sobota, 29 czerwca 2013

~Can't find my way home. Part seven. Something in common.

Wiem, dawno mnie tu nie było, za co przepraszam. Najmocniej, tulam wszystkich, o ile ktoś jeszcze pamięta o istnieniu tego czegoś, zwanego blogiem.  
Nie było mnie bo chujowa sytuacja. Dom, szkoła i wszystko. Mam nadzieje, ze to sie poprawi i wrócę na dobre. Rozdział krótki, chaotyczny, jak zawsze. Za oknem sie robi jasno, jest 3:50, a ja wam w końcu to skończyłam.  
A tymczasem dedyk dla tych, którzy jeszcze pamiętają i chcą czytać. 
Kocham <3 


 Dni mijały, Gerard starał sie zacząć z Frankiem od nowa. Rozmawiali znów o tych samych rzeczach, powoli, krok po kroku Way dowiadywal sie tego, czego wcześniej nie wiedział, czy może według Franka nie powinien wiedzieć. Młody Iero sie powoli znów otwierał, ta rozmowa na balkonie dała mu trochę do myślenia. Zastanowił sie nad tym wszystkim co zrobił. Zastanowił sie nad tym czy dla niego aby na pewno nie było już za późno. Ale chciał pomocy. Gerarda, Oliego, obydwu. Obydwoje mu pomagali jak nikt wcześniej, zależało im. I to wciąż było dziwne uczucie, ale wciąż zajebiste. Nie potrafił sie jeszcze przyzwyczaić. 
Gerard za to, z każda rozmowa coraz bardziej, chciał wiecej o nim wiedzieć, chciał mu w końcu naprawdę pomoc. I chciał rozmawiać częściej, ale sie nie dało. Frank wciąż gdzieś wychodził, jak nie jechał do Oliego, to Oli po niego przyjeżdżał. Wisiał na telefonie kiedy tylko sie dało, wciąż go w domu nie było. Jadł śniadanie, obiad albo w domu, albo na mieście, albo w ogóle nie jadł i tak naprawdę przyjeżdżał zawsze spóźniony na kolacje. Jadł i nie miał siły na nic. Gerardowi to sie nie podobało, z jednego prostego powodu - przylapal sie na tym, ze zaczął być zazdrosny. Oli cały czas go miał, a on? A on nic nie miał. Nie chciał Franka ograniczać, bo skoro jest taki szczęśliwy jak wraca, to czemu miałby to robić? Z drugiej strony jednak Frank powinien przystopowac z tym ciągłym bieganiem za Olim, znaleźć czas tez dla Gerarda. W końcu to Way mu umiał tak naprawdę pomoc, mimo ze młody najwyraźniej niezbyt to jak na razie dostrzegal. Pod ta czarna gerardowa czupryna zaczęły sie w pewnym momencie rodzic podejrzenia. Dlaczego Frank cały swój czas poświęcał Oliemu, swiata poza nim nie widział? Okey, był jego przyjacielem, na ta chwile najwyraźniej jedynym. Ale bez przesady... Przecież nie mozna było wykluczyć tej możliwości, ze moze miedzy nimi cos jest. Gerard tego nie wiedział, ale na sama myśl o tym robiło mu sie niedobrze. Nie powinno. Był przecież szczesliwy, miał żonę, dziecko w drodze... I nie powinien był być w taki sposób zazdrosny o jakiegoś małolata, którego pamięta z dzieciństwa. Nie powinno tak być, ale Gerard nie potrafił nic na to poradzić. Poddał sie, i tak wiedząc, ze nic tu nie zdziala. Chciał po prostu wiedzieć, moze wtedy by sie trochę uspokoił. A jak chciał wiedzieć, to trzeba było spytać. Niby proste, ale kiedy Frank był ostatnio w domu w ciagu dnia? No właśnie. 
 Zdarzył sie jednak taki dzien, ze Iero nigdzie sie nie wybierał. To była któraś tam sobota. Pogoda była nadzwyczaj ładna, jak na Anglię. Słońce od rana świeciło na czystym blekitnym niebosklonie, raz po raz przewijala sie mała, biała, pierzasta chmurka. Lekki wiaterek dodawał ochlody, chociaż temperatura i tak nie była jakaś wysoka. Było na tyle ciepło, by sie jakoś zbytnio nie ubierać, ale na tyle chłodno, ze jeansy, koszulka i cienka bluza w zupełności wystarczyły. Innymi słowy, temperatura była idealna, nie za ciepło, nie za zimno. Grzechem wręcz byłoby nie wyrwać sie z tego więzienia czterech ścian. Ale Frank najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. Pisał od rana z Olim, a ze Sykes akurat w ten dzień wyjątkowo nie miał czasu, na pisaniu sie skończyło. Franek, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, miał zamiar zostać w domu. Gerard wręcz przeciwnie, odkąd tylko wstał, w świetnym humorze, biegał po całym domu i nie tylko, pomagając swojej ukochanej. A to posprzatal, a to zrobił zakupy, żeby sie nie meczyla... No cud, nie facet. Młody w tym czasie nawet nie przystąpił progu swojego pokoju. Spędzał ten piękny dzień sam, z telefonem i gitara. Grał, pisał, komponowal, jednym słowem - tworzył. Tworzył i jednocześnie cały czas smsowal z Olim. Nie potrafił sie od tego oderwać, zbyt sie do niego przywiązal. Miał niestety, a może stety, ta świadomość, ze to tylko dwa miesiące. A potem wyjeżdża i bóg jeden wie kiedy sie znów zobaczą. Chciał jak najlepiej wykorzystać ten czas, stad brak czasu dla Gerarda. W końcu jednak wyszedł ze swojej nory, krzywiac sie jak wampir na światło dzienne, bijace z dużych okien w salonie. Nie lubił tego. Wolał deszcz, szarosc, brak słońca. Wtedy czuł sie lepiej. Rozejrzal sie po pomieszczeniu. Tak, mial w planach troche sie pointegrowac z domownikami, bo w sumie dawno tego nie robil. Lyndsay stała przy blacie w kuchni i zastawiona wszelkiego rodzaju produktami, przygotowywała obiad. Way'a nie było nigdzie w zasięgu jego wzroku. 
- Gerard jest na zewnątrz. - rzuciła, kiedy tylko zobaczyła rozglądającego sie dookola Iero i uśmiechnęła sie lekko. Frank już zdążył zauważyć, ze robiła wszystko, by tylko dać Gerardowi szanse rozmowy z młodym. To było urocze. 
- Spoko, dzięki. - odpowiedział z podobnym uśmiechem i wyszedł na zewnątrz. Niechętnie, ale wyszedł. 
Na schodkach, przed drzwiami wejściowymi siedział sobie pan Way. Z mokrym, nieuczesanym łbem, z recznikiem przewieszonym przez kark i z papierosem w ręku. Frank mało co na niego wlazl, nie spodziewał sie tego, ze Gerard bedzie siedzieć tak blisko drzwi. Usiadł obok starszego i katem oka mu sie przyjrzał. Z pojedynczych czarnych kosmykow skapywały jeszcze na ta bladą twarz kropelki wody. Generalnie ta mokra czarna czupryna układała sie na swój własny, niepowtarzalny sposób, codziennie inaczej. I Frank musiał przyznać, ze papieros trzymany miedzy tymi chudymi palcami, wędrujący raz po raz do bladorózowych ust Gerarda wręcz idealnie do niego pasował. 
Iero po chwili wyciągnął z bluzy własna paczkę papierosów i wyciągnął jednego, jakby nigdy nic. Zapalił go swoją zniszczona juz zapalniczka i zaciągnął sie dymem. Tego mu było trzeba, nie palił juz od dobrych paru dni. Wydawać by sie mogło, ze Gerard dopiero go zauważył. Odwrócił sie w jego stronę, marszczac brwi. 
- W sumie... Powinienem co zrobic wykład, żebyś nie palił, ale to chyba nie ma sensu. - mruknal, zerkajac na swojego papierosa. 
- Nie ma. - Frank wzruszył ramionami. - Pod koniec roku i tak bede mógł to robić na legalu, wiec to nie ma sensu. - dodał zaraz, wzruszajac ramionami. 
- No, przyznaje. - Way odparł z rezygnacja. Tu sie nie zamierzał kłócić, robić wykladow i tak dalej, to byłoby po prostu głupie. - W ogóle, od kiedy palisz? - spytał niedługo potem, chociaz nie bardzo zdziwiło go to, ze Frank sie nie zakrztusil, zaciagajac sie. 
- Odkąd pije. - rzucił w odpowiedzi. 
- Duzo? 
- Nie, tak z jeden, dwa papierosy na dzien. - odparł. 
Nastała cisza, Gerard dopalil fajka o zgasil go na schodku. Frank po prostu zaciagal sie co jakiś czas własnym, nie zwracając uwagi na Gerarda. Way w sumie nie był jakos bardzo zszokowany, ze sie w taki sposób dowiedział. Skoro ten dzieciak pił, to zapewne tez palił, Gerd jedynie obawiał sie tego, ze chłopak moze ćpać. To byłby naprawdę problem. Ale póki co nic nie wiedział. 
- Ty i Oli... To twój chłopak? - spytał za chwile. Musiał wiedzieć, bo naprawdę robił sie zazdrosny, musiał cos z tym zrobic. Wiedział, ze nie powinien, bo Lyndsay, ale co mógł poradzić? Serce i emocje jak widać powoli brały górę nad głowa. 
- Co ty. Po prostu sie do niego przywiązalem, bo to spoko gość. I owszem, jest przystojny, ale juz zajęty, zeby nie było. - Frank zasmial sie. 
Odpowiedział krótko, zwięzle i na temat, rozwiewajac wszystkie wątpliwości Gerarda. Ale w tym momencie rownież pojawiła sie ta malutka iskierka nadziei. Dlaczego o cos takiego pytał? Był zazdrosny? Czy moze po prostu chciał ogarnąć sytuacje? Dlaczego go to obchodziło? Iero tego nie wiedział i bardzo chciałby wiedzieć. Jak na razie zostało mu po prostu przystać na ta pierwsza wersje i chociaz chwile sie pocieszyć. 
- W ogóle miałeś kiedyś kogoś? - od Gerda padło kolejne pytanie. Starszy przyglądał sie swojemu podopiecznemu nieco ciekawskim wzrokiem. 
- Nope. Nigdy. - wzruszył ramionami i uśmiechnął sie blado. - Jedyne co to sie calowalem z paroma przypadkowymi osobami. A ty miałeś kogoś, oprócz Lyndsay? - dodał zaraz. 
- Miałem. Tak na poważnie to wczesniej był jeszcze Bert. - Gerard odpowiedział. 
- Miałeś chłopaka? - Iero uniosl brwi. Tego to sie nie spodziewał. Naprawdę, nawet mu sie to nie śniło, ze kiedyś cos takiego usłyszy. To było takie nierealne. 
- No chyba nie powiedziałem Berta. - zasmial sie. - Było miło, no ale sie skończyło. 
- Jak? Jesli mogę spytać oczywiście. 
- Jasne, ze możesz. - Way odparł, uśmiechając sie do niego lekko. W końcu chciał zdobyć jego zaufanie, prawda? A czym innym je zdobyć, jak nie opowiadaniem o sobie? W zamian za to Frank tez moze kiedyś powie co nieco o sobie i wszyscy bedą szczęśliwi. - To było dawno. Poznałem go w szkole, był rok starszy. Kumplowalismy sie, nawet mieliśmy razem zespół. To był wspólny pomysł, jakby nasze dziecko. Bert był na wokalu razem ze mna. No i któregoś dnia to sie stało, wypilismy za dużo, a rano sie obudzilem w jego łóżku. Moje małe marzenie, o którym nikt nie miał prawa wiedzieć sie spełniło. A potem samo poszło. Bert coraz bardziej sie otwierał i wcale nie potrzebował alkoholu, zeby odwzajemnic moje uczucia. I to było piękne. Jeździliśmy po całym mieście, dając koncerty w obskurnych klubach i barach za jakieś śmieszne pieniądze. Byłem wtedy naprawdę szczesliwy, było idealnie. Ale nic co dobre nie moze trwać długo. Niedługo potem Bert rzucił szkole, poświęcił sie dla zespołu. Zaczęliśmy jeździć po całym stanie, wszystko zaczęło sie rozwijać, ludziom sie podobało. A ja miałem coraz bardziej przerabane w szkole. Nie dbalem o to, bo przecież mogłem spędzać całe dnie i noce z osoba moje życia, nie? Po co sie martwić. W końcu miarka sie przebrała, dostaliśmy pierwsze zaproszenie na występ za granica. Nie mogłem jechać, miałem egzaminy. Jedyny raz, kiedy pomyślałem o sobie. Muzyka jednak nie była tym, co chciałem robić w życiu. Bert wyjechał. Wracał do mnie, ale z biegiem czasu widziałem go coraz rzadziej. Aż pewnego dnia nie przyjechał. Czekałem na lotnisku kilka godzin, wszystko dla niego. Wszystko po to, zeby zadzwonił z wiadomością, ze to wszystko nie ma sensu. Ze poznał dziewczynę, ze ma nowy zespół i ułożył życie na nowo. Tak to sie wszystko skończyło i po nim została mi tylko koszulka i jedna bransoletka. Było miło. - opowiedział pokrótce. 
Frank nie przerywal, nawet nie śmiał. Słuchał tylko wszystkiego, czasem kiwajac głowa. 
- Skurwiel. - mruknal pod nosem. 
- Ludzie niestety tacy sa. Nic na to nie poradzisz. - Way skwitował. - Niektórzy po prostu znikaja z naszego życia z dnia na dzien, nie mamy na to wpływu. A życie toczy sie dalej. 
- Wiem cos o tym. - Frank sie odezwał. Zaraz potem zamilkl, wbijajac wzrok w schodek. - Kiedyś podobała mi sie dziewczyna. Miała na imię Ellie. - zaczal, w sumie samemu nie wiedząc dlaczego to mowi. Po prostu to wszystko sprawiło, ze sie jakos tak otworzył. Czuł, ze musiał sie ta cała historia z kimś podzielić. - Chodziłem z nią do klasy. Była naprawdę ładna, jedyna osoba ktora cokolwiek obchodziłem. Miała takie ładne, duże, bladoniebieskie oczy, jasna cerę i długie, falowane blond włosy. I była chyba najkochanszym człowiekiem jakiego znałem. Nigdy nie myślała o sobie, wszystkim zawsze pomagała. A ja pomagalem jej, bo sama nie potrafiła. Wpadła w kompleksy, to pociagnelo sie dalej i zamieniło sie w anoreksje. Pomagalem jej jak tylko mogłem, dzięki mnie zaczęła znow jeść. Krok po kroku, nabierala znow wagi i apetytu. To było fajne, ta świadomość ze kogoś ratujesz. Ale pewnego dnia przyszedłem do szkoły i jej nie było. Następnego tez nie. I tak kilka tygodni. Została wykreślona z dziennika, wychowawczyni powiedziała, ze sie wyprowadziła, ale jej ojciec nie chciał podać adresu. Zmieniła numer telefonu, maila, wszystko. Po prostu zniknęła. - opowiedział. To było trudne, nawet teraz, kilka lat po tym wydarzeniu. Wciąż nie potrafił tego zrozumieć. Dlaczego tak z dnia na dzien, dlaczego nic nie wiedział, dlaczego musiała zniknąć i po co? 
- To w sumie dziwne. Pewnie jej ojciec miał jakieś powody do takiego zniknięcia. Albo ona. 
- Nie, na pewno nie ona. Uwielbiala New Jersey, za nic nie chciała zostawiać ani tego miejsca, ani tych ludzi. - Frank zaprzeczył. 
- Nie wiem, cos musiało sie stać. Ale przykro mi, ze to sie zdarzyło. - Way odpowiedział, spogladajac na Franka, który gasil swojego fajka na schodku od dobrych kilku minut. 
- Widać musiało. Była jedyna dziewczyna ktora kiedykolwiek mi sie podobała, potem juz żadna. Po prostu nie. - wzruszył ramionami, wrzucajac peta do popielniczki i spojrzał na Gerarda, nastała chwilowa cisza. 
- Frankie, zrobisz cos dla mnie? - Way zaczal. 
- Hm?
- Przestań palić. Chociażby jak tu jesteś. - poprosił młodego. 
- Nie. - Frank odparł, uśmiechając sie nieco bezczelnie. Alkohol mógł odstawić, ale fajki wolał mieć przy sobie. W końcu to go uspokajalo. Moze kiedyś, moze by to dla niego zrobił. Ale nie teraz, potrzebował papierosów zeby sie tu nie zameczyc, a kłamać nie chciał. 
- Ech, no dobra, jak chcesz. - starszy pokrecil głowa, podniósł sie, po czym wszedł spowrotem do domu. 
Frank wrócił za nim do środka i skrzywil sie lekko na to, co zobaczył. Bowiem Gerard przytulil Lynz od tylu, domagając sie buziaka. Boże, jakie to było słodkie... Aż Franka skręcilo. 
- Idź mi stad, smierdzisz! - Lyndsay zasmiala sie, wymachujac rekami. 
- No weź... - Gerard zaskomlal. 
- I nie uwieszaj sie na mnie, juz mi wystarczy ze to twoje dziecko ciężkie jest. - dodała jeszcze, niby sie zloszczac. - Idź stad i daj mi zrobic ten obiad. - pogrozila mu jeszcze, na co Way sie zwinal. 
Frank niezbyt miał ochotę zostac w tym jakże uroczym i szczęśliwym towarzystwie, wiec zmierzał schodami na górę. 
- Hej, chodź tu. - Gerard go zawolal, na co nastolatek sie odwrócił. 
- Po co? - spytał, zatrzymując sie na schodach. 
- A tak. Chodź, moze jakiś film obejrzymy czy cos. - wzruszył ramionami. Frank westchnal z rezygnacja, jednak zszedł spowrotem na dol. Walnal sie na kanapę, obok starszego. - Co chcesz. - Way rzucił, podając mu pilota. Młody przejrzal ta telewizyjna wypożyczalnie filmów i wybrał po prostu Mrocznego Rycerza. Zawsze lubił ten komiks, a ta ekranizacja wyjątkowo mu sie podobała. 
- Dobry gust. - Gerd pokiwal głowa z aprobatą, widząc tytuł filmu. 
- Dzięki. Zawsze to lubiłem. - Iero wzruszył ramionami. 
- Tez. W sumie, gdzieś w twoim pokoju mam skład swoich starych komiksów. Jak chcesz, możemy jutro poszukać. 
- Serio? Chętnie. - Frank niemal natychmiast sie rozchmurzyl. 
 To było miłe dla młodego. Gerard sie nim interesował, chciał wiedzieć co lubi, nawet sie okazało, ze maja wspólne tematy. I Frankie był właśnie w takich momentach szczesliwy, chociaz zawsze w końcu przychodziła ta świadomość, ze nie moze go mieć. Była przynajmniej nadzieja, nie mógł wszystkiego przekreślac. Były jeszcze jakieś szanse, moze minimalne, ale były. Gerard nie był hetero, był biseksualny i to sprawiało, ze Frank jeszcze zachował w sobie te ostatnie resztki, nie tak dawno zabitej, nadziei. Musiał w końcu spróbować i mu o wszystkim powiedzieć. Bez wyjątków. Ale to jeszcze nie teraz. 
Obejrzeli razem ten film, rzucając przy okazji komentarze, niektóre całkiem głupie, niektóre dotyczące komiksu, a jeszcze inne były w ogóle wzięte z kosmosu. I szybko okazało sie, ze mieli o czym gadać. I sie rozgadali, nawet Lyndsay juz tylko kręciła głowa na ta ich nie przerwana ani na sekundę rozmowę. Nie wtracala sie, bo dobrze wiedziała, ze to wazne. Zeby w końcu Franek złapał jakikolwiek kontakt z Gerardem i zeby sie tak od niego nie odcinał. Jak widać, udało sie i wszystko wydawało sie juz prostsze. Młody przestał postrzegac Way'a tylko jako pana psychologa, ba, zaczal w końcu patrzeć na niego nie tyle co na zwykłego człowieka, a jak na kogoś, z kim moze sie zaprzyjaźnic. I to naprawdę wychodziło, i cieszyło tez wszystkich. 
Rozmowy te jednak w końcu przerwał jeden sms. 

Jest impreza na Channing St. 170. 20:00, idziesz?
- Oli.

Jeden sms, który automatycznie wywołał szczerz na twarzy nastolatka.