niedziela, 22 kwietnia 2012

Part 1.

takie jakieś bez ładu i składu, nudnawe i mało twórcze. O.


Zbliżala sie północ, kiedy wchodzilem na podwórko. Upewnilem sie, ze rodzice śpią. Nie mieli w zwyczaju zarywac nocy, wiec wszystkie światła były zgaszone. Jak najciszej otworzyłem drzwi i wszedłem do domu. Nie zdejmowalem butów, bo po co? Poszedłem na palcach do swojego pokoju. Kiedy tylko zamknalem drzwi, otworzyłem szafę i wyrzucilem na podłogę duża sportowa torbę. Jeszcze za czasów, kiedy grałem w koszykówkę. Kiedy to było... Ze dwa, trzy lata temu. Wtedy mi się chciało. A teraz już tak jakby nie. Z dnia na dzien powiedziałem sobie "koniec z tym." Po prostu nie interesowało mnie to. Niby byłem dobry i tak dalej... Jednak to nie to. Wolałem rysować. Wrzuciłem do niej wszystkie ulubione ciuchy i inne potrzebne rzeczy. Kasę, ladowarki, kosmetyki, i tak dalej... Miałem tylko 300$, wiec przydałoby się coś podkrasc od rodziców. Włozylem portfel do bocznej kieszeni, razem z kokaina. Tak, czasem sobie ćpałem. Dobry sposób na smutki, szczególnie marihuana. Nie często, ale zawsze coś. Zasunalem wszystkie kieszenie i wyszedłem z pomieszczenia. Szedlem przez korytarz jak najciszej, bałem się, ze ktoś mnie usłyszy. Tylko kto? Rodzice przeciez spali. Nagle do moich uszu dostał się odgłos czyichś kroków. Dochodził z dołu, z kuchni. Stanalem plecami do ściany i wstrzymalem oddech. Niby było ciemno i mało prawdopodobne było to, by dało się mnie zauważyć, ale ostrożności nigdy za wiele. Wychylilem się delikatnie, by zobaczyć kto jest na dole. Ojciec wracał własnie do sypialni ze szklanka wody. Ruszylem się dopiero, kiedy zamknął drzwi. Przed wyjściem zabralem z torebki matki jej kartę kredytowa i kolejne 300$. Przebieglem przez podwórko i ruszylem ulica w stronę dworca. Wyciagnalem komórkę i zadzwoniłem do Bryana. Mojego przyjaciela który zawsze mi "bezinteresownie" pomagał...

- Bryan, zrób coś dla mnie i przyjedz na dworzec. Musisz mnie gdzieś podrzucic.
- Stary, teraz? Własnie leże sobie z trzema dziwkami, a ty mi karzesz ruszać dupę? - odezwał się niski męski głos.
- Tak, karze ci ruszać dupę. Przykro mi, ze ci przerywam, ale mam coś na zapłatę. - nie chciałem oddawać drugów, ale trzeba było coś poświęcić. Niby mogłem pojechać pociągiem, ale wolałem jak na razie oszczędzić kasy.
- Hm, zapłatę, mówisz? Dobra, będę za 15 minut. - mruknal i się rozlaczyl.

Przyspieszylem moje kroki, chciałem jak najszybciej dostać się na dworzec. Jak najszybciej stad spieprzac. Jak najdalej. Usiadlem na ławce, tuż przy pustym postoju dla taksówek. Tu nigdy nikogo nie było. Okolice dworca były chyba najniebezpieczniejsze w mieście, wiec nic dziwnego. Nie musiałem długo czekać, po kilku minutach przede mną zatrzymało się stare czarne Volvo. Uśmiechnalem się delikatnie i wsiadłem do auta. Moje zbawienie.

- Gdzie? - spytał brunet.
- Nowy York, najlepiej centrum. - mruknalem.
- Pojebalo cię?! To jakieś dwie godziny drogi.
- Przezyjesz.... - wyjalem z torby jedna działkę i pomachalem mu przed nosem. Wyrwał mi paczuszke z ręki.
- Dobra, jak masz tego wiecej to mogę jechać. - uśmiechnął się triumfalnie. Tak, to była własnie jego "bezinteresownosc".

Odpalil samochód, coś zastukalo i zaturkotalo. Cóż, nie chodziło to idealnie, ale jeździć się dało. Wlepilem wzrok w ulice Los Angeles. Miasta, które własnie opuszczalem. A mieszkałem tu dopiero ponad rok... Trzeba się było niestety, a może stety, pożegnać. Miałem nadzieje ze wyjdzie mi to na lepsze. Teraz już nie miałem się gdzie podziać, moim całym dobytkiem była torba, która własnie trzymalem na kolanach. Budynki przewijaly mi się przed oczami, wprawiając mnie w stan zamyslenia. Po kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach krajobraz się zmienił. Wyjechaliśmy z miasta. Mimowolnie kiwalem głowa do rytmu Nickelbacka, grającego w radiu. Trochę trzeszczalo i się zacinało, ale czego wiecej wymagać od takiego grata? Straciłem kompletnie poczucie czasu. W moim umyśle była teraz ta nieznosna pustka. Nie byłem w stanie myśleć. Mijalismy jakieś drzewa, krzaki. Patrzyłem, ale nie widziałem. Zwykle lubiłem ten stan. Nic do mnie nie docierało, siedziałem bez ruchu na coś się gapiac. Ale tym razem było jakoś inaczej. Tak... Pusto. Jakbym już nigdy miał nie myśleć o dobrych rzeczach. Jakbym był skazany na same pesymistyczne czarne myśli....

2 komentarze:

  1. nie będzie już Ash'a? boożee, szkoda. kocham Ash'a, wiesz? <3 ale nie narzekam, bo.. bo ślicznie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Nickelback <3 twoje opowiadanie spodobało i się już na samym początku... I lov u

    OdpowiedzUsuń