środa, 23 maja 2012

Part 11.

Part 11.

Ja wiem, ja wiem, ze Gee jest wkurzajacy, ale taki miał być, miewac humorki niczym kobieta w ciąży. Jeszcze go nie skreslajcie, bo sie zmieni. I to już już zaraz nastąpi :3 w każdym razie dziękuje za krytykę <3 I w ogóle ta końcówka słabo wyszła przez moje niewyspanie i uciekniętego wena. Uroczyście przysięgam, ze knuje coś niedobrego... Tfu. Ze nie będę pisać na wpół przytomna. Ale niedobre tez knuję >D
Scena z Mikey'em była dziwna, tak. Chciałam własnie tak zrobić, by była dziwna >:) dowiecie sie już niedługo, co takiego Bryan zrobi.... Ale na razie sie zamknę.
Nie dedykuje nikomu, bo dosyć tragiczne to.
Frank ma psychikę w szczatkach, dlatego tyle płacze. Zreszta, czytać uważnie, bo sie wyjaśni dlaczego tak ma.
Następny jakoś będzie w niedziele.
W ogóle rozdział idealnie wpasowal sie w mój nastrój. Poranny opierdol od matki i jeszcze okres i moje hustawki nastrojow. Zajebiście wręcz. Napisane pod wpływem emocji, wiec nie jest zbyt dobre. I w ogóle przepraszam ze tak was zameczam osobistymi rzeczami. Wybaczcie.


Poniedziałek. Najgorszy dzien tygodnia. I także jeden z gorszych dni w moim życiu. Wszystko było normalnie, aż do przerwy przed matmą. Poszedłem do łazienki na trzecim, najwyższym piętrze. Usłyszałem cichy szloch. Jedna kabina, najbardziej oddalona od drzwi, była otwarta. To własnie z niej dobiegal ten dźwięk. Podszedlem powoli, jak najciszej i zajrzalem do środka.

- Frank! - tak, własnie jego zobaczyłem. Przerazilem sie, bo chłopak miał pocięte oba nadgarstki, z których obficie sączyła sie krew. Tylko dlaczego to zrobił? Poczułem sie winny. Bo przecież to ja ostatnio na niego nakrzyczalem.
- Ge... Gerard... - jeknal. - Gerard.. Ty mnie... Ty mnie nie chcesz... - mówił cicho, był cały blady.
- Już dobrze, jestem przy tobie. - szepnąłem. Niewiele sie zastanawiając, wziąłem go na ręce, mimo jego protestów.
- Zostaw, zostaw mnie. Ja... Ja chce umrzeć...
- Wiesz, ze ci na to nie pozwolę? - mruknalem. Nie wiem czemu, ale zależało mi, by żył. Po pierwsze, mimo ze tak mnie wkurzal, to jednak chyba nie potrafilbym pogodzić sie ze strata chłopaka. Nie będę już nikogo oklamywac, podobał mi sie. Wiem, jestem debilem. Najpierw sie na niego wydzieram a potem stwierdzam, ze mi sie podoba. Tylko, ze wcześniej jakoś nie potrafiłem dopuścić tego do siebie. Bo co, bo miałem dziewczynę? I tak ona mnie nie obchodziła. Chyba raczej chodziło mi o moja reputację. W każdym razie chłopak podobał mi sie i nie wyobrażałem sobie życia bez tej jego chlopiecej twarzyczki, różowych ust i czarnych poldlugich włosów. Po prostu nie. Po drugie, jeśli bym go zostawił, to byłoby na mnie, ze mu nie pomoglem.

Całe szczęście, ze było już po dzwonku, nikogo nie było na korytarzu. Popedzilem na dół, mało nie zabijając sie na schodach. Po paru minutach byłem pod drzwiami gabinetu pielęgniarki. Kopnąłem je, bo pukać nie miałem jak. Otworzyła mi nieco zdziwiona pielęgniarka. Była młoda, na oko miała prawie trzydzieści lat. Miała opalona skórę i ciemne długie włosy, zaplecione w warkocz.

- Musi mu pani pomoc. - powiedziałem, patrząc na nią blagalnym wzrokiem. - I to szybko.
- Tak, poloz go tu. - wskazała na łóżko przy ścianie. Za chwile zadzwoniła po karetkę. Szybko uporala sie z zatamowaniem krwi i założeniem opatrunku, jednak Frank potrzebował szpitala.
- Nie chce... - jeknal.
- Musisz. - zlapalem go za dłoń.
- Dlaczego?
- Bo nie chce, żebyś umarł. - uśmiechnalem sie delikatnie. Iero już nic nie mówił, ale w jego miodowych teczowkach pojawił sie błysk radości.

Karetka przyjechała dosyć szybko, jednak mi nie pozwolono jechać. To bolało. Bolało, kiedy siedziałem sam na dziedzińcu szkoły i obserwowałem jak pojazd staje sie coraz mniejszy, aż w końcu znika za zakretem. Miałem tylko nadzieje, ze chlopakowi nic nie będzie. Wróciłem do pokoju, nie byłem w stanie iść na lekcje. Mój telefon zbombardowaly smsy od Lynz. Gdzie jestem, czemu nie ma mnie w szkole, czy wszystko ok i tak dalej. Nie odpisalem na żaden z nich. Wciąż przed oczami widziałem ta blada twarz. Miodowe oczy Franka były wtedy takie zgaszone, nie miały tego blasku co zwykle. Na dolnej powiece widniały ciemne ślady od rozmazanej kredki, a na lewym policzku miał zadrapanie i obtarcie. Jakby go ktoś pobił... Serce mi sie krajalo, kiedy tylko pomyślałem, ze ktoś mógł wyrządzić krzywdę tej małej istotce. Gdybym tylko wiedział kto... Moje rozmyslania przerwał dźwięk smsa. Kto tym razem?

Przyjedz do szpitala św. Marii, proszę. Jestem w sali 24

Numer nie był mi znany, ale domyslilem sie, ze to Frank. Bo kto niby przed chwila trafił do szpitala? Tylko pytanie, skąd miał mój numer. Ale to teraz nie było ważne. Wybieglem z akademika i popedzilem na przystanek. Po drodze wołał mnie Ray, jednak krzyknalem tylko "Pózniej!" i czym prędzej dostałem sie na przystanek. Niestety na autobus czekałem ponad pól godziny, a przy drzwiach do sali 24 byłem dopiero półtorej godziny od odebrania smsa. Odetchnąlem i nacisnalem klamkę. Frank leżał sam, łóżko obok było puste. Nie był już taki blady, jego twarz nabrała rumiencow. Nawet sie do mnie uśmiechnął. Zlustrowalem jego postać wzrokiem. Ciarki przeszły mi po plecach na widok wenflonu w jego dłoni. Nienawidzilem szpitali, a jeszcze bardziej igiel. I tych wszystkich strzykawek, wenflonow i tak dalej. Fuj.

***

Kolejny dzien w tej pieprzonej budzie. I kolejny raz musiałem patrzeć jak Way mizia sie z ta suką Ballato gdzieś po kątach. Byłem wściekły. Przecież to ja powinienem być na jej miejscu. Nie Ballato, tylko ja. To ja powinienem być ta osoba, przy której Gerard budzi sie rano, z którą całuje sie na korytarzu. Tak bardzo pragnalem mieć prawo dotykania go, przytulania, calowania kiedy tylko chciałem. Ale było to dla mnie zakazane. Nie mogłem. Po prostu nie mogłem, chlopak był poza moim zasięgiem. Aż chciało mi się żygać z zazdrości. Ściskała wszystkie moje narządy, najbardziej skupiając sie na sercu. Złudne bicie serca sprawiało wrażenie, ze ono tam wciąż jest i pompuje moja krew. W rzeczywistości jednak zostało dawno temu roztrzaskane na kawałki, razem z moimi emocjami.
Krwi. Chciałem krwi. Bólu. Poszedłem do łazienki. Pusto. Idealnie. Byłem na trzecim piętrze, a do tej toalety rzadko kiedy ktoś zaglądał. Raczej nikt mnie nie uratuje. Uśmiechnalem sie do siebie. Wszedłem do najbardziej oddalonej od drzwi kabiny. Rzuciłem torbę i usiadlem na podłodze, opierając sie o ścianę. Wyciagnalem małe czerwone pudeleczko z wewnętrznej kieszeni w torbie. Zyletki. Moje kochane zyletki. Wyciągnąlem jedna i pieczołowicie zamknąłem pudełko. Podwinalem rękawy bluzy. Spojrzałem na moje ręce, byly pełne blizn. Już nie dojdą do nich kolejne. Dlaczego? Bo nie chciałem już żyć. Cała wola istnienia ze mnie uciekła. Czułem sie podle. Przez całe 18 lat nikogo nie kochałem. Byłem pietnowany. Chciałem to wszystko skończyć.
Pierwsze cięcie. Głębokie. Syknalem z bólu i zlizalem krew z nadgarstka. Masochista. Pieprzony masochista. Kolejne cięcie. Krew obficie spływała po moim przedramieniu. Potem ttrzy cięcia na drugiej ręce. Zyletka upadła na kafelki z cichym stuknieciem. Zamknąłem oczy. Bolało. Cholernie. Nie wiem ile czasu minęło, ale zaczęło mi sie kręcić w głowie. Dobrze. Zacząłem myśleć o sensie mojej egzystencji. Nie było go. Z moich oczu popłynęły łzy. Nie było sensu, bym żył. Nikt mnie nie kochał, ja nie byłem zdolny kochać. Gerard mnie nie chciał... No własnie, Gerard. Usłyszałem jego głos. Był blisko. Stał nade mną. Potem poczułem jak odrywam sie od ziemi. Podniósł mnie i czułem ciepło jego ciała. Przyspieszony z przerażenia oddech. Niósł mnie gdzieś. Do pielęgniarki. Tam powiedział, ze nie chce, abym umierał. Potem chyba przyjechała karetka. Film mi sie urwał, po czym obudzilem sie tu, na łóżku w szpitalu, pełen goryczy i złości, ze nie udało mi sie zabić.

Siedziałem przez ponad godzinę w przerażająco białej szpitalnej sali i czekałem. Obydwa moje nadgarstki były zabandarzowane i trochę piekły od jakiejś maści. Podobno szybciej sie wygoja. Siedziałem tak sam, nie miałem do kogo sie odezwać i powoli zaczynałem wątpić, ze Gerard kiedyś przyjdzie. Na co ja w ogóle liczyłem? Z jednej strony byłem przybity tym, ze nie udało mi sie pożegnać ze światem, ale z drugiej sie cieszyłem. Cieszyłem sie, ze to własnie Way mnie uratował. Przecież wcale nie musiał tego robić. Nie musiał zadawać sobie tego trudu ratowania takiego nic nie znaczącego ludzkiego istnienia, jakim byłem. Nie musiał robić nic, mógł po prostu wyjść, nie zwracając uwagi na mój płacz.
W mojej głowie już zaczęły sie roic pomysły na kolejne samobójstwo, byleby było udane. Chociaż, Gerard powiedział, ze nie chce, bym umarł... Może mu jednak trochę zależy? A jeśli zależy mu trochę bardzo? Nie, wtedy by przyszedł. I w tym własnie momencie drzwi do sali sie otworzyły. Spodziewałem sie którejś z pielęgniarek, a jednak... Jednak Gee przyszedł, jednak chyba mu zależało. Powoli podszedł do łóżka i usiadł na skraju materaca. Spojrzał na mnie pytajaco, jakby chciał dowiedzieć sie tysięcy rzeczy i nie wiedział od czego zacząć.

- Twój numer... Twój numer mam od Andy'ego, który dostał go od Ballato, a właściwie przepisał z jej telefonu jak razem ćpali. - mruknalem. Powinienem sie wytłumaczyć z tego smsa, wiec zacząłem od tego.
- Co? Znaczy... To Lynz z nim ćpa? - zdziwił sie.
- No tak... Z nią różnie bywa.
- A, nieważne. Jak sie czujesz? - spojrzał na mnie, jakby... Jakby z troską w oczach.
- Dobrze. Lepiej niż jak tu siedzę sam. Jutro wracam do szkoły. - uśmiechnalem sie.
- Jutro? Nie zostajesz na obserwacji? - spytał podejrzliwie.
- Nie... To znaczy, ja nie chce, ale lekarz mówi ze mam zostać.
- Zostajesz. Nie ważne ile tu musiałbys siedzieć, masz zostać. - powiedział stanowczo. W jego głosie było coś dziwnego, troszczyl sie. Tak, a jeszcze niedawno sie na mnie wydarl. Co mu?
- No dobrze, mamo... - jeknalem, akcentujac ostatnie słowo.
- Wybacz, ze pytam, ale... Dlaczego to zrobiłeś? - odezwał sie po chwili ciszy. - Przeze mnie? - znów nastała cisza. Spanikowalem. Wiedziałem, ze zada takie pytanie, ale nie miałem pojęcia jak odpowiedzieć. Miałem już najzwyczajniej dosyć życia i patrzenia jak Gee liże sie z ta suką Ballato.
- Nie. - pisnąłem. Nie umialem kłamać, ale tez nie mogłem powiedzieć mu prawdy. Way nic nie zrobił. Siedział tylko i patrzył na mnie wyczekujaco. - Tak... Nie, no, tak po części. Bo wiesz, to nie jest tak bardzo twoja wina. Bo widzisz, teraz jesteś z Ballato, w ogóle w całej szkole strasznie dużo sie par porobilo i ja nie moge na to patrzeć. Skręca mnie coś. - przerwalem, by odetchnąć. Way był pierwsza osoba, przed która tak sie otworzyłem, a raczej zamierzalem to zrobić. - A ja... Ja nigdy nie miałem miłości w życiu. - Gerard wciąż nic nie mówił, ale słuchał. Widać było, ze słucha. Poczułem jak jego długie, chude palce zacisnely sie na mojej dłoni. Serce zaczęło mi mocniej bić. Teraz pytanie, co mi? Obydwaj nie zachowywalismy sie normalnie. - Tak naprawdę byłem wpadką. Moi rodzice sie kochali i nadal kochają, jednak ja im tylko przeszkadzam. Nigdy mnie nie potrzebowali. - musiałem przerwać, bo coś ścisnęło mi gardło. - Jestem tu tylko dlatego, ze matka nie miała serca zrobić aborcji. Do adopcji tez nie chciała mnie oddać. Od małego wysyłali mnie do szkół z internatem, a jak już byłem w domu, swoją miłość zastępowali drogimi zabawkami. Nigdy matka mnie nie przytulila, nie miałem tak jak wszystkie dzieci dookoła mnie. Byłem odrzucony przez własnych rodziców. W tej szkole tez jestem z ich wyboru. Byle bym tylko nie był u nich w domu. Płaca mi czesne, dokładają do funduszy szkoły i dyrekcja nie może mnie stad wyrzucić. Nie mam gdzie sie podziać, wiec muszę tu siedzieć czy tego chce czy nie. - tu przerwalem na chwile, dobierając słowa do dalszej części mojej wypowiedzi. A Gerard czekał. Czekał i nawet nie pisnął. Zaczynało mnie to powoli nie pokoic, jednak on chyba nadal mnie słuchał. - Ty... Ty nie wiesz jak to jest żyć te pieprzone 18 lat bez miłości. Nie wiesz jak to jest żyć strachem i nienawiścią, nie wiesz jak to jest być wyzywanym od dziwek, bitym...
- Mylisz sie. Wiem jak to jest żyć nienawiścią. Jednak nie doświadczyłem tyle co ty. - przerwał mi. Nie spodziewałem sie tego. W moich oczach Gerard był chłopakiem z dobrego domu, który miał kochających rodziców... A tak niekoniecznie było.
- Nie doswiaczyles tego co ja, nie chciałeś sie pewnie zabić.
- Nie chciałem. - był widocznie zmartwiony.
- Ale teraz... Nie chcesz, żebym umierał, prawda? Tak mi powiedziałeś, to była prawda? - spytałem. Miałem nadzieje, ze nie kłamał.
- Prawda. Nie poradzilbym sobie bez ciebie. Może i mnie wkurzasz, ale cię lubię. - uśmiechnął sie szeroko i pogłaskał moja dłoń.
- Dziękuje. - szepnąłem.
- Za co?
- Za wszystko.

I wtedy weszła pielęgniarka i oznajmiła, ze czas odwiedzin sie już skończył i powinienem odpocząć. Kiedy ja nie chciałem, nie byłem zmęczony. Wykłócałem sie z ta kobieta, by Gerard został dłużej, co zaowocowało jego uroczym śmiechem. Pożegnał sie ze mną i poszedł. Poszedł i ja zostałem sam w tym przerażająco białym pokoju. Towarzyszyło mi pikanie urządzeń, do których mnie podlaczyli. Chciałem teraz wyrwać te wszystkie rurki, igły i tak dalej z mojego ciała i pobiec za tym czarnowłosym chłopakiem. Pozostała przy mnie jednak mysl, ze może nie wszystko stracone. Powiedział, ze mnie lubi, a kto wie, może kiedyś będzie z tego coś wiecej niż tylko lubienie? Ułożyłem sie w miarę wygodnie na niewygodnym szpitalnym łóżku i zasnąłem, mając wciąż w głowie rozesmiana twarz Gerarda.

***

Wracając do kampusu, zastanawiałem sie nad tym wszystkim co mówił mi Frank. Nic dziwnego, ze był... Inny, jakby odizolowany od reszty swiata, skoro rodzice go nie kochali. Nigdy nie zaznał miłości. Mnie matka kochała, do czasu. Do czasu, kiedy ja zacząłem sprawiać problemy, a Mikey stał sie jej aniołkiem. Ojciec nigdy mi specjalnie uczuć nie okazywał. Jedyna osoba, która kochałem i nadal kocham to Mikey. W życiu najwiecej miałem braterskiej miłości, nie znałem innej, wiec tyle mi wystarczyło. Teraz coś mi sie z emocjami porobilo, jeśli chodziło o Franka. Mimo, ze mnie wkurzal, to i tak nie chciałem go stracić. Martwilem sie o niego, bardziej nawet niż o Mike'a. Zreszta, podobał mi sie, ale to na razie tyle. Nie czułem żadnych motyli czy czego tam w brzuchu, nie drzaly mi ręce ani serce nie walilo mi jak młotem. Nie myślałem tez o nim cały czas, a takie chyba są objawy zakochania. Wiec nie byłem zakochany. Nie czułem sie zakochany, ale chlopak mi sie podobał. Może coś kiedyś z tego będzie, ale jak na razie wolałem traktować go tylko i wyłącznie jak przyjaciela.
Kiedy wysiadlem z autobusu, słońce już całkiem zaszło. Wybrałem najkrótsza drogę do akademika. Wszedłem do pokoju i padłem na łóżko. Spojrzałem na zegarek, była 23.20. Dzisiaj jakoś strasznie dużo sie wydarzyło. I na tym, niestety, nie zaprzestalo. Ktoś zapukał do drzwi. Niechętnie wstalem i poszedłem otworzyć. Nie przuczuwalem nic dobrego, jeśli chodziło o gościa o takiej porze. Kłopoty. Bedą kłopoty.

4 komentarze:

  1. Hmmmmm... Nie no... odcinek super ;) tylko nie rozumuje Gerarda.. ale Franka za to po części rozumiem, a to już połowa sukcesu ^^ Pisz dalej ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Gerard,dzivak XD Frank,róvnież dzivak XD Piszesz coraz dłuższe,czy mi się vvydaje?o.o
    Czeeekam na koleeejny*___*

    OdpowiedzUsuń
  3. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA <----- Musiałam odreagować :D Dawaj następną notkę!

    OdpowiedzUsuń
  4. tak tak, bardzo tak. podoba mi się *_* ale to było strasznie z tym Franusiem, no. jak mógł się tak zrobić wziąć i pociąć? no ej ;_; ale ważne, że Gee przyszedł. LynZ, wyjdź. <3

    / savemesorrow

    OdpowiedzUsuń