Prologue.
Przepraszam was wszystkich, ze tak zniknelam, za wiele mi sie w życiu działo. Ogólnie dużo sie działo, nie było zapału do pisania. I mam nadzieje, ze ktoś jeszcze to chce czytać...
MCR sie rozpadło. Ale w sumie juz nie czuje sie tak zle. Wierze, ze wrócą. Ja to wiem. W końcu tyle życia poświęcili dla tego zespołu, to ich uratowało, wiec czemu mieliby to tak zostawić? Czemu mieliby zostawić nas? Ponoć jakieś dramy z wytwórnia, ponoć bedą znów, tylko pod inna nazwa. I ja w to wierze. Wierze, ze wrócą. Uratowali mnie i wrócą, ratować innych. Czuje sie silna. Jak nigdy.
Ale dosyć mojego gadania, czytajcie i powiedzcie czy to znosne, bo dawno nie pisałam.
I tu od razu mówię, ze nie obiecuje, ze rozdziały bedą regularnie. Tak wiec, jak kto chce, mogę powiadamiac
thedreamer6277@gmail.com
Twitter @storkfrommars
Tumblr bulletforrevenge.tumblr.com
Enjoy!
Pierwsze dni czerwca były wyjątkowo spokojne. Już coraz bardziej czuć było ta atmosferę wakacji, dwumiesięcznej wolności, zabawy i ciągłych imprez. Frank coraz częściej zrywal sie z lekcji, bo przecież nie było już po co chodzić. Jakimś cudem zdał do kolejnej klasy, co prawda z dosyć słabymi ocenami, ale zdał. I nawet Linda, jego matka, aż tak sie go nie czepiala. Tak, te pierwsze dni czerwca były czymś w rodzaju raju dla siedemnastoletniego Franka Iero. Nie miał on dobrych relacji ze swoją rodzicielka już od dwóch lat, odkąd zdobył sie na to, zeby jej powiedzieć o swojej orientacji. Cóż, był biseksualny, jednak coraz bardziej ciągnęło go do mężczyzn i tak, gnoili go za to. Nie był akceptowany nawet przez własna rodzine, rodzice sie go wyparli. Póki nie był pełnoletni, trzymali go jeszcze w domu, ale był dla nich raczej kimś, na kim można sie bezkarnie wyzywać. Tak przynajmniej twierdzili. Iero zawsze był grzecznym chłopcem, nie pił, nie palił, dobrze sie uczył, obracal sie w dobrym towarzystwie. A kiedy ludzie sie od niego odwrócili - zmienił sie jego stosunek do swiata. Twierdząc, ze nie miał nic do stracenia, staczal sie na dno, a jego jedynymi znajomymi byli dilerzy narkotyków. To tez przysparzalo mu nie lada kłopotów w domu... Ale jakoś sie tym za bardzo nie przejmował i nadal ciągnął te relacje. W końcu to jedyni ludzie, którzy go akceptowali, a tak przynajmniej myślał.
Ostatni tydzień czerwca, kilka dni przed końcem roku. No tak, trzeba zrobić jakaś imprezę, bo ileż można tak sie nudzić wieczorami i tylko wychodzić na fajka przed dom? Fran zebrał sie z domu o 20, nic nie mówiąc matce, po prostu wyszedł. Nie musiał mówić, przywykla już. I nawet bywaly dni, kiedy było jej to obojętne, bądź była tak zajęta, ze nawet nie zauważyła. To akurat był ten pracowity dzień, który od rana przesiedziala w swojej pracowni, nie zwracając na nic uwagi, oprócz pracy. Tym samym Iero miał wolna rękę i mógł robić co mu sie zywnie podoba. Wyszedł i skierował sie do domu Jasona, to własnie ten dwudziestoczterolatek przygarnal go pod swoje skrzydła i przedstawił młodemu swojego brata, Dave'a i kolegę Martina. Obydwaj mieli po osiemnaście lat. Tak, Frank był najmłodszy, ale nie przeszkadzało im to. Był czymś w rodzaju lalki do zabawy. Zabierali go na imprezy, upijali, odurzali i potem bawili sie jego kosztem, podpuszczajac go do robienia rożnych, niekoniecznie fajnych rzeczy. Ale nigdy go nie zmusili do seksu. Frankie tego nie chciał, czekał wciąż na ta jedyna osobę, a oni na szczęście zachowali jeszcze jakieś uczucia i w ten punkt nie uderzali.
Impreza jak impreza, wiadomo, wódka, szlugi, dragi, dziwki. I zabawa na całego. Tak własnie minęło te pare godzin - na cpaniu w łazience i oproznianiu zawartości barku. W pewnym momencie był już tak spity, ze nie miał pojęcia co sie dzieje. Po prostu wyszedł, chcąc już wrócić do domu. Szedl chwiejnym krokiem przez całkowicie pusta alejke miedzy domami. Stąpał powoli, niepewnie, jakby ziemia miała mu sie zaraz osunac pod stopami. Co kilka metrów zatrzymywał sie, podpierając o jakiś płot, murek, bądź słup. Mdlilo go, tak cholernie go mdlilo i jeszcze te zawroty głowy...
Trzeba było tyle nie pic, Frank. - skarcił sie w myślach.
Po kilku krokach stracił panowanie nad własnym ciałem i padł na kolana, po czym zawartość jego żołądka wylądowała na chodniku. Skutki picia wódki... Podniósł sie powoli, drzacymi dłońmi opierając sie o mur i skierował swoje kroki do domu. Było to niedaleko, jednak minęło trochę czasu, nim tam dotarł. Wszedł do, wydawać by sie mogło pustego, budynku i od razu poszedł na gore. Nikt na niego nie czekał, nikogo to nie obchodziło. Nikt nawet nie miał potrzeby wyzycia sie na nim. Ojca nie było, jak zawsze, a Linda zapewne już dwano spała. Wpadł do swojego pokoju, już nie dbając o zachowanie ciszy i od razu walnal sie na łóżko, nie dbając już o jakiekolwiek ogarniecie sie.
Nad ranem, jesli ranem mozna nazwac 12.00, obudził go ostry, nieznosny ból głowy, a jakże. Jęknął niczym męczennik i przykryl łeb poduszka. Światło boli, dźwięk boli, masakra. Ale długo sie tak nie dało wytrzymać, wiec w końcu zwlókł sie z wygodnego, mieciutkiego materaca i poszedł do łazienki, po drodze pozbywajac sie większości ciuchów. Nie zdarzył przekroczyć progu łazienki, a już zebrało mu sie na wymioty. Wyrwał wiec do przodu, by jak najszybciej sie wyspowiadac cierpliwemu kiblowi. Siedział tak dłuższa chwile, a kiedy już mu przeszło, i tak jeszcze siedział, zbierając siły by wstać. Przyzwyczaił sie już do tego uczucia, jak i do tego, ze nigdy mu nikt nie pomógł z kacem. Otworzył szafke w poszukiwaniu przeciwbólowych, po czym od razu wziął dwie tabletki i popil woda z kranu. Opadł na zamknięta deskę, po czym oparł czoło o zimny brzeg umywalki. I trwał tak, póki choć trochę mu nie przeszło. Zamknął oczy, skupiając sie na strumieniu bólu, przeszywajacego jego czaszkę. Tak minęło mu te kilkanaście czy kilkadziesiąt minut, nie liczył. W każdym razie w końcu sie podniósł, zrzucił z siebie brudne ciuchy i wszedł pod prysznic. Umyl sie dosyć szybko, bo był cholernie głodny. Żołądek domagał sie jedzenia, chociaz Franek nie był do końca do tego przekonany przez te sensacje. Ale moze nie bedzie zle. Szkole juz sobie odpuścił, bo po co. Za kilka dni i tak zakończenie roku, w szkole juz nie ma co robić, a z kacem do tych debili iść nie bedzie przecież. Ubrał pierwsza lepsza koszulkę, jakieś bokserki i czarne rurki, po czym udał sie na dół, w celu przygotowania sobie jakiegoś znosnego w miarę śniadania. Nie spodziewał sie nikogo w domu, po 14 jego matka zwykle była w pracy. Ale ta-da, siedziała sobie przy kuchennym blacie, obracajac w palcach telefon. Młody zignorowal ja totalnie, bo i tak wiedział co powie o wczorajszej imprezie. Wyminal ja i zabrał sie za przygotowywanie jajecznicy. Matka nie spuszczala z niego spojrzenia, co było w sumie dziwne. Zjadł wiec szybko, nie chcąc dalej z nią siedzieć. Kiedy wchodził po schodach, zatrzymało go jej wołanie.
- Frank. - powiedziała krótko, stanowczo.
- Hm? - odwrócił sie, schodzac z pierwszego schodka.
- Nie podoba mi sie twoje zachowanie... - zaczęła, klasach telefon na blacie.
- Nic nowego. - urwał jej.
- ...Dlatego tez rozmawiałam z Donną, pamiętasz ja? - dokonczyla, jakby nigdy nic.
- Tak... I co ona ma do tego? - wzruszył ramionami. "Ciocia Donna", jak to zwykł ja nazywać, kiedy miał jeszcze jakieś kilka lat.
- Cóż, nie ona dokładnie, a jej starszy syn, Gerard. Zajmował sie tobą.
- Hm, pamietam tylko Mikey'a. Ale nieważne, co ten Gerard ma do tego? - zmarszczyl brwi, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Tyle, ze pojedziesz do niego na wakacje. Jest psychologiem, moze cie naprostuje chociaz trochę. - warknela wręcz, akcentujac słowo "naprostuje". - Lecisz po końcu roku.
- Fajnie, ze ktoś mnie pytał o zdanie. Gdzie mam niby lecieć? - zacisnal zeby, bo cóż, fajna wiadomość to nie była.
- Anglia. Dwa miesiące. Możesz wrócisz normalny. - mówiąc to, wstala i zgarnela telefon, szukając sie do wyjścia.
- Jestem normalny. Tylko ty tego do kurwy nędzy nie widzisz! - krzyknął jeszcze, biegnąc za nią do drzwi, które zamknęła mu dosłownie przed nosem.
Uderzył pięścią w ścianę, klnac pod nosem i wyzywajac wszystko i wszystkich. Co jak co, ale do Anglii nie miał zamiaru jechać, do jakiegoś psychologa, co ma niby mu prostować psychikę. Jasne.
Te kilka dni minęło szybko, w tym czasie Frank zdążył sobie wszystko jako-tako poukładać. W tym wyjeździe w sumie nie było tak wiele minusów. Plusy były takie, ze bedzie mógł opuścić to miasto, ten kraj na całe dwa miesiące, nie widzieć matki ani ojca na oczy, no i tych świń ze szkoły. Nikt go nie bedzie tak gnoil, a przynajmniej taka miał nadzieje. Tak wiec, spakowal swoje rzeczy i po zakończeniu roku, nie odzywajac sie do matki, wyszedł, kierując sie w stronę lotniska. Spędził niemało czasu, czekając na odprawę, ale nie narzekał. Miał telefon, wiec było okay. Muzyka, internet, odcięcie sie od swiata... No i tyle pytań na temat tego wyjazdu. Ale cóż, wszystkiego sie niedługo dowie. Kiedy juz udało mu sie dostać do samolotu, zajął miejsce obok chłopaka, mniej wiecej w jego wieku. Był on całkiem przystojny, chudy, a jego ciało pokrywały przeróżne tatuaze. Frank przyglądał mu sie dłuższa chwile, chłopak go pewnie nie zauważył, a przynajmniej nie sprawiał takiego wrażenia. Siedział ze sluchawkach na uszach i rytmicznie uderzał głowa w oparcie fotela. Iero wiec przyglądał sie jego chlopiecej twarzy, wąskiemu nosowi i brazowej grzywce, opadajacej na oczy. Tak, był przystojny. Po kilku minutach takiego gapienia sie, obserwowany musiał poczuć na sobie to wręcz nachalne spojrzenie. Zdjął wiec słuchawki i spojrzał na Franka, unoszac lekko brwi.
- Oh, hej, jestem Frank. - Iero mruknal, uśmiechając sie lekko.
Nie mogę się doczekać następnej części. Zajebiste. Czekam :3
OdpowiedzUsuńOjejku! Jestem druga!!!!
OdpowiedzUsuńNo to może zacznę od tego, że taaaak strasznie się cieszę z twojego powrotu. Prolog jest świetny, a opowiadanie zapowiada się naprawdę ciekawie.
Teraz muszę jakoś odpokutować, ale na moje usprawiedliwienie mam fakt: że dopiero teraz odważyłam się założyć bloga i mogę teraz swobodnie komentować.
Wiedz, że twoje DZIEŁA są wspaniałe, czytałam je, czytam i będę czytać zawsze! I zgadzam się z tobą, że MCR wrócą - ONI MUSZĄ WRÓCIĆ!
A tak w ogóle to zapraszam na mojego nowego bloga, gdzie już dodałam oneshota:
http://you-can-run-away-with-me.blogspot.com/
Pozdrawiam i życzę ci DUUUŻO ALE TO DUUUŻO WENY, kochana! <3
O ja cie *______* W końcu zebrałam się w sobie, ogarnęłam, żeby nie ryczeć przy każdym wspomnieniu imienia któregoś z członów MCR i... I muszę powiedzieć, że to jest boskie! Tia, Gerard psycholog... Podoba mi się i już jestem co do tego w pełni przekonana. Mam nadzieję, że "naprostuje" Franka tak, żeby nie pił, ani nie ćpał, ale.. Tak, jest jakieś "ale"... Niech tylko przyczepi się do jego orientacji to nogi skądś powyrywam -_- Tak, czy inaczej wiem, że Gee taki nie jest. A w ogóle to Frank ma mieszkać razem z Gee? Sami? W Anglii? Tak daleko od rodziny? Muhahah, mam niecne plany xD Ty pewnie też, soooł...Czekam! <3
OdpowiedzUsuńMyślałam, że już nie wrócisz..Na serio.
OdpowiedzUsuńProlog jest niezły, zaczyna sie bardzo interesująco. Tylko mam jedno zastrzeżenie..chodzi o ą, ę, ż. Brakuje mi ich i troszkę dziwnie się tak czyta. Ale całość jest świetna.
Gee psychologiem...mrauu, podoba mi się. Och tak, on idealnie nadaje się na naprostowanie Frania. Niech jeszcze wprowadzi go w tematy xxx :D
UUU nie mogę doczekać się kolejnego. Poprawiłaś mi humor w tych smutnych chwilach, jednak ja już nie jestem smutna - jestem szczęśliwa. I Tobie też tego życzę.
Dużo WENY. Pozdrawiam!
Kathi