić na nim spojrzenia, więc wróciłem wzrokiem na kołdrę, którą miętosiłem w palcach.
- O czym? Wiesz, że mi możesz wszystko powiedzieć. - wyciągnął dłoń w moją stronę i zaczął powoli, uspokajająco głaskać mnie po ramieniu.
- O wszystkim. O tym, jak mi jest źle. - wypaliłem, a łzy napłynęły mi do oczu, jeszcze bardziej zniekształcając to, co widziałem.
Przestałem się odzywać, starając się opanować płacz. Chciałem mu powiedzieć i tu nawet nie chodziło o to, że nie chcę, by widział mnie w takim stanie. Ja po prostu chciałem być w ogóle w stanie cokolwiek mówić. Gardło mi się zacisnęło, kiedy tylko pomyślałem o tych całych dwóch latach. To nie było łatwe. Nie kontrolowałem już niczego. Zacząłem się trząść, a zaraz potem coś mokrego wylądowało na moich dłoniach. Moje łzy.
- Nawet nie wiesz jak mi było i jak jest cieżko. -zaszlochałem przez łzy.
Gerard złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Przytulił mnie. Objąłem go ramionami, trzymając się go mocno, wręcz kurczowo, jakby zaraz miał zniknąć. A może to był tylko sen?
- Nikt, nikt mnie kurwa nie akceptował! - zaniosłem się znów płaczem, wsadzajac nos w zagłębienie pomiędzy jego szyją a ramieniem. Czułem jego dłoń na moich plecach, jak miarowo, powoli przesuwał ją, próbując mnie uspokoić. - Nie mam przyjaciół, wszyscy tylko udają. Czekają na moment, by mieć kogo wyśmiać. - zacisnąłem pięści na jego koszulce. - Jestem tylko pieprzonym obiektem do pomiatania, nic nie warty. Ja nie chcę żyć! -krzyknąłem.
- Shh... Frank, już, spokojnie. - otulił mnie swoimi ramionami, teraz lekko, delikatnie gładził moje potargane włosy. - Wszystko będzie dobrze, Frankie.
- Nie będzie. Nie było, wiec dlaczego teraz ma być? Nikt mnie nie chce, wszyscy tylko życzyli mi śmierci. To bolało, wiesz? - zaskomlałem. Łzy nie chciały przestać płynąć, świat całkowicie mi się rozmył, ale nie dbałem o to.
- Wiem, Frankie. Ale będzie dobrze. - Gerard szeptał, nie mając zamiaru mnie puścić. Ja też nie chciałem, by się w ogóle ruszał.
- Dlaczego?
- Bo ja jestem z tobą. - odpowiedział. - Będzie dobrze, nikt cię już nie skrzywdzi, obiecuję. -szepnął jeszcze, przytulając mnie do siebie. Wbiłem paznokcie w jego ramię, bojąc sie, że się odsunie i mnie zostawi.
- Gerard, zostań tu. - powiedziałem jeszcze przez łzy.
- Nigdzie się nie wybieram. - odparł, po czym ponownie wrócił do głaskania mnie po plecach.
Łzy wciąż płynęły, nie potrafiłem tego zatrzymać, ale razem z nimi płynęły też te wszystkie emocje. Głowa mi pękała od tego wszystkiego, chociaż jakoś się tym nie przejmowałem. Teraz najważniejsze, że po raz pierwszy i pewnie ostatni, byłem tak blisko Gerarda. Słyszałem bicie jego serca, czułem temperaturę jego ciała, zapach, dotyk. Siedziałem tak na jego kolanach, wciąż płacząc. Ramiona raz po raz mi się trzęsły, w ogóle cały się trzęsłem. Było mi słabo, ale czułem się bezpieczny. W Jego ramionach. Żaden z nas już nic nie powiedział. Nie wiem, ile czasu tak siedzieliśmy, wiem tylko, że to było piękne. W jego objęciach czułem się taki mały, jakby mógł mnie zamknąć w swojej dłoni. Tak mały, by mógł z łatwością mnie obronić przed całym złem tego świata. To nie było możliwe, ale tak się czułem. I to właśnie było piękne.


~*~*~


Nie wiem co mu przyszło do głowy, żeby tak się spić. W sumie można było się tego spodziewać, przecież jest nastolatkiem, wiadomo, że próbuje wszystkich możliwych używek, by tylko poczuć się dorosłym. Ja miałem tylko nadzieję, że to był typowy szczenięcy wybryk, a nie uciekał do alkoholu, by topić w nim problemy. Tego nie chciałem, bo dobrze wiedziałem jak to się kończy. A tego wolałbym mu oszczędzić. Nie odezwałem się przez całą drogę powrotną, po prostu się o niego martwiąc. Chłopak miał problemy i, jak widać, nie mówił mi o wszystkim. Nie chciałem, by jego problemy wychodziły przy takich wpadkach. Nie chciałem, by specjalnie przede mną udawał, że jest silny. Sam dobrze wiem, jak to jest być słabym i to jest całkowicie normalne, tylko jak widać on jeszcze nie potrafi tego zrozumieć.
Zatrzymałem się na podjeździe przy drzwiach i wyłączyłem silnik. Zerknąłem na Franka. Chyba stracił kontakt z rzeczywistością. Wysiadlem z samochodu, zamykając za sobą drzwi i zająłem sie Frankiem. Rozpiąłem mu pasy, po czym wziąłem go na ręce. Nie był ciężki, był niski i ważył wyjątkowo niewiele. Spodziewałem się, że będzie trochę cięższy, ale czemu się dziwić, skoro pod palcami mogłem wyczuć jego wystające żebra. Złapał się mojej koszulki, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. Zamknąłem drzwi od samochodu biodrem, już olewając zamknięcie go. Z drzwiami do domu też musiałem sobie jakos poradzić, na szczęście nie były zamknięte. Klamkę nacisnąłem łokciem i wszedłem do środka. Lynz prawie od razu pojawiła sie w korytarzu, dosyć przerażona widokiem prawie neprzytomnego Franka na moich rękach.
- Co mu się stało? - spytała zaraz.
- Nic, spił się. - odparłem. - Zamkniesz samochód? Klucze mam w kurtce. - dodałem jeszcze.
Wyciągnęła kluczyki z mojej kieszeni i wyszła na zewnątrz, by zamknąć auto. W międzyczasie ja zaniosłem chłopaka do jego pokoju. Położyłem go na łóżku, bo najrozsądniej byłoby go teraz położyć spać. Mamrotał coś zupełnie niewyraźnie pod nosem, nic nie dało się z tego zrozumieć, więc ignorowałem. Trzeba by było go przebrać, żeby szybciej usnął. No dobra, można by. Zdjąłem mu buty i skarpetki, po czym zabrałem się za spodnie. Rozpiąłem je i zacząłem je zsuwać z jego bioder. No i oczywiście, musiało go to rozbudzić. Starałem mu się wytłumaczyć, że nie chcę z nim spać, tylko chcę jego położyć spać, ale nie dało rady. W końcu jednak zdjąłem mu te spodnie i przykryłem go kołdrą. Usiadłem na łóżku, skoro nie chciał zasnąć. Miałem zostać, więc okay, zostałem.
Ale potem stało się coś, czego bym się w życiu nie spodziewał. Jak widać alkohol go na początku rozbawił, a teraz działał w zupełnie inną stronę. Frank zaczął płakać, mówić mi rzeczy, których wcześniej nie słyszałem. Otworzył się i chyba po raz pierwszy naprawdę usłyszałem to, co chłopak czuje. Widziałem jego ból, dobrze to rozumiałem. Ale nie próbowałem go uspokajac na siłę. Zgarnąłem młodego w swoje ramiona, starając się jedynie opanować jego płacz. Krzyczał, ciągnął mnie za koszulkę, wbijał paznokcie w moje ramiona, wyrzucał z siebie wszystko. To było dobre, nie próbowałem się przed tym bronić. Wiedziałem, że tego potrzebował. W pewnym momencie w drzwiach pojawiła sie Lyndsay, zmartwiona stanem Iero.
- Coś pomóc? - spytała cicho, zerkając na rozhisteryzowanego Franka na moich kolanach. W odpowiedzi pokręciłem głową.
- Poradzę sobie. - uśmiechnąłem się do niej.
Nie wiem, ile czasu tak siedzieliśmy, ale Frank nie potrafił się opanować. Kilka godzin, to na pewno. Koszulkę miałem mokrą od jego łez, ale to nic. Jeśli to mu pomogło, to było dobrze. Widziałem jak się bał, że ktoś znów mu zrobi krzywdę. Chciałem, by był silny, obiecałem mu, że już nikt go nie skrzywdzi. Bo nie chciałem, żeby tak było. Trudna obietnica, ale nie ma nic niemożliwego. Wystarczy trochę pracy i mogę zmienić Franka. Nie puszczał mnie, ja z resztą też nie chciałem się stąd ruszać. W końcu, sam nawet nie wiem o której, zasnął w moich ramionach z wyczerpania.

7 komentarzy:

  1. Ooo, biedny Frankie ;c Będę płakać razem z nim, nooo. Tu ma być w końcu big loff, co nie? Okay, czasem na następny :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo powtórzeń, to było takie fajne ;-; I oprawiłaś mi humor, który nie do końca się mnie trzyma z powodu tych pieprzonych egzaminów D:

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedny Franio :c Jejku, płakałam, jak to czytałam :'( Cały tusz mi się przez Ciebie rozmazał, niedobra Ty :P Kochany Oli, że mu pomógł (tylko go spił w trzy dupy), no i kochany Gerard, że przy nim został i go pocieszał. Rozwalił mnie fragment o tych spodniach (no co ja poradzę, że mam taki spaczony umysł?) :3 Czekam końcu na FRERARD LOVE i życzę weny, żebyś szybko dodała nowy rozdział, kochana! <3
    A tak w międzyczasie, to zapraszam na mojego bloga c:
    you-can-run-away-with-me.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Oooo, Rozdział bardzo dobry:)
    Robi się słodko. Tak bardzo szkoda mi Frania..
    Frerard:D Tylko nie zabijaj LynZ i nie rób z niej zimnej suki *prosi* Polubiłam ją tak jak Frankie. Oli jest wspaniały. Mieć takiego przyjaciela.. Gee, ach Gee, weź ty coś zrób, jakoś bardziej się postaraj by pomóc Fankowi. Najlepiej to jak weźniesz z nim ślub i będziesz kochał bardzo mocno do końca życia. O i może jeśli się weźmiecie do pracy to dorobicie się słodkich dzieciaczków:D I będzie happy end...
    Dobra, koniec pieprzenia. Czekam na więcej:)
    Pozdrawiam i dużo weny życzę, żebyś mogła pisać świetne rozdziały.

    Kathi

    OdpowiedzUsuń
  5. Oh god... Znowu się spóźniłam ;_; Cherry jak zwykle genialne dowiaduje się o wszystkim jako ostatnia. Ale chciałabym tyle napisać w tym komentarzy, a za bardzo nie wiem co. To znaczy, że... No może najpierw tak: Oli jest podejrzany... chociaż go lubię. Ale może okaże się bardzo dobrym przyjacielem :) Natomiast Gee... Matko... Ty rzeczywiście pokazujesz jak bardzo on jest niedostępny dla Franka, mimo, że czasami są naprawdę blisko... Jak w tym oto cudownym rozdziale pod koniec. A spodziewałam się, że Frank się upije i... nie chciałam tego, ale czytając co potem wynikło to nawet jestem zadowolona :D A i jeszcze...
    "Ty chcesz ze mną spać?" - po prostu takie zdania rozwalają mnie na milion kawałeczków. Hahaha, nie wyrabiałam, kiedy czytałam rozdział i teraz też nie przestaje się śmiać xD
    Błagam... Frerard będzie wcześniej, niż w 30 rozdziale, prawda? Tak mi brakuje jakiegoś ciekawego Frerarda, ze... No że po prostu nie mogę ;__; Zwłaszcza tak idealnie opisanego jak twoje opowiadanie. Więc proszę błagam na kolanach... Daj mi kolejny rozdział!
    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem, hello, nadrobiłam, proszę o oklaski.
    Jest świetnie. Serio, podoba mi się. Posracie osadziłaś rewelacyjnie, w prosty i łatwy, acz zadowalający sposób, akcja jest ciekawa. Jedynie wydaje mi się, że Frank trochę zbyt szybko się zakochał, ale z drugiej strony, miłość od pierwszego wejrzenia, tak? Ważne, że Gerard podchodzi do tego tak, jak powinien, czyli nawet się nie domyśla i nadal próbuje mu pomóc, trochę prywatnie a trochę zawodowo. Podoba mi się to. I rozumiem Franka. Może mamy różne problemy, ale towarzyszą im podobne odczucia, podobne problemy... Ale wracając do spraw technicznych, podoba mi się również wyraźnie ukazana niedostępność Gerda, to, że trzyma go żona, którą kocha, dziecko, no i chyba własne sumienie. To... unaturalnia całe opowiadanie. Świetne, świetne. Czuję, że to będzie jeszcze lepsze z każdym rozdziałem! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy będzie kolejny rozdział?;c

    OdpowiedzUsuń